StarCraft Area Strona główna Pomoc Szukaj Zaloguj się Rejestracja
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj.
Marca 28, 2024, 07:26:20 pm

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji
+  StarCraft Area Forum
|-+  Miejsce dla was
| |-+  Artykuły, opowiadania (Moderator: oOldXman)
| | |-+  "Pierwsza Krew" - military SF
« poprzedni następny »
Ankieta
Pytanie: Jak oceniasz to opowiadanie?
1 - 0 (0%)
2 - 1 (20%)
3 - 0 (0%)
4 - 0 (0%)
5 - 0 (0%)
6 - 0 (0%)
7 - 2 (40%)
8 - 0 (0%)
9 - 1 (20%)
10 - 1 (20%)
Głosów w sumie: 0

Strony: 1 [2] 3 Drukuj
Autor Wątek: "Pierwsza Krew" - military SF  (Przeczytany 21165 razy)
Ranoic
Level 2-5
*
Wiadomości: 24



« Odpowiedz #15 dnia: Października 17, 2009, 02:23:08 pm »

Hehe, no i mamy zwycięzcę. Owszem, opierałem się nieco na tym filmiku (w którym swoją drogą Ghosta wcale nie było)

Zasugerowałem się właśnie tym, że jako jedyny posiadał wizjer, który mi się skojarzył z wizjerem Ghosta. Choć nie wiem, czy aby na pewno to nie był Duch, ponieważ nie posiadał znaczącego uzbrojenia jak Marines, którzy wnosili ładunek.

No cóż. Jestem ciekaw co się dalej stanie z Sazelim i resztą jego oddziału. Co do fragmentu nie mam zastrzeżeń.
Zapisane
Der_SpeeDer
Global Moderator
*****
Wiadomości: 343


Jaszczury GÓRĄ!


« Odpowiedz #16 dnia: Października 17, 2009, 05:44:11 pm »

Kiedyś miałem złudzenia co do tego, że gość jest Ghostem. Ale już nie mam – Ghosty to są starannie wyselekcjonowani żołnierze z oddziałów specjalnych, elitarni mordercy, którzy są praktycznie wyprani z emocji, zabójcy o wiele bardziej śmiercionośni, niż zwykli Marines. A ten łamaga z niniejszego filmiku to jakaś oferma, która trwa spanikowana przez całą akcję, a w trakcie walki nie oddaje ani jednego strzału.

Następny fragment:
------------------------------------------------------------------------

Neval'khariel – największy typ okrętu w auveliańskiej flocie. Poza hangarami pozwalającymi mu pomieścić setki myśliwców lub innych mniejszych jednostek, posiada ogromną przestrzeń ładunkową, dzięki czemu może również pełnić rolę okrętu inwazyjnego. Uzbrojenie własne Neval'kharieli to głównie artyleria lekka.

Flota Pionierów – pod tą ładną i poprawnie polityczną (tudzież nie kłócącą się z treścią soreviańskiego kodeksu) kryje się coś, co jest w istocie flotą inwazyjną. Jest to jedyna tego typu jednostka w soreviańskiej flocie, a na jej trzon składa się pięćdziesiąt okrętów inwazyjno-kolonizacyjnych klasy Nevari. Tylko raz działała w pełnej liczbie – właśnie podczas kampanii na Akiosie – częściej zaś użyczała swoich okrętów Flotom Uderzeniowym dla szybkich przerzutów wojsk, oraz wysyłała je do kolonizacji nowych światów.

Anurel – dziecięca gra soreviańska

------------------------------------------------------------------------


AUVELIAŃSKO-ILDAŃSKA CYTADELA ‘VEILAR’
OŚRODEK DOWODZENIA SOJUSZU NA IGNAR IV


   Kapłan Dar’endei zajmował swoje honorowe miejsce na sojuszniczej naradzie wojennej, wyczuwając obecne wśród członków zebrania napięcie. Kilku wysokich rangą oficerów En’emua oraz ildańskich generałów tworzyło wraz ze swoimi siedziskami oraz podestem, który zajmował kapłan, krąg owinięty wokół trójwymiarowego wyświetlacza. Ten był obsługiwany przez dwóch klonów-techników u boku Dar’endeia i aktualnie pokazywał planetę Ignar IV w czasie rzeczywistym.
   -   Proszę zreferować sprawę, panowie – rzekł kapłan – Jakieś nowe dane?
   -   Kapłanie, mamy dla pana złe nowiny – zabrał głos jeden z auveliańskich En’emua – Sytuacja wygląda jeszcze poważniej, niż przewidywaliśmy. Niestety, nie spodziewaliśmy się takiego ataku na Ignar IV.
   -   Jakie są dane jednostek rozpoznawczych? – zapytał Dar’endei
   -   Sorevianie odkryli i zniszczyli większość wysłanych przez nas sond szpiegowskich, skanujących teren z orbity – oznajmił ponuro Auvelianin, by po chwili dodać nieco bardziej optymistycznym tonem – Jednakże część ocalała, a uzyskane przez nas dane tworzą dość jasny obraz sytuacji.
   -   Jak oceniamy liczebność wojsk wroga?
   -   Przekracza możliwości naszej obrony – odezwał się ildański generał Amdurn, kierując na Dar’endeia spojrzenie swoich czerwonych oczu – Mają dość jednostek, żeby zniszczyć nasze siły i utrzymać permanentny garnizon.
   -   Ich flota na razie wciąż nie ma dostępu do głównych instalacji na orbicie – rzekł inny Auvelianin – Ale to tylko kwestia czasu. Z tego, co wiemy, dosłownie chwilę temu ruszyły wojska lądowe przeciwnika. Jedno z uderzeń skierowane jest na Ruvanię.
   -   Generale Amdurn? – Dar’endei odwrócił się do Ildanina – To jedna z naszych newralgicznych pozycji. Może pan nam zapewnić jej utrzymanie?
   -   Tak, kapłanie. Ściągnąłem dwa dodatkowe legiony, skupiając większość dostępnych mi sił. Są tam nawet nasze jednostki robotów. Opracowałem już strategię. Jeśli Sorevianie zaatakują frontalnie, ich siły wpadną w zasadzkę.
   -   Jakie są inne rejony ataku? – Dar’endei ponownie przemówił do ogółu, wpatrzony teraz w glob Ignara IV
   -   Wyżyna Farnae – rzekł inny oficer z En’emua – Mamy tam cały kompleks plantacji, gdzie wytwarzana jest większość żywności dla kolonii. Mogą nas odciąć od witalnych dostaw, a od Farnae, jak podejrzewam, dopiero się zacznie.
   -   Możemy użyć floty dla obrony tej przestrzeni? – zapytał kapłan – Mamy wciąż do dyspozycji około pięćdziesięciu okrętów, z czego połowa to Relai’kaele.
   -   Zgadza się, kapłanie, oraz dwa Neval'khariele pełne myśliwców, których jest łącznie około tysiąca sztuk – potwierdził oficer – Ale to i tak za mało wobec przeważającej liczebnie floty soreviańskiej. W dodatku nie możemy zapewnić naszej flocie wsparcia, ponieważ Farnae leży na pograniczu zasięgu naszych dział planetarnych w cytadeli.
   -   Jakie są tamtejsze rezerwy?
   -   Niewielkie. Ale możemy użyć sił pozostających w Veilarze.
   -   Jeśli powstrzymamy ataki Sorevian na Ruvanię i Farnae…
   -   Nawet jeśli nam się uda, oni mają dość sił na kolejny atak – wtrącił nagle Amdurn z naciskiem – A potem następny. Ściągneli tu ogromną armię, chyba przydzielili do niej kilka okrętów z ich Floty Pionierów.
   -   Kontaktowałem się z Radą Koalicji – oświadczył kojąco Dar’endei – Nasze siły ekspedycyjne są prawie gotowe. Nie minie jedna dziesiąta obiegu solarnego, nim zjawią się na Ignar IV.
   -   Do tego czasu będziemy już martwi, kapłanie – Amdurn wciąż nie spuszczał oczu z Dar’endeia – Jeśli Sorevianie będą uderzali równie szybko, co na Akiosie, wystarczy im kilka dni na zupełne zniszczenie naszych sił. Tej wojny nie wygramy.
   Wszyscy spojrzeli na Ildanina, zdumieni jego pesymistycznym tonem. Oczywiście, ich sytuacja wyglądała dramatycznie, ale nie należało jeszcze niczego przesądzać.
   -   Jaką decyzję pan podejmie, kapłanie? – zapytał generał
   -   Musicie skierować dostępne wam aktualnie rezerwy do Ruvanii oraz Farnae, oraz przystąpić do zorganizowania obrony w tamtych rejonach. Zróbcie to natychmiast. Pozostałą flotę oraz szkieletową załogę cytadeli zatrzymamy na stanowiskach. Musimy utrzymać tamte dwa regiony najdłużej, jak tylko się da. Te gadziny nie odważą się kontynuować ofensywy, póki ich nie zajmą.
   -   Flota ma pozostać w odwodzie? – zapytał Teu’aden, En’emua dzierżący bezpośrednie dowództwo nad okrętami wojennymi na Ignar IV
   -   Tak. Nie możemy sobie pozwolić na jej stratę, zwłaszcza że może nam się okazać potrzebna. Pozostańcie na stanowiskach, ale bądźcie też gotowi na wypadek, gdyby okazało się konieczne wezwanie was.
   Dar’endei przerwał na chwilę, by po chwili zapytać:
   -   Co macie jeszcze do zgłoszenia, panowie?
   Członkowie narady spoglądali po sobie, jednak nikt więcej nie zabrał głosu.
   -   Znacie wydane wam dyrektywy i nasze priorytety – oznajmił kapłan – Za wszelką cenę musimy przetrzymać ataki soreviańskie, dopóki nie nadejdą posiłki. Dopiero, kiedy to się stanie, będziemy mogli wypędzić te jaszczury z Ignara IV. Na razie jednak trzeba zadbać o należytą obronę. Skupicie uwagę przydzielonych wam sił na Ruvanii oraz Farnae, a także innych witalnych rejonach. Nie ulega wątpliwości, że Sorevianie uderzą na nie w pierwszej kolejności.
   Kapłan zerwał się ze swojego miejsca.
   -   Cóż, zdaje się, że to wszystko na dziś, panowie – rzekł głośno – Ponieważ wróg rozpoczął swoje ataki niedawno, nalegam na natychmiastowe przystąpienie do działań.
   Wszyscy oficerowie zabrali się do opuszczenia sali. Jedynie Amdurn pozostał w środku, podchodząc do Dar’endeia. Auvelianin powitał go z uśmiechem, skrytym pod maską. Obaj znali się od około dziesięciu lat – dokładnie tyle, ile ich rasy wspólnie walczyły o Akiosa. Obaj zostali przydzieleni do pełnienia podobnej funkcji w tej dużej kampanii, obaj też należeli w swoim społeczeństwie do arystokratycznych rodów. Byli w związku z tym konserwatystami – dla Dar’endeia wizja społeczeństwa soreviańskiego czy terrańskiego, gdzie wszyscy byli prawnie równi, a do pełnienia funkcji rządowych dopuszczano prostych obywateli, była czymś nie do wyobrażenia. Amdurn miał na ten temat podobne zdanie.
   -   Obecna sytuacja nie napawa cię optymizmem, mam rację? – zapytał kapłan
   -   Zdziwiłbym się, gdybyś tego nie zauważył – odparł Ildanin, zakładając na piersi oliwkowozielone ramiona – Moim zdaniem, nasza sytuacja jest beznadziejna.
   -   Jeszcze nie przegraliśmy, przyjacielu. Nie musisz napełniać się tym niepotrzebnym pesymizmem, bo nie pomoże to ani tobie, ani nikomu z nas.
   -   Jak zwykle masz rację – westchnął Amdurn – Niepotrzebnie sieję defetyzm.
   -   Nie przesadzaj. W zupełności cię rozumiem.
   -   Wiesz, martwię się o…
   -   Nie obwiniaj się o to. Nie mogłeś przewidzieć, jak potoczy się ta wojna.
   Amdurn mówił o swojej partnerce, która udała się wraz z nim na Ignar IV, kiedy został tam wysłany. Zamieszkiwała obecnie jedno z założonych na tej planecie miast, a od momentu lądowania sił soreviańskich, Ildanin bardzo bał się o jej życie, bardziej nawet, niż o własne.
   -   Cóż, też myślałem wtedy, że będziemy świadkami naszego wspólnego, wielkiego zwycięstwa, nieprawdaż?
   -   Ja również. Tym bardziej więc sądzę, że nie ty tutaj zawiniłeś.
   Dar’endei uważał, że trzeba było w tej materii brać pod uwagę fakt, jakie nastroje panowały w auveliańskich oraz ildańskich kołach militarnych, kiedy z powodzeniem rozpoczęto inwazję na Akios. Sprzymierzeni byli wtedy przekonani, że uda im się w tej wojnie zadać Sorevianom pierwszą poważną klęskę, zmuszając ich do ugody. Nawet przeciąganie się konfliktu spowodowało u nich jedynie przewidywania, że jaszczury zapewne wykrwawią się z biegiem czasu i zostaną w końcu rzucone na kolana. Zamiast tego, gady rozgromiły wojska sojuszników, a teraz poszły za ciosem, atakując ich własne terytorium.
   -   Może niepotrzebnie się martwisz – skonstatował kapłan – Sorevianie unikają ataków na obiekty cywilne. Tego przynajmniej zabrania im ten cały kodeks.
   -   Kodeks zabraniał im też rzekomo ataków na cudze światy. Jeśli rzeczywiście tak jest, to właśnie go złamali. Jeśli już raz brakło im honoru, może im go braknąć po raz drugi.
   -   Mogliśmy się spodziewać, że w końcu to zrobią, mój drogi – odrzekł ze spokojem Dar’endei – Zawsze tylko się bronili, więc uważaliśmy ich za niezdolnych do ataku, ale jednak w końcu zmienili taktykę.
   -   Oby nie zmienili jej permanentnie – powiedział Amdurn ponuro – Muszę cię opuścić, przyjacielu. Jak wiesz, powinienem doglądać obrony w Ruvanii.
   -   Powodzenia – rzekł Dar’endei na odchodnym


ILDAŃSKI WĘZEŁ KONTROLNY 2177 ‘RUVANIA’
POZIOM DRUGI / GENERATOR 10D


   -   Gotowe – orzekł Dainer, kiedy w pomieszczeniu zapaliły się światła – Teraz oni nie mogą się tu dostać, a my nie możemy wyjść.
   -   Jak długo damy radę tu siedzieć? – zapytał Sazeli
   -   Teoretycznie wiecznie – zabójca wzruszył ramionami, odchodząc od terminala generatora – Przez drzwi nie przejdą, bo są na tyle wytrzymałe, że nawet ładunki wybuchowe nie dadzą im tak łatwo rady. Tu jest kiepska wentylacja, ale z drugiej strony oznacza to, że przez szyby też się tutaj nie wedrą.
   -   Wobec tego, dlaczego teoretycznie?
   -   Powinien pan to wiedzieć, karisu – odparł ponuro Dainer – Za jakieś trzy ality nic nie zostanie z tej bazy.
   -   Czyli możemy tu tylko czekać na śmierć, albo z rąk tych savashka, albo od eksplozji – rzekł Azaen – Cholernie pocieszające.
   Sazeli odwrócił się od zabójcy, spoglądając po swoich żołnierzach. Wszyscy byli wyraźnie przepełnieni poczuciem beznadziei. Nikt nic nie mówił, nikt nie ujawniał żadnych emocji. Na ich twarzach nie malował się nawet strach czy niepokój wywołany ich położeniem. Wyłącznie zobojętnienie, jakby niewiele ich już obchodziło to, co ma się stać, jakby chcieli mieć po prostu wszystko za sobą, niezależnie od tego, jak się to zakończy.
   Większość pomieszczenia wypełniał duży generator, składający się z kilku segmentów. Sarukeri jednak usiedli na pancerzach robotów technicznych, złożonych, zdezaktywowanych i ustawionych w rządku pod jedną ze ścian, natomiast Veranius zdołał położyć ciężko rannego Igatena na panelu sterowniczym. W tej chwili usiłował udzielić mu pomocy medycznej.
   -   Moglibyśmy wysadzić się od razu wraz z tą bazą – skonstatował Azaen – Tyle, że straciliśmy detonator razem z Idarenem – faze wydał z siebie parsknięcie, które wcale nie przypominało śmiechu
   -   No to sobie po prostu poczekamy, aż szlag nas trafi – rzekła Ekreva – Wolałabym już zostać z tymi przyjemniaczkami i odesłać do Kagara jeszcze część z nich.
   -   A zamiast tego czekamy na wykonanie wyroku na tej bryle metalu – warknął Azaen
   -   Zamknijcie się, myślę – powiedział Sazeli, cicho, lecz stanowczo
   -   On myśli… – tym razem twarz Azaena rozjaśnił idiotyczny uśmiech – Wiesz, Sazeli, doskonale zdaję sobie sprawę, że pakowali ci w mięśnie kadelin drutów, ale kiedy mi się zwierzałeś, nie wspominałeś nic o mózgu. Pozwól więc, że nie będę skakał z radości…
   -   Zamknij się, faze! – ryknął karisu – Wszyscy się zamknijcie! Jeszcze żyjemy, na krew Feomara! Jeszcze nas nie dostali! Dopóki nie będziemy gryźć gleby, nie złożymy broni! Jeśli tylko da się wrócić na nasz statek, znajdziemy na to sposób! Jasne?
   Po tej krótkiej tyradzie Sazeli opanował się błyskawicznie, mierząc wzrokiem ponure, nieporuszone wyrazy twarzy podkomendnych. W takiej sytuacji wywoływanie awantur nie mogło doprowadzić do niczego dobrego. Wziął kilka głębokich wdechów.
   -   Dainer, możesz ocenić rozmieszczenie i stan sił wroga? – zapytał opanowanym tonem
   Zabójca chrząknął, sięgając po swój komputer.
   -   Z dotychczasowych skanów naszych sensorów, oraz urządzeń stacji, wynika że potwory połączyły się w kilka grup – oznajmił rzeczowym tonem – Większość z nich otacza naszą pozycję, i zdaje się, że dołączyły do nich te dwie, które wyrżnęły oddział Pariny. Trzy lub cztery przeczesują pozostałe sektory bazy, chyba w poszukiwaniu innych żołnierzy. Których nie ma – zakończył Dainer pesymistycznie
   -   Jaka liczebność przeciwników? Ilu ich zostało?
   -   Oceniam, że około trzy setki – odrzekł po krótkiej pauzie zabójca – Załatwiliśmy grubo ponad połowę, ale z resztą sobie nie poradzimy.
   -   Nikt się już nie zgłasza – wtrącił beznamiętnie Azaen – Nikt z podwładnych Pariny, co raczej nie powinno nas dziwić. Gorzej, że nie odzywa się też Kilena. Jeśli to dlatego, że nie żyje, i tak nie wrócimy do domu, bo nie ma już nikogo, kto mógłby pilotować desantowiec.
   -   Warto byłoby spróbować, przecież tu nie zostaniemy – zaczął karisu, ale odpowiedzią był ponury śmiech podwładnego
   -   Sazeli, wiesz przecież dobrze, że przebicie się do statku w obecnej chwili graniczy z cudem – zaoponował Azaen, kręcąc głową – Jeśli te bydlęta nie rozbroiły ani nie zniszczyły bomby... a wątpię, żeby umiały to zrobić… odejdziemy na łono Feomara za niecałe trzy ality.
   Karisu oparł dłonie na biodrach, rozmyślając.
   -   Ile wam zostało amunicji? - zapytał
   Sarukeri spojrzeli po sobie, po czym dokonali krótkich oględzin osprzętu.
   -   Mam jeszcze jeden zasobnik paliwa do miotacza, i cztery magazynki do EG-15 – oznajmił Azaen – Ten pierwszy zresztą już napocząłem.
   -   Zostały mi tylko naboje do pistoletu, zużyłam całą amunicję do trzydziestki szóstki – zameldowała Ekreva
   -   Jeden magazynek do SR-36/G i cztery magazynki do pistoletu – oświadczył Veranius, odstępując na chwilę od Igatena
   Sazeli westchnął, po czym odwrócił się do zabójcy.
   -   Dainer? – zapytał zrezygnowanym tonem
   -   Pięć magazynków – odparł natychmiast zabójca – Snajperki nie brałem.
   -   Zapomnij, Sazeli – ponownie zabrał głos Azaen – Siłą się nie przebijemy. Nadal możemy im po kolei wypruwać flaki – tu faze uniósł opancerzoną dłoń, przebierając ostrymi jak brzytwa szponami – Ale w końcu nas dopadną.
   -   A jeśli ominiemy ich pozycje?
   -   Nie zdążymy – zaoponował Dainer – Są podzieleni na kilka grup. Zanim cokolwiek zrobimy, zablokują nam drogę. Już wcześniej to zrobili.
   -   Jeśli ktoś by do mnie dołączył... może zyskalibyśmy trochę czasu, żeby reszta…
   -   To się nie ma prawa udać – Azaen pokręcił głową – Nawet jeśli się rozdzielimy, ich jest wystarczająco wiele, żeby ścigać każdego z nas.
   -   No to sobie poczekamy – rzuciła Ekreva, zakładając ramiona za karkiem – Ktoś chce zagrać w anurela?
   -   Wyręczę Veraniusa i teraz ja powiem, że jesteś porąbana – rzekł Sazeli – Mamy jeszcze trochę czasu, żeby wydostać się z tego bagna.
   -   Powodzenia, karisu – odparowała sardonicznie Ekreva – My zaczekamy na rozkazy.
   Sazeli z głębokim westchnieniem przetarł głowę wierzchem dłoni, opierając się o ścianę. Na długą chwilę zapanowało ponure milczenie. Ekreva i Azaen wciąż siedzieli na pancerzach robotów, a Dainer przechadzał się po pomieszczeniu ze zwieszonym łbem.
   -   Karisu – podniesiony głos Veraniusa przerwał ciszę – Mam problem.
   Podoficer spojrzał na podwładnego, podchodząc do niego i rozciągniętego na prowizorycznym stole zabiegowym Igatena. Sarukere był nieprzytomny, a medyk zdjął z niego część pancerza, ułatwiając sobie dostęp do rany.
   -   Co z nim? – zapytał Sazeli
   -   Nie będę krył, że dużo mu nie zostało – rzekł Veranius grobowym głosem – Nie dociągnie na „Isanturai”, nawet gdybyśmy zdołali tam wrócić.
   -   Nie możesz mu pomóc? Chyba zdołałeś zatamować krwotok?
   Veranius westchnął.
   -   Zaklemowałem mu tętnicę, podałem dodatkowe stymulanty, w tym dużą dawkę fenure… ale stracił za dużo krwi – orzekł medyk – Będzie żył tylko tak długo, dopóki będą działać środki, którymi go naszprycowałem. Serce nie da rady, jest też problem z udarem…
   -   Na łaskę Daeriona – warknął Sazeli, chwytając mocno Veraniusa za ramię – Zrób coś, do jasnej…
   -   Próbowałem! – zawołał medyk uniesionym głosem – Nie mogę mu pomóc! Gdybym miał zapasy krwi do infuzji, gdybym miał dostęp do SDE, może dałbym radę go ocalić! Ale do tego, musielibyśmy wrócić na „Isanturai” i posadzić go w lazarecie!
   Sazeli zwiesił głowę, z trudem panując nad sobą. Po chwili na powrót spojrzał na Veraniusa, patrząc mu prosto w oczy.
   -   Przykro mi, karisu – rzekł Sarukere – Nie przeżyje.
   Jaszczur poczuł przypływ bezsilnej wściekłości. Widział, jak Igaten pada, śmiertelnie ugodzony, ale i tak miał nadzieję, że jego podkomendny zdoła się z tego wylizać. Nie zostawił go tam, naraził własne życie, aby wyciągnąć go z dala od zagrożenia, aby dać mu szansę na przetrwanie. Tymczasem kolejny z jego podwładnych umierał, a Sazeli nie mógł z tym nic zrobić. Postąpił kilka kroków, cedząc w pysku przekleństwa, po czym z rozmachem uderzył pancerną pięścią w osłonę jednego z segmentów generatora. Raz. Dwa razy. Uderzał jeszcze kilkakrotnie, wginając metal do środka, wyładowując własną złość, dopóki czyjeś ręce go nie odciągnęły.
   -   Sazeli, uspokój się! – syknął Azaen – To w niczym nie pomoże!
   Karisu oddychał głęboko, a jego gniew powoli ustępował miejsca rozpaczy.
   -   Załóżmy, że uda nam się wrócić – powiedział cicho – Załóżmy, że odwieziemy go na okręt. Czy…
   -   Nie da rady – przerwał Veranius – Ma za mało czasu. Możemy tylko zabrać jego ciało, żeby miał godziwy pogrzeb.
   Sazeli spojrzał po pozostałych, zapatrzony w znajome twarze towarzyszy broni. Dużo razem przeszli, każdy z nich ocierał się o śmierć nie jeden i nie dwa razy. Część Sarukeri była nowa w oddziale, dołączyła doń, zastępując poległych. Byli jednak również weterani, pokroju Azaena, który wydostawał się z rozmaitych tarapatów ramię w ramię z Sazelim. Ekreva, choć karisu uważał ją za wariatkę, była waleczną wojowniczką, bez której podoficer z pewnością dawno już byłby martwy, a ponadto miała swój urok i jej towarzystwo bywało przyjemne. Veranius, chociaż czasami nieznośny, reprezentował sobą tak nieugiętego wojownika, jak i wprawnego medyka, i wiele razy ratował swoich towarzyszy od śmierci. Sam Sazeli był już dwukrotnie jego pacjentem. Dainer? Karisu go nie znał, ale zdążył zawalczyć z nim wspólnie o życie towarzyszy. A mai derian Idaren? Na co dzień odgrywał rolę krzykliwego zarządcy, często zbyt ściśle trzymającego się regulaminu, ale w krytycznej chwili okazał się zdolny do poświęcenia.
   Niech mnie Kagar pochłonie, pomyślał Sazeli, jeśli będę siedział z założonymi rękami.
   Przeszedł kilka kroków, ponownie zanurzając się w rozmyślaniach, kiedy jego wzrok zatrzymał się na robotach technicznych, ustawionych pod ścianą, z których dwa służyły jego podwładnym za siedziska. Nagle w głowie zaświtał mu pewien pomysł. Uśmiechnął się z zażenowaniem, ponieważ dziwił się, że nie pomyślał o tym wcześniej.
   -   Kretyn ze mnie – westchnął – Dlaczego od razu na to nie wpadłem?


To be continued...
« Ostatnia zmiana: Kwietnia 13, 2016, 05:03:55 pm wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane

"Mów mądrze do głupca, a nazwie cię idiotą"

Eurypides
Mardok
VIP
*
Wiadomości: 111



« Odpowiedz #17 dnia: Października 17, 2009, 09:31:45 pm »

łamiąc mu przy tym jedno z ramion wyćwiczonym ruchem i wbijając ostrza u prawej dłoni prosto w oczy.
"prosto między oczy" (to do poprzedniej części) brzmiałoby chyba lepiej, ale tak to opowiadanie miodne.
Zapisane


"Jeżeli przeciwnik gra somewhat 3 Gate 1 base all-in, nie techuj na siłę."
Rafikozor
Der_SpeeDer
Global Moderator
*****
Wiadomości: 343


Jaszczury GÓRĄ!


« Odpowiedz #18 dnia: Października 18, 2009, 01:41:45 pm »

„Między oczy” to akurat bardziej pasuje do oberwania kulką w westernie, a nie wpakowaniem ostrzy prosto w gały podczas walki wręcz. Dlatego zmieniać tego nie zmienię.

Ponieważ forum jak zwykle problemy mi robi, musiałem wykastrować poprzedni fragment z kilku pojęć. Teraz je tak przy okazji dorzucę, do tych nowych.
---------------------------------------------------------------------

Relai'kael – klasa auveliańskich okrętów średnich, ichnie odpowiedniki niszczycieli

Kadelin – soreviańska miara masy, równa 0,9 kilograma

Inge – wyrażenie z mowy potocznej, wyrażające porozumienie, wzajemne zaufanie i przyjaźń; szukając odpowiednika: „sztama”

OSA – Okonade on Severi Asakuri – Wydział Operacji Specjalnych
Jedna ze soreviańskich formacji elitarnych, do której trafia część żołnierzy Milicji po osiągnięciu odpowiedniego stażu. Jak sama nazwa wskazuje, jest to jednostka komandosów, wyszkolonych w operacjach specjalnych, w tym za liniami wroga. Mają podobne wyposażenie, co ich młodsi stażem koledzy z Milicji, ale używają lepszego sprzętu (hełmy z wziernikiem przeziernym, karabiny i pistolety w wersji z tłumikiem, itp.).

---------------------------------------------------------------------


ILDAŃSKI WĘZEŁ KONTROLNY 2177 ‘RUVANIA’
POZIOM DRUGI / DOKI


   Obudził ją potworny ból w nodze, do którego zaraz dołączył kolejny – w klatce piersiowej. Przypuszczalnie miała uszkodzone żebra, jako że każdy wdech okupiony był cierpieniem.
   Kilena usiłowała podnieść się na nogi, ale zaraz powstrzymał ją następny spazm bólu w lewej nodze. Zmusiła się, żeby na nią spojrzeć – wciąż było w nią wbite ostrze potwora, który obecnie leżał martwy na podłodze tuż obok, częściowo przyduszając Soreviankę. Nie zdołał zadać śmiertelnego ciosu, ale i tak złamał Kilenie kość. Wyglądało na to, że ten sam ból, który wcześniej spowodował u niej utratę przytomności, teraz przywrócił jej zdrowe zmysły. Nie była jednak z tego powodu zachwycona – okropny ból nogi raczej na to nie pozwalał. Na cud zakrawał fakt, iż nie straciła zbyt wiele krwi. Ostrze zadało Kilenie poważną ranę, ale jednocześnie utkwiło w niej, spowalniając upływ posoki.
   Niemniej, upłynęło jej wystarczająco dużo, aby Sorevianka odczuwała wyraźne osłabienie. Najchętniej zapomniałaby o bólu, osuwając się na powrót w objęcia ciemności. Zdawała sobie jednak sprawę, że może jeszcze zapobiec własnej śmierci, jeśli tylko zatamuje upływ krwi. Sięgnęła pazurami do munduru, rozdzierając go jednym ruchem. Pruła i darła materiał, wydzierając z ubrania pasy i wiążąc je mocno wokół zranionej nogi. Zapewne i tak jej to nie uratuje, ale wciąż miała szansę. Z całej siły zacisnęła prowizoryczną opaskę, mając nadzieję, że to wystarczy, po czym chwyciła za tkwiące w nodze ostrze. Przez długą chwilę zbierała się w sobie, by w końcu, przy akompaniamencie ryku bólu, wyrwać brzeszczot ze swojej nogi.
   Kilena jeszcze przez kilka minut syczała przez zaciśnięte kły, starając się zapanować nad bólem. Dopiero wtedy zaczęła zastanawiać się nad swoim położeniem. Jak długo była nieprzytomna? Stacja wciąż nie uległa zniszczeniu, więc nie mogło to trwać dłużej, niż cztery ality. Co się przez ten czas działo… i ilu Sarukerii przeżyło? Oczywiście, o ile wciąż byli jeszcze jacyś żywi. Kilena doskonale pamiętała, że ich sytuacja była bardzo poważna. Jeżeli nikt nie przeżył, nie pozostawało jej nic innego, jak stąd odlecieć. Nic nie mogłaby przecież zrobić w takim układzie spraw. Na szczęście, bezużyteczna lewa noga nie uniemożliwiała jej pilotażu desantowca.
   Kilena zebrała się do kolejnego wysiłku, tym razem zrzucając z siebie bezwładne ciało virinera. Wciąż leżała na podłodze centrum monitoringu i mogła się przekonać, jak wygląda sytuacja. Musiała wstać, musiała się dźwignąć chociaż na tyle, aby wrócić na fotel. Nie było to jednak łatwe. Każdy, nawet najdrobniejszy ruch, powodował rwący ból zrujnowanej nogi. Kilena podjęła kilka prób, nim w końcu podniosła się, trzymając kurczowo oparcia fotela oraz krawędzi panelu sterowniczego. Pomagając sobie zdrową nogą i ogonem, wreszcie zdołała wrócić na swoje miejsce, gdzie jeszcze przez chwilę odpoczywała, siedząc z zamkniętymi oczami i zaciśniętymi kłami. W końcu przyjrzała się monitorom.
   W pierwszej chwili ogarnęły ją mieszane uczucia. Oczywiście, sytuacja pogorszyła się dodatkowo w czasie, kiedy leżała nieprzytomna, a większość ekranów pokazujących obrazy z wzierników Sarukeri nie pokazywała nic prócz śnieżenia. Jednak część oddziału przeżyła – wciąż był obraz sześciu żołnierzy. W tym towarzyszącego drużynie zabójcy. Najstarszym stopniem, nadal pozostającym przy życiu Sarukere, był karisu Sazeli. Mai derian Idaren najwidoczniej poległ podczas ostatniego starcia.
   Wskaźniki życia ocalałych były w normie, poza wyraźnie konającym padene Igatenem. Tętno pozostałych zwolniło, co kazało Kilenie podejrzewać, że nie byli pod wpływem typowego dla wojowników jej rasy szału bitewnego. To oznaczało, że walka już minęła, a żołnierze najprawdopodobniej byli bezpieczni. A przynajmniej chwilowo bezpieczni – zegar bomby wciąż tykał, a niebawem – Sorevianka obliczyła, że za mniej niż trzy ality – z bazy ildańskiej zostanie tylko sterta kosmicznego złomu.
   Ta myśl na krótką chwilę przeważyła. Ildańskie potwory z pewnością nie były na tyle mądre, aby wiedzieć, iż należy pozbyć się podłożonej przy rdzeniu stacji bomby. W związku z tym, zadanie zostało już praktycznie wykonane, a Kilena mogła po prostu zlekceważyć ocalałych Sarukeri, zostawiając ich na pastwę losu. Wciąż była w stanie pilotować desantowiec, a zatem nic nie stało na przeszkodzie, aby nie odleciała tu i teraz, wracając na „Isanturai” i składając raport.
   Przez moment Kilena bardzo poważnie rozważała takie rozwiązanie sprawy. Zaraz jednak odezwała się część jej umysłu, ukształtowana przez surowy kodeks honorowy. Zdrada towarzyszy broni była czymś, czego Feomar nigdy by jej nie wybaczył. Czymś, za co odpowiadałaby – w myśl jej wiary – także w zaświatach, gdzie swoje rządy prowadziły soreviańskie smocze bóstwa.
   Poczucie honoru ostatecznie wzięło w niej górę nad chęcią ratowania własnej skóry. Sięgnęła po komunikator, odłożony tuż przed starciem z virinerem, założyła go na głowę, po czym wcisnęła guzik nadawania.
   -   Tu derian Kilena – oznajmiła rzeczowym tonem – Karisu Sazeli, proszę odpowiedzieć.


ILDAŃSKI WĘZEŁ KONTROLNY 2177 ‘RUVANIA’
POZIOM DRUGI / GENERATOR 10D


   -   Chyba żartujesz – powiedział Azaen, wytrzeszczając na Sazeliego oczy
   -   To niegłupi pomysł – orzekł Dainer, gładząc się po dolnej szczęce – Chyba jedyne, co możemy w obecnej sytuacji zrobić.
   Pomysł karisu na ucieczkę ze stacji wywołał poruszenie wśród Sarukeri, w których wstąpiła wręcz nowa energia. Choć z jednej strony brawurowy, plan Sazeliego miał spore szanse powodzenia, tym bardziej, iż nie mieli zbyt wielu perspektyw.
   Sazeli przypomniał sobie o zdezaktywowanym na początku akcji przez Dainera systemie bezpieczeństwa stacji. Chociaż oddział Pariny zlikwidował większość robotów strażniczych na drugim poziomie, stacjonarne działka i wieżyczki wmontowane w ściany i sufity były nietknięte. Jeśli zabójca uruchomiłby je ponownie, odpowiednio użyte mogłyby się stać użyteczną bronią, mogącą pozwolić ocalałym Sarukeri na ucieczkę.
   -   Chyba ci odbiło, karisu – Azaen dodał wojskową rangę po krótkiej pauzie – Te działka miały służyć obronie stacji, więc dlaczego mielibyśmy…
   -   Nie bądź głupi – uciął Sazeli – Skoro mogliśmy manipulować wszystkimi systemami bazy, dlaczego nie możemy dokonać ingerencji w system bezpieczeństwa? To oczywiście możliwe, mam rację? – tu karisu zwrócił się do Dainera
   -   Teoretycznie, tak – odparł zabójca – Ale zależy to od tego, w jakiej postaci chcesz wykorzystać uzbrojenie systemu obronnego. Jeśli w roli sojusznika…
   -   Możesz nam to załatwić? – zapytał Sazeli z nadzieją w głosie
   -   Mógłbym, ale nie ma na to czasu – rzekł Dainer – Taki system ma swoje własne oprogramowanie, z którego część dotyczy identyfikacji przeciwników. Jestem pewien, że w tej chwili aktywne działka otworzyłyby ogień wyłącznie do nas, a virinerów zostawiłyby w spokoju.
   -   Nie dałbyś rady przestawić go tak, żeby atakował ich, a nie nas?
   -   Jak już mówiłem, tylko w teorii – zabójca westchnął – Musiałbym napisać nowy program, który wpłynąłby na system bezpieczeństwa tak, jak tego chcesz. Potrafię to zrobić, ale na to potrzeba mi czasu. A tego, jak doskonale wiesz, nie mamy.
   Sazeli założył ręce na piersi, doskonale świadomy, że cała reszta oddziału dokładnie przysłuchuje się tej konwersacji.
   -   Co zatem możesz zrobić? – zapytał, akcentując przedostatnie słowo
   -   Mogę zupełnie wykasować część oprogramowania – odrzekł Dainer – Wtedy wieżyczki będą waliły do wszystkiego, co się rusza. Zabiją nas, jeśli znajdziemy się w ich zasięgu, ale zabiją również te bydlęta.
   -   Lepsze to, niż nic – skonstatował karisu
   -   Czyli mamy spokój z tymi savashka, w zamian dostając dla towarzystwa cholerne działka – powiedział gorzko Azaen – Sazeli, tym razem mnie pocieszyłeś.
   -   Możemy tu zaczekać, aż działka wyczyszczą z nich korytarze – zasugerował podoficer, ignorując pesymistyczny ton faze – Wtedy pójdziemy dalej.
   -   Tak łatwo nie będzie – zaoponował Dainer – Po pierwsze, sprawdzałem już rozmieszczenie tych działek. Zrobiłem to oględnie, bo nie było to ważne, kiedy szliśmy z tą bombą, ale wiem, że są odcinki korytarzy, gdzie ich nie ma. Po drugie, te paskudy są głupie, ale przypuszczam, że nie na tyle, żeby zostawać w korytarzu wystarczająco długo, aby działko strażnicze zrobiło z nich sieczkę. Wycofają się i poczekają na nas, a wtedy przygotują zasadzkę. Albo zaczają się przy dokach. Nie wykluczam też, że umieją rozprawiać się z tymi działkami. Ildanie mogliby im zapisać informację poprzez kod genetyczny, na wszelki wypadek, gdyby tylko mogło się to okazać przydatne.
   Nastąpiła kolejna chwila milczenia. Plan ucieczki wydawał się Sazeliemu coraz trudniejszy do wykonania, w miarę jak napływały do niego coraz to nowe informacje. Niemniej, chwycił się go teraz jak tonący brzytwy. Nie widział na razie innej realnej szansy wydostania się z orbitalnej bazy.
   -   To może skomplikujmy tym bydlętom sprawę? – zasugerował po chwili – Będziemy aktywować działka po kolei.
   -   Jak to, po kolei? – Dainer uniósł bezwłose brwi
   -   Wyznaczymy trasę ucieczki, prosto do naszego statku. Możliwie jak najgęstszą od działek strażniczych. Zgramy się tak, żebyśmy przechodzili od pozycji do pozycji, do tych miejsc, które wieżyczki raz już oczyściły. W tym czasie inne działka czyszczą inne korytarze, a my przemieszczamy się coraz dalej, aż do celu. Musimy po prostu po kolei włączać wieżyczki, i w odpowiednim czasie wyłączać je, żeby nie zmasakrowały nas.
   Sazeli wciąż utrzymywał kontakt wzrokowy z zabójcą, który po tej przemowie sprawiał wrażenie zmęczonego i zrezygnowanego. To zaniepokoiło Sarukere.
   -   Możesz tak zrobić, prawda? – zapytał niepewnie
   -   Mogę – odparł Dainer po dłuższej pauzie – Ale dam radę to zrobić tylko z terminala stacji. Nie ma mowy, żebym się od niego odłączał, jeśli mam spełnić założenia twojego planu. A to oznacza, że nie mogę uciekać z wami. Zostanę tutaj i padnę trupem.
   Karisu zacisnął szczęki. Poświęcenie zabójcy mogło ocalić życie trzem lub czterem Sarukeri, niemniej zostawianie go na pastwę losu wydawało się nie w porządku. Nawet, jeśli Sazeli mógłby mu wydać odpowiedni rozkaz – zakładając przy tym, że Dainer by go usłuchał. Co więcej, podoficer był pewien, że zabójca jest jedynym spośród nich, który potrafił choć w podstawowym zakresie pilotować desantowiec, skoro Kilena była już martwa.
   -   Nie chcesz, żebyśmy cię tu pozostawili? – zapytał Sazeli
   -   Czy to było pytanie retoryczne? – zabójca parsknął, by po chwili dodać – Karisu?
   Sarukere był już o krok od dyskusji, której z całego serca nie znosił, gdy nagle zamarł w bezruchu, usłyszawszy w słuchawce interkomu znajomy głos.
   -   Tu derian Kilena. Karisu Sazeli, proszę odpowiedzieć.
   Czując, jak powraca w nim nadzieja, podoficer wcisnął guzik nadawania.
   -   Tu karisu Sazeli – powiedział niepotrzebnie uniesionym głosem, by po chwili porzucić oficjalny ton – Kilena, już myślałem, że nie żyjesz!
   -   Taaa, przez chwilę też mi się tak wydawało – odrzekła Sorevianka – W jakim jesteście stanie?
   -   Padła większość oddziału – zrelacjonował Sazeli – Mai derian Idaren nie żyje. Zostało nas tylko sześciu, wliczając Dainera, i zabarykadowaliśmy się wewnątrz jednego z pomieszczeń generatora. Na szpony Feomara, Kilena, co się z tobą działo?
   -   Jeśli wrócisz na pokład naszego statku, sam się dowiesz – głos Kileny był słaby i wskazywał, że brakowało jej sił, przypuszczalnie wskutek odniesionych ran – Przynieś tylko jakąś szmatkę do wycierania krwi z podłogi.
   -   Dostały się do ciebie te bydlaki?
   -   Tylko jeden. Na szczęście.
   -   Cieszę się, że cię słyszę, Kilena – rzekł Sazeli całkiem szczerze – To nam bardzo ułatwia... posłuchaj. Mam pewien plan…

* * *

   Gdyby Sazeli był człowiekiem, niewątpliwie spływałby teraz zimnym potem ze zdenerwowania. Dainer zdołał skutecznie włamać się do systemu bezpieczeństwa, niszcząc część plików, a następnie przekierował kontrolę nad wieżyczkami do komputera na statku, dając Kilenie możliwość ubezpieczania i koordynowania ucieczki Sarukeri. Niestety, Sorevianka nie była wyszkolona w hakowaniu i zabójca musiał przez jakiś czas udzielać jej dokładnych instrukcji, chcąc mieć pewność, że będzie wiedziała, co robić. W międzyczasie Sazeli i jego podwładni uczyli się na pamięć drogi, jaką ustalili. W sumie przygotowania do akcji zajęły im prawie dwa ality, ukrócając pozostający do eksplozji bomby czas do około jednego.
   Mimo sugestii Veraniusa, a także Dainera, który obawiał się, iż mogą nie zdążyć zbiec, Sazeli uparł się, aby Igaten został zabrany razem z nimi. Nawet jeśli nie zdołają go uratować, przynajmniej nie pozostawią jego ciała gdzieś w próżni, pośród szczątków bazy, z daleka od domu.
   Karisu wsunął do komory karabinu magazynek – ostatni, jaki miał – spoglądając z determinacją po swoich żołnierzach. O ile wcześniej byli wyraźnie bierni i apatyczni, o tyle teraz w ich oczach płonął ogień. Wreszcie wiedzieli, że ich szanse nie są wcale przekreślone, że przeżyją tę akcję, a przy okazji zabiją jeszcze więcej potworów, w zemście za to, co zrobiły ich towarzyszom.
   Widok ten błyskawicznie dodał otuchy Sazeliemu. Jaszczur uśmiechnął się szeroko i drapieżnie, szczerząc kły.
   -   Gotowi, Sarukeri? – zapytał entuzjastycznym tonem – Gotowi, żeby jeszcze raz wypruć flaki tym savashka?
   -   Tak jest, karisu – odrzekli chórem wojownicy
   -   To świetnie – podoficer przyjął postawę twardego dowódcy – Wiecie już, co macie robić. Nie rozdzielajcie się i nie zostawiajcie nikogo z tyłu. A ty, Veranius, uważaj na Igatena. Wiem, że to niełatwe znowu go ze sobą ciągnąć, ale Ekreva będzie cię osłaniać. Pamiętajcie – nikt nie rwie do przodu, wszyscy czekacie na sygnał. Zrozumiano?
   -   Tak jest, karisu! – odkrzyknęli Sarukeri
   -   W takim razie zająć pozycje i czekać, aż Dainer otworzy drzwi! Przygotować się!
   Jaszczury ustawiły się przed grodzią, tworząc małe półkole. Zabójca stanął najbardziej po prawej, tuż koło kontrolki wrót.
   -   Kilena, możesz aktywować pierwsze trzy działka. Niech oczyszczą okolicę – mruknął do interkomu
   W chwilę później Sazeli usłyszał przyciszony głos Veraniusa, stojącego koło Ekrevy i podtrzymującego nieprzytomnego Igatena.
   -   Wiesz, zawsze mówiłem, że jesteś porąbana…
   -   Mówiłeś – odrzekła Sorevianka złośliwie – Niejeden raz.
   -   Tak, i nadal tak myślę – w głosie medyka również pobrzmiewał sarkazm, ale już po chwili Sarukere zmienił ton – Ale przyznam, że jesteś cholernie dobra, zawsze byłaś. Wiele w życiu widziałem, ale za każdym razem, kiedy obserwowałem cię w akcji, cieszyłem się, że to nie ja wpadłem w twoje szpony.
   -   Miło, że tak mówisz – powiedziała ciepło Ekreva – Ale ja nigdy nie uważałam, żebyś był ode mnie gorszy
   -   Posłuchaj, jeśli wyjdziemy z tego bajzlu cało, nie chcę, żeby były między nami jakieś nieporozumienia – Veranius wyciągnął rękę – Inge?
   -   Inge – odparła Sorevianka, mocno ściskając dłoń towarzysza
   Sazeli w duchu uśmiechnął się ponownie, napełniony pozytywną energią. Po chwili poczuł na ramieniu rękę Azaena.
   -   Pamiętasz, karisu, naszą pierwszą wspólną akcję na Ladore? – zagaił faze – Byliśmy wtedy jeszcze w OSA.
   -   Jasne, że pamiętam – odparł Sazeli – To po tym trafiliśmy do Sarukeri. Gratulowaliśmy sobie nawzajem błyskotliwej kariery.
   -   To może powtórzymy nasz wyczyn i znowu zbierzemy garść zaszczytów i odznaczeń?
   -   Byłoby świetnie – po chwili karisu spoważniał – Trzymaj się mnie. Ubezpieczamy się nawzajem, jak zawsze.
   -   Zaraz wychodzimy – oznajmił głośno Dainer – Mamy mniej niż jeden alit, musimy się spieszyć. Kilena, przygotuj się do wyłączenia tych działek i włączenia następnego
   Sazeli mocno ścisnął rękojeść karabinu. Przekuł całą swoją energię w gniew, ponownie pozwalając, aby ogarnęło go dobrze znane uczucie bitewnej wściekłości. Zamknął na powrót wizjer swojego hełmu, aktywując systemy optyczne.
   -   Dainer, otwórz drzwi! – zawołał karisu, odbezpieczając broń – Odeślijcie ich z powrotem do Kagara! Naprzód!
   Gdy tylko przejście było wolne, oddział Sarukeri ruszył przed siebie. Żołnierze byli przepełnieni rozpierającą energią i gotowi wyładować ją na każdym przeciwniku, jakiego zobaczą.


To be continued...
« Ostatnia zmiana: Kwietnia 13, 2016, 03:05:49 pm wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane

"Mów mądrze do głupca, a nazwie cię idiotą"

Eurypides
Mardok
VIP
*
Wiadomości: 111



« Odpowiedz #19 dnia: Października 18, 2009, 02:57:38 pm »

Genialne, wstawiaj co jest dalej.
Zapisane


"Jeżeli przeciwnik gra somewhat 3 Gate 1 base all-in, nie techuj na siłę."
Rafikozor
Der_SpeeDer
Global Moderator
*****
Wiadomości: 343


Jaszczury GÓRĄ!


« Odpowiedz #20 dnia: Października 18, 2009, 08:06:21 pm »

Zła wiadomość. Obecny fragment jest bardzo krótki, albowiem poszedłem na kompromis. Następny kawałek, prezentujący kulminacyjną walkę, jest na tyle długi, że oba by się za diabła nie zmieściły.

To może przynajmniej, korzystając z tego chwilowego przerywnika, wykorzystam ogromną liczbę niewykorzystanych znaków na post, żeby wyjaśnić kilka pojęć, które będą się już w dalszej części opowiadania pojawiały. W dalszej, to znaczy na tych kilkunastu ostatnich stronach. Wtedy nie będę musiał tracić znaków na tłumaczenie pojęć w dalszych postach, bo fragmenty, jakie mam jeszcze zamiar wkleić, są spore.

A te pojęcia to:
------------------------------------------------------------------

Enelit – soreviańska jednostka czasu (jedna dziesiąta alitu), równa 90 sekundom

Dravriner – średniej wielkości, pająkowaty stwór, jedna z hodowanych przez Ildan bestii bojowych, stanowiąca jednostkę wsparcia ogniowego. Dravrinery wypluwają z siebie na średnim dystansie strumień płonącej cieczy, co czyni z nich żywe miotacze płomieni.

Mai nigate shivaren – soreviańska ranga wojskowa; najbliższy odpowiednik: generał

Ivaren – produkowany przez jaszczury napój alkoholowy wysokiej mocy, spokrewniony z brandy, ale wzbogacany dodatkowo kilkoma korzennymi przyprawami, powiększającymi wrażenie „ognistości” trunku

VRN – Vesali Rava Nigate – Siły Ochrony Ojczyzny
Elitarny odłam Milicji, przyjmujący w swoje szeregi tylko weteranów z minimum kilkuletnim stażem. Są to jednostki wyspecjalizowane w działaniach defensywnych, które praktycznie nigdy nie biorą udziału w ataku, natomiast często otrzymują zadanie ochrony ważnych strategicznie rejonów.
Oddziały VRN są odpowiednio wyekwipowane (nadprogramowe zapasy min, detonowanych zdalnie lub po nadepnięciu bądź najechaniu na nie, gotowe komponenty i prefabrykaty do budowy umocnionych punktów oporu, jak również cały niezbędny sprzęt inżynieryjny, i tak dalej) oraz uzbrojone (całe naręcza dodatkowej broni, w tym miotacze ognia, karabiny stacjonarne, wyrzutnie rakiet, wielolufowe działka rotacyjne, i inne – mają tego typu uzbrojenia znacznie więcej, niż zwykła Milicja) do spełniania swojej roli, a ponadto po wstąpieniu w szeregi VRN, żołnierze przechodzą dodatkowe szkolenie w zakresie obronności, w czasie którego zapoznają się m.in. z metodami użytkowania nowego sprzętu.

------------------------------------------------------------------



AUVELIAŃSKO-ILDAŃSKA CYTADELA ‘VEILAR’
CENTRUM DOWODZENIA


   Stanowisko dowódcze generała Amdurna, usytuowane na sporym podeście, przesuwało się miarowo w górę, aż do usianej komputerami kopuły w wieży. Ildanina otaczał cały zespół jego pobratymców, w tym kilku niższych rangą oficerów, mających doglądać poszczególnych grup, na jakie dzieliła się zgromadzona w Ruvanii armia, oraz sztab techników, podłączonych do swoich stanowisk. Ci ostatni przypominali cyborgi – z okularami przylegającymi im do twarzy, oraz biegnącymi od urządzeń do komputerów przewodami.
   -   Generał na stanowisku – padł komunikat, kiedy Amdurn przybył na miejsce
   -   Jak sytuacja? – zapytał dowódca, lustrując wzrokiem monitory
   -   Wszyscy są już na wyznaczonych pozycjach – powiedział monotonnym, pozbawionym emocji głosem jeden z techników – Oczekujemy przybycia sił wroga, które są już w zasięgu.
   -   Bądźcie gotowi do rozpoczęcia operacji na moją komendę. Nawiązać pełen kontakt z systemami bazy 2177. Meldować na bieżąco o…
   -   Generale, występują problemy z łącznością z bazą 2177 – przerwał nagle technik
   -   Problemy? – Amdurn obrócił się w swoim fotelu – Co się dzieje?
   -   Większość systemów nie odpowiada. Centralny komputer nie reaguje na próby kontaktu, ani na część poleceń.
   -   Mamy kontrolę nad rdzeniem? – zapytał generał z niepokojem
   -   Rdzeń wciąż jest aktywny i reaguje na komendy. Ale pozostałe systemy wydają się uśpione. Przypuszczalnie nastąpiła awaria.
   Sam bym na to nie wpadł, pomyślał ironicznie Amdurn, obawiając się jednocześnie o to, czy uszkodzenia nie okażą się w trakcie bitwy poważniejsze. Utrata kontroli nad hordami genetycznie wyhodowanych potworów, które Ildanie wykorzystywali w charakterze wojska szturmowego, przyniosłaby katastrofalne skutki. Należało jak najszybciej wysłać na miejsce zespół inżynieryjny, który ustaliłby przyczynę problemów związanych z bazą.
   Po chwili jednak Amdurna naszły podejrzenia. Czyżby awaria węzła kontrolnego 2177 nie była przypadkowa? Czyżby był to umyślny sabotaż, robota Sorevian?
   -   Sprawdzić przestrzeń kosmiczną wokół bazy 2177 – nakazał głośno, odwracając się teraz w stronę technika odpowiedzialnego za monitoring instalacji orbitalnych – Obecność wrogich jednostek?
   -   Zaprzeczam – padła szybka odpowiedź – Nic nie naruszyło naszej przestrzeni. Obronne platformy nie nawiązały walki.
   -   Panie generale – wtrącił oficer Deskar, dowodzący siłami robotów na orbicie – Jeśli podejrzewa pan, że Sorevianie dokonali ataku na naszą bazę, z góry pana zawiadamiam, iż osobiście doglądałem sytuacji w naszej przestrzeni kosmicznej i przez cały czas, od chwili lądowania sił wroga na Ignar IV, nie miały miejsce żadne działania nieprzyjaciół. Baza 2177 jest silnie broniona przez kordon platform obronnych, więc żadna dywersyjna akcja nie miałaby sensu. Należałoby się prędzej spodziewać uderzenia floty na pełną skalę…
   -   Nie byłbym tego taki pewien – przerwał Amdurn – To przebiegłe gady. Może jednak zdołali jakoś ominąć naszą obronę niezauważeni… choć przyznaję, że to graniczy z cudem. A może wysłali jakiś sygnał zakłócający z bezpiecznej odległości.
   -   Jakie są zatem pańskie rozkazy, generale?
   Amdurn zamyślił się. Nie wiedział jeszcze, co właściwie się działo, zatem nie chciał od razu wywoływać niepotrzebnego zamętu. Z drugiej strony, problem był palący i należało działać szybko.
   -   Wysłać zespół inżynieryjny do zbadania węzła kontrolnego 2177 – nakazał po dłuższej chwili – Natychmiast i bezzwłocznie. Ale nie posyłajcie ich tam samych. Eskorta myśliwców i oddział abordażowy powinny wystarczyć, jeśli pojawią się jednak jakieś problemy.
   -   Tak jest, generale.


To be continued...
« Ostatnia zmiana: Lipca 31, 2011, 06:51:35 pm wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane

"Mów mądrze do głupca, a nazwie cię idiotą"

Eurypides
Mardok
VIP
*
Wiadomości: 111



« Odpowiedz #21 dnia: Października 19, 2009, 03:22:35 pm »

ehh, piszę coś żebyś mógł następny kawałek wrzucić. Żeby nie było offtopu to po raz kolejny wyrażam swoją opinię że opowiadanie mi się podoba.
Zapisane


"Jeżeli przeciwnik gra somewhat 3 Gate 1 base all-in, nie techuj na siłę."
Rafikozor
Der_SpeeDer
Global Moderator
*****
Wiadomości: 343


Jaszczury GÓRĄ!


« Odpowiedz #22 dnia: Października 19, 2009, 03:56:30 pm »

No, to mam nadzieję, że pojęcia przyswojone, bo się później pojawią, a ja tracić limitu znaków po raz kolejny na ich tłumaczenie nie będę.

Następny fragment to w zasadzie walka kulminacyjna.
------------------------------------------------------------------


ILDAŃSKI WĘZEŁ KONTROLNY 2177 ‘RUVANIA’
POZIOM DRUGI


   -   Nie zatrzymywać się, dranie! – wycedził Sazeli – To dopiero początek! Kolejny bieg, bądźcie gotowi!
   Karisu wsłuchał się w odległy dźwięk strzelającego działka wielolufowego, któremu akompaniował ryk trafionych potworów. Bestie wciąż próbowały doścignąć uciekinierów, ale Sarukeri obmyślili wszystko dokładnie – włączone wieżyczki nie tylko oczyszczały im bezpośrednio drogę ucieczki, ale także blokowały większość korytarzy, którymi mogłyby ich dorwać virinery.
   Przedzieranie się w stronę doków było jednak i tak bardzo nerwowe. Sazeli wściekał się i przeklinał, kiedy przechodzili od pozycji do pozycji, z trudem utrzymując spójność oddziału oraz odpierając te garstki przeciwników, które zdołały przedostać się do nich przez lukę w obronie. Cały czas też obserwował Veraniusa, obciążonego Igatenem. Chociaż Ekreva próbowała mu pomóc, i tak zostawał nieco z tyłu.
   -   Szybciej, szybciej! – zawołał Sazeli – Kilena, następna pozycja! Przygotuj działko do deaktywacji, na mój znak!
   Kiedy karisu usłyszał potwierdzenie w słuchawce interkomu, dał znak reszcie oddziału, aby pobiegli naprzód, na nową pozycję. Przebyli ledwie jedno skrzyżowanie, kiedy krzyknął do Kileny, aby wyłączyła kolejne działko. Dzięki temu, kiedy Sarukeri przybyli do strzeżonego przez nie miejsca, wieżyczka ich nie ostrzelała – zdążyli jedynie zobaczyć, jak chowa się we wnęce w suficie.
   -   Kilena, aktywuj poprzednie stanowisko obronne – nakazał karisu
   Włączali za sobą każde minione działko – pilnowali w ten sposób swoich pleców. Kiedy Sorevianka odpowiedziała na słowa karisu, z korytarzy wypadło na żołnierzy kilka potworów, które zaczaiły się w oczekiwaniu na ich przybycie. Broń Sarukeri odezwała się niemal natychmiast, powalając napastników. Jedna z bestii zaatakowała Veraniusa, ale Ekreva była na miejscu i ubiła ją, nim zdołała wyrządzić jakiekolwiek szkody.
   -   Jeszcze jeden skok i jesteśmy w głównym korytarzu – skonstatował Sazeli, wyrzucając bezużyteczny po zużyciu ostatniego magazynka karabin i sięgając po pistolet – Stamtąd droga prosta do doków.
   To miejsce, niby bardzo bliskie, wydawało się mu teraz tak odległe. Wciąż mogło się coś stać, mogli spieprzyć sprawę, popełniając błąd po drodze.
   Po chwili znaleźli się już na następnej pozycji, a Kilena dokonała kolejnej wolty, wyłączając działko i aktywując dwa inne – to w następnej lokacji oraz to w tej już przez jaszczury odwiedzonej. Obrona jak zwykle okazała się niezbyt szczelna, więc żołnierze po raz kolejny odparli napaść garstki przeciwników. Veranius wciąż pozostawał z tyłu, zatem Sazeli nakazał Ekrevie pomóc mu w ciągnięciu Igatena. Nieprzytomny Sarukere był teraz trzymany za oba ramiona, co przyspieszyło postępy całego oddziału.
   -   Jesteśmy gotowi do wejścia w główny korytarz – zameldował karisu przez interkom, zwracając się do Kileny – Zajmij się działkami.
   Sazeli krzyknął już do pozostałych, nakazując im podążanie do kolejnego stanowiska obronnego, a żołnierze ruszyli naprzód, kiedy nagle w słuchawkach dało się słyszeć cedzone przekleństwo Kileny.
   -   Co znowu? – zapytał karisu, nie przerywając biegu
   -   Mamy poważny problem – oznajmiła Sorevianka – Awaria działek w głównym korytarzu.
   Podoficer poczuł uścisk w żołądku, kiedy to usłyszał. Tego im tylko brakowało!
   -   Jak duża jest wyrwa w obronie? – zapytał, starając się nad sobą panować
   -   Boczne korytarze wciąż są obstawione, ale dopadną was bez trudu przez całą długość głównego przejścia – stwierdziła Kilena z najwyższą obawą – Spotkają się z wami za mniej niż jeden enelit.
   To oznaczało, że ich plan wziął w łeb. Sazeli miał wrażenie, że cała nadzieja na ratunek upływa z niego, niczym krew z głębokiej rany.
   -   Karisu, oni się zbliżają – powiedział Azaen przez interkom, powiadamiając dowódcę o czymś, o czym ten sam mógł się już zorientować z odczytów sensorów – Zgrupowali się na drugim końcu głównego korytarza.
   -   Tego nie przeżyjemy – ocenił Dainer – Jest ich tam ponad setka, a my nie mamy już nawet amunicji.
   -   Nie – warknął Sazeli, mocniej ściskając rękojeść pistoletu – Nie. Tak nie będzie.
   Wypadł na główny korytarz na czele oddziału, spoglądając na prawo, gdzie widział w oddali masę kłębiących się, szybko zbliżających cielsk. Potwory rzeczywiście nadchodziły, i to w znacznej liczbie, a odległość między nimi, a Sarukeri, gwałtownie malała.
   Jaszczur nie miał jednak zamiaru poddać się bez walki. Było już tylko jedno wyjście, ale uratuje przynajmniej niedobitki swojego oddziału.
   -   Dainer, zostajesz tu ze mną – rozkazał stanowczym głosem – Zatrzymamy na chwilę te bydlęta. Veranius, Ekreva, zabierzcie Igatena i wracajcie na statek. Dojdziecie tam prosto, tym korytarzem. Azaen, idź z nimi.
   Na krótką chwilę zapanowała konsternacja. To podburzyło wściekłość Sazeliego, jako że nie było już czasu do stracenia.
   -   Już! – ryknął na całe gardło – To jest rozkaz, w imię Feomara! Zabierajcie się stąd, póki jeszcze możecie!
   Żołnierze wahali się jeszcze ułamek sekundy, w końcu jednak skinęli i pognali w drugą stronę, zmierzając głównym korytarzem do doku. Azaen jednak, ku zdumieniu karisu, pozostał na miejscu.
   -   Ubezpieczamy się nawzajem – powiedział faze, zanim Sazeli zdążył się odezwać – Pamiętam dobrze, karisu. Sam nie dasz sobie rady z tymi draniami, a musimy ocalić naszych towarzyszy.
   Podoficer stał przez chwilę, niezdecydowany. Wreszcie, nie będąc w stanie powiedzieć ani słowa, skinął tylko głową, odwracając się w kierunku, z którego nadchodzili wrogowie. Po jego lewej stronie stanął Azaen, po prawej Dainer. Główny korytarz był trochę szerszy, niż reszta przejść na tej stacji, co utrudniało jego obronę, ale Sazeli był gotów walczyć do końca.
   -   Wygląda na to, że i tak nie przeżyję – stwierdził ponuro zabójca – Ale to miło, że zginiecie razem ze mną.
   -   Jeszcze nas nie dorwali – wycedził karisu
   Sorevianin wciąż nie miał zamiaru składać broni, lecz wiedział, że jego śmierć jest tylko kwestią czasu. Nie zdoła uciec przed hordą bestii, dołączając do towarzyszy. Niemniej, jego ofiara zapewni im życie.
   Poczekał, aż wrogowie trochę się zbliżą – widział już ich na swoim wizjerze – po czym otworzył ogień z pistoletu, starannie celując z pomocą komputera i skupiając się na przestrzeliwaniu głów napastnikom. Druga ręka była gotowa, aby zadać cios szponami tym stworom, które podeszłyby zbyt blisko.
   Strzałom Sazeliego zawtórował ogień Dainera i Azaena. Pistolety EG-15, noszone przez Sarukeri, miały duży, liczący ponad szesnaście indevi kaliber, i z łatwością przebijały potworom czaszki. Zabójca używał nieco mniejszej broni, lecz prawie równie śmiercionośnej. Co i rusz któryś z virinerów opadał martwy na podłogę, ale mimo to fala wrogów przybliżała się z każdą chwilą, a jej postępy tylko dodatkowo wzrosły, kiedy jaszczury zmuszone były przeładować broń.
   Sazeli strzelał coraz szybciej w miarę, jak potwory się zbliżały. Lecz nadążał z ich zabijaniem. Kończyła mu się już amunicja w drugim magazynku, kiedy następny atakujący viriner podszedł na tyle blisko, aby móc zadać cios. Karisu zatrzymał go jednak wolną ręką, a następnie rozpruł stworowi pierś pazurami, zanim ten zdołał uderzyć po raz kolejny. Bestia została powalona na podłogę, nim podjęła następną próbę ataku. Sazeli był wściekły, furia kipiała w nim intensywnie, a jaszczur wyładowywał ją na przeciwnikach, uzyskując potworną skuteczność w walce.
   Na chwilę zdołał odepchnąć przeciwników, kiedy nagle z jego broni wydobył się ostrzegawczy dźwięk. To nie był sygnał braku amunicji – właśnie wyczerpywało się zasilanie baterii atomowej. Soreviańska broń osobista generowała w sobie małe pole magnetyczne, rozpędzające pociski w komorze do prędkości wielokrotnie przekraczających szybkość dźwięku. Miniaturowy generator owego pola bez baterii atomowych był jednak bezużyteczny.
   -   Litości – syknął Sazeli – Tylko nie teraz.
   Sięgnął do zasobnika przy pasie, biorąc nową baterię i przeklinając się jednocześnie za fakt, iż nie sprawdzał stanu naładowania tej używanej, nim przystąpił do akcji. Wystrzelał trzy ostatnie naboje w magazynku, kładąc trupem kolejnego wroga, musiał jednak przerwać ostrzał, by wymienić baterię. Zajmowało to niestety więcej czasu, niż zwykłe przeładowanie.
   -   Karisu, cofnij się! – zawołał Azaen, widząc, jakie kłopoty ma dowódca
   Nie ulegając panice, Sazeli metodycznie przystąpił do zmiany baterii, łamiąc lufę broni, wyjmując zużyte źródło zasilania ze slotu z tyłu, oraz wkładając tam nowe.
   -   Dalej, dalej – warczał pod nosem, kiedy złożona na powrót broń zaczynała pomału czerpać energię ze świeżej baterii; wreszcie pistolet zasygnalizował gotowość, a karisu natychmiast włożył doń nowy magazynek.
   Zanim jednak zdążył wypalić, niespodziewanie opadł na niego znaczny ciężar, kiedy atakujący viriner rzucił się na Sazeliego z rykiem, skacząc do przodu całym ciałem i powalając Sarukere na podłogę. Stwór nie czekał, aż lekko oszołomiony karisu odpowie na jego atak, tylko od razu uderzył obiema kończynami. Jedno ostrze zatrzymało się na pancerzu, drugie jednak wdarło się w słabsze miejsce kombinezonu, tuż przy szyi, przebijając się przez materiał. Jaszczura uratował łut szczęścia – wzmocniona chemicznymi związkami, łuskowata skóra powstrzymała uderzenie potwora. Sazeli zaś błyskawicznie wykorzystał szansę, wbijając szpony opancerzonej lewej dłoni w ciało napastnika. Wysokie napięcie spaliło virinera, a karisu zrzucił go z siebie, wymierzając mu kończący strzał w głowę z pistoletu.
   Pomagając sobie ogonem, Sarukere sprawnym ruchem podniósł się z podłogi, natychmiast przybierając gardę. Potwory osiągnęły już ich pozycję, i teraz trwała zaciekła walka wręcz, w której Sazeli i pozostali na równi zadawali bestiom straszliwe rany swoimi ostrymi, szponiastymi rękawicami, jak i strzelali z pistoletów.
   Karisu oddawał strzały właściwie na oślep, bardziej skupiony na walce wręcz. Zdarzało się, że musiał walczyć z dwoma, albo i trzema stworami naraz, więc zwijał się jak w ukropie, nie dając się zabić. Nie był w stanie obserwować, jak radzą sobie Azaen i Dainer – w każdej chwili mógł otrzymać śmiertelny cios.
   W pewnym momencie, kiedy walczył z kolejnym virinerem i zdołał już sieknąć go po szyi pazurami, inny potwór rzucił się na niego z furią, tnąc swoimi długimi ostrzami. Sazeli szybko przystąpił do obrony, próbując zatrzymać cios nowego przeciwnika pomimo faktu, że jeszcze przed sekundą walczył z poprzednim. Zablokował go jednak źle, rozproszony pośpiechem i bitewnym gniewem, a ostrze napastnika ominęło jego rękę, wrzynając się w bok. Weszło głęboko, a Sazeli od razu poczuł rwący ból. Krew strugą zaczynała upływać z rany, ściekając po szarym pancerzu kombinezonu na podłogę, ale ogarnięty wściekłością jaszczur nie zwracał teraz na to uwagi – zwłaszcza, że wywołane zranieniem cierpienie szybko ustało, kiedy tylko zaczął działać podany mu przez system medyczny środek przeciwbólowy. Zreflektował się, zatrzymując kolejny atak, tnąc stwora pazurami po piersi i celując z pistoletu w głowę. Strzał chybił jednak, gdy potwór machnięciem łapy wytrącił Sarukere broń z ręki. Bestia gwałtownie naparła na Sazeliego, który został odepchnięty o krok. Lecz Sorevianin z łatwością dał odpór stworowi, walcząc teraz obiema rękami. Kiedy jedna chwyciła próbujące uderzyć po raz kolejny ramię, druga wbiła się w szyję. Sazeli odkopnął ciało umierającej bestii, zaraz potem stawiając czoła kolejnej. To nie miało końca.
   -   Sazeli, na łaskę Feomara! – krzyknął Azaen ze zgrozą, dostrzegłszy krew na pancerzu dowódcy – Cofnij się! Nie przeżyjesz!
   Karisu nie miał jednak zamiaru usłuchać tej rady, czując wciąż wrzącą w nim, bitewną furię, zdecydowany walczyć dalej. Stracił pistolet, ale mógł nadal bronić się swoimi uzbrojonymi w pazury rękami. Niestety, pancerne rękawice straciły wkrótce na wartości – kombinezon sygnalizował spadające zasilanie, Sazeli musiał więc odłączyć od nich wysokie napięcie.
   Nawet jednak bez niego ostre, metaliczne szpony pozostawały groźną bronią. Sazeli warknął, zatrzymując opadające na niego ramiona virinera i odpychając je do tyłu, chcąc wyłamać przeciwnikowi obie kończyny ze stawów.
   Karisu nie czuł bólu z odniesionej rany, z racji krążących w jego organizmie środków przeciwbólowych, więc nie mącił on jego bitewnego gniewu. W tym jednak momencie upływająca szybko krew dawała o sobie znać. Sazeli zaczynał czuć, że słabnie, a póki nie dokonał próby sił z atakującą go bestią, nie zdawał sobie jeszcze sprawy, jak negatywne skutki wyrządziła u niego utrata tak dużej ilości krwi. Miał wrażenie, że mdleje, mimo że wciąż rozgrzewał go jego gniew – obraz, jaki dostrzegał w wizjerze, robił się nietypowy, a karisu zdawał sobie sprawę, że nie jest to wcale efekt usterki urządzenia. Jego wzrok stawał się błędny, pole widzenia rozmazywało się.
   Najgorsze jednak, że tracił swoją ogromną siłę – kiedy pchnął ramiona potwora, który podjął z nim walkę, te przesunęły się tylko odrobinę w stronę ich właściciela, a następnie zastygły w bezruchu – Sazeli nie był w stanie przezwyciężyć oporu mięśni stwora. Co więcej, odniósł teraz nagłe wrażenie, że ledwo stoi na nogach. Starał się pozostać sprawny i silny dzięki złości, ale nawet to już nie skutkowało. Nie mogły pomóc także serwomechanizmy zbroi – w normalnej sytuacji potrajały siłę jaszczura, ale same w sobie działały na zasadzie katalizatorów – jeśli Sarukere nie wkładał dużo siły w uderzenie, siłowniki kombinezonu też go znacząco nie wzmacniały.
   Viriner jeszcze przez chwilę mocował się z Sazelim i powoli zaczynał wygrywać próbę sił, a schwycone ramiona przybliżały się w stronę karisu, ku wyraźnej satysfakcji stwora, który zawarczał radośnie. Wreszcie pokonał opór Sarukere, chwytając go mocno pazurami za pierś. Targał przez chwilę wściekle kombinezon, uszkadzając pancerz i odrzucając Sazeliego do tyłu. Potwór prychnął, cofając na chwilę ramiona, by wysunąć swoje ostrza, opuszczając je na karisu. Ten spróbował je zatrzymać, ale i tym razem nie miał już na to siły. Viriner ryknął, kiedy jego ostrza weszły niemal na całą długość w ciało Sarukere, od góry, przy szyi. Sazeli wzdrygnął się, gdy przebite zostały jego płuca, gdy ostre krawędzie poharatały mu kości i żebra. Wciąż starał się bronić i uderzył stwora ogonem, jednak nic nie wskórał – jego ciosy były już za słabe. Potwór parsknął jedynie, i ku zaskoczeniu karisu zrewanżował się silnym kopnięciem, wymierzonym w brzuch Sarukere. Sazeli osunął się na kolana, słabnąc coraz bardziej. Górujący nad nim viriner warczał mu triumfalnie prosto w twarz, wysuwając z jego ciała ostrza i chwytając go mocno szponiastymi łapami. Sięgnął teraz zębami do głowy, łapiąc za hełm. Po kilku sekundach wizjer pękł pod naporem kłów stwora, które przebiły następnie łuskowatą skórę na twarzy, kalecząc ją dotkliwie. Potwór szarpał łbem Sarukere jeszcze przez chwilę, pomrukując z zadowoleniem, nim wreszcie puścił pokonanego, pozwalając mu opaść na podłogę.
   Sazeli wiedział już doskonale, że umiera. Był półprzytomny i kiepsko widział, ale wciąż mógł obserwować, jak obok niego pada także ciężko ranny Azaen. Karisu sięgnął, chcąc pochwycić wyciągniętą rękę towarzysza, ten jednak został odsunięty przez jednego z virinerów, który wbił mu ostrze w grzbiet i zaciągnął pod ścianę.
   Wreszcie padł również Dainer. Zabójca bronił się zaciekle akrobatycznymi sztuczkami, wykonywał piruety, salta, gwiazdy i przewroty, tnąc kolejnych wrogów katarami, zabijając jeszcze kilka potworów. Lecz z biegiem czasu, kiedy wokół pojawiało się coraz więcej virinerów, które stopniowo wypełniały przestrzeń i przypierały go do ściany, zaczynało mu brakować pola do manewrów. W końcu pazury stwora, który miał jeszcze na ciele krew Sazeliego, cięły Dainera w bok, wytrącając go z rytmu, a wtedy inna bestia przebiła go ostrzem i przyparła do ściany. Zabójca walczył do samego końca, nim otaczające go zewsząd potwory rozerwały go wreszcie na strzępy.
   Kiedy virinery ruszyły dalej, ścigając uciekających żołnierzy, Sazeli był praktycznie martwy. Nie poruszył się już, wpatrzony w nieruchomą twarz leżącego dalej Azaena. Towarzysza broni, który został przy nim do samego końca.
   Do końca, który miał być ceną za życie innych towarzyszy. Sarukere miał nadzieję, że przeżyli i że ofiara jego, Azaena oraz Dainera, nie poszła na marne. Wykonali zadanie. Ostatnie w karierze Sazeliego.
   Śmierć wiele razy zmierzwiła mu łuski, a on wydostawał się z rozmaitych tarapatów żywy. Lecz w końcu go dopadła.



To be continued...
« Ostatnia zmiana: Kwietnia 13, 2016, 05:02:56 pm wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane

"Mów mądrze do głupca, a nazwie cię idiotą"

Eurypides
Mardok
VIP
*
Wiadomości: 111



« Odpowiedz #23 dnia: Października 19, 2009, 07:01:49 pm »

Hmmm, świetne opowiadanie. Myślałem że Sazeli przeżyje.
Zapisane


"Jeżeli przeciwnik gra somewhat 3 Gate 1 base all-in, nie techuj na siłę."
Rafikozor
Der_SpeeDer
Global Moderator
*****
Wiadomości: 343


Jaszczury GÓRĄ!


« Odpowiedz #24 dnia: Października 19, 2009, 11:55:24 pm »

Nie chwal dnia przed zachodem, bo opowiadanie jeszcze się całkiem nie skończyło. Pozostałe wątki trzeba jeszcze pozamykać. Jeszcze parę ostatnich fragmentów, a w kolejnym poście – epilog.

Skoro myślałeś, że Sazeli przeżyje, to nawet lepiej. Nie ma to jak odrobina szoku na zakończenie. 8)
Nie to, co Kefka, który czytając powieść, już u progu jednej z bitew odgadł, że Dheon wróci z niej w kawałkach.
---------------------------------------------------------------



* * *

   Słyszeli w oddali za sobą odgłosy walki, ale nie zwolnili ani kroku. Na całe szczęście nie napotkali na żaden opór – potwory opuściły widać boczne korytarze, nie chcąc kluczyć między aktywnymi wieżyczkami obronnymi, i skupiły się na próbie przedarcia do nich przez główne przejście.
   Igaten, uwieszony ramion Ekrevy i Veraniusa, był wciąż nieprzytomny, ale żywy. Sorevianka doskonale jednak słyszała wystawioną jakiś czas temu przez medyka diagnozę, i teraz poważnie wątpiła, że rannemu uda się przeżyć. Sazeli i inni prawdopodobnie też nie wrócą żywi, co oznaczało, iż w tej akcji Ekreva straciła większość swoich towarzyszy. W tej chwili obiecała sobie, że przynajmniej ona i Veranius nie zginą. Tym bardziej, że to by uczyniło ofiarę ich dowódcy daremną. Sorevianka zawsze go szanowała – traktował ich bardziej jak równych sobie towarzyszy broni, aniżeli niżej sytuowanych podwładnych, czego nie można było powiedzieć o Idarenie. Toteż teraz żałowała, że była w stanie nic dla niego zrobić. Owszem, mogła stanąć u jego boku i walczyć, ale była przekonana, że i tak by się na to nie zgodził, każąc jej uciekać.
   Przestała o tym rozmyślać – parła dalej do przodu, zbliżając się do doku, w którym po raz pierwszy postawiła stopę na pokładzie orbitalnej bazy. Miała przy tym świadomość, że jeśli nie zdążą, może ich spotkać inny koniec, niż ten z rąk potworów. Jeśli stacja eksploduje wskutek wybuchu bomby, zginą także oni. Według jej oceny, zostało im już bardzo mało czasu, a katastrofa mogła nastąpić lada chwila.
   Przyspieszyła kroku, dostrzegłszy wreszcie grodzie korytarza wejściowego. Za nim znajdowały się kolejne, prowadzące prosto na desantowiec.
   Wtem zza rogu niespodziewanie wyskoczył na nich viriner, właśnie wtedy, gdy od drzwi dzieliło ich ledwie kilka kroków. Jedno z tych bydląt zaczaiło się tutaj, w oczekiwaniu na uciekających Sarukeri. Ani Ekreva, ani Veranius nie byli gotowi na nagły atak, więc kiedy potwór rzucił się na nich, padene z trudem zablokował cios, wymierzony w jego szyję. Ostrze bestii ześlizgnęło się po opancerzonej ręce, ostatecznie wrzynając się w ramię Sarukere. Stwór kontynuował atak, zanim jeszcze żołnierze zareagowali, a jego kolejne uderzenia, choć tym razem nie zraniły jaszczurów, odepchnęły je i przewróciły na podłogę, kiedy oboje stracili równowagę, puszczając jednocześnie Igatena.
   Viriner warknął, rzucając się na leżącego Veraniusa, ten jednak udaremnił mu próbę ataku, odkopując go następnie silnie do tyłu. Przeklinając fakt, że nie zwracała dostatecznej uwagi na odczyty sensora ruchu, który mógłby ich ostrzec przed niebezpieczeństwem, Ekreva sięgnęła po pistolet, przekręcając się na bok i strzelając w stronę potwora. Pierwsza kula trafiła w pierś napastnika w chwili, gdy ten miał ponowić atak na Veraniusa, a druga, wystrzelona zaraz potem, przeszyła mu głowę. Stwór wił się jeszcze kilka sekund na podłodze, nim ostatecznie wyzionął ducha.
   Ekreva dźwignęła się na nogi równocześnie z Veraniusem, klnąc siarczyście. Nagła napaść potwora może nie była w stanie zagrozić ich życiu, ale pozbawiła ich kilkudziesięciu cennych sekund. Donośny głos Kileny w interkomie tylko jej o tym przypomniał.
   -   Szybciej, na litość Feomara! Został już tylko jeden enelit do eksplozji!
   -   Bierz Igatena! – zawołał Veranius, już stojący koło leżącego towarzysza i zarzucający mu rękę na swoje ramię – Spadamy stąd!
   Ekreva nie kazała długo na siebie czekać. Ostatnią część drogi przebyli sprintem, mimo balastu w postaci ciała rannego Akirne.
   -   Odblokowuję drzwi – oznajmiła Kilena, kiedy znaleźli się już przy grodzi – Właźcie i odlatujemy.
   Na podkładzie desantowca Veranius zabrał się za przypinanie Igatena do fotela. Ekreva zostawiła ich tam, przechodząc do przodu, do centrum monitoringu i znajdującego się za nim kokpitu.
   Widok, jaki zastała, zaskoczył ją zupełnie – dostrzegła rozciągniętego na podłodze, martwego virinera, oraz opierającą się plecami o panel, siedzącą na posadzce kokpitu Kilenę. Wszędzie była krew, a Sorevianka miała paskudną ranę w nodze oraz podarty mundur.
   -   Pomóż mi – zasyczała, gdy Ekreva się zbliżyła – Wejść na ten cholerny fotel. Ja nie mam już na to siły.
   Mai padene osadziła pilota na miejscu. Kilena była wyraźnie osłabiona i zdawało się, że niewiele ją już dzieli od śmierci.
   -   Jesteś w stanie poprowadzić ten statek? – zapytała Ekreva z niepokojem
   -   Jasne, przynajmniej na razie – wycedziła Kilena – Siadaj obok i zapnij pasy. Ładunek wybuchowy, jaki podłożyliście, eksploduje lada chwila.
   Na całe szczęście, niesprawna noga nie stanowiła dla Sorevianki przeszkody. Chwyciła pewnie ster w ręce, a następnie szybkimi, wyćwiczonymi ruchami przygotowywała ich do odlotu – odłączyła desantowiec od śluzy stacji, uruchomiła silniki i aktywowała boczne dysze, dzięki czemu statek zaczynał powoli odsuwać się od masywu bazy, nabierając odległości.
   -   Odlatujemy z maksymalną prędkością – oświadczyła słabym głosem Kilena, łapiąc za przepustnicę i zwiększając ciąg głównych silników – Mamy jeszcze odrobinę czasu.
   Po kilku sekundach, w odległości kilkuset metrów za nimi, bazę rozsadziła od środka potężna eksplozja, której Sorevianki nie mogły słyszeć w lodowatej próżni. Pierwszy wybuch zniszczył rdzeń stacji u podstawy, nieomal przełamując ją na pół. Zaraz potem nastąpiła seria mniejszych eksplozji, kiedy ulegały zniszczeniu kolejne ważne elementy rdzenia, generatory i reaktory. Nie minęło nawet pół minuty, a z ogromnej stacji pozostało tylko morze lawirujących w próżni, małych i dużych odłamków metalu.
   -   Koniec akcji – skonstatowała Kilena – Jak dociągniemy na "Isanturai", zabierzcie mnie do lazaretu. I weźcie w końcu tę cholerną szmatę do wycierania krwi.
   Ekreva zdołała się uśmiechnąć, mimo oszołomienia. Jednak wiadomość, jaka nadeszła w chwilę później od Veraniusa, błyskawicznie odebrała jej ten cień dobrego nastroju.
   -   Posłuchajcie… – powiedział smutnym, lekko łamiącym się głosem – Igaten nie żyje.
   Na długą chwilę zapanowało ponure milczenie. Kiedy Kilena spokojnie omijała nie mogące ich wykryć platformy obronne Ildan w drodze powrotnej, Ekreva rozpamiętywała swoich już nieżyjących przyjaciół, z którymi walczyła tyle czasu na polach bitew. Azaen, zawsze obdarzony poczuciem humoru, Suel, towarzyski i nie tracący zimnej krwi w żadnej sytuacji. Czy wreszcie karisu Sazeli, który dzielił z nimi wszelkie trudy służby bez względu na dzielące ich różnice w stopniach, który po raz ostatni udowodnił własny szacunek dla podwładnych, troskę o ich życie, poświęcając własne.
   Feomar strzegł Ekrevy, i tym razem pomagając jej wrócić żywą z kolejnej bitwy. Dlaczego jednak zabrał pozostałych? W takich chwilach Soreviankę ogarniało zwątpienie, któremu towarzyszyło okropne poczucie bezsilności.
   -   Przykro mi z powodu pozostałych – wypaliła Kilena, minąwszy pozycje ildańskie na orbicie
   -   Tak – odrzekła Ekreva ponuro – Mnie również.


REJON RUVANIJSKI
POZYCJE XX KORPUSU EKSPEDYCYJNEGO
DZIEWIĘTNAŚCIE GODZIN PO ATAKU NA IGNAR IV


   Garave Saepen spoglądał z niedowierzaniem na pole bitwy. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw, prędzej przypuszczał, że opór armii ildańskiej będzie bardzo zaciekły. Rzecz jasna, niezależnie od siły wrogiej obrony był przekonany, że i tak zostanie złamana – wojska soreviańskie przeprowadziły ofensywę na dużą skalę, atakując w sposób skoordynowany z kilku kierunków. Gdy awangarda sił przeciwnika została nadszarpnięta po ataku lotniczym, jednostki frontowe – w tym 89. Regiment – wdarły się w pozycje Ildan jak w masło. Na nic nie zdała się interwencja myśliwców wroga – eskortujące bombowce Evureny zrobiły z nich sieczkę i wydawało się, że pancerne jednostki lądowe, do spółki z zajmującymi dogodne pozycje siłami desantowymi, zmiażdżą ildańskie hordy. Te jednak odpowiedziały zdecydowanym kontratakiem, dopuszczając wprawdzie oddziały Milicji coraz dalej we własne pozycje, ale jednocześnie zadając im pewne straty. Wówczas na polu bitwy zjawił się 92. Regiment w towarzystwie armii terrańskich ochotników, oflankowując siły przeciwnika i atakując go zmasowanym ogniem artylerii. Zaraz potem na miejsce nadciągały kolejne jednostki, spychając Ildan do coraz bardziej rozpaczliwej obrony.
   Niemniej, obrona owa wciąż trwała i zbierała krwawe żniwo wśród młodych jaszczurów w służbie Milicji. Ucierpieli także towarzyszący nowicjuszom Strażnicy, osłaniający boki ich formacji.
   Nagle jednak – i to właśnie spowodowało skrajne zdumienie Saepena – cała wroga defensywa utraciła dotychczasowe zorganizowanie. Stało się to w momencie, błyskawicznie zmieniając przebieg bitwy. Walczące dotychczas zgodnie z jaszczurami potwory zaczynały rzucać się sobie do gardeł, atakując również usytuowane w centrum armii jednostki zrobotyzowane, które dotąd ostrzeliwały Sorevian z bezpiecznej pozycji, a teraz musiały bronić się przed dotychczasowymi sprzymierzeńcami. Między równymi formacjami Milicji oraz Strażników wydostały się z podziemnych kryjówek nowe hordy stworów – w tym kilkanaście egzemplarzy dużych, plujących płonącą cieczą dravrinerów – najwyraźniej pomyślane jako zasadzka, ale zamiast skupić się na walce z jaszczurami, więcej uwagi poświęciły wybijaniu się nawzajem, zebrane w luźnym szyku.
   Po kilku minutach także Sorevianie zmienili taktykę, jednak w pełni świadomie oraz z ponurą kalkulacją faktów.
   -   Do wszystkich jednostek frontowych, wycofać się na pozycje wyjściowe – padł w interkomie rozkaz mai nigate shivarena – XXIV Dywizja Pancerna, kontynuować ostrzał.
   -   Zabieramy się stąd! – zawołał Saepen, mimo, że żołnierze sami wiedzieli, co robić – Na nowe pozycje! Nie przerywajcie ognia!
   Piechota i kołowe pojazdy pancerne cofały się miarowo, nie przestając ostrzeliwać hord potworów, z których część wciąż przejawiała chęć do walki z żołnierzami soreviańskimi. Wkrótce osiągnęli bezpieczną odległość i piechota zaprzestała ognia ze swojej lekkiej broni. Ostrzał kontynuowały już tylko wozy klasy Anura i ustawiona z tyłu artyleria – czołgi rakietowe typu Okorai, należące do pięciu różnych regimentów. Pozostałe jednostki stały w gotowości, jeśli tylko ildańskie hordy zbliżyłyby się zanadto, ale większość żołnierzy całej Soreviańskiej armii zmieniła się teraz w zbiorowisko biernych obserwatorów, którzy z ponurą satysfakcją patrzyli, jak wojska ildańskie niszczą się same, przy częściowym tylko udziale jaszczurów i ludzi.
   Saepen spotkał się jak dotąd z czymś takim tylko raz. Kiedy wraz ze swoją jednostką brał udział w obronie Genivy, potężnego miasta na Akiosie, które padło ofiarą śmiałego ataku sił ildańskich w trakcie kampanii na owej kolonii, walczył z wrogimi bestiami tylko do chwili, kiedy flota na orbicie wreszcie zniszczyła oba węzły kontrolne nieprzyjaciela – duże, mobilne bazy kosmiczne, które służyły Ildanom do panowania nad hordami bojowych potworów.
   Wtedy jednak było to zrozumiałe – atak obcych, choć przeprowadzony znacznymi siłami, oraz w sposób nagły i zorganizowany, był bardzo brawurowy i wymierzony w samo serce Sorevian, na ich terytorium. Nic więc dziwnego, że spalił na panewce, kiedy tylko zgromadzone w pobliżu okręty wojenne jaszczurów włączyły się do walki, wykorzystując, podobnie jak armia lądowa, przewagę własnego terenu. Lecz tutaj walczyli na planecie wroga, w strefie, gdzie nie mogli liczyć na pomoc floty, jako że najbliższy węzeł kontrolny znajdował się zapewne w zasięgu wrogich dział planetarnych, z którymi podejmowanie walki nie miałoby sensu. Ildanie dawali też z pewnością takim obiektom silną obronę bezpośrednią. Czyżby Piąta Flota Uderzeniowa jednak zaatakowała, nie bacząc na straty?
   Po chwilowych rozmyślaniach Saepen uznał jednak, że donikąd go nie zaprowadzą. Momentalnie przestał przejmować się problemem, dołączając do armii obserwatorów, wraz z nimi ciesząc się z łatwo odniesionego zwycięstwa.


AUVELIAŃSKO-ILDAŃSKA CYTADELA ‘VEILAR’
CENTRUM DOWODZENIA


   Generał Amdurn zesztywniał, wpatrzony w otaczające go monitory, wysłuchując kolejnych komunikatów, z których każdy dawał mu obraz coraz gorszej sytuacji. Nie wierzył. Nie chciał w to wierzyć, a jednak widział, jak podlegająca mu armia w błyskawicznym tempie maleje, rozrywając się samoistnie na strzępy. Wydawał już rozkazy ponownego nawiązania połączenia z węzłem 2177, ale to nic nie dawało. Pokładał pewne nadzieje w jednostkach robotów, których użyto w dużej liczbie, ale te szybko zostały wciągnięte w walkę, której nie mogły wygrać, jako że oszalałe bestie otaczały je ze wszystkich stron. Liczył, że Sorevianie wpadną w zasadzkę, wciągnięci w walkę na dwa fronty, lecz w krótkim czasie nie zostało już nic z sił w nią zaangażowanych.
   -   Jakie są rozkazy, generale? – zapytał napiętym tonem Deskar
   -   Wyślijcie polecenia – odparł Amdurn martwym głosem – Do wszystkich dostępnych w tej chwili stacji przesyłowych. Ściągnijcie je do Ruvanii.
   -   Ależ generale, wtedy możemy stracić kontrolę nad jednostkami pozostającymi w odwodzie...
   -   Nie stracimy – uciął dowódca – Wciąż pozostają pod wpływem węzła 2502.
   Zespół niedużych statków, zdolnych kontrolować małe grupy potworów na krótkim zasięgu, przybył bardzo szybko na miejsce bitwy, trzymany w pobliżu, jednak było to i tak zbyt późno, wobec szybko kurczących się sił ildańskich. Amdurn spróbował opanować sytuację, ale nie było już na to szans. Rozproszone oddziały bestii, nad którymi z trudem utrzymywał kontrolę, wycięły w pień te niekontrolowane, ale straty były już zbyt wysokie. Udało się wprawdzie odciągnąć wrogie myśliwce od stacji przesyłowych, nim te poniosły szkody, ale walka sił lądowych przemieniała się w pogrom. Nie udało się nawet ocalić niedobitków, bo tym Sorevianie odcięli drogę ucieczki.
   Amdurn mógł tylko patrzeć, jak resztki jego potężnej armii padają u stóp zwycięskich jaszczurów.
   -   Straciliśmy kontakt z siłami w Ruvanii – po raz pierwszy w głosie któregokolwiek z techników pojawił się cień uczucia
   Ildański dowódca chciał krzyczeć z frustracji i pomstować na przeklęte soreviańskie gadziny, ale nie miał już na to siły. Okropna klęska pozbawiła go energii, wprawiła w uczucie kompletnej beznadziei. Zaczął jednocześnie zadawać sobie pytania, jak to mogło się stać. Deskar wprowadził już generalny alarm w ruvanijskiej przestrzeni orbitalnej, ale znaleziono tylko szczątki węzła 2177. Ani śladu wrogich jednostek. Zapisy detektorów stacji obronnych miały jeszcze zostać sprawdzone, ale wszystko wskazywało na to, że nic nie wykryły.
   Przyszła troska o reperkusje tej porażki. Amdurn pomyślał nie tylko o potężnej wyrwie w systemie obronnym sojuszu na Ignarze IV i o tym, jak łatwo Sorevianie mogą teraz wtargnąć dowolnie głęboko na ich terytorium, nie napotykając oporu dostatecznie silnego, aby choć na krótko ich zatrzymać. Myślał także o własnej małżonce, której jego armie nie mogły już w żaden sposób chronić.
   Poczuł nową falę frustracji, ale zachował kontrolę nad sobą. Kiedy po raz kolejny zapytano go o rozkazy, odezwał się cichym, zmęczonym, lecz wciąż opanowanym głosem.
   -   Łączcie z kapłanem Dar'endeiem – nakazał, przecierając dłonią skroń – Przygotujcie się też do wysłania wiadomości dla imperatora.
   To, co tutaj zaszło, to nie była zwykła klęska. Ildanie będą musieli wyciągnąć z niej wnioski, i tak zrobią.


To be continued...
« Ostatnia zmiana: Kwietnia 13, 2016, 05:09:38 pm wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane

"Mów mądrze do głupca, a nazwie cię idiotą"

Eurypides
Ranoic
Level 2-5
*
Wiadomości: 24



« Odpowiedz #25 dnia: Października 20, 2009, 12:20:35 pm »

Nie wiem, dlaczego, ale od samego początku czułem, że Ekreva przeżyje, lecz nie spodziewałem się, że Kilena wstanie po ciosie wymierzonym przez tego potwora. No i szkoda, że karisu poległ.
Sazeli zrobił kolejny błąd, nie pomyślał o planie awaryjnym, a tak poza tym... ile oni w sumie mieli tych granatów zapalających? Jeśliby posiadali jeszcze z jeden bądź dwa, to by ta trójka przeżyła.

Sama akcja na tej stacji orbitalnej przypomina mi film "Pitch Black" i nawet zawiera pewne elementy ucieczki. Tylko na filmie uciekali z planety w nocy, która akurat była bardzo długa (miała trwać parę tygodni), a pod ziemią czychały potwory, które bały się światła. Też fakt, że to byli zwykli ludzie - opócz Riddica i (co się później okazuje) łowcy głów pracującego na zlecenie.
« Ostatnia zmiana: Października 21, 2009, 11:44:39 pm wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane
Mardok
VIP
*
Wiadomości: 111



« Odpowiedz #26 dnia: Października 20, 2009, 05:23:28 pm »

Sama akcja na tej stacji orbitalnej przypomina mi film "Pitch Black" i nawet zawiera pewne elementy ucieczki. Tylko na filmie uciekali z planety w nocy, która akurat była bardzo długa (miała trwać parę tygodni), a pod ziemią czychały potwory, które bały się światła. Też fakt, że to byli zwykli ludzie - opócz Riddica i (co się później okazuje) łowcy głów pracującego na zlecenie.

Mi akcja na stacji orbitalnej nie przypominała wcale "Pitch Black". W owym filmie bohaterzy uciekali zlęknieni strasznych potworów, bez nadziei na przeżycie, tracący zmysły i podejrzewający siebie nawzajem. To jest zwykła siekana, gdzie jedne ufoki rozwalają 300 innych ufoków, a na końcu trzech z nich ginie. Owszem, miło jest poczytać o wypasionym wyposażeniu Jaszczurów, albo o ich monstrualnej sile, ale horror to to nie jest.
Zapisane


"Jeżeli przeciwnik gra somewhat 3 Gate 1 base all-in, nie techuj na siłę."
Rafikozor
Ranoic
Level 2-5
*
Wiadomości: 24



« Odpowiedz #27 dnia: Października 20, 2009, 07:17:48 pm »

Różne skojarzenia mogą człowiekowi przyjść na myśl. Mi się skojarzył akurat ten film (, a tak dokładniej z momentem kiedy ustalali plan ucieczki przy spawarce robiącej za "ognisko") z momentem kiedy Sazeli znajduje się z resztą oddziału w odosobnionym pomieszczeniu. Marsz tych ludzi ze światłem jest wg mnie podobny do Sthresian przechodzących do kolejnych miejsc gdzie były uruchamiane działka.
Wiem, że taki ciąg skojarzeń może być trochę abstrakcyjny.
Zapisane
Der_SpeeDer
Global Moderator
*****
Wiadomości: 343


Jaszczury GÓRĄ!


« Odpowiedz #28 dnia: Października 21, 2009, 11:57:48 pm »

Sazeli zrobił kolejny błąd, nie pomyślał o planie awaryjnym, a tak poza tym... ile oni w sumie mieli tych granatów zapalających? Jeśliby posiadali jeszcze z jeden bądź dwa, to by ta trójka przeżyła.

Założyłem, że te, jakie jeszcze mieli, zużyli do spalenia korytarzy przed zabarykadowaniem się w pokoju z generatorem.


Co do Pitch Black, to oglądałem ten film, ale akurat na nim się nie wzorowałem, ani też mi nie przychodził na myśl podczas pisania. Chociaż, może i go to trochę przypomina, aczkolwiek nie ma tu podobnego klimatu. Ludzie z tamtego filmu byli z założenia bezbronni wobec tych stworów, Sorevianie w opowiadaniu mogli walczyć.

Trochę mnie zabolała ta „zwykła siekana”, niemniej masz rację, „Pierwsza Krew” jest opowiadaniem zorientowanym na akcję, i nic ponadto. Chociaż ciekaw teraz jestem, czy znajdziecie powód, dla którego ma taki, a nie inny tytuł. Podpowiedź znajduje się w epilogu, który właśnie zamieszczam.

I to już koniec.
-------------------------------------------------------------------------



REJON RUVANIJSKI
BAZA 89. REGIMENTU MILICJI
DWANAŚCIE GODZIN PO ZNISZCZENIU WĘZŁA 2177


   Słońce chyliło się ku zachodowi, zatapiając całą krainę w pomarańczowym blasku. Saepen wpatrywał się w ten obraz, siedząc w milczeniu na brzegu obozu i rozmyślając. W nozdrzach wciąż czuł zapach przelanej dziś krwi, którą przesiąkła ziemia. Nakładały się nań równie dobrze jaszczurowi znane wonie, kojarzące mu się z bazą wojskową.
   Za jego plecami panowała ogólna radość. Sama wygrana w Ruvanii, odniesiona w dodatku tanim kosztem wskutek utraty przez Ildan kontroli nad hordami potworów, była ku temu powodem. Kiedy jednak nadeszły wieści o przeprowadzonym równolegle ataku na Farnae, gdzie odniesiono niemal równie miażdżące zwycięstwo nad siłami auveliańskimi, nastała wręcz atmosfera święta. Przez resztę dnia Sorevianie zajmowali się budową w zdobytym właśnie rejonie pierwszej stabilnej bazy wojskowej. Kiedy zakończono już wstępne stadium prac, a flota przysłała komponenty i maszyny, które pozwoliły na wzniesienie zabudowań mieszkalnych dla żołnierzy, dowódcy zarządzili na wieczór zabawę. Wojownikom przydzielono nawet dla uczczenia zwycięstwa dużą ilość napojów alkoholowych.
   Na razie trwało święto, które tylko dodatkowo podbudowywało i tak już wysokie morale Sorevian. Jutro zaś czekała ich praca. Jak Saepen usłyszał od przełożonych, XX Korpus Ekspedycyjny miał ulec podziałowi – część żołnierzy, w tym 89. Regiment, pozostanie jako załoga na zajętych terytoriach, reszta weźmie udział w dalszej fazie ofensywy. Niedługo powinny się tu zjawić jednostki VRN, jako wsparcie dla przydzielonych do obrony wojsk Milicji.
   W gruncie rzeczy Saepen żałował, że nie weźmie udziału w dalszych walkach, miast tego uczestnicząc w budowie baz i umocnień. Posmakowawszy zwycięstwa, czuł się, jakby ktoś rozpalił w nim ogień. To było coś, do czego Svianie zostali stworzeni - walkę mieli we krwi i górowali w niej nad wrogami.
   Saepen cieszył się jednakże również z innego powodu - żaden z jego podwładnych nie zginął w tej bitwie. Skoro mieli pozostać w Ruvanii, zapewne nie poniosą już więcej strat, a młodzi żołnierze będą pamiętali Ignar IV jako miejsce wielkiego triumfu. Garave było tego pewien – skoro sprzymierzeni przegrali dwie walne bitwy, tracąc krytyczne dla swego sukcesu terytoria, Sorevianie nie będą już mieli żadnych problemów z pokonaniem ich.
   Jaszczury, a także ludzie, świętowali swój wspólny sukces razem, a Saepen cieszył się wraz z nimi. W końcu jednak zapragnął chwili samotności i opuścił imprezowiczów, siadając na ziemi na skraju bazy. Po pewnym czasie zjawił się tam ktoś jeszcze. Garave domyślił się, kto to, nie odwracając głowy. Czuł wyraźnie ludzki zapach, a nie miał wątpliwości, który z Terran mógłby chcieć przebywać w jego towarzystwie.
   Mendez zbliżył się bez słowa i usiadł koło Saepena, dopiero wtedy się odzywając.
   -   Cześć – rzekł z uśmiechem – Dlaczego tu siedzisz?
   -   Musiałem odejść na chwilę od tego zgiełku – odparł jaszczur – To prawda, że mamy powód do święta, ale myślę, że trochę przesadzamy. Walka jeszcze nie skończona.
   -   Powiem ci tyle, że już ich pokonaliśmy – stwierdził Mendez – Zniszczyliśmy większość ich sił, nie mają już czym z nami walczyć.
   -   Ale będą się bronić.
   -   To tylko kwestia czasu – człowiek wzruszył ramionami – Założyłbym się z tobą, że za mniej niż tydzień Ignar IV będzie nasz.
   -   O co mógłbyś się założyć? – Saepen uśmiechnął się
   -   Powiedzmy, że o flaszkę ivarenu – zaproponował Mendez ze śmiechem – Kto przegra, ten stawia.
   -   Stoi – garave wyciągnął rękę, by uścisnąć dłoń człowieka – Chociaż ciężko będzie kupić ivaren przez jakiś czas.
   -   Długo pozostaniemy na tej planecie? – zapytał porucznik
   -   Myślę, że dość długo. Dowództwo obawia się kontrataku, a my mamy z tego pustkowia zrobić kolonię z prawdziwego zdarzenia, która sama by się obroniła.
   -   Cóż, czeka nas ciężka praca.
   Na chwilę zapanowało milczenie.
   -   A jak tam twoi chłopcy? – zagadnął Saepen
   -   Tak, jak twoi – odrzekł Mendez – Cieszą się, że przeżyli i że mogą mówić o wygraniu przez nich tej bitwy.
   -   Może kiedyś nadejdzie czas, kiedy częściej będziemy razem mówić, że wygraliśmy. My, Sorevianie, i wy, Terranie.
   -   Może.
   Żołnierze ponownie zamilkli na pewien czas.
   -   Wysyłałeś już wiadomość do swojej żony? – zapytał nagle Saepen, ku zdumieniu Mendeza
   -   Myślałem, że mało cię obchodzą nasze terrańskie związki – porucznik uniósł brwi
   -   Szybko się uczę – oznajmił jaszczur z uśmiechem   
   -   Wyślę, kiedy będzie to możliwe – odparł człowiek, odwzajemniając uśmiech
   -   Wiesz, tak się nad czymś zastanawiałem… – zaczął Saepen
   -   Nad czym?
   -   Uprzedzam, że będę filozofował.   
   -   Wal śmiało – Mendez obrócił się w miejscu, uważnie obserwując Sorevianina
   -   Cały czas, odkąd byliśmy na Akiosie, walczyliśmy, aby ktoś inny mógł przeżyć. Walczyliśmy w czyjejś obronie. Widziałem, jak wielu moich żołnierzy, osób, które znałem, ginie w tej walce.
   -   Taaa. Mało brakowało, a zobaczyłbyś też, jak ginę ja.
   -   Tak, to prawda – potwierdził Saepen ze skąpym uśmiechem – W każdym razie, mam teraz wrażenie, że ktoś przelał swoją krew, żeby pomóc nam. Te ildańskie bydlęta… to nie był przypadek, że same się wyrżnęły.
   -   Z pewnością nie – zgodził się Mendez – Ale dla mnie to nie ma większego znaczenia.
   -   Wyciągasz pochopne wnioski – odparł garave – Wyobraź sobie, że ktoś przelał pierwszą krew w tej bitwie. Ten ktoś poświęcił samego siebie, tak jak my poświęcaliśmy się dla bezpieczeństwa innych. Mam na myśli to, że…
   -   Niech zgadnę… czujesz się, jakbyś miał wobec kogoś dług? Za to, że nam ułatwił robotę z Ildanami?
   -   Dokładnie – jaszczur pokiwał głową – Chociaż nie do końca.
   -   Nie widzę potrzeby, żebyś się tym przejmował, Saepen – człowiek położył gadowi dłoń na ramieniu – Są pewne sprawy, z którymi nic nie zrobisz. Każdy robi swoje, i nie ma co tego roztrząsać.   
   -   Masz rację – Sorevianin ponownie skinął głową – Niepotrzebnie tyle o tym gadam.
   -   Nie ma sprawy – powiedział uspokajająco Rodrigo – Wszyscy żyjemy w dużym stresie.
   -   Tak, to prawda.   
   -   Ale przecież wciąż żyjemy.



THE END

--------------------------------------------------------------------------------


No i tyle. Jak już wrócę do normalnego rytmu (i wreszcie skończy mi się mocno przedłużona sesja), będę mógł zabrać się za dalsze rozdziały „Niezdobytych Dróg”. A po nich rozważam dwa kolejne pomysły na krótkie opowiadania. Jedno to kolejny konflikt zbrojny, tym razem rozgrywający się w jeszcze dawniejszych czasach, i to pomiędzy ludźmi, a jaszczurami, na Ravaneri (jedna z zaatakowanych przez Terran w 3153 soreviańskich kolonii). Drugie miałoby być eksperymentem. Zamiast military SF, będzie to horror SF (czyli powrót do korzeni – zaczynałem pisać, a raczej próbować pisać, od horrorów właśnie). Z tym, że oba projekty są jak na razie w bardzo ogólnych zarysach.
« Ostatnia zmiana: Lipca 31, 2011, 06:58:25 pm wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane

"Mów mądrze do głupca, a nazwie cię idiotą"

Eurypides
Mardok
VIP
*
Wiadomości: 111



« Odpowiedz #29 dnia: Października 22, 2009, 02:24:20 pm »

Bardzo się spieszyłem, więc napisałem w dużym skrócie tamten post. Jako "zwykła siekanka" miałem właśnie na myśli to co powiedziałeś. Pomimo dużej przewagi Ildańskich sił Jaszczury WALCZYŁY, a nie UCIEKAŁY (w sensie strachu przed wrogiem). Co nie przeczy temu że odczuwali oni emocje takie jak żal, smutek, strach, czy złość. Interakcja między nimi jest głęboka i diablo realistyczna, co powodowało, że tak jak przy czytaniu Sapkowskiego miałem uczucie że czytam nie tylko o walczących potworach i wypasionym ekwipunku, ale też o zwątpieniu, braterstwie i poświęceniu. W każdym opowiadaniu powinna być zawarta taka poruszająca filozoficznie głębia. A "Pierwsza krew" to dla tego że Sazeli z towarzyszami jako pierwsi zginęli w tej bitwie, i ginąc poświęcili się za życie Ekrevy, Veraniusa i wszystkich tam na planecie, zgadłem?
Zapisane


"Jeżeli przeciwnik gra somewhat 3 Gate 1 base all-in, nie techuj na siłę."
Rafikozor
Strony: 1 [2] 3 Drukuj 
« poprzedni następny »