StarCraft Area Strona główna Pomoc Szukaj Zaloguj się Rejestracja
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj.
Marca 28, 2024, 09:39:45 am

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji
+  StarCraft Area Forum
|-+  Miejsce dla was
| |-+  Artykuły, opowiadania (Moderator: oOldXman)
| | |-+  "Niezdobyte drogi" - military SF
« poprzedni następny »
Ankieta
Pytanie: Jak oceniasz to opowiadanie?
1 - 0 (0%)
2 - 2 (50%)
3 - 0 (0%)
4 - 1 (25%)
5 - 0 (0%)
6 - 0 (0%)
7 - 0 (0%)
8 - 0 (0%)
9 - 1 (25%)
10 - 0 (0%)
Głosów w sumie: 0

Strony: 1 2 [3] 4 Drukuj
Autor Wątek: "Niezdobyte drogi" - military SF  (Przeczytany 33351 razy)
Mardok
VIP
*
Wiadomości: 111



« Odpowiedz #30 dnia: Stycznia 09, 2010, 02:52:12 pm »

raz nawet niszcząc jedno z nich gniazd.
Tu zrobiłeś błąd :P
Zapraszam do oceniania mojej gry, bo twoja opinia, nie ukrywam, okazałaby się bardzo pomocna w mojej pracy.
Zapisane


"Jeżeli przeciwnik gra somewhat 3 Gate 1 base all-in, nie techuj na siłę."
Rafikozor
Der_SpeeDer
Global Moderator
*****
Wiadomości: 343


Jaszczury GÓRĄ!


« Odpowiedz #31 dnia: Stycznia 19, 2010, 10:43:37 pm »

No, to jeszcze go raz. Niestety, cholera, znowu musiałem wyciąć kawałek przez ten durny limit znaków.

-----------------------------------------------------------------


REJON ECHIONA X
UKŁAD ECHION
SEKTOR GUVERA


   -   Satva, czego się wyrywasz? Zostań w szyku! – głos Vrisa w komunikatorze ostudził zapędy młodego łupieżcy – To duża grupa, już zapomnieliście? Dla nikogo nie zabraknie!
   -   No, nie byłbym taki pewien – rzekł Ritsa z rozbawieniem
   D’Tverni ponownie byli w swoich maszynach i ponownie podążali w awangardzie grupy łupieżczej, zmierzając ku kolejnemu celowi. Satva czuł już znane mu uniesienie, jakie przepełniało go w każdej bitwie, i tracił nad sobą panowanie, wyłamując się z szyku w żądzy jak najszybszego rozpoczęcia walki, jak najszybszego odniesienia nowych zwycięstw. Fakt zaś, iż mierzyli się tym razem z liczną i dobrze uzbrojoną flotą, raczej przyprawiał go o jeszcze większy entuzjazm, nie zniechęcał natomiast ani nie wywoływał niepokoju. Satva czuł się niepokonany, a owo uczucie pogłębiło się, kiedy przypomniał sobie Terran, których zwyciężył podczas poprzedniej walki.
   Zaraz jednak opanował się, przypomniawszy sobie słowa Vrisa. Dowódca roju ostrzegał go przed czymś takim i nalegał, aby nie dawał się ponieść własnej dumie i pewności siebie, choćby i była ona uzasadniona. Satva wprawdzie lekko potraktował jego słowa, lecz teraz, kiedy bitwa miała się niebawem rozpocząć, jego myśli zabarwił cień zwątpienia. Nie na tyle poważnego, aby zmącić jego radość, ale na tyle, aby zachwiać arogancją. Powrócił do szyku, nieco już bardziej opanowany, i spoglądał po pozostałych biomyśliwcach. Oprócz roju Vrisa, było tu jeszcze pięć innych, którym towarzyszyły trzy roje szturmowców, obwieszonych torpedami.
   -   Pierwszy rzut, przygotować się – przemówił dowódca grupy, przebywający na pokładzie jednej z fregat, które myśliwce zostawiły w tyle – Zidentyfikujcie statki wroga, kiedy tylko znajdą się w zasięgu, i natychmiast złóżcie raport.
   -   Tak jest – odrzekł Vris, po czym odezwał się do podwładnych – Pamiętajcie, tym razem towarzyszą nam szturmowce. Bez naszej pomocy terrańskie myśliwce je zeżrą. Nasz rój osłania tych kolesi z tyłu po lewej.
   -   Rój Dasa – stwierdził Gevs
   -   Właśnie. Trzymajcie się blisko nich i zestrzelcie wszystkie myśliwce Terran, jakie zjawią się w pobliżu.
   Satva nie był z tego zadowolony. Wolał ścigać wrogów na własną rękę, nie przejmując się innymi, tak jak to było poprzednio. Niemniej, jego rojowi przydzielono określoną rolę, i należało spełnić własną powinność. Byli D’Tverni – mieli polegać na sobie nawzajem, oraz nie podkopywać zaufania wobec współbraci. Była to jedna z podstawowych reguł – bez niej nie mogło być mowy o dokonywaniu wspólnych napaści, w których Xizarianie odnosiliby zwycięstwa.
   -   Pamiętajcie, D’Tverni – w komunikatorze ponownie zabrzmiał przekaz z flagowej fregaty – Musicie pozostać w stanie gotowości do opuszczenia pola bitwy. Zrobicie to od razu po otrzymaniu rozkazu, jeżeli sytuacja zacznie wyglądać kiepsko. To duża grupa, tanio życia nie sprzedadzą.
   Gdyby było to możliwe, Satva zapewne w tej chwili by westchnął. Odnosił wrażenie, że ci na fregatach z góry nastawiają się na porażkę. Niemniej, rozumiał, dlaczego nalegają na jak najszybsze wycofanie się w sytuacji, kiedy byłoby jasne, że bitwy nie da się wygrać, albo też kiedy zwycięstwo kosztowałoby piratów zbyt wiele. Wprawdzie każde uszkodzenia odniesione przez okręty Xizarian tylko je później wzmacniały, ale Terranom, jeżeli tylko dopisywało im szczęście, bądź mieli przewagę ogniową, zawsze udawało się zniszczyć jeden lub kilka z nich. To zaś były zupełnie niepotrzebne straty, zwłaszcza zważywszy na fakt, że D’Tverni mogli zbudować tylko tyle nowych fregat, ile zrabowali przeznaczonych na ten cel surowców. Ponieważ zaś ostatnio Terranie znacznie wzmocnili ochronę konwojów, czyniąc dotychczasowe przystosowania okrętów xizariańskich mniej skutecznymi, tolerancja na ponoszone straty znacznie zmalała.
   -   Są, szmaciarze – odezwał się Gevs – Są w zasięgu.
   -   Jasne, że są, kretynie – rzucił Ritsa – Mamy ich na sensorach już od dłuższego czasu.
   -   Ale mamy ich w zasięgu identyfikacji, durniu.
   -   Zamknijcie gęby! – syknął Vris, uciszając ich – Pierwszy raz jesteście na napadzie, czy co? Włączcie siatki czujników, musimy mieć jak najszybciej pełen raport!
   Satva posłusznie włączył dodatkowy osprzęt, pozwalający rozpoznać i zdefiniować jednostki wroga przed nawiązaniem z nim kontaktu bojowego. Czekał krótko, zainteresowany przede wszystkim ilością frachtowców, w drugiej kolejności zaś osłoną. Biokomputer dość szybko podał mu wyniki analizy, ale kiedy Satva sprawdził je po raz pierwszy, osłupiał, myśląc, że doszło do jakiegoś uszkodzenia detektorów. Miał już zamiar nakazać bionicznemu komputerowi myśliwca dokonanie diagnostyki, ale słowa, jakie padły w eterze po długiej chwili ciszy, rozwiały jego wątpliwości.
   -   Co jest? – powiedział Gevs z mieszaniną zaskoczenia i irytacji
   -   Chyba zrąbał mi się system czujników, bo mam tutaj jakieś…
   -   To chyba nam wszystkim się zrąbał – przerwał Ritsa, po czym zaklął
   -   Cholera – zawtórował mu Vris – Chyba ktoś tu spieprzył sprawę. To nie żaden… do jasnej… pozostańcie w szyku! I przygotować się na przyjęcie wroga!

* * *

   -   Cholera jasna, tylko nie to – jęknął Drake – Można pierdolca dostać.
   Zerwał się ze swojej kapsuły kriogenicznej tak szybko, jak tylko był w stanie to zrobić i stanął chwiejnie na nogach, zwalczając atak nudności. Nie po raz pierwszy w takiej sytuacji bardzo chciał być gdzieś indziej, aby przynajmniej jego uszu nie musiało kaleczyć wycie alarmu, tylko potęgujące zamęt w głowie.
   -   A mówiłeś mi, żebym nie biadolił, Harvey – rzucił w stronę Pierwszego, usiłującego stanąć pewnie na nogach, samemu podchodząc do szafki ze schowanym w niej mundurem
   -   No to wykrakałeś, Henry – odrzekł Barnes słabym głosem
   -   Pieprzenie. Zbieraj się.
   Drake prawie zapomniał o tym, że oprócz jego załogi, na pokładzie okrętu są jeszcze Marines, ale pojawienie się Logana, który już opuścił kapsułę kriogeniczną i stanął tuż obok komandora, wkładając mundur, natychmiast mu to uprzytomniło.
   -   Zbierz swoich ludzi, i to migiem – warknął, jakby to na poruczniku piechoty chciał wyładować swoją frustrację – Mają mieć na sobie te cholerne pancerze za pięć minut, góra za dziesięć. Możemy ich potrzebować.
   -   Mało prawdopodobne – odrzekł Logan, ze zdumiewającym spokojem – Ale nie ma problemu, za dziesięć minut to my już będziemy zwarci i gotowi.
   Drake nie podzielał optymistycznej oceny sytuacji oficera Marines. W tej chwili jego wątpliwości powodował nie tylko fakt, że wiedział, iż jak na członka oddziałów specjalnych, Logan ma niewielkie doświadczenie bojowe. Kiedy już otrząsnął się z pierwszego szoku, początkową złość wyparło zaniepokojenie. Zastanawiał się, dlaczego doszło w ogóle do ataku na zespół, w którym nie ma frachtowców.
   -   Kurna, dlaczego nas zaatakowali? – odezwał się Grey, już stojący przy szafce i dopinający na sobie koszulę – Skąd wiedzą, że lecimy z misją dyplomatyczną?
   -   Pewnie w ogóle nie wiedzą – rzekł Drake, rzucając się w stronę wyjścia – Może po prostu coś spieprzyli i nie wiedzieli, że to nie jest konwój frachtowców.
   Komandor opuścił pomieszczenie, zostawiając oficerów z tyłu i pędząc na mostek. Alarm wciąż wył, przyprawiając go teraz o irytację, utrudniało mu to bowiem zebranie myśli. Uznał, że kiedy już dotrze na miejsce, pierwszą komendą, jaką wyda, będzie to, aby załoga natychmiast wyłączyła syreny alarmowe.
   Zanim jednak znalazł się na mostku, jego uwagę zaprzątnęło zupełnie co innego. W połowie długiego korytarza, wiodącego na stanowisko dowodzenia okrętem, usłyszał odległy, bardzo głośny huk, któremu towarzyszył potężny wstrząs. Drake musiał oprzeć się o ścianę, aby uniknąć gwałtownego i bolesnego upadku na podłogę.
   -   Co to, kurwa, było? – powiedział sam do siebie
   Przez dłuższą chwilę stał i nasłuchiwał, lecz opanował się szybko, zaklął, i pobiegł na mostek jeszcze szybszym krokiem. Kiedy wpadł do środka i spojrzał na ekrany, zmartwiał. Wiedział, co się stało, zanim jeszcze podoficer złożył meldunek.
   -   Komandorze, atakują nas piraci xizariańscy – powiedział rozgorączkowanym głosem – Jesteśmy pod ciężkim ostrzałem Tarcze energetyczne już nie działają, kadłub otrzymuje bezpośrednie trafienia. Przed chwilą straciliśmy jeden z głównych silników. „Alastor” stracił już dwa.
   -   Idziemy w ariergardzie floty – mruknął Drake, bardziej do samego siebie, niż do techników – Chcą nas unieruchomić, sukinsyny.
   Kolejny odgłos eksplozji i kolejny wstrząs, jaki targnął okrętem, zdawały się podkreślać słowa komandora. Henry przez długą chwilę stał nieruchomo i milczał, zastanawiając się, co może teraz zrobić. Przynajmniej jednego mógł być pewien – zgodnie z jego przypuszczeniem, Xizarianie nie mieli pojęcia, że flota leci z misją dyplomatyczną. Nie obchodził ich okręt flagowy i najprawdopodobniej pojawili się tutaj przypadkiem, myśląc, iż wykryli jeszcze jeden konwój, jakich pełno przemierzało nadprzestrzeń w sektorze Guvera. Świadomość, że tak jest, wcale nie poprawiła Drake’owi humoru.
   -   Ilu ich jest na tym odcinku? – zapytał w końcu
   -   Sześć dywizjonów myśliwców i trzy dywizjony szturmowców – odrzekł technik, sprawdzając sensory – Pięć minut temu dołączyło do nich czterdzieści fregat, z których dwadzieścia ostrzeliwuje nas i „Alastora”.
   Drake zmuszony był chwycić się oparcia swojego fotela, kiedy następny wstrząs omal nie powalił go na podłogę. Po nim nastąpił kolejny, a potem jeszcze jeden. W tym momencie drzwi za jego plecami otworzyły się i na mostek wpadli jednocześnie Barnes i Grey. Henry nie zwrócił jednak na nich uwagi.
   -   Do diabła! – warknął, przywołując na pomoc swój gniew – Natychmiast zawiadomcie Hawkesa, że musi nam wysłać wsparcie, albo ariergardę szlag trafi!
   -   Tak jest, komandorze.
   -   I meldujcie, do jasnej cholery, co się właściwie dzieje! W jakim jesteśmy stanie? Co z uzbrojeniem?
   -   Połowa lekkich działek laserowych jest zniszczona. Straciliśmy dwie wieże plazmowe i pięć średnich dział jonowych. Generatory tarcz są w proszku, nie zdołamy ich odnowić na czas. Nasze myśliwce próbowały nawiązać walkę z wrogiem i zniszczyć szturmowce, ale te są osłaniane przez eskadry myśliwskie Xizarian. Flota usiłuje rozwinąć szyk, aby nastawić się na wrogie uderzenie, ale drugie dwadzieścia fregat odcięło ariergardę od reszty zespołu.
   -   Skorygujcie ogień artylerii, cholera. Ze standardowym ostrzałem obszarowym nic nie zdziałamy. Skoncentrujcie ostrzał na tej fregacie na dziesiątej.
   -   Jesteśmy w gównie – stwierdził cicho Grey, nie tyle ze spokojem, co z rezygnacją, jakby zorientowanie się w sytuacji pozbawiło go energii i zobojętniło na to, jak to się wszystko skończy
   -   Zamknij ryj! – wrzasnął Drake, po czym ponownie zwrócił się do technika – Co z tym pancerzem w miejscu, gdzie go nie skończyliśmy naprawiać?
   -   Został trafiony kilkakrotnie, ale nie przebity.
   -   A jeśli przyssą się tam te ich pijawki? – nie czekając, aż ktoś mu odpowie na to pytanie, Henry zwrócił się do Barnesa – Powiedz Loganowi, że on i jego chłopcy mają być gotowi, natychmiast!



To be continued...
« Ostatnia zmiana: Lipca 31, 2011, 07:14:24 pm wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane

"Mów mądrze do głupca, a nazwie cię idiotą"

Eurypides
Mardok
VIP
*
Wiadomości: 111



« Odpowiedz #32 dnia: Stycznia 20, 2010, 02:45:16 pm »

Nie chcę żeby Henry, Harvey i Logan zginęli. A już na pewno nie podczas bitwy powietrznej. Chociaż ich sytuacja wygląda cienko, nie mogą wybuchnąć z powodu źle załatanego pancerza.
« Ostatnia zmiana: Stycznia 20, 2010, 07:24:04 pm wysłana przez Mardok » Zapisane


"Jeżeli przeciwnik gra somewhat 3 Gate 1 base all-in, nie techuj na siłę."
Rafikozor
Der_SpeeDer
Global Moderator
*****
Wiadomości: 343


Jaszczury GÓRĄ!


« Odpowiedz #33 dnia: Stycznia 25, 2010, 12:03:21 am »

No, przecież nie muszą tak po prostu ginąć. Można ich trochę... podręczyć.

----------------------------------------------------------------------------------


* * *

   Działka jonowe biomyśliwca Satvy plunęły kilkakrotnie zielonymi wiązkami, a z trafionych silników terrańskiego myśliwca buchnął ogień. W chwilę potem rozszerzająca się szybko eksplozja pochłonęła cały kadłub małego statku. Sivt szybko zmienił kurs, zanim któryś z pozostałych ludzi zdołałby wsiąść mu na ogon, po czym wrócił do szturmowca z roju Dasa, któremu asystował. Gdy się zbliżył, ten właśnie posyłał kolejną parę ciężkich torped prosto w silniki wrogiego niszczyciela.
   Satva cieszył się z kolejnego odniesionego dziś zwycięstwa, ale nie było to owo radosne uniesienie, jakiego doświadczał w poprzedniej wyprawie, która zdawała się teraz upłynąć wieki temu. Wszystkie uczucia tłumił obecnie głęboki szok, jaki wynikł z zaistniałej sytuacji. Wszyscy spodziewali się konwoju, natknęli się natomiast na grupę złożoną wyłącznie z dobrze uzbrojonych okrętów wojennych, w tym potężnego pancernika. Wszystko wskazywało na to, że popełnili zasadniczy błąd – przyjęli, że wykryty w nadprzestrzeni zespół statków to kolejny konwój, choć bez kontaktu nie mogli tego potwierdzić. Używane przez nich receptory pozwalały im na wykrywanie obecności statków, ale nie radziły sobie z ich identyfikacją, będąc w stanie co najwyżej określić ich położenie, liczebność i rozmiary. Dotychczas nie było to przeszkodą. Do dziś.
   Wobec takiego obrotu spraw, D’Tverni prawdopodobnie już dawno zrezygnowaliby z ataku i wycofali się, gdyby nie ryzykowna decyzja dowódcy, który stwierdził, że mimo wszystko nie powinni odejść z pustymi rękami.
   -   Za długo! Jesteście za wolni! – dało się właśnie słyszeć jego poirytowany głos w komunikatorze – Macie unieruchomić te przeklęte niszczyciele, natychmiast! Zająć je i wyprowadzić z tunelu! Gdzie są desantowce?
   Młody łupieżca wydał z siebie nerwowy, szeleszcząco-syczący dźwięk. Silniki dwóch niszczycieli, które szły w ariergardzie floty, były już poważnie uszkodzone, przez co okręty zostawały w tyle. Fregaty zajęły pozycje, otaczając cele i starając się uniemożliwić interwencję pozostałym okrętom terrańskim. Te jednak miały przewagę ogniową i pomimo faktu, że bioniczne pancerze xizariańskich jednostek były zahartowane we wcześniejszych bojach, Satva dobrze wiedział, że fregaty długo nie wytrzymają.
   Zwiększył moc silników swojego biomyśliwca, wyprzedzając osłaniany szturmowiec i zataczając szeroki łuk. Wodził dookoła oczami i pilnie obserwował walki pomiędzy ludzkimi i xizariańskimi eskadrami myśliwskimi. Sytuacja była trudna – pierwsza fala przeciwników została stosunkowo łatwo pokonana, ale druga była znacznie większa i zaatakowała w sposób bardziej zorganizowany, zmuszając D’Tverni do zaciekłej obrony, pomimo której jeden rój szturmowców oraz trzy roje myśliwców były już wybite niemal do nogi.
   W pewnym momencie Satva ujrzał, jak dwaj terrańscy piloci, unicestwiwszy wcześniej wziętego w ogień krzyżowy łupieżcę, rzucają się w stronę jego oraz szturmowca z grupy Dasa. Młody Xizarianin wyleciał im naprzeciw i ostrzelał, ale tym razem chybił – Terranie rozdzielili się, rozpraszając go, i minęli go z dwóch stron. Jednocześnie któryś z nich odpalił rakietę, jak uprzedził Satvę pokładowy biokomputer myśliwca. W chwilę później, tuż przed tym, jak ludzie przemknęli obok niego, ujrzał ją na własne oczy, lecącą wprost na niego. Pirat na chwilę zamarł w bezruchu, jakby sparaliżowany strachem, po czym z trudem uniknął trafienia, w ostatniej chwili podrywając maszynę gwałtownie do góry. Rakieta chybiła, ale o włos minęła ogon myśliwca. W chwilę potem, zgodnie z przewidywaniem Satvy, zatoczyła łuk, wracając w jego stronę.
   -   Satva, gdzie ty, cholera, jesteś? – zawołał pilot szturmowca – Nie mogę długo przed nimi zwiewać!
   -   Mam tu drobne kłopoty – wysyczał Sivt – Wytrzymaj, zaraz będę.
   Satva zmusił swój statek do jeszcze większego wysiłku, podnosząc moc silników i uciekając w stronę terrańskiego niszczyciela, który był już silnie uszkodzony w wyniku ostrzału prowadzonego przez flotyllę fregat. Rakieta podążała dokładnie za nim, i w pewnym momencie wystrzelił wabik, mając nadzieję, że pocisk trafi weń, zamiast w jego myśliwiec. Szybko jednak zauważył, że to się nie udało – wciąż widział na radarze, że jest ścigany przez rakietę. Nie zmienił kursu, idąc wprost na niszczyciel i podchodząc bardzo blisko jego górnego pokładu. Część znajdującej się tam artylerii wciąż prowadziła ogień, ale większość była już zniszczona. Satva skierował się wprost na jedno ze średnich dział, wciąż mając pocisk za ogonem, który zbliżał się coraz bardziej. W momencie, kiedy Xizarianin przelatywał nad wieżyczką, aktualnie zajętą prowadzeniem ognia w stronę pirackiej fregaty, gwałtownie obniżył lot, niemal rozbijając się o kadłub okrętu. Skorygował z trudem lot serią nerwowych ruchów, ale osiągnął swój cel – rakieta zmieniła tor lotu za wcześnie i zderzyła się z działem, uszkadzając je. Satva od razu poczuł pokrzepienie, z którym zawrócił w stronę miejsca, gdzie zaatakowali go dwaj Terranie. Przybył, niestety, za późno, aby ocalić asystowany szturmowiec – zdążył tylko ujrzeć, jak ten zostaje zniszczony przez jeden z terrańskich myśliwców. Przepełniony żądzą odwetu, rzucił się w pościg za człowiekiem. Ten jednak okazał się dobrym pilotem – skierował Satvę z powrotem w stronę niszczycieli, zręcznie unikając jego strzałów. Xizarianin nie był w stanie dobrze wycelować, co pogłębiało jego irytację.
   Raptem dostrzegł, że podczas gdy on zajmował się jednym z Terran, drugi spokojnie usiadł mu na ogonie. Jego towarzysz zaczął manewrować mniej gwałtownie, skutkiem czego również ścigający go Satva wyrównał nieco lot, a w tym samym czasie znajdujący się za nim człowiek przymierzał się już do strzału. Zanim jednak zdołał go oddać, Xizarianin nagle i nieoczekiwanie zredukował moc silników niemal do zera, usuwając się jednocześnie w bok i uruchamiając na krótko dysze hamownicze. Terranin nie zdążył zareagować – prześcignął Satvę i niebawem znalazł się w jego celowniku. Usiłował zeń zejść, ale był za wolny. Łupieżca kilkoma salwami zniszczył jego osłony i trafił w dysze silników. Człowiek jeszcze przez jakiś czas leciał, ciągnąc za sobą strumień ognia i dymu, by po dłuższej chwili eksplodować, ale Satva nie tracił czasu na obserwowanie tego, tylko od razu zaczął ścigać jego towarzysza.
   -   Grupa abordażowa na miejscu – padł komunikat na taktycznym
   -   Nareszcie! – zawołał dowódca grupy, nie kryjąc ulgi – Jak najszybciej weźcie się za te niszczyciele, musimy stąd zwiać, zanim się zrobi goręcej!
   W tym samym czasie znajdujące się w pobliżu pozostałe niszczyciele i korwety podjęły walkę z połową xizariańskich fregat. Znajdujący się w oddali pancernik również oddawał strzały z dużego dystansu, powodując poważne uszkodzenia pirackich okrętów. Nie tylko Satva zdawał sobie sprawę, jaki rezultat może znaleźć taka bitwa w najbliższym czasie, więc większość pozostałych fregat zaprzestała walki z i tak już niemal bezbronnymi niszczycielami z ariergardy. Nie było to jednak w stanie powstrzymać Terran na długo.
   Na korzyść Xizarian przemawiał fakt, że atakowane okręty były już niemal całkiem unieruchomione, i coraz bardziej zostawały w tyle. Pozostałe jednostki z ludzkiej floty najwyraźniej zaś nie miały zamiaru zatrzymać się czy też zwolnić, aby udzielić im pomocy. Można było przypuszczać, że nawet walczące z xizariańskimi fregatami niszczyciele i korwety wkrótce odstąpią, powracając do szyku.
   Satva tymczasem wreszcie zdołał oddać serię celnych strzałów, które uszkodziły wrogi myśliwiec. Ten przechylił się na bok, wyraźnie tracąc sterowność. To uczyniło go łatwym łupem dla Xizarianina, który zaraz go wykończył.
   Utraciwszy już szturmowiec, w którego asyście leciał, Satva skierował się w bezpośrednie pobliże jednego z ciężko uszkodzonych niszczycieli, gdzie Vris oraz Das zebrali niedobitki swoich rojów.
   -   Satva, gdzie jest Norv? – zapytał Das, kiedy młody D’Tvern się zbliżył – Miałeś go ochraniać.
   -   Odciągnęli mnie od niego – odrzekł Satva – Zanim zdołałem do niego ponownie dotrzeć, już go rozwalili. Było ich dwóch.
   -   Jeżeli dopuściłeś do śmierci mojego skrzydłowego… dopilnuję, żebyś…
   -   Das, zamknij się, dobra? – wtrącił Vris, występując najwyraźniej w obronie podwładnego – Dzisiaj niewiele mogliśmy zrobić. Wszyscy potraciliśmy swoich.
   Satva odetchnął, zajmując pozycje tuż obok niszczyciela, z wymalowaną na dziobowej części burty nazwą. Pozostałe terrańskie okręty najwyraźniej też już powracały do floty, albo dlatego, że przeważającym liczebnie fregatom w końcu udało się je zmusić do wycofania się, albo też dlatego, że uszkodzone niszczyciele ariergardy uznano już za stracone i zdecydowano o powrocie do szyku. Flota ludzka nie zatrzymała się.
   -   Ten niszczyciel po lewej ma chyba słabszy pancerz w jednym miejscu na górnym pokładzie – odezwał się lider grupy desantowej – Tamtędy powinniśmy łatwo się dostać do środka.
   -   Udajcie się tam natychmiast – rzekł dowódca – Pamiętajcie, że nie zależy nam tym razem na niepotrzebnych trupach wśród załogi. Walczyć tylko wtedy, gdy oni was zaatakują. A przede wszystkim, oszczędzić ich oficerów. Musimy wiedzieć coś więcej o tej operacji. I zróbcie to szybko, zanim ci terrańscy szmaciarze się zbiorą.
   -   Na rozkaz. Wchodzimy.
   -   Uważajcie, D’Tverni – to był głos Vrisa – Osłaniamy desantowce.
   Byle szybko, jak uznał Satva. Zgadzał się z dowódcą grupy łupieżczej przynajmniej w tej jednej kwestii, iż nie mogą czekać jeszcze dłużej, pozwalając Terranom na kontratak.


CIĘŻKI KRĄŻOWNIK „HYDRA”, KLASA MINOTAUR
OBRZEŻA UKŁADU PLUVIUS
SEKTOR GUVERA


   Skawiński kolejny raz zmierzył wzrokiem dobrze mu znane twarze, zgromadzone przy stole sztabowym. Widywali się już wcześniej kilkakrotnie na podobnych spotkaniach, ale oficer uznał, że jeszcze ten jeden raz tuż przed akcją wcale jej nie zaszkodzi.
   Byli tu zarówno sztabowcy wiceadmirała, najlepiej mu znani, jak również przyboczni karimure Aneliego, których widywał od bardzo niedawna i z których rozróżnieniem wciąż miałby problemy, gdyby nie dystynkcje na mundurach. Nie pomagał mu w tym fakt, że wszyscy byli Sorevianami. Sam Aneli zajmował pozycję dokładnie pomiędzy nimi, odziany w najbardziej zdobiony mundur i stojący z ponurą miną. Wciąż dysponował niestety tylko awangardą własnej floty, jako że dowództwo terrańskie uznało, że zmarnowano już dość czasu, aby można było czekać na przybycie reszty. To zresztą spotkało się z poparciem soreviańskich kół wojskowych, które nie szukały zatargów z ludźmi w tej materii.
   Zatem teraz przygotowywano się ostatecznie do operacji, a okręty terrańskie oraz soreviańskie zajmowały już pozycje do skoku, dawno opuściwszy Pluviusa III i oddaliwszy się z użyciem napędu konwencjonalnego. Naczelne Dowództwo Floty, choć nalegało na przystąpienie do operacji mimo przypuszczalnej przewagi liczebnej Xizarian, dało również Skawińskiemu wyraźne zezwolenie na przerwanie operacji, gdyby sytuacja okazała się wykraczać poza jego możliwości. Wiceadmirał uważał jednak, że to niewiele zmienia – jeśli tak po prostu uciekną z Matthiusa, już przystąpiwszy do operacji, stracą raz na zawsze efekt zaskoczenia, który mieli szansę teraz uzyskać. Ponadto nic nie gwarantowało tego, że Xizarianie w ogóle pozwolą im na ucieczkę.
   -   Oto, jak przewiduję przebieg bitwy, panowie – rzekł Daniel, wpatrzony w obrazy pojawiające się na stole z holograficznym wyświetlaczem, pokazujące trójwymiarową mapę systemu Matthius, z naniesionymi nań pozycjami okrętów – Po przeprowadzeniu skanów układu przez jednostki zwiadowcze, i zlokalizowaniu nieprzyjacielskich instalacji, awangarda floty, złożona z okrętu inwazyjnego w asyście niszczycieli, skieruje się frontalnie na bazę wroga, aby ściągnąć na siebie większość jego sił.
   -   Ostrzał planety i instalacji mamy rozpocząć natychmiast po osiągnięciu orbity, panie wiceadmirale? – wtrącił kontradmirał Vasques, dowodzący awangardą.
   -   Nie, po prostu podejdźcie tak blisko, jak to tylko możliwe. To powinno ściągnąć większość rezerw xizariańskich na waszą flotyllę. Gdy to nastąpi, na mój znak przystąpicie do powolnego, pozorowanego odwrotu, tak, aby skłonić wroga do odcięcia wam drogi i wejścia na wasze tyły. Wtedy trzy pozostałe grupy, z „Hydrą” w centrum, zajdą siły wroga od tyłu i wezmą je w kleszcze. Znajdą się pomiędzy nami, a okrętem inwazyjnym i jego eskortą. Nie będą mogli skutecznie rozwinąć szyku ani wykorzystać całej siły ognia.
   -   Nawet jeśli ten manewr się uda – odezwał się Aneli – Xizarianie wciąż będą mieli przewagę liczebną. Do tego będą trzymali w rezerwie znaczną część floty, tylko czekając na taki rozwój wydarzeń.
   -   Dokładnie, a zatem pański zespół pozostanie na obrzeżach systemu w normalnym wymiarze, przypuszczalnie poza granicami ich standardowych lokalnych detektorów, zaś fakt, że nie będziecie przebywali w nadprzestrzeni, uniemożliwi im wykrycie was dzięki receptorom, których używają do wyłapywania konwojów.
   -   Te receptory oczywiście wykryją zbliżającą się flotę, zatem zapewne o zaskoczeniu nie może być mowy, a z omawianych tu manewrów nic nie wyjdzie – stwierdził Aneli – Lecz z drugiej strony, istnieje duże prawdopodobieństwo, że zostaniemy uznani za kolejny konwój, jakich pełno w sektorze Guvera.
   -   Ale ryzyko ataku grupy łupieżczej jest niewielkie, ze względu na liczebność naszej floty – dodał Skawiński uspokajająco – W każdym razie, powracając do wcześniejszej kwestii, pański zespół, kara… przepraszam… karimure, pozostanie w pobliżu i interweniuje, biorąc ewentualną rezerwę przeciwnika w kontr-zasadzkę.
   -   Ten plan, wiceadmirale – odezwał się Vasquez – Stawia zespół awangardy w dużym ryzyku. Jeżeli Xizarianie skupią całą siłę swojego ataku na nas, nawet nie zdążymy dokonać bombardowania planety, jeżeli faktycznie na jej powierzchni jest jakaś baza.
   -   Dlatego właśnie otrzymacie większość lotniskowców oraz eskard myśliwskich, jak również niszczycieli.
   -   Jeśli już o eskadrach myśliwskich mowa – rzekł Aneli – Obawiam się, że również na tym polu Xizarianie mogą mieć nad nami przewagę. Mogę do waszych sił dodać dziesięć własnych dywizjonów, ale nie wiem, czy to coś zmieni. Pozostaje jeszcze kwestia tych ich statków abordażowych. Jeżeli uda im się przejąć nasze okręty, cały plan weźmie w łeb.
   -   Musimy wykorzystać dostępne nam korwety – stwierdził Skawiński – Oraz lekką artylerię waszych niszczycieli rakietowych, karimure. Wszelkie korwety pozostaną wewnątrz poszczególnych formacji i stworzą zaporę ogniową przeciw mniejszym jednostkom. Będą musiały przede wszystkim zdjąć wszystkie zbliżające się desantowce i szturmowce. Jeśli zaś dołączą do nas wasze niszczyciele, karimure, powinny stworzyć jak najszerszy perymetr, aby móc użyć swojej ciężkiej artylerii do niszczenia dużych okrętów, a lekkiej do rozprawiania się z nieprzyjacielskimi eskadrami myśliwskimi.
   -   Wiem dobrze, co powinienem zrobić ze swoimi okrętami – odparł karimure
   -   Omawiamy ten plan już piąty raz – wtrącił mai karimo Saiken, jeden ze sztabowców Aneliego – Ale wciąż nie mogę pozbyć się wrażenia, że dysponujemy za małą liczbą okrętów do realizacji takiej taktyki.
   -   Muszę się z tym zgodzić – dodał Vasquez – Moglibyśmy zastosować szyk zwarty…
   -   Już wcześniej to proponowałeś – przerwał Skawiński – Mówiłem ci, że w takiej formacji narażamy się tylko na okrążenie. Poza tym zawsze możemy się wycofać w trakcie operacji, a gdyby nas otoczyli, odcięliby nam drogę ucieczki.
   -   Pozostaje jeszcze kwestia tego, o czym mówiłem wcześniej – głos ponownie zabrał Aneli – Dokonaliście niezbędnych zmian?
   -   Owszem, wydaliśmy nowe dyrektywy odnośnie prowadzenia ognia – Daniel skinął głową – Nie damy zwiać żadnemu z raz uszkodzonych sukinkotów.
   -   Poza tym, jest jeszcze jedna sprawa, mianowicie naszego celu, który jest jak na razie czysto hipotetyczny – orzekł Vasquez – Nie wiemy, czy mamy zniszczyć planetę, czy może raczej jakąś orbitalną instalację albo zespół znajdujących się w systemie Matthius stałych asteroid.
   -   Nie ma tam takowych – sprostował gładko Skawiński – Ale zgadza się, nie wiemy wciąż, jaka to dokładnie baza będzie, choć karimure Aneli miał na ten temat coś do powiedzenia.
   -   Tak jak wcześniej mówiłem – wtrącił ponownie Aneli – Uczestniczyłem tylko raz w zniszczeniu takiej bazy. Wtedy, wyjąwszy garść orbitalnych instalacji, była ona ukryta pod powierzchnią planety i nie znaliśmy jej dokładnego rozplanowania, ani położenia. Tylko część zabudowań – bardzo mała, jak później ustaliliśmy – znajdowała się na zewnątrz, to był tylko wierzchołek góry lodowej. Ostrzeliwaliśmy to ze zwykłej ciężkiej artylerii laserowej, starając się zniszczyć podziemną część kompleksu, i nieźle podziurawiliśmy planetę. W jednym miejscu nawet spowodowaliśmy przypadkowo wypływ magmy.
   -   Ale w końcu rozwaliliście tę bazę do szczętu? – zapytał kontradmirał Kane
   -   Tak, ale byliśmy co do tego pewni, kiedy wydaliśmy rozkazy jednemu z naszych Ketami… znaczy, niszczycieli rakietowych. Użył tylko jednej głowicy neutronowej, klasy M. Jednej z tych, które potrafią rozwalać w pył całe obszary kontynentów. Trafienie wypaliło zupełnie skorupę planety w obszarze rażenia, wraz z wierzchnią warstwą płaszcza, więc z podziemnego kompleksu Xizarian nic nie zostało.
   -   To była planeta niepoddana terraformowaniu?
   -   Tak, chociaż zdaje się, że oni mieli tam jakieś instalacje, które umożliwiały im życie w tych warunkach. Znaczy, wewnątrz bazy, bo po powierzchni planety się nie poruszali.
   -   Mieli jakąś artylerię planetarną? – teraz pytanie zadał Vasquez
   -   Żadnej – Aneli pokręcił głową – Tylko działa na orbicie. Szybko je zdjęliśmy. Więcej kłopotu sprawiły nam te krążowniki, których jeszcze wtedy używali, ale nasze torpedy dały sobie z tym radę. One mają potężniejsze ładunki, niż te głowice do bombardowań, więc żadne osłony i pancerze tego nie wytrzymują.
   -   Istotnie – skwitował Skawiński – Posłuchajcie, panowie, w obecnej sytuacji nie mamy większego wyboru. Po prostu wchodzimy, rozeznajemy się w sytuacji, i niszczymy.
   -   I spierdalamy stamtąd, jeżeli nie będzie innego wyjścia – dodał Vasquez, prawie się uśmiechając
   -   Tak, to też – potwierdził Daniel bez śladu humoru; był już tym wszystkim zbyt zmęczony – Jeżeli nie macie więcej pytań, panowie, odprawę możemy uznać za zakończoną. Spotkamy się na miejscu, tuż przed opuszczeniem nadprzestrzeni.


To be continued...
« Ostatnia zmiana: Lipca 31, 2011, 07:15:23 pm wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane

"Mów mądrze do głupca, a nazwie cię idiotą"

Eurypides
Mardok
VIP
*
Wiadomości: 111



« Odpowiedz #34 dnia: Stycznia 25, 2010, 05:55:42 pm »

Ehh, w jaki sposób udaje ci się wymyślać takie fajne imiona? Czekam na następną część.
Zapisane


"Jeżeli przeciwnik gra somewhat 3 Gate 1 base all-in, nie techuj na siłę."
Rafikozor
Der_SpeeDer
Global Moderator
*****
Wiadomości: 343


Jaszczury GÓRĄ!


« Odpowiedz #35 dnia: Stycznia 28, 2010, 08:44:27 pm »

Znaczy które imiona? Bo tych ludzkich przecież nie wymyślam, one po prostu są.

---------------------------------------------------------------



NISZCZYCIEL „FAJRERO”, KLASA VENGO
UKŁAD ECHION
SEKTOR GUVERA


   Ostatnie działo na okręcie umilkło, chociaż zdołało tuż przed własną zagładą zadać w ostatnim proteście krytyczne trafienie jednej z atakujących fregat. Pozostałe zbliżyły się, tworząc perymetr wokół bezbronnego już niszczyciela, poruszającego się wolno do przodu na tylko jednym działającym głównym silniku. Znajdujący się kilkanaście kilometrów od ich prawej burty „Alastor” był równie bezradny. Te fregaty, które nie otaczały rozbrojonych okrętów, prowadziły jeszcze wymianę ognia na dalekim dystansie z oddalającymi się coraz bardziej niszczycielami i korwetami z zespołu.
   -   Flota znajduje się już ponad trzysta kilometrów przed nami – oznajmił technik grobowym głosem – Nie możemy się już z nią skontaktować, awaryjne systemy komunikacji też nie działają.
   -   Gówno – powiedział Drake z uczuciem – Właśnie dlatego nigdy nie chciałem lecieć w ariergardzie. Równie dobrze moglibyśmy wymalować sobie tarcze strzelnicze na kadłubie.
   -   Do jasnej cholery – zazwyczaj emanujący stoickim spokojem Barnes, tym razem nie mógł ukryć ogromnego niepokoju – Nie zawrócą po nas?
   -   Poważnie, kurwa, wątpię. Hawkes powiedział „zespół ma się nie zatrzymywać, bez względu na okoliczności”. Żeby go szlag trafił! – Henry zdjął swoją czapkę i cisnął nią o panel dowódcy – Zostawił nas na pastwę tych sukinsynów! No tak, nas, i jeszcze „Alastora”! Powinniśmy się cieszyć, psiakrew, będziemy mieli towarzystwo!
   -   Pewnie uznał nas już za martwych. Porządnie oberwaliśmy, większość systemów jest w proszku…
   -   Co za niezłomna wiara we własnych ludzi! – zironizował głośno dowódca – Jeżeli to jakimś cudem przeżyjemy, własnoręcznie dorwę tego palanta Hawkesa i urwę mu pieprzony łeb! I pal licho sąd wojenny!
   -   Komandorze – odezwał się jeden z techników zalęknionym głosem – Ci Xizarianie, co weszli na pokład…
   -   Co z nimi? – Drake pochylił się do przodu, opierając na panelu i sięgając jedną ręką po rzuconą wcześniej czapkę – Przedarli się przez barykadę na pokładzie C?
   -   Jeszcze nie, ale wciąż dołączają do nich następne drużyny. Są trzy nowe. Część z nich zajmuje kolejne sektory. Jeżeli przedrą się przez tamtą blokadę, dostaną się na mostek.
   -   Gdzie, do diabła, jest Logan ze swoimi ludźmi?
   -   Wciąż na pokładzie D.
   -   Połącz mnie z tym idiotą – Henry chwycił słuchawkę interkomu, przykładając ją sobie do głowy – Logan, co wy tam jeszcze robicie, do licha ciężkiego?
   -   To pan, komandorze? – dało się słyszeć znajomy głos
   -   Tak, cholera! Dlaczego wciąż nie ma was tam, gdzie powinniście być?
   -   Zablokowali przejście – odrzekł Marine – Zamknęli grodzie i wysadzili zamki magnetyczne. Będziemy musieli to obejść, ale to wymaga odrobiny czasu, a potem pewnie napotkamy jeszcze na opór…
   -   Za ile mogę się was spodziewać na planowanych pozycjach? – przerwał Drake – Nie mogę zbyt długo czekać.
   -   Nie wiem, komandorze. Zamelduję panu, kiedy przedrzemy się przez tę blokadę.
   Henry westchnął, nie mając już nawet siły na to, by się wściekać. Sytuacja wyglądała źle, wyjątkowo źle, i nic jak na razie nie szło po ich myśli. Xizarianie zgodnie z jego oczekiwaniami wykorzystali fakt, że pancerz na górnym pokładzie nie został w pełni naprawiony, i to właśnie tam przedostali się do środka. Kilku spośród podległych Loganowi Marines podążyło tam już wcześniej, wraz z garstką uzbrojonych członków załogi „Fajrero”, ale napastnikom udało się wciągnąć ich w walkę bezpośrednią, którą wygrały insekty, mimo utraty większości pierwszego oddziału, o którą przyprawiła ich zaciekła obrona Marines. Usiłujący powstrzymać łupieżców załoganci stawiali w kilku miejscach ogień zaporowy w korytarzach i skrzyżowaniach, skutkiem czego doszło do szeregu strzelanin, w których również zwycięstwo odnieśli Xizarianie. Straty poniesione w wyniku napotkanego oporu zapewne zmusiłyby ich do rezygnacji i odwrotu, gdyby nie otrzymywali posiłków. Teraz zaś już tylko jedno obstawione przez uzbrojonych marynarzy miejsce blokowało im dostęp do mostka.
   Jak wynikało jasno z kolejnego komunikatu, jaki dobiegł z interkomu, nawet ten punkt oporu nie miał blokować owego dostępu na długo.
   -   Tu obstawa z pokładu C! – krzyknął czyjś przerażony głos, a tle rozlegały się odgłosy użycia broni laserowej i sonicznej – Oni się przedzierają! Nie utrzymamy się dłu… – krzyk urwał się gwałtownie, poprzedzony głośnym dźwiękiem trafienia
   Komandor sięgnął do boku, gdzie miał przypięty do pasa pistolet laserowy, schowany w kaburze. Wiedział doskonale, że mu to w niczym nie pomoże, także z tego względu, że ze wszystkich obecnych na mostku tylko on miał broń.
   -   Poddajcie się, ludzkie ścierwa – rozległ się nagle dziwny głos w interkomie, niski, beznamiętny i pozbawiony intonacji; Drake wzdrygnął się w pierwszej chwili, gdy go usłyszał, ale natychmiast się zorientował, że to napastnicy uchwycili właściwą częstotliwość i odezwali się przez interkom okrętu – Poddajcie się i złóżcie broń, a nie zginiecie.
   Mimo tego ultimatum, komandor nie odsunął ręki od kabury z bronią, a w tej chwili nawet chwycił za jej rękojeść, zaciskając mocno palce w wyrazie bezsilnego gniewu.
   -   Daj spokój, Drake – powiedział Grey, który najwyraźniej to dostrzegł – To nic nie da.
   -   Może odstrzelę łeb przynajmniej jednemu z tych robali – wycedził Henry
   -   Ale i tak zginiesz, a oni i tak przejmą okręt.
   -   Jeśli mają zamiar wziąć nas jako jeńców, to i tak jesteśmy martwi. Skończymy jako ich obiad, albo jako niewolnicy w stoczniach.
   Drake miał tego pełną świadomość, ale teraz, w obliczu natychmiastowego zastrzelenia w razie próby oporu, nie był przekonany, czy mu się to uśmiecha. Pomimo ponad dziesięciu lat spędzonych we flocie wojennej, nie przywykł do śmierci, nawet gdyby szybki strzał w głowę był miłą alternatywą wobec męczarni, jakie wiązały się z niewolą u xizariańskich łupieżców.
   Wtem na korytarzu rozległy się kroki, które zdecydowanie nie były krokami obutych stóp. Drzwi tłumiły ich dźwięk, ale był on słyszalny wobec panującej na mostku, grobowej ciszy. Twarze wszystkich techników zwrócone były w stronę podwyższenia, na którym stali oficerowie. Tuż obok nich znajdowało się wejście na mostek.
   -   Wchodzimy do sterowni, Terranie – ponownie odezwał się głos – Niech żaden z was nie stawi oporu, chyba że chce tego gorzko pożałować.
   Komandor zaczerpnął powietrza i odwrócił się w stronę drzwi. W kilka sekund później te otworzyły się, ukazując jego oczom sylwetki, które zapewne wzbudziłyby w nim szok, gdyby już wcześniej nie widział w życiu kilku Xizarian, schwytanych przez Terran.
   Stwory przypominały budową ciała modliszki, które ktoś rozdął do ogromnych rozmiarów. Nosiły tylko oddzielne elementy zbroi – każdy z nich inne, w żadnym przypadku nie pokrywające jednak całego ciała – co odsłaniało w pełni pokrywający je naturalny pancerz. Do przednich odnóży przytroczone miały dziwne urządzenia, co do których Drake domyślił się, iż są miotaczami sonicznymi, których wiązki rozbijały wiązania atomowe trafianych materiałów. Spojrzał przybyszom w oczy, ale były to oczy złożone, duże i lśniące, składające się z takiej ilości fasetek, że zdawały się gładkie. Nie mógł w nich dostrzec ani śladu emocji. Jednocześnie poczuł emanujący od obcych zapach, intensywny i mało przyjemny.
   Lider, który kroczył na czele, rozejrzał się po mostku, a jego spojrzenie padło w końcu na komandora. Zbliżył się do niego, a pozostali Xizarianie zajęli pozycje na podwyższeniu, przypierając pozostałych oficerów do ściany, skutkiem czego zrobiło się tu dość tłoczno. W chwilę potem stwór wydał z siebie serię dziwnych dźwięków – ale Drake zrozumiał, co mówi.
   -   Ty tutaj dowodzisz? – był to ten sam głos, który Henry słyszał chwilę wcześniej w interkomie, beznamiętny i pozbawiony intonacji – Odpowiadaj!
   Zrozumiałe słowa dobiegały nie z aparatu gębowego stwora, którym wydawał serie uporządkowanych, lecz zupełnie dla Drake’a niejasnych dźwięków, ale z urządzenia, które miał założone na głowę. Było jasne, że używa translatora – przypuszczalnie jego cechy anatomiczne uniemożliwiały mu artykułowanie słów normalnej mowy.
   -   Tak, ja tu wydaję rozkazy – odrzekł oficer gniewnie – Jestem komandor podporucznik Henry Drake.
   -   Nie pytałem o to, kim jesteś, szmaciarzu – choć głos wydobywający się z translatora wciąż był beznamiętny, mogło się wydawać, że tym razem pojawił się w nim cień złości – Pytałem o to, czy jesteś dowódcą. Rzuć broń.
   Drake nie tyle się bał, ile był wściekły. Dotarło już do niego, że zginie tak czy inaczej, więc teraz ogarnęło go coś na kształt zobojętnienia, wymieszanego z determinacją. Usłuchał polecenia, choć zrobił to niechętnie, jakby nie opuszczała go nierealna nadzieja, że jest w stanie coś zrobić.
   -   Rozbroiliśmy wasz okręt i opanowaliśmy pokłady – oznajmił Xizarianin, podchodząc jeszcze bliżej – Wasi towarzysze zostali daleko z przodu i już wam nie pomogą. Jesteście pokonani. Słuchajcie naszych poleceń, a będziecie żyć.
   -   Pieprz się.
   Przez bardzo krótki moment Henry zastanowił się ponuro, czy sens owej riposty dotrze do obcego, ale cios, jaki otrzymał w ułamek sekundy później, rozwiał jego wątpliwości. Posłał go do tyłu z taką siłą, że uderzył z impetem plecami w panel dowódczy, uszkadzając go, i omal nie upadając na podłogę.
   -   Głupi terrański ścierwojadzie – brak emocji w dobywającym się z translatora głosie silnie kontrastował z postawą przerośniętego owada, która zdradzała rozjuszenie – Chyba nie rozumiesz. Twoje życie jest w naszych rękach.
   -   Gówno mnie to obchodzi – odparł Drake, splunąwszy krwią
   Kolejne uderzenie, tym razem wymierzone w brzuch, sprawiło, że komandor zgiął się wpół i padł na kolana. Xizarianin popatrzył na niego z góry, mierząc spojrzeniem dużych, nie mrugających, wielofasetowych oczu. Henry stłumił histeryczny śmiech, jakim nieomal wybuchł, oceniając własny absurdalny heroizm. Z drugiej strony, co miał do stracenia?
   -   A więc tak to ma wyglądać – stwierdził Xizarianin – Ile razy chcesz oberwać, aby to cię nauczyło rozsądku? Masz dużo kości, które mogę połamać.
   Drake nie odpowiedział – wciąż klęczał na podłodze, z trudem łapiąc oddech po silnym uderzeniu w żołądek. Nie miał ochoty płaszczyć się przed łupieżcą, ale nie wiedział, jak długo wytrzyma, nim się złamie.
   -   Tak, pomyśl o tym, ścierwo – rzekł obcy, najwyraźniej sądząc, iż Henry już mu uległ – A teraz zdecyduj, czy chcesz wybrać mniej przyjemną drogę, czy po dobroci wysłuchać naszego polecenia. Ja bym polecał to drugie wyjście, bo widzisz, ono zdecydowanie mniej boli.
   Komandor wziął kilka głębokich wdechów.
   -   Czego, kurna, chcecie? – zapytał w końcu – Dlaczego po prostu nas nie rozwaliliście, żal wam było?
   -   Bardziej się przydacie jako żywi – odrzekł Xizarianin – Wpadliśmy na tę flotę wojenną zupełnym przypadkiem, przyznaję, ale możemy mieć z tego prawdziwe szczęście w nieszczęściu.
   -   Doprawdy? – Drake ponownie splunął krwią, której metaliczny posmak wciąż czuł w ustach – Jak? Po mojemu, dostaliście w dupę, tylko po to, żeby zdobyć dwa niszczyciele.
   -   Przyjmę, że jesteś po prostu głupi, i oszczędzę ci dalszych tortur – rzekł pirat – Nie powinno się przecież karać wyłącznie za głupotę. Odpowiem też na twoje pytanie. Otóż, taka flota nie mogła się pojawić w sektorze Guvera bez powodu. Być może planujecie po prostu jakiś atak. Dowódcy roju słusznie stwierdzili, że trzeba schwytać kilku oficerów z waszej grupy, aby wydobyć od nich informacje. Zabierzemy was do kryjówki i tam przesłuchamy.
   Zrobił krótką pauzę, jakby czekał, aż sens tych słów dotrze do Henry’ego. Ten jednak już wcześniej zdawał sobie sprawę, jaki los w najlepszym razie ich czeka.
   -   Dlatego zmienicie kurs waszego okrętu – ciągnął Xizarianin – I polecicie z nami, naszym tunelem nadprzestrzennym. Koordynaty powinniście znać, bo lecimy do systemu Matthius. Po prostu każ swoim ludziom to zrobić, a będę bardzo uprzejmy.
   -   Już ja to, kurna, widzę.
   Za chwilę Drake otrzymał jeszcze jedno uderzenie, ale tym razem słabsze. Wystarczyło jednak, aby zupełnie obalić go na podłogę. Chciał wstać, lecz insekt podszedł jeszcze bliżej i postawił jedno ze swoich odnóży na jego piersi, przyduszając go ponownie do podłoża.
   -   Zrób to, albo umrzesz – oświadczył
   Henry już otwierał usta, ale do głowy nie przyszła mu żadna, choćby szczątkowo rozsądna, odpowiedź. Nie chciał, aby łupieżca spełnił swą groźbę, ale nie chciał też ulec jego żądaniom. Leżał więc tylko, milcząc i obserwując pozostałych oficerów, którzy wciąż stali, przyparci do ściany przez innych Xizarian, i wyglądali na przerażonych.
   Owa cisza najwyraźniej zniecierpliwiła owada, bowiem sięgnął po bardziej drastyczne środki. Powiedział coś do swoich podwładnych, a wtedy ci odbezpieczyli broń. Dwóch z nich skierowało ją w stronę przedniej części mostka.
   -   Jeżeli nie posłuchasz, wystrzelamy wszystkich – zagroził lider łupieżców – To chyba przynajmniej rozumiesz.
   -   Taaak? – odparował Drake, czując ponowny przypływ odwagi – A kto wtedy będzie sterował okrętem?
   -   Nie jesteście jedynymi, których wzięliśmy jako jeńców na tym okręcie – odrzekł pirat – Bez problemu znajdziemy kolejnych ochotników. Myślisz, że wszyscy członkowie twojej załogi będą mieli tyle odwagi… a może raczej tupetu, co ty?
   Henry został przyparty to muru. Zacisnął zęby, czując, że kończą mu się możliwości.
   -   No? – ponaglił go insekt, naciskając nieco mocniej odnóżem na pierś – Jak jest twoja decyzja, komandorze podporuczniku? – ostatnie dwa słowa wymówiłby zapewne z jawnym lekceważeniem, bo Drake poważnie wątpił, że używa jego rangi dla okazania szacunku
   -   Zgoda – powiedział w końcu, z wysiłkiem, a kiedy stwierdził, że Xizarianin nie zareagował, ani go nie puścił, z jeszcze większym trudem zawołał polecenie – Zróbcie, co każe. Zmiana kursu.
   Wyczuł, że wszyscy się zawahali, ale po chwili przystąpili do wykonania polecenia. To zadowoliło lidera Xizarian.
   -   Stać cię jednak na rozsądną decyzję – orzekł, zdejmując wreszcie odnóże z piersi Drake’a i pozwalając mu wstać – Mam nadzieję, że od tej chwili będziesz współpracował.
   Henry zdusił ripostę, obawiając się konsekwencji. Nie miał w pewnym sensie nic przeciwko fizycznemu dręczeniu jego samego, ale nie chciał być odpowiedzialny za tortury lub morderstwa dokonane na członkach jego załogi, których mu powierzono. Chociaż był mało lubianym dowódcą, ci ludzie mu ufali i czuł, że nie ma prawa szafować ich życiem bez powodu.
   Drake oparł się ciężko o panel dowódczy, czując ból wciąż pulsujący w policzku i w brzuchu. Za nim jego oprawca mówił coś we własnym języku.
   Wtedy jednak komandor usłyszał jeszcze coś, co rozwiało częściowo jego poczucie zupełnej beznadziei. Słuchawka interkomu wciąż leżała na panelu, i w tej właśnie chwili wydobywały się z niej dźwięki, których lider Xizarian najwyraźniej nie dosłyszał. Lecz Henry, wytężywszy słuch, zdołał zrozumieć padające słowa.
   -   Przebiliśmy się wreszcie przez te cholerne grodzie! – krzyknął porucznik Logan – Już niebawem będziemy na miejscu, tylko wystrzelamy wcześniej tych sukinsynów, które staną nam na drodze! Komandorze, niech się pan odezwie! Cholera, niech mi pan nie mówi, że jest już za późno!

* * *

   -   Mamy meldunek od Savda – usłyszał Satva w komunikatorze – Drugi niszczyciel też jest już przejęty, zaraz zaczną zmieniać kurs.
   -   Świetnie – prychnął któryś z dowódców roju – To i tak nie było tego warte.
   -   Zamknąć się! – odwarknął lider grupy – To może być coś ważnego, nie rozumiecie tego? A teraz sformować szyk i zbierać się do drogi powrotnej.
   Zwycięstwo. To słowo zabrzmiało w głowie Satvy dziwnie pusto i beznamiętnie. Był zadowolony z pokonanych przezeń tego dnia Terran, ale był to ledwie cień radości, jaką odczuwał w poprzedniej bitwie. Wcześniej wiedział, że zatriumfowali, i że zostaną sowicie wynagrodzeni za swój sukces. Teraz nie dostrzegał odpowiedniej proporcji pomiędzy ich osiągnięciem, a stratami, jakimi je okupiono.
   Terranie zniszczyli w sumie osiem ich fregat, z czego dwie stracono, gdy oddalająca się flota prowadziła jeszcze ogień na odległym dystansie. D’Tverni stracili również wielu dobrych pilotów biomyśliwców i szturmowców. Uszkodzone okręty staną się wprawdzie wkrótce jeszcze silniejsze, ale zniszczone były stracone na zawsze.
   Użył sterów, aby podążyć za resztą roju, który wespół z pozostałymi uformował spójną grupę. W jej centrum były terrańskie niszczyciele, wciąż poruszające się powoli na silnie uszkodzonym napędzie. Xizariańskie fregaty i inne, mniejsze jednostki, dostosowały do nich swoją prędkość, i wyruszyły w długą drogę powrotną. Do domu.


To be continued...
« Ostatnia zmiana: Lipca 31, 2011, 07:16:03 pm wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane

"Mów mądrze do głupca, a nazwie cię idiotą"

Eurypides
Mardok
VIP
*
Wiadomości: 111



« Odpowiedz #36 dnia: Stycznia 29, 2010, 12:03:48 pm »

Znalazłem pewną niezgodność w twoim dziele. Jeśli statki Xizarian są coraz silniejsze po każdym strzale jaki pochłoną to czemu oni w bazach nie poddają ich systematycznemu uodpornianiu poprzez strzelanie do nich? Mogliby dość szybko uczynić je całkowicie odpornym na wszystko :P
Zapisane


"Jeżeli przeciwnik gra somewhat 3 Gate 1 base all-in, nie techuj na siłę."
Rafikozor
Der_SpeeDer
Global Moderator
*****
Wiadomości: 343


Jaszczury GÓRĄ!


« Odpowiedz #37 dnia: Lutego 02, 2010, 06:58:56 pm »

Pomyślałem o tym. I ostatecznie ustaliłem, że Xizarianie nie posługują się bronią tej klasy, co Sorevianie czy Terranie, a w związku z tym ich statki nawet po poddaniu ostrzałowi z dostępnej im broni nie nabiorą odporności wystarczającej do powstrzymywania strzałów z broni terrańskiej czy soreviańskiej. Choć i tak staną się na nie wysoce odporne.
Xizarianie nie mają też niektórych typów uzbrojenia, jakim dysponują Terranie, np. broni plazmowej.

-----------------------------------------------------------



CIĘŻKI KRĄŻOWNIK „HYDRA”, KLASA MINOTAUR
OBRZEŻA UKŁADU MATTHIUS
SEKTOR GUVERA


   W związku z niesprzyjającymi ludzkiemu organizmowi warunkami panującymi w nadprzestrzeni, jej opuszczenie stanowiło źródło pokrzepienia i zdawało się od razu poprawiać nastrój oraz morale. Skawiński doceniał to zwłaszcza teraz, gdy spędził wewnątrz osobliwego wymiaru kilka ostatnich godzin, nie odwiedzając nawet kriogenicznej „sypialni”. Wobec stosunkowo niewielkiego dystansu do pokonania, nie miało to sensu.
   Ufając, że ponowne wejście w bardziej przyjazny stan rzeczywistości pokrzepiło również oficerów i członków załóg, wydał rozkaz natychmiastowego rozwinięcia szyku floty. „Hydra” szła na czele drugiej grupy, za okrętami towarzyszącymi jednostce inwazyjnej, którymi dowodził Vasquez. Za krążownikiem pojawiały się z kolei inne grupy, w tym ta kierowana przez Aneliego, która zgodnie z planem pozostała z tyłu, czekając na sygnał od Skawińskiego, wzywający ją do interwencji. Daleko przed nimi znajdowała się niewielka flotylla, która weszła w system już wcześniej i dokonała zwiadu.
   -   Jesteśmy już po drugiej stronie – oznajmił Skawiński – Dowódcy grup, meldować.
   -   Tu awangarda, kontradmirał Vasquez, jesteśmy gotowi, wiceadmirale.
   -   Tu Grupa A, komodor Jacques, wszystkie systemy sprawne, wiceadmirale.
   -   Grupa C, kontradmirał Kane, u nas wszystko w porządku, jesteśmy gotowi do rozpoczęcia operacji, wiceadmirale.
   -   Grupa „szpicy”, komodor Bailey, mamy was na sensorach, wiceadmirale, i czekamy na dalsze rozkazy.
   -   Karimure, jak tam u was?
   -   Czekamy na sygnał.
   -   Świetnie. Niech jednostki zwiadowcze natychmiast prześlą nam transmisją wyniki monitorowania systemu.
   Przez następne kilka minut Skawiński musiał znosić narastające napięcie, kiedy pracowały ekipy techników. Odnosił wrażenie, że teraz każda chwila zwłoki niesie ze sobą nieodwracalne reperkusje i że jeśli spóźnią się choćby minimalnie z atakiem, xizariańscy piraci mogą już być w pełni gotowi do odparcia sił terrańskich.
   -   Flota, powoli naprzód – nakazał, chcąc, aby przynajmniej nie pozostawali w miejscu przez dłuższy czas – Utrzymać wyznaczone wcześniej formacje. Jak wyniki analizy?
   -   Zewnętrzne planety są puste – odrzekł dowódca zwiadowców – Żadnych śladów aktywności.
   -   To znaczy, że na razie nie ma się co obawiać wykrycia – stwierdził cicho wiceadmirał – Gdyby byli w pobliżu, już znaleźlibyśmy się w ich zasięgu.
   -   Kontynuujemy zatem pierwotny plan – odezwał się Aneli – Pozostaję tutaj ze swoją grupą, dopóki nas nie wezwiecie.
   -   Instalacje nieprzyjaciela zlokalizowane na orbicie Matthiusa V – zameldował technik
   -   Matthius V – powtórzył Skawiński, a następnie zapytał, chcąc się upewnić – Jesteśmy w zasięgu ich lokalnych sensorów?
   -   Nie, wiceadmirale, ale wkrótce się znajdziemy.
   -   Są pełne dane na temat liczebności sił przeciwnika?
   -   Według analizy, jest tam około dwustu dużych okrętów, głównie fregat. Oprócz nich, jest też około dwudziestu innych sygnatur. Inne jednostki przypuszczalnie opuściły bazę, wysłane na misje łupieżcze. Osłona myśliwska prawdopodobnie liczy niecały tysiąc jednostek. Orbitalne instalacje to głównie magazyny i tankowce, oraz baterie lekkiej i ciężkiej artylerii jonowej.
   -   Kontynuujcie przystępowanie do operacji – nakazał wiceadmirał – Grupa awangardy, szybkość bojowa, obrać kurs na Matthius V.
   -   Tak jest, wiceadmirale.
   -   Pozostali, trzymać się w pobliżu i utrzymywać szyk.
   -   Sane Feomar at irfare – odezwał się nagle Aneli uroczyście, a po dłuższej chwili dodał – To znaczy, niech nas Feomar prowadzi.
   Skawiński uśmiechnął się na te słowa. O ile w mentalności Terran wierzenia odgrywały znikomą rolę, o tyle Sorevianie byli bardzo religijni. Aneli nawet teraz, mając ludzi jako towarzyszy broni, wzywał otwarcie pomocy swojego smoczego bóstwa wojny.
   -   Otworzyć ogień na optymalnym zasięgu – rozkazał wiceadmirał – Podejdźcie tak blisko planety, jak to możliwe, a potem pozwólcie im się okrążyć. Wtedy weźmiemy ich w kleszcze.
   -   Czy nie będzie możliwe użycie dział fuzyjnych? – zapytał Vasquez
   -   Po kolei – syknął Skawiński – Najpierw musimy rozprawić się z ich okrętami, potem przyjdzie czas na zniszczenie zabudowań na powierzchni planety. Trzymajcie się planu.
   Pierwsze ruszyły na pełnej prędkości okręty Vasqueza, dopiero później dołączyły do nich pozostałe grupy flot. Poszczególne jednostki rozwijały teraz znaczne prędkości, ale czekał ich przelot do piątej planety systemu, co oznaczało kolejny dość długi lot. Zasięg, jakim dysponowało uzbrojenie terrańskich i soreviańskich okrętów, pozwalał im na prowadzenie ognia na dystansach rzędu tysięcy kilometrów, ale jak na razie nawet to nie wystarczało.
   Lot dłużył się, a Skawiński po jakimś czasie przestał słuchać rutynowych meldunków techników, zawiadamiających o kolejnych przebytych odległościach. Teraz, kiedy bitwa miała nastąpić lada chwila, napięcie stawało się nie do zniesienia.
   -   Cholera – zaklął wiceadmirał, zorientowawszy się, że odległość, jaka dzieli ich od celu, może zaważyć na powodzeniu ostatniego punktu planu – Karimure, jesteście tam?
   -   Tak, wiceadmirale – odezwał się basowy głos Aneliego
   -   Nie możemy sobie pozwolić na tyle minut opóźnienia, jeśli chodzi o wasze wsparcie. Chcę, żebyście wykonali szybki skok w nadprzestrzeni, kiedy będziecie interweniowali. Nie używajcie do tego konwencjonalnych silników.
   -   Myślę, że tak zrobimy.
   -   Jesteśmy w zasięgu sensorów wroga? – zapytał Skawiński, zwracając się tym razem do jednego z techników
   -   Od ponad piętnastu minut, wiceadmirale – odrzekł podoficer – Wiedzą już o naszej obecności.
   -   Kontynuujcie.
   Nastąpił kolejny okres pozornego spokoju, po którym nadszedł kolejny meldunek.
   -   Wiceadmirale, grupa zwiadowcza nawiązała kontakt bojowy z wrogiem.
   -   Mają się natychmiast wycofać poza ich zasięg i dołączyć do grupy awangardy – rzekł Daniel, na razie wciąż względnie spokojny.
   -   Wiceadmirale – odezwał się nagle kontradmirał Vasquez – Oni formują szyk w pobliżu planety. Nie zamierzają chyba dopuścić nas zbyt blisko. Wystawiają nas na cel swojej obronie biernej.
   Skawiński zacisnął szczęki. Jeżeli Xizarianie nie zamierzali wychodzić im naprzeciw, oznaczało to konieczność wydania im bitwy nieopodal Matthiusa V, co narażało flotę GTF na ogień artylerii wrogich instalacji orbitalnych.
   -   Kontynuujcie podchodzenie – rozkazał wreszcie – Otwórzcie ogień na maksymalnym dystansie, intensyfikując ostrzał w miarę zmniejszania odległości.
   -   Ale ich instalacje orbitalne…
   -   Wiem o tym, do jasnej cholery! – warknął Daniel – Rozwińcie szyk względem wrogiej floty i tych instalacji, żeby zmniejszyć pole ostrzału tym ostatnim. Nie będą strzelać w swoje własne okręty.
   -   To nie takie proste, wiceadmirale – zaoponował Vasquez – Oni mają fregaty, nie wymanewrujemy ich zbyt łatwo.
   -   Po prostu zróbcie, co w waszej mocy – odrzekł Skawiński – Musicie się utrzymać do czasu, aż przyjdziemy i weźmiemy ich w okrążenie. Grupa C zajmie bardziej wysunięte pozycje i rozprawi się z instalacjami orbitalnymi.
   Wiceadmirał zacisnął palce na panelu, z coraz większym trudem panując nad nerwami. Plan, jaki omówili, wydawał się prosty do wykonania, w praktyce jednak Xizarianie wcale im tego nie ułatwiali. Skawiński odnosił wrażenie, że nic nie idzie po jego myśli.
   -   Kontakt z wrogiem – zameldował Vasquez – Odpowiadamy ogniem, ale ich jest zbyt wielu. Uformowali zwarty szyk i stopniowo go rozwijają, poszerzając pole ostrzału.
   -   Kontynuujcie – odparł wiceadmirał, starając się mówić spokojnie, choć czuł już, że pot zaczyna mu występować na czoło – Rozwińcie formację, ale nie rozpraszajcie okrętów.
   -   Wiceadmirale, oni nas zmasakrują – zaprotestował Vasquez, najwyraźniej też tracąc kontrolę nad nerwami – Musimy połączyć się z resztą floty i przeważyć ich siłą ognia.
   -   Odmawiam – powiedział stanowczo Skawiński – Zbliżcie się jeszcze trochę, a potem zacznijcie się wycofywać.
   -   Wiceadmirale, nalegam, aby zmienił pan…
   -   Jeszcze nie! – uciął Daniel – Musimy ich skłonić do tego, aby weszli na wasze tyły! Przygotować się do pozorowanego odwrotu!
   Przestrzeń otaczająca „Hydrę” i towarzyszące jej okręty była zupełnie spokojna, ale Skawiński zdawał sobie sprawę, że gdzieś z przodu toczy się już batalia. Lada chwila i tutaj, w bezpośrednim sąsiedztwie ciężkiego krążownika, rozpęta się piekło.
   -   Meldujcie – powiedział ponownie do dowódcy awangardy – Jak sytuacja?
   -   Cofamy się zgodnie z planem – odrzekł Vasquez – Wciąż prowadzimy wymianę ogniową i jesteśmy teraz na średnim dystansie. Ich flota się podzieliła.
   -   To jest to – stwierdził Skawiński – Jeżeli spróbują was okrążyć, wkroczymy.
   -   Nie zrobią tego, oni po prostu poszerzają wciąż pole…
   -   Dostaliście rozkaz, kontradmirale – wiceadmirał ponownie przywołał na pomoc stanowczy ton głosu, starając się nie szerzyć paniki – Kontynuujcie, dopóki nie wydam kolejnego.
   Wciąż miał nadzieję, że jego pierwotny plan się powiedzie, i czekał na właściwy ruch Xizarian, ale z każdą chwilą coraz bardziej się obawiał, że będzie musiał zmienić taktykę. Walcząc z narastającym niepokojem, oczekiwał jednak, że sytuacja zmieni się po jego myśli.
   Przez kilka minut, po otrzymaniu kilku kolejnych raportów od Vasqueza, w tym tych o utracie pierwszych okrętów, nic takiego nie następowało, i Skawiński zaczął z rozpaczą myśleć o zmianie planów, kiedy kolejny meldunek od dowódcy grupy awangardy obudził w nim nadzieję.
   -   Okrążyli nas, wiceadmirale – stwierdził Vasquez, z nieco większym spokojem, niż dotychczas – Nie mamy już dokąd uciec. Jeśli macie zamiar coś zrobić, lepiej teraz.
   -   Przyjąłem – odrzekł Daniel, po czym przesłał komunikat do innych oficerów – Do Grup A i C, zajmijcie wyznaczone pozycje i dołączcie do grupy awangardy. Grupa A, lewa flanka. Grupa C, weźcie prawą flankę i skierujcie część ognia na instalacje orbitalne.
   Lecąca od jakiegoś czasu na zredukowanej prędkości „Hydra” teraz uruchomiła swoje silniki na pełnej mocy, idąc na spotkanie Xizarianom. Skawiński wziął głęboki wdech, modląc się jednocześnie, aby Vasquez i jego grupa utrzymali się.
   -   Otworzyć ogień na maksymalnym dystansie – rozkazał – Wybierać cele i niszczyć je ostrzałem skoncentrowanym. Weźcie najpierw fregaty na zewnątrz formacji. Nie możemy ryzykować trafienia w okręty naszej awangardy.
   -   Wszystkie baterie, ognia! – zawołał kapitan flagowy do załogi krążownika
   Ciężka artyleria „Hydry” – sześć ciężkich dział plazmowych i sześć jonowych – odezwała się pierwsza, posyłając strzały w oddalone, znajdujące się jeszcze poza zasięgiem wzroku okręty wroga. W chwilę potem przemówiło kilkadziesiąt lżejszych dział laserowych. Ponieważ Skawiński nie mógł na własne oczy widzieć, co się dzieje, obserwował przebieg sytuacji na ekranach.
   Grupa Vasqueza była już niemal całkiem okrążona, choć teraz interweniujące okręty terrańskie same wzięły Xizarian w zasadzkę. Zaznaczone przez komputerowe systemy artyleryjskie obiekty były już namierzone, i otrzymywały trafienia z laserów, plazmy i wiązek jonów. Piraci odpowiedzieli ogniem, ale ten jak na razie był wciąż sporadyczny, jako że większość ich fregat atakowała wciąż awangardę ludzkiej floty, najwyraźniej zdecydowana zniszczyć okręt inwazyjny, nim ten będzie zdolny użyć swojej niszczycielskiej broni. Idąca na czele Grupy B „Hydra” otrzymała kilka trafień, ale te nie przedarły się nawet przez osłonę.
   Na obrazach z detektorów Skawiński zauważył coś jeszcze – gromadzące się na pograniczu zasięgu sensorów dwie nowe grupy, najwyraźniej gotowe wziąć w okrążenie także i drugą część terrańskiej floty. Wiceadmirał jednak tylko na to czekał – kiedy te okręty ich zaatakują, znajdą się bardzo szybko pod zmasowanym ostrzałem floty soreviańskiej.
   Świadomość, że sprawy zaczynają powoli iść po jego myśli, dodała mu nieco otuchy, co przygotowało go na widok, jaki zastał, kiedy jego okręty zbliżyły się już dostatecznie do miejsca bitwy. Xizarianie byli wszędzie i było ich więcej, niż przypuszczał. Flota Vasqueza była atakowana nie tylko przez przeważające liczebnie fregaty, ale też przez chmary wrogich myśliwców i szturmowców.
   Chmary, z których część opuściła teraz dotychczasowe miejsce walki i pognała prosto na okręt flagowy i jego obstawę.
   -   Wypuścić wszystkie myśliwce, natychmiast – nakazał Skawiński – Eskadry mają pozostać wewnątrz formacji i osłaniać duże okręty, żadnych akcji ofensywnych ani wchodzenia w bezpośredni zasięg xizariańskich fregat.
   Główne siły terrańskiej floty wdarły się w rejon walk jak nóż w masło, w pierwszej wymianie ognia niszcząc lub poważnie uszkadzając dwanaście fregat. „Hydra”, która szła na czele, zbliżyła się niebezpiecznie do jednostek wroga, od którego dzieliło już ją tylko kilkaset kilometrów, które wkrótce zmalało do kilkudziesięciu. Na takim krótkim dystansie każdy strzał trafiał jednak celnie i morderczo, skutkiem czego można było zaatakować Xizarian wewnątrz formacji, oddzielających główne siły od grupy awangardy dowodzonej przez Vasqueza. Ciężki krążownik Skawińskiego plunął ze swoich dział, ostrzeliwując z całej artylerii jedną z fregat, co w ślad za nim uczyniły znajdujące się tuż obok niszczyciele, wybierając cele i unicestwiając je. Małe okręty wroga próbowały się bronić, wspierały je też ogniem pozostałe jednostki xizariańskie, ale nie miały szans. W szykach Xizarian powoli powstawał wyłom, a znaczna część ich floty przestawała istnieć, wzięta w gęsty ogień krzyżowy. Jeden z niszczycieli klasy Vengo wysforował się do przodu i staranował fregatę piracką, zbyt oddaloną od pozostałych. Od potężnego uderzenia niewielki okręt został nieomal rozerwany na pół, a dzieła zniszczenia dokończyły działa jego przeciwnika.
   Terrańskie okręty nie były jednak bezkarne – choć fregaty wewnątrz formacji były jedna po drugiej masakrowane, inne wciąż otaczały ich zewsząd, ostrzeliwując się gęsto z dział jonowych. Ich strzały zakłócały działanie osłon, przeciążając je, a trafienia w kadłub powodowały znaczne uszkodzenia elektroniki wskutek wytwarzającego się pola elektromagnetycznego. Poważne utrapienie stanowiły także wrogie szturmowce, używające ciężkich torped, zdolnych niszczyć pancerze i osłony dużych okrętów – Skawiński aż się wzdrygnął, kiedy boczną część kadłuba towarzyszącego „Hydrze” niszczyciela rozerwało nagle kilka eksplozji, zlewających się w jeden potężny wybuch, wskutek którego w burcie okrętu ziała teraz znacznych rozmiarów wyrwa.
   Kolejny grad pocisków, odpalonych przez eskadrę wrogich szturmowców, uderzył w okręt flagowy, zanim terrańskie myśliwce zdołały przegonić jednostki wroga. Osłony zostały poważnie obciążone, i tak już wcześniej nadwyrężone ostrzałem z broni jonowej, lecz Daniel zachował zimną krew.
   Bitwa zdawała się być wyrównana, ale Skawiński dobrze wiedział, że walczący nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.
   -   Nowe odczyty, panie wiceadmirale – zameldował technik na mostku „Hydry” – Nowe grupy fregat xizariańskich, wchodzą na nasze tyły.
   -   Chcą nas okrążyć – stwierdził Daniel z ponurą satysfakcją – Na nieszczęście dla nich, my to przewidzieliśmy. Karimure? – dodał, mówiąc teraz przez komunikator
   -   Czekamy na sygnał – odezwał się Aneli
   -   Przygotujcie się do interwencji. Szybki skok na naszą aktualną pozycję, zanim te łajzy się połapią, i otwórzcie od razu ogień.
   -   Systemy już gotowe – oznajmił Sorevianin – Napęd nadprzestrzenny skalibrowany. Możemy dokonać skoku w każdej chwili.
   -   Bądźcie na pozycji za… trzy minuty. Zróbcie im piekło.


To be continued...
« Ostatnia zmiana: Lipca 31, 2011, 07:17:32 pm wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane

"Mów mądrze do głupca, a nazwie cię idiotą"

Eurypides
Der_SpeeDer
Global Moderator
*****
Wiadomości: 343


Jaszczury GÓRĄ!


« Odpowiedz #38 dnia: Marca 01, 2010, 08:29:01 pm »

Wygląda na to, że ktoś mnie zniechęcić do dalszego zamieszczania fragmentów. Ale ja się tak łatwo nie dam.

Niestety, dłuższego kawałka wkleić nie dało rady.
---------------------------------------------------------

* * *

   Jeżeli Satva mógł być w tej chwili w ogóle z czegoś zadowolony, to chyba wyłącznie z faktu, iż bitwa odbyła się stosunkowo niedaleko układu Matthius. Ponieważ towarzyszyły im dwa zdobyte niszczyciele, z ciężko uszkodzonymi silnikami, grupa zmuszona była poruszać się wolno, przez co lot dłużył się nawet pomimo relatywnie niewielkiego do przebycia dystansu. Xizarianin wolał nie wyobrażać sobie, jak długo by lecieli, gdyby napadnięty został konwój z daleka od bazy.
   Myśliwce musiały niestety lecieć równie wolno, co reszta grupy, zatem Satva posłusznie postępował za fregatami, wraz z resztą roju Vrisa, z którego ocalała połowa D’Tverni. Po pobraniu paliwa od towarzyszących grupie łupieżczej tankowców, pozostających w nadprzestrzeni na czas akcji, jego biomyśliwiec mógł bez problemu przebyć dystans, jaki jeszcze dzielił go od celu.
   Satva był zły na dowódcę grupy, jako że wpadł na pomysł, aby mimo zaistniałych okoliczności wziąć jeńców, co pociągnęło za sobą zbędne straty. Wiedząc jednak, że zatargi z wyższymi rangą piratami do niczego go nie zaprowadzą, postanowił ową złość skupić na Terranach. Obwiniał ich zatem o to, co zaszło, o to, że mieli czelność tak zaciekle się bronić, i obiecywał im już zemstę. Już po raz wtóry odczuwał głód uczestnictwa w kolejnej bitwie, pokonywania kolejnych przeciwników, jaki trawił go już wcześniej, i sprawiał, że nie mógł się doczekać walki. Teraz jednak ów głód przybrał nieomal formę obsesji – to nie było już właściwe jego naturze czerpanie z wojowania radości, to było pragnienie pomsty.
   -   Zbliżamy się do systemu – oznajmił lider grupy – Przygotujcie się do wejścia w portal, D’Tverni. Wracamy do domu.
   -   Po tym wszystkim – wtrącił Vris – Należy nam się iolnem tavasty.
   -   Dostaniecie, D’Tverni, dostaniecie – odrzekł potulnie dowódca – Należy się to wam, jak nigdy dotąd.
   Właśnie w chwili, kiedy Satva zaczynał się pocieszać tym, że będzie mógł dzisiejszego wieczoru poprawić sobie nastrój, rozległo się głośne nawoływanie w komunikatorze, które zburzyło dotychczasowy umiarkowany spokój.
   -   Grupa z układu Echion! – odezwał się czyjś głos, przypuszczalnie pochodzący z bazy w Matthiusie – Całe szczęście, że jesteście! Mamy poważne kłopoty! Grupa, zgłoście się!
   -   Jesteśmy w zasięgu – odparł dowódca – Nie opuściliśmy jeszcze nadprzestrzeni, nie mamy wglądu na sektor…
   -   To atak! – uciął głos; zdawał się być zalękniony
   -   Jaki atak?
   -   Tu są Terranie! – zawołał Xizarianin z bazy uniesionym głosem – Oni… i Sorevianie też! Zebrali grupę uderzeniową, i zaatakowali kryjówkę!
   Satva zaklął siarczyście. Obawiał się teraz najgorszego z jednej strony, z drugiej zaś przygotowywał się już psychicznie do kolejnej walki, podbudowując bitewny zapał.
   -   Atak terrański? W jakim jesteście stanie?
   -   Roznoszą nas w pył! – D’Tvern wyraźnie tracił panowanie nad sobą – Nie mamy ze sobą wszystkich fregat, wysłaliśmy na rajdy jeszcze dwie inne grupy!
   -   Nasza grupa jest już trochę przetrzebiona… – w głos lidera roju wkradł się niepokój, zabarwiony wątpliwościami – Nie zatrzymamy tych Terran na długo, jeśli mogli zniszczyć…
   -   Nie ma innego wyjścia! – przerwał rozmówca – Ci Sorevianie pojawili się znienacka, nie widzieliśmy ich wcześniej… chcieliśmy wziąć Terran w okrążenie, ale to oni okrążyli nas… zniszczyli już większość floty… po prostu tutaj lećcie, natychmiast, albo nie będzie czego zbierać!
   -   Zrozumiałem – potwierdził dowódca grupy, po czym zwrócił się do podkomendnych D’Tverni – Wygląda na to, że z tavasty nici, dopóki nie rozprawimy się z tymi szkodnikami.
   Satva naparł mocniej na stery, przyspieszając, zanim otrzymał jakikolwiek rozkaz, ale nie był jedynym, który to zrobił – wszystkie okręty we flotylli, tak drobne biomyśliwce oraz szturmowce, jak i fregaty, zwiększyły teraz prędkość, rwąc do przodu, do strefy przejścia. Tunel nadprzestrzenny, którym podążali, kończył się nieopodal ich aktualnej pozycji, jakby urywając się w trakcie drogi. W istocie jednak znajdował się tam formujący się już portal. Stało się to aż nadto widoczne, kiedy pierwsze podążające w roju myśliwce zaczęły opuszczać przezeń nadprzestrzeń. Wkrótce Satva znalazł się po drugiej stronie, gdy jego mały biostatek przedarł się przez wyrwę oddzielającą dwie rzeczywistości, jakby przedzierał się przez grubą błonę.
   Jego oczom ukazał się przerażający, a jednocześnie wspaniały widok. Momentalnie poczuł rozdarcie pomiędzy jego wciąż nie gasnącym głodem walki, a niepokojem, jaki go ogarnął po zaobserwowaniu systematycznie niszczonych sił xizariańskich piratów, które broniły się dzielnie, choć wyraźnie przegrywały. Flota terrańsko-soreviańska była u progu tej bitwy z pewnością mniej liczna, lecz bardziej bitna i silniej uzbrojona. Teraz zaś nawet liczebność przestawała działać na korzyść łupieżców, wobec poniesionych przez nich strat.
   -   Ruszać się! – warknął lider grupy – Wszyscy do ataku! Uderzyć na ich lewe skrzydło! Tylko fregaty „Ovrin” i „Silv” wraz z rojem Vorsa niech pilnują jeńców!
   Natychmiast rozległy się protesty jednostek wyznaczonych do strzeżenia dwóch zdobytych terrańskich niszczycieli, niemniej posłuchały one polecenia. Satva nie zwracał już na to uwagi, bowiem teraz zaprzątnęła ją całkowicie walka z Terranami.
   Gdy Sivt zbliżył się do formacji, doznał przykrej niespodzianki – ludzkie myśliwce pozostawały wewnątrz własnych formacji, strzegąc ich tylko, a nie tracąc sił na ataki. Oznaczało to silną obronę nieprzyjaciela przed atakami xizariańskich biomyśliwców oraz szturmowców. Niemniej, Satva nie miał zamiaru rezygnować z walki z tak błahego powodu. Bez najmniejszego lęku, wleciał brawurowo w sam środek formacji strzegącej lewego skrzydła terrańskiej floty, w ślad za innymi D’Tverni z roju Vrisa. Natychmiast skupił się na nich ogień lekkiej artylerii wrogich okrętów, ale nie zważali na to.
   -   Rozprawcie się z nimi! – zawołał Vris, kiedy drogę zastąpiła im eskadra myśliwców terrańskich – Zaraz będą tu nasze szturmowce, musimy im oczyścić przestrzeń do manewrów!
   Satva wątpił, że szturmowce będą w stanie coś zdziałać – brakowało im już torped po ostatniej akcji. Niemniej, na widok nieprzyjacielskich myśliwców zareagował natychmiast. Obydwie eskadry niewielkich statków ostrzelały się nawzajem, a następnie zeszły sobie z drogi, by później się rozproszyć. Terranie najwyraźniej nie chcieli się narażać na wymianę ognia w sytuacji, kiedy dwie maszyny leciały sobie naprzeciw. Znalazł się tylko jeden dostatecznie śmiały, aby zmierzyć się z Satvą. Skończyło się to dla niego zresztą źle, bowiem Sivt był od niego szybszy – zniszczył go błyskawicznie kilkoma celnymi strzałami, podczas gdy człowiek zdążył oddać tylko jeden, ledwie uszkadzając bioniczny pancerz, który od razu zaczął się regenerować.
   Ucieszony zwycięstwem, Satva zatoczył szeroki łuk, ignorując strzały z lekkich działek laserowych z nieprzyjacielskich niszczycieli i korwet, a następnie podążył za rozproszonymi myśliwcami z formacji. Wtem biokomputer jego statku ostrzegł go, że został namierzony, i odpalono w jego kierunku rakietę. Xizarianin zaklął i przyspieszył, zataczając kolejny łuk i wyrzucając wabik. System namierzania wrogiego pocisku nie dał się jednak zmylić, ku złości Satvy, i dalej za nim podążał. Sivt leciał na pełnej prędkości, ale nie było w stanie to go uratować – rakieta była już bardzo blisko, coraz bliżej rufy myśliwca.
   Ratunek dla młodego D’Tvern przyszedł z najmniej spodziewanej strony – wrogie okręty wciąż prowadziły ogień z lekkich laserów w jego kierunku, a któryś ze źle wymierzonych strzałów trafił w znajdujący się tuż za jego ogonem pocisk, zamiast w myśliwiec, niszcząc go natychmiast. Satva mógłby być za to Terranom wdzięczny, może nawet zastanowić się nad oszczędzeniem tego konkretnego okrętu, gdyby nie fakt, że kolejny strzał uderzył celnie, trafiając w biomyśliwiec i uszkadzając go. Klnąc gorzko, Sivt zmienił kurs, nie chcąc dłużej już lecieć po prostej i czynić z siebie tym samym łatwy cel.
   -   Vris, Ritsa – zawołał przez komunikator, widząc, że reszta myśliwców z jego roju gdzieś zniknęła, a on leci otoczony morzem nieprzyjaciół – Gdzie jesteście?
   -   Ritsa nie żyje, D’Tvern – odezwał się dowódca – Tych Terran jest tu za gęsto, robią z nas sieczkę.
   -   Kto jeszcze ocalał z naszego roju? – nie dawał za wygraną Satva
   -   Tylko my dwaj – odrzekł gorzko Vris – Broń się, jak długo możesz, bo to może być już koniec, D’Tvern.
   Wobec słów dowódcy, Satva stanął w obliczu czegoś dotąd dlań niewyobrażalnego – klęski. Nigdy dotąd nie próbował nawet o czymś podobnym myśleć, jako że wolał po prostu marzyć o kolejnych odnoszonych sukcesach, toteż teraz był w szoku i nie dowierzał, że może to się tak skończyć. Kiedy powoli oswajał się z tą myślą, starając się ją zagłuszyć żądzą walki, jakiś Terranin wykorzystał jego brak koncentracji na pilotowaniu myśliwca, i wszedł mu na ogon. Satva zaklął zmieniając kurs i schodząc mu z celownika, jednak pierwszy strzał dosięgł już jego silników i uszkodził je. Biomyśliwiec Xizarianina był już uszkodzony trafieniem z działka okrętowego, zatem teraz manewrowanie stało się dziko trudne. Pełen gniewu i frustracji, Satva operował z trudem sterami, chcąc się wymknąć ścigającemu go nieprzyjacielowi, ale wobec niesprawnego myśliwca, nie był w stanie zbytnio zejść mu z celownika. W trakcie tej gonitwy człowiek posłał mu jeszcze jedną serię, a Sivt otrzymał kolejne trafienie.
   Uznając, że nie ma innego wyjścia, w pewnym momencie zastosował znany mu dobrze manewr, nagle zmniejszając ciąg silników i aktywując dysze hamownicze. Ku jego frustracji, wyglądało na to, że ludzki pilot znał ten manewr, bowiem sam nagle zwolnił, niemal się zatrzymując. Zrobił to jednak trochę zbyt późno, skutkiem czego minął Satvę, omal się z nim nie zderzając, i stanął tuż obok niego, w niebezpiecznie małej odległości kilkudziesięciu metrów.
   Choć Terranin nie znalazł się w celowniku Satvy, ten mógł wciąż wykorzystać sytuację. Zaczął zatem gorączkowo wycofywać się, obracając jednocześnie myśliwiec w stronę wroga. Wprawdzie był na nieco lepszej pozycji, ale wobec uszkodzonego układu sterowniczego, zmieniał kurs wolniej od człowieka. Nastąpił swoisty, krótkotrwały wyścig, kiedy jeden pilot usiłował wycelować w drugiego wcześniej od niego. W końcu, Satva namierzył terrański myśliwiec mniej więcej w tym samym czasie, w którym on sam został namierzony, jednak wcześniej otworzył ogień. Terranin nie zdążył, jego myśliwiec rozerwały wiązki z działek jonowych, a kokpit eksplodował, uśmiercając pilota.
   Czując nie tyle radość z odniesionego zwycięstwa, co ulgę z faktu, iż udało mu się uniknąć śmierci, Satva ponownie nabrał prędkości, w ostatniej chwili unikając strzału z działka okrętowego. Po nim jednak nastąpiły kolejne, a za chwilę Sivt musiał się zmierzyć z kolejnym myśliwcem, tym razem samemu podejmując pościg, bardzo wyczerpujący z powodu nie zregenerowanych jeszcze uszkodzeń swego biostatku.
   Przeciwnik zginął w eksplozji, gdy zmęczony Satva w końcu oddał celną serię. Oprócz niego, byli jednak następni – do Terran dołączyli teraz piloci soreviańscy.
   To nie miało końca.


To be continued...
« Ostatnia zmiana: Lipca 31, 2011, 07:19:08 pm wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane

"Mów mądrze do głupca, a nazwie cię idiotą"

Eurypides
Mardok
VIP
*
Wiadomości: 111



« Odpowiedz #39 dnia: Marca 01, 2010, 09:46:11 pm »

Nie przejmuj się, masz jednego czytelnika :P Podoba mi się to opisywanie akcji z różnych stron. Pomysł zaczerpnięty od Sapkowskiego?
Zapisane


"Jeżeli przeciwnik gra somewhat 3 Gate 1 base all-in, nie techuj na siłę."
Rafikozor
Der_SpeeDer
Global Moderator
*****
Wiadomości: 343


Jaszczury GÓRĄ!


« Odpowiedz #40 dnia: Marca 03, 2010, 08:10:47 pm »

Podoba mi się to opisywanie akcji z różnych stron. Pomysł zaczerpnięty od Sapkowskiego?

Hmmm... właściwie to jakoś tak samo przyszło.
Jeśli faktycznie miałbym to od kogoś zaczerpnąć, to nie od Sapkowskiego (pisząc powieść, jeszcze go za sobą nie miałem), tylko od Rowleya. Jeżeli tylko Bazil i Relkin byli rozdzieleni, co zdarzało się zresztą rutynowo w każdym tomie (najbardziej zaś w piątym, gdzie praktycznie przez pół książki każdy prowadzony był osobno), to opisywał fragmentami przeżycia jednego, i przeżycia drugiego.
----------------------------------------------------------



NISZCZYCIEL „FAJRERO”, KLASA VENGO
UKŁAD MATTHIUS
SEKTOR GUVERA


   Wiązka z miotacza sonicznego mignęła tuż nad opancerzonym ramieniem Logana, trafiając w końcu w ścianę i odłupując od niej kawałki metalu. Po korytarzu poniósł się ogłuszający hałas, kiedy rozproszone fale dźwiękowe odbiły się od trafionej powierzchni. Kolejny strzał trafił w wychylającego się zza rogu szeregowego Błakowa, ale tylko uszkodził pancerz jego zbroi, nie przedzierając się przezeń. Porucznik ponownie się ukrył, a następnie wyskoczył, unosząc broń do ramienia. Wycelował błyskawicznie, co dzięki pomocy systemu wspomagania w kombinezonie było dziecinnie łatwe, i oddał pojedynczy strzał, trafiając Xizarianina prosto w głowę. Wiązka ze szturmowego karabinu laserowego przeszła na wylot, rozpryskując łeb obcego i rozlewając dookoła posokę.
   Było jeszcze dwóch, którzy usiłowali położyć ogień zaporowy na korytarz, by tym samym uniemożliwić Marines wychylenie się i oddanie celnego strzału. Ten zamiar się jednak nie powiódł, i choć kapral Hayne został postrzelony w ramię, to dwóch innych żołnierzy trafiło w cel, uśmiercając łupieżców. Korytarz był już czysty i oddział Logana pognał naprzód. W walce dystansowej Marines, doskonale wyszkoleni weterani, wyposażeni ponadto w szereg usprawniających pracę ich organizmu nano-wszczepów, oraz w najwyższej klasy zasilane pancerze bojowe, byli niezrównani.
   -   Komandorze, niech się pan zgłosi – powiedział porucznik przez interkom – Do licha, wciąż nie ma odpowiedzi.
   -   Może te pieprzone insekty już ich wytłukły? – zasugerował sierżant Shepard
   -   Nawet jeśli, to przecież nie będziemy tu sterczeć bezczynnie. Idźcie dalej korytarzem, tylko po kolei.
   Xizarian można było dość łatwo pokonać, jeżeli trzymało się ich na dystans, ale stawali się dużo groźniejszym przeciwnikiem, jeśli już udawało im się podejść blisko, toteż Marines uważali na zasadzki. Pomagała im w tym obecność sensorów ruchu w wyposażeniu ich kombinezonów – właśnie teraz wykryły one czterech Xizarian, którzy kryli się za rogami bocznych korytarzy, prowadzących do kwater załogi, licząc najwyraźniej, że ludzie podejdą na tyle blisko, by można było zaatakować ich w zwarciu. Marines udaremnili im ten zamiar, puszczając naprzód tylko dwóch żołnierzy, za plecami których stali już następni. Gdy tylko Xizarianie wyskoczyli zza rogów, zostali zastrzeleni.
   -   No dobra – orzekł Logan, widząc, że przed nimi znajduje się przejście do korytarza, którym mogli dalej dojść już prosto na mostek – Zdaje się, że pilnowali części jeńców w ich kwaterach. Shepard, weź swoich ludzi i odbijcie ich.
   -   A wy, poruczniku? – odparł podoficer
   -   Stąd już niedaleko na mostek. Nie zatrzymają nas te przerośnięte insekty.
   -   Okay. Dobra, chłopcy, rozdzielamy się. Hayne, jeśli Steve już cię załatał, to zabierz swoich ludzi do kwater załogi na prawym skrzydle.
   Logan zacisnął palce mocniej na rękojeści karabinu, podążając na czele pozostającej u jego boku drużyny. Była już tylko ta, oraz oddział Sheparda – sierżant Bradley zginął bowiem wraz ze swoimi ludźmi na samym początku, kiedy łupieżcom udało się wciągnąć ich w walkę wręcz. Xizarianie byli z reguły kiepskimi strzelcami, ostrzeliwującymi się gęsto, choć niecelnie, lecz ze względu na swoją siłę i nadludzki refleks, stanowili zabójczych oponentów w zwarciu. Należało więc zabić ich na dystansie, i nie pozwolić się zbliżyć.
   -   Przed chwilą skasowaliśmy chyba jedną z ich grup – stwierdził porucznik – Następna musi bronić dostępu do mostka. Uważajcie.
   -   A co niby robimy przez cały czas, cholera? – skomentował szeregowy Mellish
   -   Zamknijcie się i obserwujcie sektor – warknął sierżant Reschke – Nie mam zamiaru ratować żadnego pojeba, który spotka się z jednym z tych robali z bliska, bo gadał trzy po trzy, zamiast patrzeć przed siebie i uważać na odczyty sensorów!
   -   Starczy tego – uciszył ich Logan – Bo zaraz sam będziesz takim pojebem, Reschke.
   Marsz przez dzielące ich od sterowni okrętu korytarze przebiegał spokojnie, do czasu, aż Marines znaleźli się przed długim przejściem odprowadzającym do mostka, od którego odchodziły drogi dostępu do szeregu dziobowych stanowisk bojowych.
   -   Coś tam jest – zameldował Huang – Daleko z przodu.
   -   I ja to widzę – zgodził się porucznik – Czekają na nas z zasadzką.
   -   No to mamy przesrane – stwierdził dobitnie Mellish – Do najbliższej dogodnej pozycji, przy tamtym rozejściu, czeka nas krótki sprint.
   -   Poprawka, to oni mają przesrane – zaprzeczył Logan – Zapominasz, że im nie pomagają w celowaniu żadne serwomechanizmy ani komputer.
   -   Pozostaje dystans. Stąd nie będzie łatwo trafić. Poza tym, oni się nie wychylą, dopóki nie wejdziemy w korytarz.
   -   No tak, cholera – zaklął porucznik – Przecież to my chcemy tam wejść.
   -   To może wywabimy ich strzałami? – zaproponował Troy
   -   Idiota – skomentował krótko Reschke – To są kretyni, ale nie tacy, żeby tak po prostu wejść nam w linię strzału.
   -   Poślemy przodem Huanga i Mellisha – oznajmił Logan, wychylając się ostrożnie zza rogu i spoglądając w korytarz – Pobiegniecie do tamtego miejsca, gdzie odchodzą dwa pierwsze korytarze do dziobowych wież, my osłonimy was ogniem.
   -   Nie da rady, tutaj jest za wąsko – zaoponował Reschke – Ledwie zmieszczą się we dwójkę, a co dopiero żebyśmy mieli strzelać zza ich pleców.
   -   Ale tu trzeba się jakoś przedostać, cholera – mruknął porucznik – Nie ma innej drogi. Huang, ty idź przodem, Mellish tuż za tobą. We dwaj nie zmieścicie się w korytarzu, żeby iść dokładnie jeden obok drugiego.
   -   Posyła nas pan na odstrzał, poruczniku? – zapytał Marine – Może pociągniemy losy?
   -   Nie będzie, kurna, żadnych losów – odparł Logan – Dostaliście rozkaz. Kiedy ci dranie się wychylą, kucnijcie, żebyśmy mogli strzelać nad waszymi głowami. Padnijcie, jeśli będzie trzeba, po prostu to zróbcie.
   Huang i Mellish zawahali się, i na moment zapanowała pełna napięcia cisza. Marines patrzyli to na porucznika, to na dwóch pechowych żołnierzy.
   -   To jest rozkaz, szeregowy – powiedział oficer z naciskiem – Idźcie, my będziemy was osłaniać.
   -   Nie możemy rzucić granatu? – zasugerował Mellish
   -   Nie możemy – odparł Logan – Tutaj idą przewody energetyczne i gazowe. Jeżeli spowodujemy zapłon jakiejś instalacji, sami zginiemy. A jeśli rozwalimy system cyrkulacji powietrza, załoga w tej części okrętu się udusi.
   Szeregowi nie wyglądali na przekonanych. Porucznik, choć nienawidził tego, że musi narażać w ten sposób życie żołnierzy, zaczynał tracić cierpliwość.
   -   To jest rozkaz – powtórzył – Wykonać.
   Marines niechętnie skierowali się w stronę korytarza i ruszyli powoli naprzód. Logan dał pozostałym znaki, aby zajęli pozycje przy obu rogach i przygotowali broń. Przez kilka trudnych chwil panowała nieznośna, pełna napięcia cisza. Huang i Mellish stawiali kolejne kroki powoli i niepewnie, a porucznikowi i towarzyszącym mu żołnierzom, celującym w głąb korytarza i czekającym na pojawienie się Xizarian, palce zaczynały drżeć na spustach.
   Gdy minęła jeszcze jedna nerwowa chwila, wszystko potoczyło się lawinowo – Huang nagle opadł na kolana i pochylił się na tyle, na ile mógł, wydając z siebie ostrzegawczy okrzyk. W ślad za nim uczynił to Mellish, i obaj Marines otworzyli ogień przed siebie. Inni członkowie drużyny, w tym Logan, zaczęli strzelać ponad ich głowami, celując w narożniki, z których wychylały się już insektoidalne głowy.
   -   Ogień zaporowy! – zawołał porucznik przez interkom – Do przodu, i ogień zaporowy! Pratt, teraz ty idziesz ze mną, przygotuj się!
   Raptem spojrzał ponownie na odczyty sensora ruchu i zmroziło go.
   -   Moment, cholera – powiedział uniesionym głosem – Dwóch jest w tych pierwszych… o, do kur…
   Logan urwał, ujrzawszy, jak dwaj posłani przodem Marines wpadają na oczekujących na nich Xizarian, w bocznych korytarzach, w których mieli zamiar się ukryć. Huang, który szedł z przodu, nie miał szans na reakcję – insekt odtrącił lufę jego karabinu, przez co strzał, mający go uśmiercić, trafił w ścianę za jego odwłokiem, kolejnym uderzeniem przedniego odnóża roztrzaskał poliglesową osłonę hełmu, a następnie wbił drugie odnóże prosto w twarz człowieka, który zginął niemal natychmiast. Mellish miał odrobinę więcej szczęścia – zdążył odbić ciosy przeciwnika karabinem, a następnie wbił jego lufę w oponenta, przestrzeliwując go całego na wylot. Odwrócił się błyskawicznie, chcąc powalić Xizarianina, który uśmiercił Huanga, ale nie zdążył – kiedy jeszcze się odwracał, owad już mierzył w niego z przytroczonego do odnóża miotacza sonicznego, i oddał strzał. Trzeba było jeszcze kilku, żeby Marine padł na podłogę.
   -   Do diabła! – krzyknął Logan z wściekłością – Źle wymierzyliśmy tę pieprzoną odległość! Byli tam, czekali!
   Zaczął wraz z innymi strzelać w kierunku korytarza, wymieniając się ogniem z wciąż wychylającymi się zza narożników i oddającymi strzały Xizarianami. Nie zwrócił w porę uwagi na to, że Troy zajął niebezpieczną pozycję, stając pośrodku przejścia. Wykorzystał to insekt, który wcześniej zabił Huanga i Mellisha, wychylając się na chwilę zza rogu i oddając kilka strzałów z miotacza sonicznego. Dwa z nich trafiły Marine, który padł z krzykiem na podłogę. Błyskawicznie przypadł do niego Harrison, medyk drużyny.
   -   Wystrzelają nas tu wszystkich! – zawołał Reschke
   -   Mordy w kubeł! – warknął porucznik – Jesteście Marines, czy bandą żółtodziobów?
   Zamilknął na chwilę, żeby ochłonąć, po czym dodał:
   -   Powtarzamy ten sam manewr, tym razem ja i Pratt! Reschke, jeśli tego nie przeżyję, ty przejmujesz dowództwo, ale pamiętaj – macie się dostać na ten cholerny mostek!
   Sierżant skinął głową, a Logan spojrzał na kaprala Pratta.
   -   Przygotuj się, na mój sygnał – nakazał – Głowa nisko, na tyle, na ile możesz, i nie przestawaj strzelać. Reszta, ogień zaporowy na korytarz, kiedy wydam rozkaz.
   Przez długą chwilę porucznik zbierał się w sobie, po czym zawołał.
   -   Ogień zaporowy! Teraz!
   Czterech Marines jednocześnie ostrzelało korytarz i pozycje Xizarian, rozładowując zupełnie baterie w karabinach laserowych. Zaledwie ogień ustał, Logan zerwał się do biegu, gestem ponaglając Pratta.
   -   Szybciej, cholera! – warknął, unosząc karabin do strzału – Zanim te łajzy się zbiorą!
   Porucznik strzelał w biegu, chcąc zmusić obcych do pozostania w ukryciu i tym samym uniemożliwić im trafienie go, nim dobiegnie do bezpiecznego miejsca. Pratt biegł tuż za nim, również prowadząc ogień. Mimo to, jeden z Xizarian wychylił się, chcąc odpowiedzieć. Skończył z przestrzeloną głową.
   Zasilanie w bateriach wyczerpywało się szybko, zatem Logan przyspieszył kroku. Planował, że po prostu dopadnie bocznego korytarza i od razu zastrzeli ukrytego tam wciąż Xizarianina, zanim ten zdąży dopaść go z bliska. Szybkość insekta była więc dla niego dość przykrą niespodzianką – wyskoczył zza rogu wcześniej, niż porucznik się tego spodziewał, i niemal natychmiast odtrącił szturmowy karabin na bok, przez co strzał, który powinien przedrzeć się na wylot przez całe ciało obcego, chybił, podobnie jak wcześniej w przypadku Huanga. Logan zwolnił uścisk prawej dłoni na karabinie i sięgnął po pistolet, lecz zanim zdążył strzelić, Xizarianin wytrącił mu go z ręki. Owad naparł na niego mocno, odpychając krok wstecz, zupełnie odrzucając dzierżące broń ramię na bok, i gotując się do ciosu w głowę, takiego samego, którym powalił poprzedniego Marine.
   Skończyłoby się to źle dla porucznika Logana, gdyby nie obecność Pratta, który zanim jeszcze zajął bezpieczną pozycję za rogiem, oddał strzał w kierunku jego przeciwnika, poważnie go raniąc. Dowódca krzyknął z wściekłością, dodając sobie animuszu, po czym zdzielił oponenta z całej siły w głowę, wskutek czego chroniący ją egzoszkielet pękł. Xizarianin cofnął się, ledwo już trzymając na nogach, a porucznik wykończył go dwoma strzałami. Jednocześnie ruszył w końcu naprzód, odkopnąwszy wcześniej konającego pirata, w ostatniej chwili umykając przed strzałami z drugiego końca korytarza, okupowanego przez innych Xizarian. Ostatnia wystrzelona wiązka trafiła go, co prawda, ale tylko uszkodziła pancerz kombinezonu, nie naruszając chronionego nim ciała.
   -   Jesteśmy na pozycji! – zawołał przez interkom – Chang, Ender, teraz wy! Osłonimy was!
   Zmienił baterie w szturmowym karabinie, zwracając się teraz do Pratta.
   -   Na mój znak, otwórz ogień – zakomenderował – Wystrzelamy tych sukinsynów.


To be continued...
« Ostatnia zmiana: Lipca 31, 2011, 07:20:43 pm wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane

"Mów mądrze do głupca, a nazwie cię idiotą"

Eurypides
Mardok
VIP
*
Wiadomości: 111



« Odpowiedz #41 dnia: Marca 04, 2010, 04:27:57 pm »

I takie akcje lubię najbardziej. Oby tak dalej. Bitwy kosmiczne mnie trochę nudzą, a to jest mega ciekawe.
Zapisane


"Jeżeli przeciwnik gra somewhat 3 Gate 1 base all-in, nie techuj na siłę."
Rafikozor
Der_SpeeDer
Global Moderator
*****
Wiadomości: 343


Jaszczury GÓRĄ!


« Odpowiedz #42 dnia: Marca 07, 2010, 08:25:29 pm »

To nie bardzo, bo to opowiadanie na bitwach kosmicznych się skupia. Może po prostu postrzeliłem się lekko w stopę, wybierając jako bohaterów dowódców flot - opisywanie działania całych armii rodzi mniej emocji, niż przeżycia pojedynczego okrętu i pojedynczej załogi.

Next...
-----------------------------------------



* * *

   Drake odczuł nieskrywaną satysfakcję, gdy po opuszczeniu nadprzestrzeni dostrzegł, że baza piracka, będąca najwyraźniej kryjówką łupieżców, którzy ich pochwycili, znajduje się w stanie oblężenia. Chociaż okrętów terrańskich i soreviańskich było mniej, zdawały się wygrywać tę bitwę.
   Stojący wciąż obok niego dowódca grupy abordażowej piratów obserwował wydarzenia rejestrowane na głównym ekranie z równie wielką uwagą, jednak jego odczucia były dokładnie odwrotne. Henry zdążył się już do pewnego stopnia rozeznać w zachowaniach Xizarianina i teraz poznał, że zaczyna kipieć ze złości, podobnie jak wtedy, gdy bezskutecznie próbował zmusić komandora do uległości.
   -   Oho, triumfalny powrót – powiedział Drake sardonicznie – Chcieliście najeżdżać na innych, a teraz dla odmiany ktoś najechał na was. Ot, inna zabawa.
   -   Milcz – nakazał Xizarianin – Albo dopilnuję, żebyś nigdy więcej nie miał możliwości się odezwać.
   -   Pieprzenie – odparł Henry z gorzkim uśmiechem – Nie masz jaj, żeby to zrobić... bo jeśli to zrobisz, spotkasz się ze swoimi przełożonymi. Nie sądzę, żeby cię pochwalili, że ich pozbawiłeś obiektu przesłuchania.
   -   Zamknij się – insekt odwrócił się w stronę komandora, rozjuszony – Zamknij się, ścierwojadzie, bo ja cię zamknę tak, że nawet przez rurę cię nie będą mogli żywić.
   -   Nic mi, kurna, nie możesz zrobić – zadrwił Drake – Zresztą, po co to całe gadanie, skoro nie będzie żadnego przesłuchania. Zetrą tę waszą bazę na proch.
   Henry zaśmiał się histerycznie, ale jego śmiech urwał się gwałtownie, gdy silny cios Xizarianina powalił go na podłogę. Kopnięcie, jakie po tym nastąpiło, wydusiło komandorowi powietrze z płuc.
   -   Nie mogę cię zabić – oświadczył pirat – Ale nikt nie będzie miał nic przeciwko odrobinie tortur. Tak w ramach kary za stawianie oporu.
   Drake jęknął i usiłował się podnieść, ale następne uderzenie ponownie powaliło go na podłogę. Po chwili oberwał ponownie.
   -   Chcesz powiedzieć coś jeszcze? – zapytał łupieżca
   -   Idź do diabła – odwarknął Henry, a po chwili stęknął z bólu, kiedy otrzymał kolejny cios
   -   Bohater się znalazł – skonstatował Xizarianin – Zobaczymy, jak długo...
   Insekt urwał, ponieważ w tym momencie jeden z jego towarzyszy zbliżył się do niego, mówiąc do niego we własnym języku.
   -   Gdzie teraz są? – odrzekł lider łupieżców, dopiero teraz orientując się, że wciąż mówi przez translator; wyłączył go, a następnie podjął rozmowę w niezrozumiałym dla Terran dialekcie.
   Drake dźwignął się ciężko z podłogi, po raz kolejny przeklinając się za głupotę. Jego buta wcale nie poprawiała ich sytuacji, a przysparzała mu tylko niepotrzebnego bólu. Oparł się na konsoli pulpitu dowódczego, oddychając głęboko i obserwując swojego oprawcę. Jego rozmowa z podwładnym wyraźnie przybierała na gwałtowności i Henry nie wątpił, że dzieje się coś ważnego, bardzo dla łupieżców niekorzystnego. Po dłuższej chwili dowódca Xizarian wydał krótkie polecenie, przez co trzech spośród obecnych tu piratów opuściło mostek, przygotowawszy wcześniej broń.
   Lider insektów ponownie zwrócił się do komandora, na powrót włączając translator.
   -   Sprawiacie coraz więcej kłopotów – stwierdził, skupiając na Henrym spojrzenie swoich dużych oczu – Zdaje się, że przedziera się tutaj oddział waszych żołnierzy. Wybijają moich wojowników jednego po drugim.
   Komandor zaklął pod nosem. Rozmyślnie ignorował rozlegające się od czasu do czasu w interkomie wiadomości od Logana, licząc, że Xizarianie zbyt późno zwrócą uwagę na obecność jego żołnierzy. Wiedział jednak, że łupieżcy dość szybko się nimi zainteresują.
   -   Marines – powiedział dobitnie – Z nimi nie pójdzie wam tak łatwo. Zrobią z was miazgę.
   -   Może tak się zdarzyć, przyznaję – odparł Xizarianin – Wybili już większość mojego oddziału, a my nawet ich nie przetrzebiliśmy.
   -   To może rozważycie poddanie się? – zakpił Henry, a po chwili zachwiał się, gdy otrzymał następne uderzenie, które mimo swojej relatywnej słabości omal nie zwaliło go z nóg
   -   Niedoczekanie twoje – odrzekł pirat – Skoro to wasi żołnierze, pozostają pod twoimi rozkazami.
   -   Niewykluczone – Drake splunął krwią – I co z tego?
   -   Wydaj im rozkaz, żeby się poddali – nakazał insekt – Mają natychmiast złożyć broń i dołączyć do reszty jeńców. W przeciwnym razie, zostaniesz zastrzelony.
   -   Blefujesz – zaoponował odważnie Henry – Jestem wam, cholera, potrzebny, nie możesz mnie zabić.
   -   Stratę jednego z was, ścierwa, można zawsze odżałować. Najwyżej wyjaśnię później, że nastąpił mały wypadek przy pracy.
   Ponieważ Xizarianin nie doczekał się od komandora żadnej reakcji, po dłuższej chwili odbezpieczył miotacz i skierował jego lufę prosto w głowę człowieka.
   -   No, już – ponaglił go – Wydaj rozkaz.
   Drake z najwyższym trudem zachował zimną krew, na widok skierowanej prosto w niego śmiercionośnej broni. Jeden ruch insekta wystarczyłby, żeby Henry momentalnie zginął. Nie mając zamiaru ulec, a jednocześnie nie będąc w stanie wyrazić słowa sprzeciwu, komandor stał tylko, jak sparaliżowany, oczekując następnego posunięcia łupieżcy.
   Strzał nie nastąpił. Zamiast tego Drake został uderzony powtórnie.
   -   A więc tak – orzekł Xizarianin – Zawsze jest inne wyjście.
   Dał znak ostatniemu ze swoich przybocznych, po czym wspólnie z nim wycelował broń w znajdujących się na mostku załogantów. Henry wycedził przekleństwo.
   -   Poprzednim razem to wystarczyło, abyś usłuchał – stwierdził łupieżca – Teraz powtórzę groźbę. Albo posłuchasz mojego polecenia, albo ich wystrzelamy, jak ścierwa, którymi są.
   -   Sądzisz, że Logan posłucha mojego polecenia? – zapytał Drake, starając się zachować spokój – Nie jestem jego bezpośrednim dowódcą.
   -   Logan?
   -   To porucznik tych Marines.
   -   Na pewno usłucha, kiedy objaśnisz mu sytuację. Albo on i jego wojownicy natychmiast się poddadzą, albo ci ludzie zginą. Wydaj rozkaz.
   -   A kto wtedy będzie pilotował okręt? – Henry rozpaczliwie usiłował zyskać na czasie – Nie macie już dostępu do innych jeńców, wiem o tym.
   Xizarianin nie odpowiedział – zamiast tego, ku przerażeniu komandora, oddał strzał ze swojego miotacza, trafiając jednego z techników. Skoncentrowana wiązka fal dźwiękowych rozerwała skórę i mięśnie człowieka, który zawył z bólu. Jednocześnie dało się słyszeć ogłuszający hałas, który skłonił innych Terran do zasłonięcia uszu, kiedy rozproszone już fale rozniosły się po całym mostku. Postrzelony człowiek zginął szybko, na swoje szczęście – rezonans wywołany użyciem broni sonicznej powodował bowiem obrażenia wewnętrzne, co przydałoby mu dodatkowych męczarni, gdyby wciąż żył.
   Wszyscy na mostku przerazili się. Nietknięci technicy spojrzeli z trwogą na piratów, a gdzieś z boku dało się słyszeć stłumione „O Boże!” Barnesa. Drake zacisnął zęby ze złości i z frustracji.
   -   Koniec żartów – oznajmił łupieżca, a jego ruchy zaczęły zdradzać desperację – Nie będzie więcej targowania się. Zrób to natychmiast, albo wszyscy pożałujecie.
   -   Jeśli ich zabijesz – odrzekł Henry, równie zdesperowany, co insekt – Nie uratuje cię to przed Marines. Oni was wykończą.
   W chwilę potem komandor wciągnął z przerażeniem powietrze i ponownie chwycił się za głowę, próbując zagłuszyć nieco hałas. Kolejna wystrzelona wiązka z miotacza sonicznego uśmierciła jeszcze jednego załoganta. Pozostali zaczęli zrywać się z miejsc i rozglądać dookoła, jakby w poszukiwaniu miejsca, w którym mogliby się ukryć.
   -   Wy też nie chcecie umierać, człowieku – rzekł pirat – Nikt nie zginie, jeżeli usłuchasz polecenia.
   Powoli się poddając, Drake sięgnął po nadajnik interkomu. Wciąż jednak niechętny ulegania oprawcom, zrobił to powoli i z ociąganiem, przez co Xizarianie tracili kolejne cenne sekundy.
   -   No, już! – warknął łupieżca, i wydawało się, że translator po raz pierwszy wykrzesał z siebie emocje wyrażane przez owada
   W chwilę potem, co obudziło w Henrym nadzieję, Xizarianin zadarł głowę do góry i dotknął komunikatora na swojej głowie, wysłuchując wiadomości od innych łupieżców. To samo zrobił jego towarzysz – przez chwilę obaj nasłuchiwali, a z ich urządzeń łączności dobywał się głośny szum, z którego dawało się pomimo odległości wyłowić odgłosy walki. Potem wszystko ucichło.
   Dwaj łupieżcy przez chwilę spoglądali to na drzwi wejściowe, to na znajdujących się na mostku ludzi. Drake zrozumiał – Marines już tu zmierzali, a oni wahali się, czy podejmować kolejne nieudane próby zmuszenia komandora do uległości, czy też stawić opór żołnierzom. W końcu obydwaj zaklęli – bo dźwięki, jakie z siebie wydali, bez wątpienia były przekleństwami, chociaż translator nie był w stanie przełożyć ich na ludzki język – po czym skierowali się w stronę drzwi, otwierając je i wychylając się nieznacznie. Skierowali swoją broń w głąb korytarza prowadzącego na mostek, i zaczęli miarowo oddawać strzały.
   Trwało to dość krótko, a Drake nie był w stanie przewidzieć, jak się skończy. Jeżeli insektom uda się wystrzelać Marines, nim ci dotrą na miejsce, mogą jeszcze obrócić swoją sytuację w zwycięstwo. W korytarzu nie było dobrych pozycji osłaniających żołnierzy przed ogniem Xizarian.
   Raptem Henry wpadł na desperacki pomysł, dostrzegłszy pas przewieszony przez tułów lidera łupieżców. Wciąż była do niego przypięta kabura z pistoletem laserowym komandora, który został mu odebrany przez Xizarianina. Ten był zaś aktualnie pochłonięty walką. Insekty miały szerokie pole widzenia, z racji budowy swoich oczu, ale teraz Drake stał dokładnie za nimi, i nie widziały go.
   Komandor postąpił kilka ostrożnych kroków do przodu, sądząc, że nie może się już bardziej zbliżyć bez budzenia czujności łupieżców. Potem nagle, starając się nie wydawać żadnego dźwięku, tak szybko, jak tylko mógł, skoczył do przodu, omijając kończyny insekta, chwytając za wystającą rękojeść broni i wyrywając ją stanowczym ruchem.
   Wszystko wydarzyło się w ułamkach sekund. Xizarianie dysponowali znacznym refleksem, przewyższającym ludzki. Łupieżca nie wykorzystał jednak tej przewagi – kiedy zorientował się, co się dzieje, nie przerywając prowadzenia ognia w stronę Marines kopnął Drake’a jednym ze swoich odnóży, posyłając go na podłogę przy panelu dowódczym. Henry, choć siła uderzenia niemal go ogłuszyła, zacisnął kurczowo palce na broni i nie wypuścił jej z ręki. Kiedy wylądował na posadzce, natychmiast odbezpieczył broń i skierował ją w stronę insekta, celując w głowę. Xizarianin osłupiał tylko na chwilę, ale dało to komandorowi cenny czas na wymierzenie. W końcu strzelili niemal równocześnie, ale Henry zdążył to zrobić o ułamek sekundy wcześniej, szczęśliwie, i z racji niewielkiej odległości, jaka ich dzieliła, trafiając w oko owada i uśmiercając go. Pirat również zdołał wystrzelić, lecz chybił nieznacznie – strzał, który miał trafić w głowę Drake’a, trafił w dzierżącą pistolet laserowy rękę. Drake wrzasnął przeraźliwie z bólu, chwytając się za rozerwaną dłoń i czując jednocześnie silny ból w całym ramieniu, po którym rozprzestrzenił się rezonans – miał wrażenie, jakby popękały mu kości.
   Drugi z obcych odwrócił się, porzucając Marines i celując w Drake’a. Nie udało mu się jednak trafić, ponieważ w tym momencie Barnes rzucił się na niego, próbując go powstrzymać. Była to dzielna, lecz beznadziejna próba – insekt z łatwością go zatrzymał, a następnie odrzucił, posyłając na podłogę, na której oficer legł bez ruchu. Pirat chciał zastrzelić rozciągniętego na podłodze, wyjącego z bólu komandora, ale nie udało mu się to – w wyniku zamieszania zmienił swoją pozycję, odsłaniając się Marines. Zanim zdołał oddać strzał, wiązka z karabinu laserowego przeszyła mu głowę od tyłu. Martwy łupieżca zwalił się na posadzkę, przez chwilę jeszcze wstrząsany przedśmiertnymi drgawkami.
   Henry nie był w stanie powstrzymać krzyku – ból był zbyt potworny. Wprawdzie nie otrzymał śmiertelnego trafienia, ale wcale go to w tej chwili nie cieszyło. Również widok wpadającego na mostek Logana – wyższego o ćwierć metra, niż zwykle, z racji noszonego zasilanego pancerza wspomaganego – nie stanowił dlań pocieszenia. Wszystko zagłuszała myśl o bólu, rozrywającym mu rękę.
   -   Harrison! – dało się słyszeć rozwścieczone wołanie porucznika Marines – Harrison, do ciężkiej cholery! Przyjdź tu natychmiast!
   Na mostku, ponaglany przez Logana, zjawił się Marine z czerwonym krzyżem na pancerzu. Medyk, przemknęło Drake’owi przez opętane bólem myśli, nim ten ukląkł przy nim, wyciągając injektor. Chwycił zmasakrowaną rękę komandora, i wbił mu w nią igłę, aplikując środek przeciwbólowy. Na to przynajmniej wyglądało, jako że potworny ból w kończynie jakby przytępiał, pomagając Henry’emu zapanować nad krzykiem i zacisnąć zęby. W minutę później ustał zupełnie, choć całe ramię było teraz zdrętwiałe.
   -   Dałem mu niezłe prochy – oznajmił medyk, zwracając się do Logana – Przez kolejne kilka godzin nie będzie czuł kompletnie nic.
   -   Możesz mówić bezpośrednio do mnie, Marine – wycedził Drake – To ja jestem tutaj, kurna, najstarszy rangą.
   Usiłował się podnieść, ale stwierdził, że nie jest w stanie tego zrobić.
   -   Jak powiedziałem, naszprycowałem pana silnym środkiem, komandorze – powiedział medyk, szykując już kolejny specyfik, tym razem jakiś stymulant – Takich rozległych obrażeń nie da się łatwo stłumić czymś bardziej subtelnym.
   -   Jak miło – mruknął Henry, spoglądając z trudem na swoją rękę, która nie przypominała już dłoni, lecz coś, co przeszło przez maszynkę do mielenia mięsa – W takim stanie nie mogę funkcjonować.
   -   Wszyscy cali? – zapytał głośno Logan, rozglądając się po pomieszczeniu
   -   Padły dwa trupy, a Barnes chyba jest nieprzytomny – stwierdził Drake, po czym dodał poirytowanym głosem – Co tak długo?
   -   No wie pan, komandorze – odpowiedział porucznik sardonicznie – Szukaliśmy przez jakiś czas rozwiązania dyplomatycznego i pokojowej możliwości zażegnania sporu. Dopiero po dłuższym namyśle uznaliśmy, że ich warunki nam nie odpowiadają.
   -   Szkoda, że to nie my wieźliśmy Olsena, poszłoby szybciej – warknął Henry
   -   Kogo?
   -   Nieważne, kurna – burknął Drake – Powiedz, jaka jest sytuacja na tej krypie? Daliście radę odbić jeńców?
   -   Oddział Sheparda większością już się zajął. Chyba wybiliśmy już wszystkie z tych pieprzonych robali.
   -   Radziłbym sprawić sobie implant w miejsce tej ręki – wtrącił Harrison, zakładając opaskę uciskową – Chociaż, jeśli umieścimy pana w lazarecie, może dam radę ją uratować.
   -   Nie będę teraz szedł do żadnego cholernego lazaretu – zaoponował Henry – Nie jesteśmy na Jarvisie, tylko na terytorium wroga. A tam wciąż toczy się bitwa.
   -   I co niby możemy zrobić? – odezwał się Grey, który najwyraźniej odzyskał już głos – Nie mamy żadnych sprawnych dział na okręcie, z silnikami też kiepsko.
   -   Mam to w dupie – oświadczył Drake z uczuciem – Chcę dostać raport na temat tego, co się tam dzieje, już.
   -   Te fregaty, co miały nas pilnować – rzekł jeden z ocalałych techników – Już ich tu nie ma.
   -   Ichnia dyscyplina – skwitował Henry – Całe szczęście, że to nie regularna flota. Gdzie oni teraz niby są?
   -   Dołączyli do bitwy z flotami naszą i jaszczurów. Nasi chłopcy ponieśli duże straty, ale chyba mają przewagę. Wcześniej wzięli w okrążenie większość tych robali…
   -   Powiedziałem, że to oni nie są regularną flotą – przerwał Drake – My tak, do cholery. Składaj meldunek, jak należy, albo ci osobiście wetknę jakieś niestandardowe akcesorium na ten twój niewyparzony jęzor.
   Henry przyłapał się momentalnie na fakcie, że odkąd zagrożenie minęło, błyskawicznie odzyskał cały swój cynizm, który wyparł wcześniejszą troskę o podkomendnych. Z jakiegoś powodu wywołało to w nim teraz cień zakłopotania.
   -   Przepraszam, panie komandorze – powiedział technik, tym razem bardziej oficjalnym tonem – Znaczna część floty xizariańskiej została wzięta w okrążenie przez nasze siły, i zniszczona. Teraz okręty nasze i soreviańskie zasadniczo walczą z niedobitkami, ale… – podoficer zawiesił głos
   -   Co „ale”? – ponaglił go dowódca
   -   Jest tu jeszcze dziesięć innych odczytów, panie komandorze. Te okręty nie biorą jeszcze udziału w walce, ale już obrały kurs przechwytujący.
   -   Co to za jedni?
   -   Xizarianie, panie komandorze. Osiem niszczycieli, krążownik, i pancernik.


To be continued...
« Ostatnia zmiana: Lipca 31, 2011, 07:21:27 pm wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane

"Mów mądrze do głupca, a nazwie cię idiotą"

Eurypides
Mardok
VIP
*
Wiadomości: 111



« Odpowiedz #43 dnia: Marca 08, 2010, 11:40:02 pm »

Skupienie się na walkach kosmicznych to nie był postrzał w nogę, tylko wyrzucenie sprawnego kałacha :P Ogólnie jestem zachwycony tym jak przedstawiłeś postać Drake'a. Jego cyniczna pogarda wobec robala (pomimo tego że dostawał od niego kopy to doprowadzał go na skraj szału), a później bohaterskie poświęcenie zauroczyły mnie. świetnie przedstawiasz te psychologiczne sytuacje, a walki kosmiczne nie są aż takie złe.
Zapisane


"Jeżeli przeciwnik gra somewhat 3 Gate 1 base all-in, nie techuj na siłę."
Rafikozor
Der_SpeeDer
Global Moderator
*****
Wiadomości: 343


Jaszczury GÓRĄ!


« Odpowiedz #44 dnia: Marca 11, 2010, 10:49:08 pm »

No, spróbuję wkleić teraz nieco większy fragment (edit: nie udało się).

BTW, kto poza Mardokiem to czyta?
----------------------------------------------------------------------



CIĘŻKI KRĄŻOWNIK „HYDRA”, KLASA MINOTAUR
UKŁAD MATTHIUS
SEKTOR GUVERA


   -   Wiceadmirale, oni się wycofują – stwierdził kapitan flagowy, obserwując monitory – Nieprzyjaciel wycofuje się w kierunku planety.
   -   Przecież widzę – mruknął Skawiński – Czekać na dalsze rozkazy i nie rozpraszać się. Skierujcie „Hydrę” na czoło awangardy. „Freja” i „Diament” mają się trzymać blisko nas.
   Po trwającej ponad kwadrans masakrze, bitwa zdawała się tracić początkowe tempo. Ostatnia faza potoczyła się po myśli wiceadmirała, i przyprawiła Xizarian o utratę znacznej części floty, kiedy pojawiły się okręty Aneliego, atakując z zaskoczenia i sprawiając, że atakujący z zamiarem okrążenia piraci sami znaleźli się między młotem, a kowadłem. Ta część bitwy trwała zaledwie kilka minut i zakończyła się zupełnym zniszczeniem jednej z grup floty xizariańskiej.
   To zaś spowodowało, że łupieżcy – pomimo poniesionych przez Terran strat – stracili praktycznie swoją dotychczasową przewagę liczebną. Skawiński nakazał kontynuować natarcie, włączając swoje okręty do niemal zupełnie wyniszczonej grupy awangardy, oraz polecając Aneliemu wesprzeć dwa pozostałe zgrupowania terrańskich okrętów. Sorevianie dołączyli zatem do grupy komodora Jacquesa, strzegącej lewej flanki – która musiała odeprzeć nagły atak nowej flotylli xizariańskiej, po tym, jak ta niespodziewanie wychynęła z nadprzestrzeni – oraz do grupy kontradmirała Kane’a – która walczyła na równi z wrogimi okrętami, jak i z usytuowanymi na orbicie Matthiusa V stanowiskami obronnymi.
   -   Nieprzyjaciel kieruje się na planetę, wiceadmirale – odezwał się kontradmirał Vasquez, którego okręt szczęśliwie pominęły zniszczenia wyrządzone w grupie awangardy – Przygotowujemy się do pościgu.
   -   Odmawiam – natychmiast odpowiedział Skawiński – Utrzymać flotę w obecnej formacji i czekać na wyraźne rozkazy.
   -   Wiceadmirale, oni się przegrupowują – Vasquez nie po raz pierwszy głośno i z uporem wyrażał swoją opinię, co wprawiało Skawińskiego w zdenerwowanie – Mogą się przygotowywać do kolejnego uderzenia.
   -   Myślę, że wydałem wystarczająco wyraźne instrukcje – stwierdził Daniel – Nie przerywajcie ognia, po prostu przejdziemy na daleki dystans ostrzału. I nie dajcie się wciągnąć w żaden pościg. Nie uciekną tak po prostu poza zasięg naszych dział.
   -   Tak jest, wiceadmirale.
   -   Wszystkie jednostki wroga zniszczone lub w odwrocie – zameldował podoficer na mostku „Hydry” – Blisko osiemdziesiąt procent nieprzyjacielskich eskadr myśliwskich zostało zlikwidowane.
   -   Poszerzyć formację grupy awangardy – nakazał Skawiński – Zmasować ogień na przegrupowujących się jednostkach. Wydać myśliwcom rozkazy, aby przeszły do kontrataku.
   -   Tak jest, wiceadmirale.
   -   Kończmy z tym – oświadczył Daniel złowieszczo, pozwalając sobie na uśmiech – Prześlijcie na „Anubisa” instrukcje, żeby uzbroili działa fuzyjne.
   Stojący na czele ciężki krążownik Skawińskiego ponownie otworzył jednocześnie ogień ze wszystkich dział, skupiając go na jednej z uszkodzonych fregat. Już po drugiej salwie mały okręt został dosłownie rozerwany na strzępy. Tak przynajmniej widział to Daniel oczami wyobraźni – choć zewnętrzne kamery miały znaczny stopień przybliżania obrazu, dający możliwość dostrzeżenia obiektów oddalonych o tysiące kilometrów, to teraz wiceadmirał obserwował przebieg bitwy na ekranie sensorów, gdzie wrogie jednostki były jedynie ikonami. To była walka bezosobowa w najczystszej postaci.
   Ponieważ Xizarianie wycofali się na orbitę Matthiusa V, dystans pomiędzy nimi, a Terranami, zwiększył się z kilkudziesięciu – a gdzieniegdzie nawet kilkunastu – kilometrów, do kilkuset. Niczego to jednak nie zmieniało, jako że okręty, dzięki używanej obecnie broni oraz systemom namierzania, mogły prowadzić ogień nawet na znacznych odległościach tysięcy kilometrów. Oznaczało to też, że łupieżcy mieli znikome szanse na ucieczkę z pola bitwy poprzez wycofanie się poza zasięg ognia terrańskich jednostek.
   -   Wiceadmirale, zbliżają się do nas nowe odczyty – powiedział nagle technik
   -   Nowe fregaty xizariańskie? – zapytał Skawiński, unosząc brwi
   -   To okręty łupieżców, ale ich sygnatura nie wskazuje na to, że są fregatami. Osiem jednostek średnich i dwie ciężkie.
   -   Położenie?
   -   Są na naszej wysokości względem płaszczyzny orbity, na godzinie dziesiątej. Pozycja: 672:366:405.
   -   Idą na lewą flankę – skonstatował Skawiński – To dlatego chcieli nas skłonić do pościgu. Liczyli, że odsłonimy skrzydło.
   -   Analiza sygnatur zakończona – mówił technik – Odczyty są nietypowe, ale komputer wskazuje, że jest to przypuszczalnie osiem niszczycieli nieokreślonej klasy, jeden ciężki krążownik i jeden pancernik.
   -   Co te okręty tam robią? – zastanowił się cicho wiceadmirał – Na co im ciężkie jednostki?
   Wciąż trwała wymiana ognia na średnim dystansie pomiędzy xizariańskimi fregatami, a terrańską flotą, jednak chwilowo zdawała się być gdzieś na uboczu w świadomości Daniela. Wobec szali zwycięstwa przechylającej się na stronę ludzi i jaszczurów, na dobre zapanował on już nad nerwami. Po dłuższej chwili chwycił mikrofon i nadał komunikat do Aneliego.
   -   Karimure, słyszy mnie pan? – zapytał
   -   Głośno i wyraźnie – odpowiedział nieludzki głos
   -   Też to odbieracie, na lewej flance?
   -   Nasze sensory dalekiego zasięgu są nie gorsze od waszych – stwierdził Aneli sucho – Mamy odczyty. Interwencja tych okrętów niczego nie zmieni, chyba że ten ich pancernik jest naprawdę potężny.
   -   Chcę, żeby pan przygotował swoje krążowniki, karimure, aby nam pomóc w odparciu tego ataku. Użyjcie tych waszych torped.
   -   Wiem dobrze, co powinienem zrobić – odrzekł chłodno Sorevianin – Po prostu utrzymujcie pozycje i informujcie nas o kolejnych posunięciach. My zrobimy, co będzie trzeba. Jeżeli te okręty sprawią kłopoty, odeślemy je do Kagara.
   -   Tylko nie zwlekajcie.
   Skawiński zacisnął szczęki, odkładając mikrofon.
   -   Prześlijcie rozkazy komodorowi Jacquesowi – rozkazał w końcu – Niech otworzą ogień w stronę nowych jednostek wroga, kiedy tylko będzie to możliwe, i meldują na bieżąco.
   -   Tak jest, wiceadmirale.
   -   Do wszystkich jednostek Grupy B oraz awangardy, powoli naprzód. Zmniejszać dystans do Matthiusa V, utrzymując prowadzenie ognia.
   -   Wykonać – kapitan flagowy przekazał rozkaz załodze okrętu – Główne silniki, jedna czwarta mocy.
   Przez „Hydrę” przebiegła charakterystyczna, ledwie odczuwalna seria wibracji, kiedy zapłonęły, od dłuższego czasu uśpione, dysze głównych silników. Niemal równocześnie wszystkie inne stojące na czele formacji okręty zaczęły się posuwać do przodu, zmierzając falangą w stronę broniących się coraz bardziej rozpaczliwie Xizarian. Okoliczna przestrzeń była już pełna lawirujących w próżni odłamków zniszczonych statków, fragmentów kadłubów i pancerzy. Wchodziły one niejednokrotnie w linię strzału terrańskich dział, które rozbijały je w pył.
   -   Mamy transmisję od komodora… – zameldował technik na mostku, ale nim skończył, został zagłuszony przez inny głos, który dobiegł z panelu dowódczego
   -   Wiceadmirale, tu grupa A! – Skawiński rozpoznał momentalnie głos Jacquesa – Wróg otworzył ogień! Podchodzą szybko i kierują się na…
   -   Wiceadmirale – włączył się Vasquez, ucinając komunikat od komodora – Zostaliśmy ostrzelani z dziesiątej.
   -   Co, do diabła… – mruknął Daniel, ponownie łapiąc za mikrofon – Grupa A, po prostu ich rozwalcie.
   -   Wiceadmirale, wróg dysponuje w pełni sprawnymi osłonami dużej mocy, a ich pierwsza salwa poważnie uszkodziła naszą artylerię – oznajmił Jacques – Biorąc pod uwagę doznane wcześniej zniszczenia, wartość bojowa okrętów z naszej grupy może się okazać niewystarczająca.
   -   Pięknie, po prostu pięknie – warknął Skawiński, po czym wydał rozkaz uniesionym głosem – Grupa awangardy, rozdzielić się. „Freja”, i dalsze okręty na lewym skrzydle, zmienić kurs. Lewo dwadzieścia.
   -   Sternik, dwadzieścia stopni w lewo – odezwał się kapitan flagowy
   -   Kontradmirał Vasquez z pozostałymi jednostkami, kontynuować natarcie – ciągnął Daniel – Grupa C kontradmirała Kane’a ma postępować z resztą. Karimure? – ostatnie słowo Skawiński wypowiedział przez komunikator
   -   Tak, wiceadmirale? – głos Sorevianina był chłodny i opanowany, co kontrastowało z z zachowaniem Daniela
   -   Zmieńcie pozycje – powiedział Skawiński, w złości ignorując fakt, że mówi tonem zbyt apodyktycznym – Cholera, po prostu nie stójcie tak z tyłu. Nasze okręty są w kiepskim stanie i potrzebujemy pomocy.
   -   Już się tym zajęliśmy – odrzekł Aneli – Za chwilę powinniśmy obejść Grupę A z zewnętrznej strony. Większość głównych wyrzutni na niszczycielach jest wciąż w trakcie przeładowywania, ale użyjemy artylerii Sivaronów.
   Skawiński nerwowo zmierzył wzrokiem monitory, obserwując obrazy z zewnętrznych kamer. Nieprzyjacielski pancernik i towarzyszące mu okręty były z pewnością doskonale uzbrojone – grad dobiegających od nich strzałów trafiał chyba wszystkie pobliskie terrańskie jednostki, poważnie je uszkadzając. W chwili, kiedy wiceadmirał patrzył, jeden z niszczycieli, podążających naprzód z resztą grupy awangardy, został nieomal przełamany na pół potężną eksplozją, w której zniszczeniu uległ reaktor.
   -   Psiakrew – warknął Skawiński – Za długo to już trwa. Do wszystkich jednostek, skoncentrować cały ogień na tym pancerniku.
   -   Większość okrętów już to zrobiła, wiceadmirale – odezwał się technik na mostku – Oni reaktywują osłony w błyskawicznym tempie, po każdym ich przeładowaniu. Nie jesteśmy w stanie wyrządzić poważniejszych szkód w kadłubie.
   -   Więc niech zmasują cały ogień! – zawołał Daniel – Oni niszczą nasze kolejne okręty! I tak ponieśliśmy już znaczne straty!
   -   Wiceadmirale, namierzamy nieprzyjaciela – z komunikatora dobiegł głos Aneliego – Utrzymujcie ostrzał na pancerniku, odpalamy z „Anteronai II” wszystkie głowice.
   -   Przyjąłem – potwierdził Skawiński nieco bardziej opanowanym tonem – Dalej, pokażcie im.
   Mówiąc to, Daniel szukał jednocześnie okrętu flagowego Sorevianina na ekranach transmitujących obraz z kamer oraz sensorów. Leciał na czele flotylli, która okrążyła grupę Jacquesa od lewej, przyjmując teraz na siebie większość ostrzału nań skierowanego, i prowadził ogień z całej posiadanej artylerii we wrogi pancernik, którego tarcze mimo to wciąż się odnawiały, blokując większość strzałów. Najwidoczniej była to unikalna jednostka, przy wyposażaniu której korsarze wykosztowali się na szeregowy system generatorów osłon, uzupełniających się wzajemnie. W normalnych warunkach używanie czegoś takiego byłoby nieopłacalne – sami Terranie montowali tarcze typu szeregowego wyłącznie na swoich pancernikach klasy Sentima, których było nie więcej, niż dziesięć – ale piraci mieli przecież tylko jeden taki okręt.
   Krótko po tym, jak Skawiński dostrzegł soreviański krążownik liniowy, z wyrzutni usytuowanych w jego dziobie zostały kolejno odpalone – w niewielkich odstępach – cztery znacznych rozmiarów torpedy.
   Wiceadmirał spojrzał teraz na sensory, z napięciem patrząc na zmierzające ku celowi głowice, reprezentowane na monitorze przez cztery krótkie kreski. Obawiał się, że z racji dużego dystansu, na jakim podjęto walkę, zostaną zestrzelone, nim trafią.
   Obawy owe okazały się jednak zbędne – dwie torpedy istotnie zostały zestrzelone w locie przez wrogą artylerię, ale dwie pozostałe przedarły się przez osłabione ciągłym ostrzałem osłony, wbijając w kadłub. Skawiński widział na jednym z monitorów, jak potężna, podwójna eksplozja, rozrywa nieprzyjacielski pancernik na strzępy.
   -   Wiceadmirale, nie odbieramy już odczytu wrogiego okrętu liniowego – zameldował technik, chociaż dowódca sam to wiedział
   -   I tyle go widzieliśmy – stwierdził wiceadmirał mściwie – Czas to zakończyć. Dajcie „Anubisowi” instrukcje, że jak oczyścimy orbitę i okolice Matthiusa V, może zacząć zagładę.


To be continued...
« Ostatnia zmiana: Lipca 31, 2011, 07:22:31 pm wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane

"Mów mądrze do głupca, a nazwie cię idiotą"

Eurypides
Strony: 1 2 [3] 4 Drukuj 
« poprzedni następny »