StarCraft Area Strona główna Pomoc Szukaj Zaloguj się Rejestracja
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj.
Marca 29, 2024, 02:24:11 am

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji
+  StarCraft Area Forum
|-+  Miejsce dla was
| |-+  Artykuły, opowiadania (Moderator: oOldXman)
| | |-+  "Niezdobyte drogi" - military SF
« poprzedni następny »
Ankieta
Pytanie: Jak oceniasz to opowiadanie?
1 - 0 (0%)
2 - 2 (50%)
3 - 0 (0%)
4 - 1 (25%)
5 - 0 (0%)
6 - 0 (0%)
7 - 0 (0%)
8 - 0 (0%)
9 - 1 (25%)
10 - 0 (0%)
Głosów w sumie: 0

Strony: [1] 2 3 4 Drukuj
Autor Wątek: "Niezdobyte drogi" - military SF  (Przeczytany 33436 razy)
Der_SpeeDer
Global Moderator
*****
Wiadomości: 343


Jaszczury GÓRĄ!


« dnia: Września 22, 2009, 12:18:24 am »

Regulamin tego działu jest na tyle lakoniczny, że trudno mi powiedzieć, czy wolno mi robić to, co chcę zrobić, ale niech będzie. W każdym razie po kilkukrotnej wykładni nie znalazłem niczego, co by mi tego zabraniało.

Chciałbym mianowicie zaprezentować jedno ze swoich opowiadań. Nie jest jeszcze ukończone, i jego pisanie zapewne zajmie mi parę tygodni (wiele tu zależy od weny, nastroju i pomysłów), ale mam już gotowe ponad dwadzieścia stron.
Rzecz się dzieje w wykreowanym na potrzeby mojej twórczości uniwersum, ze swoją własną historią, rasami i kulturą tychże, ale postarałem się napisać "Niezdobyte drogi" w taki sposób, aby osoby, którym owo uniwersum jest obce, nie pogubiły się.
Osoby, które trochę książek SF za sobą mają, prosiłbym o wypowiedzenie się na temat stylu i poziomu całości.

-----------------------------------------------------------


KRĄŻOWNIK LINIOWY „ANTERONAI”, KLASA TEKADE
DRUGA FLOTA PATROLOWA SVS
SEKTOR GUVERA, UKŁAD IRYDA, ROK 3240 CZASU ALFA


   Rozmowy w mesie oficerskiej ucichły, jak ucięte nożem, gdy przez słaby gwar przebił się przenikliwy dźwięk umieszczonego tam komunikatora. Sztućce, dzierżone w łuskowatych dłoniach, zastygły nad talerzami, a oczy wszystkich obecnych tu soreviańskich oficerów zwróciły się w jedną stronę. Po krótkiej chwili konsternacji, dowódca zerwał się ze swojego miejsca przy długim stole, podchodząc do odzywającego się miarowo urządzenia na ścianie i wciskując guzik nadawania szponiastym palcem.
   -   Co znowu? – warknął ze zniecierpliwieniem
   -   Mai nigate karimo, otrzymaliśmy wezwanie od terrańskiego Czternastego Zespołu Ładunkowego – zaskrzeczał głos kapitana flagowego
   -   Terrański konwój? Co z nimi? Co to za wezwanie?
   -   Sygnał SOS. Opuszczają tunel nadprzestrzenny w pobliżu orbity Irydy IX i proszą o natychmiastową pomoc militarną. Są pod ostrzałem.
   -   Auvelianie? – zapytał dowódca, zwężając gadzie oczy
   -   Nie powiedzieli. Jakie są rozkazy, mai nigate karimo?
   Oficer nie był zadowolony. Ledwie zdążył zasiąść do spóźnionego nuvere, mając za sobą i tak męczący dzień, gdy nagłe wydarzenie zmusiło go do powrotu na stanowisko. Smagnął podłogę długim ogonem w wyrazie irytacji.
   -   Obrać nowy kurs i przygotować się do przechwycenia sił nieprzyjaciela – zawarczał, nie kryjąc zniecierpliwienia – Na stanowiska bojowe. Niech pozostałe okręty trzymają się blisko i utrzymują zwarty szyk.
   -   Tak jest, mai nigate karimo.
   Dowódca odstąpił od komunikatora, odwracając się ku drzwiom. Nie rzekł nic, tylko rzucił krótkie spojrzenie pozostałym oficerom, po czym wypadł na korytarz, szybkimi krokami zmierzając w stronę mostka.
   Aneli Valanilus dzierżył rangę mai nigate karimo, która była we flocie soreviańskiej odpowiednikiem kontradmirała. Do swojego obecnego stanowiska doszedł po wielu latach przykładnej służby, czynnie uczestnicząc w bataliach z obcymi rasami Auvelian oraz Ildan. Niedawno jednak złożył podanie o przeniesienie do Floty Patrolowej, licząc, że oznacza to dla niego pewien okres spokoju. Miał zamiar chwilowo odpocząć od walki, zaś objęcie komendy nad jednym z pomniejszych zespołów okrętów, patrolujących strefę wpływów SVS dawało mu taką możliwość. Toteż teraz pod maską irytacji ukrywał też pewien niepokój – sektor Guvera, wchodzący w skład terrańskiej przestrzeni kosmicznej, był uznawany za strefę bezpieczną, dziwne zatem, że doszło tutaj do jakiejś walki.
   Dowódca musiał dostać się jeszcze windą na wyższy poziom, jednak rychło dotarł na mostek. Zajął swoje miejsce koło kapitana flagowego, lustrując wzrokiem monitory oraz oczekujących na rozkazy techników, podłączonych do systemów okrętu. Całe pomieszczenie przypominało nieco galeryjkę – dowódcy zajmowali miejsca na niewielkim podwyższeniu, a tuż przed nimi, nieco poniżej, znajdowało się dwóch sterników, z czarnymi wizjerami na głowach. Dalej, przy stanowiskach komputerowych – dwóch po bokach i dwóch z przodu – zasiadali technicy. Jeden z nich odpowiedzialny był za łączność, drugi za sensory, trzeci za pancerz, osłony i uzbrojenie, a czwarty za gospodarowanie energią.
   -   Mai nigate karimo na mostku – oznajmił chłodny głos, który został szybko zagłuszony przez Aneliego
   -   Jaka jest sytuacja? Żądam meldunków!
   -   Jesteśmy w drodze do strefy przejścia – rzekł kapitan, poruszając się niespokojnie w fotelu – Spotkamy się tutaj z konwojem z planety Avalon. Jest tam blisko pięćset jednostek handlowych, z pełnymi ładowniami.
   -   Utrzymujcie bezpieczną odległość. Wciąż mamy z nimi kontakt?
   -   Słaby. Coś ich zagłusza. Ale wciąż odbieramy wezwanie o pomoc. Leci na wszystkich kanałach.
   -   Puść to przez głośnik. I uruchom translator, jeśli jeszcze tego nie zrobili.
   Aneli nie zawracał sobie nigdy głowy nauką ludzkiego języka, ani go nie poznał. Tak jak inni załoganci „Anteronai”, nie był przecież człowiekiem – należał do rasy Sorevian, humanoidalnych jaszczurów, którzy niegdyś znajdowali się w stanie wojny z Terranami. Jak na ironię, konflikt ów zaczął się na rodzinnej planecie gadów, gdzie swoją inwazję podjęli ludzie, lecz to Sorevianie mieli się okazać tymi, którzy śmieją się ostatni. W toku rozwijającego się na przestrzeni lat konfliktu odnosili nad Terranami kolejne, coraz bardziej miażdżące zwycięstwa, nim wreszcie zadali im ostateczną klęskę na ich własnym macierzystym świecie. Po wygranej wojnie, jaszczury sprawowały kontrolę nad upadłym ludzkim imperium – i choć nie ingerowały bezpośrednio w suwerenną władzę Globalnej Terrańskiej Federacji, ani nie stosowały terroru, czerpały pewne zyski, pobierając regularne trybuty w postaci ułamków ogólnie eksploatowanych na poszczególnych planetach zasobów. Surowce te były cyklicznie transportowane na światy SVS przez ogromne konwoje terrańskich statków handlowych.
   Teraz zaś jeden z takich konwojów został zaatakowany, co było zjawiskiem prawie w ogóle niespotykanym.
   -   Tu komodor Alan Cromwell, dowódca Czternastego Zespołu Ładunkowego, z mostka „Astry” – odezwał się wymówiony przerażonym głosem komunikat – To sygnał SOS statusu priorytetowego, jesteśmy atakowani. Uszkodzonych lub zniszczonych jest już blisko dziesięć procent statków, sytuacja pogarsza się z każdą chwilą. Opuszczamy nadprzestrzeń portalem w strefie Irydy IX. Prosimy o natychmiastową pomoc wojskową od każdego odbierającego ten sygnał. Powtarzam, tu komodor Alan Cromwell…
   Wołanie o pomoc szło w kółko i podoficer łączności przerwał sygnał, kiedy wyraźnie przestraszony człowiek po raz powtórny prosił o wsparcie.
   -   Weszli do ich tunelu nadprzestrzennego – zastanowił się Aneli, gładząc się dłonią po wydłużonej szczęce – Nigdy się z czymś takim nie spotkałem.
   -   Mai nigate karimo – powiedział jeden z techników zniekształconym głosem – Portal otwiera się w odległości dwustu tysięcy lideanów od naszej pozycji. Kontakt nastąpi za mniej niż enelit.
   -   Ogłosić alarm bojowy – nakazał Aneli – Wyślijcie rozkazy do pozostałych, niech rozwiną szyk manei.
   Rozległ się niski, przeciągły sygnał ostrzegawczy, który przetoczył się po wszystkich pokładach „Anteronai”, a oświetlenie na mostku zmieniło się z białego na czerwone.
   -   Szybciej, w imię Feomara – warknął mai nigate karimo – Niszczyciele eskortowe na czoło, pogońcie je. Przygotować uzbrojenie, ale wstrzymać ogień do otrzymania rozkazu. Jak hangar?
   -   Myśliwce wciąż gotowe – ponownie rozległ się zniekształcony głos jednego z techników – Paliwo uzupełnione, komory załadowane torpedami i rakietami protonowymi, zgodnie z pańskimi rozkazami.
   -   Piloci do maszyn, już. Pozostać w stanie gotowości. Torpedyści są na stanowiskach?
   -   Tak jest, mai nigate karimo.
   -   Czekać na rozkazy. Gdzie ten konwój?
   -   Powinni wychodzić z tunelu nadprzestrzennego… teraz.
   Portale do innego wymiaru były same w sobie trudno dostrzegalne na tle próżni, ale stawały się dużo wyraźniejsze, gdy przedostawały się przez nie statki kosmiczne. Właśnie w chwili, kiedy padło ostatnie słowo technika, w polu widzenia „Anteronai”, na rejestrującym obraz z przednich kamer głównym ekranie, pojawiło się wiele jednostek gwiezdnych, przedzierając się przez wyrwy w czasoprzestrzeni, jak w osmozie. Aneli rozpoznał natychmiast terrańskie frachtowce, masowce i gazowce, których po minucie było już kilkaset. Oprócz nich jednak z części portali wydostały się nieznane jaszczurowi okręty. Co do jednego był pewien – nie mieli do czynienia z Auvelianami. Ani też z Ildanami.
   -   Aktywujemy siatki czujników – kolejny meldunek technika – Wygląda na to, że mamy nietypowe odczyty.
   -   Rozpoznanie sił nieprzyjaciela? – zapytał Aneli, pochylając się do przodu w fotelu
   -   Brak identyfikacji. Liczne anomalie.
   -   Nieważne. Namierzyć nowe cele. Sprawdzić przestrzeń w poszukiwaniu wrogich myśliwców lub innych małych jednostek. Niszczyciele rakietowe i fregaty mają osłaniać formację.
   -   Mamy około pięćdziesięciu pomniejszych odczytów, ale nadal brak identyfikacji.
   Aneli zacisnął szczęki, coraz bardziej zdenerwowany. Czerwone światło zalewało mostek jak krew, co działało na niego pokrzepiająco, pobudzając uśpionego w nim drapieżnika, teraz jednak do głosu dochodził też racjonalizm. Nie mógł się porywać z motyką na słońce, nie znając przeciwnika. Jak na razie wciąż nie miał pojęcia, do czego ci tajemniczy napastnicy są zdolni i jaką rozporządzają siłą. Sam Aneli dysponował flotyllą w liczbie dwóch niszczycieli eskortowych klasy Sonore, dwóch niszczycieli rakietowych klasy Ketami, trzech kanonierek klasy Togare oraz trzech fregat klasy Degate. Nie była to zbyt imponująca siła bojowa.
   -   Terrańskie jednostki cywilne ponoszą ciężkie straty – zameldował technik – Czy mamy interweniować?
   Z gardła Aneliego wydał się gniewny pomruk, zew szykującego się do ataku drapieżcy, kiedy oficer postanowił, iż wobec nie znanego im dotąd wroga nie będzie tracił czasu na półśrodki.
   -   Tak, bezzwłocznie – zawarczał, obnażając zęby – Mała naprzód. Oddajcie pięć salw z całej artylerii. Wyślijcie natychmiast wszystkie trzy eskadry myśliwców. Jeżeli nieprzyjaciel nie zaprzestanie ataku i nie wycofa się, ponowimy ogień. Niech nas Feomar prowadzi.
   Formacja zaczęła się posuwać do przodu, a Aneli mógł się lepiej przyjrzeć widocznym na głównym ekranie przeciwnikom. Ich okręty były małej i średniej wielkości, a ich całkowita liczebność nie sięgała setki, z czego większość stanowiły jednostki lekkie. Z bliższej odległości mai nigate karimo był w stanie zidentyfikować i zdefiniować okręty wroga. Te większe, które były przypuszczalnie niszczycielami, były podłużnego kształtu i miały w sobie coś z insektów. Ich kadłuby były zielonkawe, i zdawało się, iż są one na poły zbudowane z metali, a na poły z żywej tkanki.
   Biostatki? – pomyślał jaszczur, ale zaraz uznał, że nie ma to w tej chwili znaczenia.
   -   Otworzyć ogień – zakomenderował – Wziąć na cel najbliżej położone duże okręty. Myśliwce niech rozprawią się z ich osłoną.
   Soreviańskie eskadry myśliwskie, dwie Sokagaiów i jedna Evurenów, wysforowały się przed formację okrętów, dopadając wrogie jednostki, które atakowały bezlitośnie bezbronne statki terrańskie. Nieprzyjaciel nie był gotowy na taki atak – kilkanaście pierwszych jednostek zostało zniszczonych od razu, a jaszczury nie dały im szansy na reakcję. Gdy „Anteronai” znalazł się dostatecznie blisko, otworzył ogień z głównej artylerii, na którą składało się dwanaście podwójnych, dwulufowych, ciężkich dział laserowych. Odezwały się także cztery baterie średnich dział laserowych, a także broń idących na czele niszczycieli. Po pięciu pierwszych salwach jeden z wrogich okrętów był już praktycznie zniszczony, a trzy inne ciężko uszkodzone. Nie zniechęciło to jednak napastników do kontynuowania ataku – podczas gdy część ich jednostek wciąż atakowała Terran, próbując jednocześnie walczyć ze soreviańskimi myśliwcami, reszta poczęła obracać swoje uderzenie przeciwko flotylli Aneliego.
   -   Tu garave Tanei – padła w komunikatorze wiadomość od dowódcy dywizjonu myśliwców – Ponoszą ciężkie straty, ale my sami straciliśmy już trzy Sokagaie. Wygląda na to, że oni próbują się dostać na pokład tych frachtowców, wysyłają na nie coś w rodzaju abordażowców.
   -   Zniszczcie je, garave – nakazał Aneli – Jeżeli będzie to konieczne, sami dokonamy abordażu i odbijemy te statki.
   Spostrzegłszy, iż wrogowie nie mają zamiaru składać broni, a część z nich zaczyna ostrzeliwać okręty soreviańskie zielonymi wiązkami energii, mai nigate karimo wydał kolejne polecenie.
   -   Strzelać bez rozkazu – rzekł mrukliwym głosem – Zniszczyć ich, albo zmusić do wycofania się.
   Dotychczasowy przebieg bitwy był dla jaszczura pokrzepieniem. Okazywało się, że ich wrogowie są jak najbardziej możliwi do pokonania, a ostrzał ze soreviańskich okrętów jest skuteczny. Gad zamruczał z satysfakcją, widząc, jak jeden z wrogich niszczycieli ulega stopniowemu zniszczeniu pod ogniem Sorevian, dając upust swojej drapieżniczej naturze.
   Wtedy jednak do walki włączyły się, wydostając z tunelu nadprzestrzennego, jeszcze trzy wrogie okręty – dwa kolejne niszczyciele oraz jeden zdecydowanie większy od wszystkich pozostałych, co do którego Aneli przypuszczał, iż jest krążownikiem albo okrętem liniowym. Nowy wróg natychmiast przystąpił do ataku, ostrzeliwując soreviańskie niszczyciele. Te były już uszkodzone wskutek dotychczasowej walki, a broń nowego napastnika powodowała u nich dodatkowe, dość poważne szkody. Formacja zaczęła się rozpraszać, gdy kanonierki, wspierające niszczyciele, cofnęły się w obawie przed unicestwieniem.
   Kolejny strzał trafił w „Anteronai”, uderzając w przednią osłonę. Aneli uznał, że nie ma innego wyjścia. Musiał zastosować ostrzejsze środki.
   -   Namierzyć tego wielkiego drania – warknął – karimo, atak torpedowy.
   -   Tak jest – potwierdził kapitan flagowy, po czym zwrócił się do załogi – Wyślijcie rozkazy do torpedystów. Aktywować dziobowe wyrzutnie torpedowe.
   Wystrzeliwane przez krążowniki liniowe klasy Tekade ciężkie pociski balistyczne typu Daenture były najpotężniejszą bronią, jaką te dysponowały. Miały ładunek termonuklearny, a tym samym potężną siłę rażenia.
   -   Namiar na cel: sto trzynaście, pięćdziesiąt, trzysta siedem – oznajmił technik na mostku, przekazując koordynaty torpedystom – Wziąć poprawkę na piętnaście, dwadzieścia dwa.
   -   Gotowe! – nadeszło potwierdzenie ze stanowiska obsługi ogniowej
   -   Namiar zmieniać na bieżąco.
   -   Pokrycie!
   -   W porządku – powiedział kapitan, wpatrując się teraz wespół z Anelim bardzo uważnie w główny ekran, chcąc dokładnie zaobserwować, jaki będzie efekt – Odpowietrzyć wyrzutnie jeden i dwa. Uzbroić ładunki termonuklearne.
   -   Gotowe, karimo!
   -   Dobrze. Otworzyć pokrywy wylotowe.
   Mai nigate karimo ściągnął długie wargi, odsłaniając ostre kły w wyrazie wściekłości, kiedy ujrzał na jednym z monitorów, jak stojący na przedzie niszczyciel „Ezaniel” rozrywa od środka eksplozja. Słyszał jednocześnie dobiegające z komunikatora wołania kapitana okrętu, meldującego o krytycznych uszkodzeniach.
   -   Wyrzutnia pierwsza i druga, zezwalam na strzał! – krzyknął Aneli
   -   Wyrzutnia jeden, pal! – zawołał kapitan „Anteronai”
   Nastąpiła krótka, około sekundowa pauza, po czym Sorevianin zawołał ponownie.
   -   Wyrzutnia dwa… pal!
   Aneli zaplótł palce, obserwując mknące ku celowi, ogromne torpedy. Oczekiwał, jaki efekt wywołają u przeciwników. Jeżeli posiadali jakieś potężne tarcze energetyczne, o których Sorevianie nie mieli pojęcia, taki atak może się nie zdać na wiele.
   Obawy Aneliego były jednak zbędne – cała siła rażenia pierwszej torpedy istotnie uderzyła w osłony okrętu, druga jednak bez trudu wbiła się w kadłub, w potężnej eksplozji nieomal rozrywając go na pół.
   Kilka jaszczurów obecnych na mostku, w tym mai nigate karimo, mimowolnie ryknęło z triumfem, obserwując zagładę wrogiej jednostki flagowej. Pokrzepiony sukcesem dowódca zamierzał wydać rozkaz przygotowania dwóch pozostałych wyrzutni, ale zaraz się rozmyślił, widząc, iż po zniszczeniu nieprzyjacielskiego krążownika gwałtownie zmienił się przebieg bitwy, która jeszcze minutę temu tajemniczy napastnicy zdawali się wygrywać. Teraz pozostałe niszczyciele zaczęły się szybko wycofywać, ostrzeliwując się w czasie odwrotu. Do ucieczki rzuciły się także niedobitki myśliwców i abordażowców, pozostawiając w spokoju terrańskie statki handlowe.
   Aneli stracił już jeden niszczyciel, drugi zaś, oraz trzy kanonierki i jeden niszczyciel rakietowy, były poważnie uszkodzone, zatem nie widział sensu w doznawaniu dalszych strat od osłaniającej sobie odwrót wrogiej floty.
   -   Zaprzestać pościgu – nakazał szybko – Wstrzymać ogień, nieprzyjaciel się wycofuje. Odwołać myśliwce, niech wracają do hangaru.
   -   Tak jest, mai nigate karimo.
   Nieprzyjacielskie statki zgromadziły się w punkcie, gdzie wcześniej otworzyły się portale, po czym utworzyły je ponownie, uciekając w nadprzestrzeń. Niebawem nastał zupełny spokój, a okolicę zajmowały już tylko jednostki soreviańskie i terrańskie.
   -   Chcę dostać od wszystkich dowódców raporty w ciągu dwóch alitów – Aneli wstał z miejsca, przypomniawszy sobie właśnie o pozostawionym w mesie, zapewne teraz już zimnym, nuvere – Później skontaktujcie mnie z… komodorem Cromwellem. Chciałbym z nim porozmawiać. Modły ku czci Feomara odbędziemy wspólnie w kaplicy, kiedy będzie już po wszystkim.



To be continued...
« Ostatnia zmiana: Grudnia 03, 2011, 01:14:55 am wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane

"Mów mądrze do głupca, a nazwie cię idiotą"

Eurypides
Ranoic
Level 2-5
*
Wiadomości: 24



« Odpowiedz #1 dnia: Września 23, 2009, 08:46:49 am »

Wiem, że jestem tutaj nowy i nie powinienem się narażać moderatorowi na samym początku. Jednak postawiłem swoją ocenę i powinienem ją uzasadnić. Postaram się aby moja ocena była jak najbardziej obiektywna.

Zacznę od tego co mnie najbardziej koli w oczy.
Praktycznie od samego początku postać kontradmirała nie jest wiarygodna. Ma to być dowódca jednostki patrolowej, doświadczony wojskowy. Musi być konkretny w wydawaniu rozkazów i nie zadawać kilka pytań na raz. Ze względu na same przeżycia powinien wiedzieć, że należy działać szybko. Nie powinien mieć czasu na identyfikowanie jednostek nieprzyjaciela kiedy liczy się każda sekunda. Do tego robi to na samym początku bitwy. Ewentualnie powinien to robić to w trakcie batalii, aby znaleźć słabe punkty. Na początku Twojego fragmentu dał rozkaz trzymać się w zwartym szyku i do tego blisko. Wiadomo, że jak żołnierze patrolują jakiś region to nie chodzi cały patrol razem, lecz w dużych odstępach, aby nie wybito wszystkich na raz. Powinien im raczej kazać być w stanie gotowości.
Czytelnik powinien czuć od pierwszego spotkania z tą postacią, że on jest prawdziłym kontradmirałem.
Cytuj
- Jaka jest sytuacja? Żądam meldunków!
Jeśli on zwraca się do załogi w ten sposób to go automatycznie degraduje z tak wysokiej rangi.

Kolejną rzeczą, która przeszkadza w czytaniu są niektóre zdania złożone. Każde zdanie powinno być jasne dla czytelnika i niezbyt zagmatwane. Później trochę trudno się połapać o co chodzi.
Cytuj
Po krótkiej chwili konsternacji, dowódca zerwał się ze swojego miejsca przy długim stole, podchodząc do odzywającego się miarowo urządzenia na ścianie i wciskując guzik nadawania szponiastym palcem.
To zdanie można rozbić na co najmniej 3 pomniejsze i lepiej by się czytało.

I ostatnia rzecz. Sama walka prowadzona przez kontradmirała wydaje mi się powolna, a powinna być dynamiczna. Tam myśliwce latają i niszczą, a dowódca musi szybko reagować na nowe zdarzenia.

Polecam Ci do przedczytania "Praktyczny Kurs Pisarstwa" - Katarzyny Skiby. Książka na pewno Ci pomoże w doskonaleniu swojego kunsztu pisarskiego.  ;)
Zapisane
Der_SpeeDer
Global Moderator
*****
Wiadomości: 343


Jaszczury GÓRĄ!


« Odpowiedz #2 dnia: Września 23, 2009, 02:32:54 pm »

Wiem, że jestem tutaj nowy i nie powinienem się narażać moderatorowi na samym początku.

Weź się nie wydurniaj.

Praktycznie od samego początku postać kontradmirała nie jest wiarygodna. Ma to być dowódca jednostki patrolowej, doświadczony wojskowy. Musi być konkretny w wydawaniu rozkazów i nie zadawać kilka pytań na raz.

A co jest złego w zadawaniu pytań? Skoro ma zaraz nastąpić kontakt bojowy, koleś rutynowo wypytuje o stan czynników, które go interesują najbardziej. Z jakiej racji miałby przyjąć a priori założenie, że wszystko działa, skoro może być inaczej?

Nie powinien mieć czasu na identyfikowanie jednostek nieprzyjaciela kiedy liczy się każda sekunda.

A tutaj tak czy inaczej panowie dopiero podchodzili do ataku, więc w międzyczasie, oczywiście, mieli możliwość podjęcia próby identyfikacji. A skoro mają z tym kimś walczyć, to już na pewno powinni wiedzieć, co to jest.

Na początku Twojego fragmentu dał rozkaz trzymać się w zwartym szyku i do tego blisko. Wiadomo, że jak żołnierze patrolują jakiś region to nie chodzi cały patrol razem, lecz w dużych odstępach, aby nie wybito wszystkich na raz.

A tu już nie wiem - choć z drugiej strony mówisz tu o patrolu żołnierzy, którzy faktycznie mogą zginąć jednocześnie od długiej serii, jeśli stoją jeden obok drugiego. Tu są okręty, których od razu wykończyć się nie da, a skoro są blisko, to mogą się od razu wspierać nawzajem ogniem podczas ataku.

Jeśli on zwraca się do załogi w ten sposób to go automatycznie degraduje z tak wysokiej rangi.

A tutaj to już kompletnie nie rozumiem, o co ci chodzi. Bycie doświadczonym dowódcą nie oznacza od razu bycia telepatą - gość jeszcze przed chwilą robił sobie przerwę, w międzyczasie sytuacja uległa lekkiej zmianie, więc pyta, co się dzieje.
W jaki sposób fakt, iż nie jest wszystkowiedzący, i musi pytać o rzeczy, których wiedzieć nie ma prawa, "degraduje go z tak wysokiej rangi"?

Dodatkowe dwa czynniki, które mogą wpływać na postępowanie Aneliego - pierwszy to fakt, że przeniesiono go do Floty Patrolowej niedawno. Drugi i ważniejszy to ten, że gość nie ma zielonego pojęcia, z kim walczy.

To zdanie można rozbić na co najmniej 3 pomniejsze i lepiej by się czytało.

Tu się nie zgodzę. Miałem już przyjemność zapoznawać się z tekstami, gdzie całość rozbijano na takie krótkie zdania - to się dopiero źle i fatalnie czytało. Brzmiało jak seria z karabinu maszynowego.

I ostatnia rzecz. Sama walka prowadzona przez kontradmirała wydaje mi się powolna, a powinna być dynamiczna. Tam myśliwce latają i niszczą, a dowódca musi szybko reagować na nowe zdarzenia.

W sumie fakt, mało tu trochę dynamizmu. Lecz ciężko oczekiwać dynamizmu w sytuacji, kiedy ostrzeliwują się duże i ciężkie okręty.
Chociaż może wynika to z faktu, że na suspensie przy tej scenie średnio mi zależało, skoro Aneli jest tylko postacią bardzo epizodyczną. Albo i nie - bo mimo wszystko jest członkiem mojej ulubionej w wykreowanym przeze mnie świecie rasy.

Kolejny fragment.
------------------------------------------------------------------


FRACHTOWIEC „ASTRA”
CZTERNASTY ZESPÓŁ ŁADUNKOWY GTF


   Kiedy Aneli leciał swoim promem na pokład statku flagowego terrańskiej floty, aby spotkać się w cztery oczy z ludzkim dowódcą, nie spodziewał się zbytnich uprzejmości. Odkąd sięgał pamięcią, bywał niekiedy w podobnych sytuacjach, jednak Terranie rzadko okazywali wyraźną wdzięczność. Owszem, wyrażali podziękowania, ale ich stosunek do Sorevianina był na ogół niezbyt ciepły. Kiedy Aneli zastanawiał się nad tym, uznał, że w pewnym stopniu ich rozumie. Nie tylko odczuwali oni instynktowny lęk przed członkami jego rasy, ale też mieli do niej uzasadnioną urazę z powodu zaboru światów Globalnej Terrańskiej Federacji. Z drugiej strony, nie pozostawały przez nich niezauważone bitwy toczone przez Sorevian w ich obronie, oraz dość łagodna forma okupacji, pozbawiona działalności inwigilacyjnej czy też eksploatacji terrańskiej gospodarki w stopniu szkodliwym dla niej, bądź dla obywateli. Pozostawali więc rozdarci pomiędzy gniewem właściwym dla ludności uzurpowanej, a szacunkiem, jakim można darzyć protektorów. Niemniej, choć jaszczur miał tego świadomość, chwilami go to irytowało.
   Był więc tym bardziej zdziwiony, widząc, jak Terranie powitali jego oraz kapitana flagowego. Gdy znaleźli się na pokładzie „Astry”, nie ogarnąwszy jeszcze wzrokiem surowego – zwłaszcza w porównaniu z tym na soreviańskich okrętach wojennych, które było stylizowane na świątynię Feomara – wnętrza statku, ludzie podnieśli na ich widok skromny, ale jowialny aplauz, wprawiając obu Sorevian w konsternację. Wśród komitetu powitalnego znaleźli się także oficerowie oraz dowódca całego zespołu statków. Komodor Cromwell okazał się być niewysokim, chudym mężczyzną w sędziwym wieku, co Aneli stwierdził po siwym zaroście na jego twarzy, jaki charakteryzował wielu Terran starszej daty. Jego oficerowie byli odeń w większości znacznie młodsi. Wszyscy zebrani tu ludzie, marynarze floty handlowej, nosili zwykłe cywilne łachy, za wyjątkiem Cromwella i jego przybocznych, którzy narzucili na siebie niedbale oficjalne uniformy, dość już wytarte i sfatygowane. Kontrastowało to silnie z odzieniem Sorevian, którzy ubrani byli w swoje najlepsze mundury, nieskazitelnie czyste i w ogóle nie znoszone.
   Terrański komodor osobiście powitał gości, wymieniając z nimi uściski dłoni, oraz zapraszając do swojej kajuty i tam podejmując winem. Następnie, kiedy wszyscy rozsiedli się już w wygodnych fotelach, przystąpił do składania podziękowań tak wylewnych, że Aneli wpadł w osłupienie.
   -   Nawet panowie nie wiedzą, jak się cieszę, że was spotkaliśmy – tłumaczył kapitan flagowy, przekładając wymowę człowieka z esperanto na strev – Nie chcę sobie wyobrażać, jak by się to skończyło, gdyby nie ten szczęśliwy traf. Jesteśmy wdzięczni.
   -   W porządku, komodorze – odrzekł przez swojego oficera Aneli po dłuższej chwili milczenia – Interwencja była naszym obowiązkiem.
   -   Tak czy inaczej, jesteśmy ogromnie wdzięczni – powtórzył Cromwell – Żałuję, że nie mogę jakoś tego wynagrodzić.
   -   Miło mi to słyszeć, ale nie przyszedłem tutaj, by odebrać pańskie podziękowania – rzekł Aneli, starając się być uprzejmy – Chciałbym porozmawiać o ataku i o napastnikach. Może mi pan o tym dokładnie opowiedzieć?
   Komodor zauważalnie pobladł, co wskazywało na fakt, iż samo wspomnienie napaści wciąż wzbudza w nim strach. Pociągnął łyk wina z kieliszka, nim zaczął mówić.
   -   To się zaczęło jakąś godzinę temu – powiedział niskim głosem – Byliśmy wtedy wszyscy w komorach kriogenicznych, zgodnie z procedurą. Ale nagle komputery pokładowe wybudziły nas ze snu, ogłaszając jednocześnie alarm. Do tego czasu kilkanaście jednostek było już uszkodzonych, a oni weszli na pokłady.
   -   Kto? – zapytał Aneli, ale pozostało to bez odpowiedzi
   -   Nie wiem, jak to zrobili – ciągnął Cromwell – ale byli w naszym tunelu nadprzestrzennym. To oczywiście fizycznie możliwe, ale zawsze uważaliśmy, że graniczy z cudem. Byliśmy pewni, że w nadprzestrzeni statki są bezpieczne. Ale oni zjawili się tam i zaatakowali nas. Próbowaliśmy uciekać, ale nie było takiej możliwości. Zanim otworzyliśmy portal do normalnego wymiaru, licząc, że tam znajdziemy pomoc, prawie pięćdziesiąt statków było już albo ciężko uszkodzonych, albo zajętych przez te potwory. Mordowali całe załogi… słyszałem…
   -   Co się tam działo? – zapytał mai nigate karimo, pochylając się do przodu w fotelu
   -   Nie wiem dokładnie, ale słyszałem komunikaty z mostków - komodor pobladł jeszcze bardziej - Słyszałem wrzaski. Próbowałem się porozumieć z zaatakowanymi przez interkom. Raz widziałem na ekranie, jak jeden z tych potworów zabija kapitana Linga... Uszkadzali nasze silniki, unieruchamiali nas jednego po drugim. Myślałem... myślałem, że niedługo wszyscy…
   -   Wystarczy – powiedział Aneli, obawiając się, że Cromwell zaraz zemdleje – Proszę się uspokoić, już po wszystkim. Niedługo opuszczamy tutejszą przestrzeń i nawet jeśli oni wrócą, znajdą tylko szczątki swoich okrętów. Mamy wprawdzie przydzielone zadanie patrolowania naszego rewiru, ale możemy was eskortować przez resztę drogi, jeśli uzna pan, że jest to konieczne. Ci z dowództwa na pewno to zrozumieją, sytuacja jest wyjątkowa.
   -   Dziękuję – odrzekł komodor, odzyskując panowanie nad sobą – Ale jeśli oni zechcą tu wrócić, to rzeczywiście powinniśmy uciekać.
   -   Zaraz to zrobimy, chcę tylko wyjaśnić kilka spraw – jaszczur oparł się ponownie – Interesuje mnie na przykład, dlaczego zaatakowali, i to w takim rejonie. Nie można wykluczyć, że to ma coś wspólnego z Ildanami. Te potwory, o których pan mówił…
   -   Nie, to nie oni – przerwał Cromwell – Wygląda na to, że interesowały ich nasze magazyny… oraz członkowie załogi. Porywali albo zabijali napotkanych ludzi. Z tego, co zdołałem usłyszeć przez interkom, oni ich nawet… – człowiek zrobił długą pauzę, jakby wyduszenie tego z siebie kosztowało go wiele trudu, nim dokończył – Pożerali.
   Aneli uniósł bezwłose brwi, a siedzący obok kapitan flagowy rozchylił lekko szczęki w wyrazie zaskoczenia.
   -   Pożerali? – powtórzył mai nigate karimo – W imię Daeriona… to… – umilkł, nie będąc w stanie odnaleźć słów.
   -   Naprawdę się bałem, że spotka to nas wszystkich – powiedział Terranin – Ale pojawiliście się wy… jak mówiłem, nie chcę nawet myśleć o tym, jak by się to skończyło, gdybyście nie odebrali sygnału SOS…
   -   Najwyraźniej Feomar strzeże także was, ludzi – skwitował Aneli – Żałuję jednak, że nie udało nam się przybyć wcześniej.
   -   Nic już tego nie zmieni. Ważne, że większość z nas żyje, i to dzięki wam.
   -   Szykujmy się zatem do odlotu, aby tego nie zmarnować – jaszczur wstał powoli ze swojego miejsca – Już wysnuliśmy przypuszczenie, że oni wrócą. Gdy już opuścimy układ, skontaktujemy się z centrum dowodzenia. Rada Sorevai Verenide Salede… znaczy, Zjednoczonych Narodów Soreviańskich musi się dowiedzieć o tym zajściu.
   Wszyscy pozostali również zerwali się na nogi.
   -   Pozostaje zatem kilka możliwości – głos zabrał kapitan flagowy, mówiąc najpierw do swojego dowódcy w strev, a następnie do ludzi w esperanto – Ci… obcy… zaatakowali statki handlowe z pełnymi ładowniami, i uciekli, straciwszy kilka większych okrętów. Może byli flotą wysłaną z misją o charakterze rozpoznawczym… wtedy mielibyśmy do czynienia z nowym, wrogim nam imperium. Możliwe też, że byli oni grupą piracką, która zorganizowała napaść łupieżczą.
   -   Tak czy inaczej, to doniosłe wydarzenie, o którym musimy jak najszybciej powiadomić Radę SVS – rzekł Aneli – Natknęliśmy się na flotę nowej rasy, wcześniej nie spotkanej.
   -   Upraszam o wybaczenie – odezwał się nagle terrański oficer, dotychczas zajmujący jedynie w milczeniu swoje miejsce u boku komodora Cromwella – Ale to nie całkiem nowa rasa. Już się z nią wcześniej spotkaliśmy, w zupełnie innych okolicznościach. My, ludzie.
   Sorevianie odwrócili się w stronę mówcy, zaskoczeni informacją. Wyrazy twarzy niektórych Terran wskazywały na to, że również w ich gronie znajdują się niewtajemniczeni.
   -   Znacie ich? – zapytał Aneli ze zdumieniem – Kim oni są i jak ich spotkaliście?
   -   Ponad dwa wieku temu, dokładnie w roku 3002 czasu alfa – odparł człowiek – Wtedy o was jeszcze nie słyszeliśmy. Odkryliśmy planetę tych obcych i przeprowadziliśmy na niej inwazję, tak jak później na waszą i na wiele innych. Jednak w odróżnieniu od innych napotkanych i podbitych cywilizacji, tę zachowaliśmy przy istnieniu. Trzymaliśmy całą rasę w niewoli przez ponad półtora stulecia – oficer zwiesił głowę, zagłębiając się w mało chlubny okres terrańskiej historii – Dopiero po tym, jak wy pokonaliście nas na Ziemi, a siły zbrojne GTF w całej galaktyce zaczęły masowo składać broń, owa rasa wszczęła rebelię. Jak się zapewne domyślacie, była pomyślna.
   -   Wiecie, co się działo potem?
   -   Mamy tylko strzępy informacji – rzekł zdawkowo Terranin – Ale wiemy, że przez ten czas zajęli kilka innych planet, w tym trzy z naszych wysuniętych kolonii, zanim wysłaliście tam swoje siły. Jakim potencjałem dysponują aktualnie, niestety nie wiemy. Szczerze mówiąc, dotychczas nie było z nimi absolutnie żadnego kontaktu, nawet prostej wymiany komunikacyjnej.
   -   Jak się oni nazywają?
   Oficer podniósł wzrok, mierząc spojrzeniem soreviańskich oficerów.
   -   Nie mam pojęcia, czy tę nazwę wymyśliliśmy my, czy oni – powiedział powoli – Ale wiem, że nazywa się ich… Xizarianami.



To be continued...
--------------------------------------------------

Xizarianami - czytaj: szizarianami
« Ostatnia zmiana: Lipca 31, 2011, 07:03:59 pm wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane

"Mów mądrze do głupca, a nazwie cię idiotą"

Eurypides
Ranoic
Level 2-5
*
Wiadomości: 24



« Odpowiedz #3 dnia: Września 23, 2009, 05:00:28 pm »

A co jest złego w zadawaniu pytań? Skoro ma zaraz nastąpić kontakt bojowy, koleś rutynowo wypytuje o stan czynników, które go interesują najbardziej. Z jakiej racji miałby przyjąć a priori założenie, że wszystko działa, skoro może być inaczej?

Zgadzam się. Jednak załoga to też istoty rozumne i wojskowi/milicja, którzy z pewnością wiedzą jak nalęży składać meldunek dowódcy. Na początku kiedy się pyta ze zdziwieniem o terrański konwój wystarczyłoby jedno pytanie "Co z nimi?", a osoba składająca meldunek powinna powiedzieć co należy.

A tutaj tak czy inaczej panowie dopiero podchodzili do ataku, więc w międzyczasie, oczywiście, mieli możliwość podjęcia próby identyfikacji. A skoro mają z tym kimś walczyć, to już na pewno powinni wiedzieć, co to jest.

No to już zależy czy powinien być pierwszy rozkaz ataku, czy identyfikacji. Jeżeli by kontradmirałowi zależało na ładunku/terranach to powinien być pierwszy rozkaz ataku. Fakt że ich mentalności nie znam.

A tu już nie wiem - choć z drugiej strony mówisz tu o patrolu żołnierzy, którzy faktycznie mogą zginąć jednocześnie od długiej serii, jeśli stoją jeden obok drugiego. Tu są okręty, których od razu wykończyć się nie da, a skoro są blisko, to mogą się od razu wspierać nawzajem ogniem podczas ataku.

W sumie racja, ale na razie nie wiadomo co przeciwnik przygotował i kiedy przybędzie.

A tutaj to już kompletnie nie rozumiem, o co ci chodzi. Bycie doświadczonym dowódcą nie oznacza od razu bycia telepatą - gość jeszcze przed chwilą robił sobie przerwę, w międzyczasie sytuacja uległa lekkiej zmianie, więc pyta, co się dzieje.
W jaki sposób fakt, iż nie jest wszystkowiedzący, i musi pytać o rzeczy, których wiedzieć nie ma prawa, "degraduje go z tak wysokiej rangi"?

Dodatkowe dwa czynniki, które mogą wpływać na postępowanie Aneliego - pierwszy to fakt, że przeniesiono go do Floty Patrolowej niedawno. Drugi i ważniejszy to ten, że gość nie ma zielonego pojęcia, z kim walczy.

Chodzi mi tylko o sam sposób pytania.
"Jaka jest sytuacja? Żądam meldunków!" mówi. Nie uważasz, że lepsze było jedno słowo "Meldujcie!"( co brzmi bardziej wojskowo) kiedy już jest na mostku? Ewentualnie "Proszę o złożenie raportu"? Choć i tak wątpię, czy by tak powiedział po tym jak go odciągnięto od kolacji.

Tu się nie zgodzę. Miałem już przyjemność zapoznawać się z tekstami, gdzie całość rozbijano na takie krótkie zdania - to się dopiero źle i fatalnie czytało. Brzmiało jak seria z karabinu maszynowego.

Nie mówię, żeby wszystko, ale to zdanie:
Cytuj
Po krótkiej chwili konsternacji, dowódca zerwał się ze swojego miejsca przy długim stole, podchodząc do odzywającego się miarowo urządzenia na ścianie i wciskując guzik nadawania szponiastym palcem.
Ja to zrozumiałem tak:
"Kiedy podchodził do urządzenia na ścianie zerwał się ze swego miejsca przy stole i wciskał guzik." To tak brzmi. Jeszcze w tym fragmencie masz ze dwa tego typu zdania.

W sumie fakt, mało tu trochę dynamizmu. Chociaż może wynika to z faktu, że na suspensie przy tej scenie średnio mi zależało, skoro Aneli jest tylko postacią bardzo epizodyczną. Albo i nie - bo mimo wszystko jest członkiem mojej ulubionej w wykreowanym przeze mnie świecie rasy.

Akcja i dialogi to najważniejsze elementy książek. Gdybyś miał całe opowiadanie i by ktoś doszedł do tego momentu walki to by się z pewnością trochę zawiódł.

Ile masz zamiar wstawiać tych fragmentów?
Mimo wszystko jestem ciekaw co dalej się stało. :)
Zapisane
Der_SpeeDer
Global Moderator
*****
Wiadomości: 343


Jaszczury GÓRĄ!


« Odpowiedz #4 dnia: Września 23, 2009, 09:53:51 pm »

No to już zależy czy powinien być pierwszy rozkaz ataku, czy identyfikacji. Jeżeli by kontradmirałowi zależało na ładunku/terranach to powinien być pierwszy rozkaz ataku. Fakt że ich mentalności nie znam.

W sumie to wciąż byli w drodze do takiej odległości, żeby móc podjąć skuteczną wymianę ognia - więc tak jakby to właśnie najpierw zaatakowali, a skoro początkowo strzelać jeszcze nie mogli - tak czy inaczej - to dokonali szybkiej analizy.
Zresztą, w sumie nie wskazałem na to wyraźnie. Co do priorytetów ustalonych przez Aneliego - skoro to nie byli kolesie z jego rasy, mógł nie przykładać większej wagi do tego, czy zginie ich ten plus minus jeden statek. Ale to z kolei koliduje z przyjętą przeze mnie ideologią tych jaszczurów (Sthresianie są idealistami)... Zatem, niezły zgryz, przyznaję.

Chodzi mi tylko o sam sposób pytania.
"Jaka jest sytuacja? Żądam meldunków!" mówi. Nie uważasz, że lepsze było jedno słowo "Meldujcie!"( co brzmi bardziej wojskowo) kiedy już jest na mostku? Ewentualnie "Proszę o złożenie raportu"? Choć i tak wątpię, czy by tak powiedział po tym jak go odciągnięto od kolacji.

Ja wiem, czy mniej, czy bardziej wojskowo... w gruncie rzeczy, kapitan z filmu Das Boot (bardzo wojskowego, znaczy wojennego) krzyczał właśnie, iż żąda meldunków. Oraz dokładał do tego mało przyzwoite wiązanki - choć to ostatnie wynikało z faktu, że właśnie dostawali bombami głębinowymi albo mieli przecieki na całym okręcie.

Akcja i dialogi to najważniejsze elementy książek. Gdybyś miał całe opowiadanie i by ktoś doszedł do tego momentu walki to by się z pewnością trochę zawiódł.

Cóż, widocznie mam spadek formy lekki. Za sceny batalistyczne to mnie akurat chwalono. Z dialogami gorzej sobie radzę, ale się staram.

Ile masz zamiar wstawiać tych fragmentów?
Mimo wszystko jestem ciekaw co dalej się stało. :)

No cóż, przynajmniej tyle osiągnąłem. Będę więc pewnie musiał się tłumaczyć z tego przeskoku czasowego w następnym fragmencie, i to ostro. Powiem w każdym razie tyle, że bitwa Aneliego z Xizarianami miała charakter... wstępu do właściwej opowieści.

Stron mam póki co tylko 27. Zamieściłem już siedem z okładem. Przez jakiś czas nie będę mógł pisać dalej, niestety, bo wciąż mam wrześniową sesję i muszę się uczyć. Na pisanie na forum mam trochę czasu, ale na przysiadanie do opowiadania na kilka godzin już nie.
Jakby co, to mam w zanadrzu jedno gotowe opowiadanie - "Pierwszą Krew", to jednak wymaga chyba drobnej orientacji w moim świecie, bowiem ktoś, kto do niego podszedł, nie znawszy uniwersum, trochę się pogubił (a poza tym niestety zbombardowałem w nim czytelnika masą wymyślonej przeze mnie terminologii, co też może utrudniać sprawę).

Jeszcze jeden kawałek, teraz już akcja właściwa i bohaterowie właściwi. No i przeskok czasowy - trochę lat do przodu poszło.
-----------------------------------------------------


NISZCZYCIEL „FAJRERO”, KLASA VENGO
TRZECIA FLOTA GTF
SEKTOR GUVERA, UKŁAD CORNELIA, ROK 3274 CZASU ALFA


   Miał w głowie zupełny mętlik. Nagły blask, bijący po oczach, kaleczący uszy hałas, poczucie panującego wokół zamętu – wszystko to pojawiło się w jego świadomości jednocześnie, a każde z uczuć nałożyło się na siebie. Z początku nie wiedział, o co chodzi. Czuł się tylko okropnie zmęczony i rozkojarzony, chciał, aby wszystko go opuściło, pozostawiając w ciszy i spokoju. Nie był w stanie zrobić nic, poza wydaniem z siebie kilku nieartykułowanych dźwięków. Ręce i nogi odmawiały mu posłuszeństwa, drgnął więc tylko kilkakrotnie, równocześnie starając się unieść głowę i rozejrzeć dookoła, zorientować się w sytuacji, ogarnąć, co się tutaj właściwie dzieje.
   Nagle odczuł takie wrażenie, jakby ktoś wpompował mu do żył wrzącą substancję. Wskutek nagłego bodźca jego oczy otworzyły się szeroko, umysł powoli zaczynał trzeźwieć, a do kończyn powracała władza. Zerwał się gwałtownie, podnosząc do pozycji siedzącej – cały czas leżał.
   Teraz nareszcie dochodzące do jego uszu odgłosy zaczynały nabierać sensu. To było głośne, przeciągłe zawodzenie sygnału alarmowego. Oprócz niego dosłyszał jeszcze wygłoszony chłodnym, żeńskim głosem komunikat komputera.
   -   Alarm. Alarm. Wróg w polu widzenia. Załoga na stanowiska.
   W ciągu kilku kolejnych sekund podniósł się na nogi, gdy docierało wreszcie do niego, co się dzieje. Był zahibernowany w kapsule kriogenicznej na czas lotu w nadprzestrzeni, kiedy komputer nagle zbudził jego i całą załogę, w związku z alarmem bojowym. Zostali zaatakowani – wprawdzie systemy autopilotażu pozwalały okrętowi na prowadzenie walki samodzielnie, jednak zgodnie ze standardową procedurą, w razie ataku ze strony sił przeciwnika, miała zostać wybudzona załoga, która według założeń lepiej się sprawiała w kierowaniu okrętem w bitwie.
   Oczywiście, sen w komorach kriogenicznych powodował niepożądane skutki w ludzkim organizmie, zatem uznawano za konieczne używanie przy nagłej pobudce silnych środków o działaniu pobudzającym. To, w połączeniu z dozowanymi regularnie do uśpionych ciał substancji, zapobiegających atrofii mięśniowej, powodowało zupełne wybudzenie organizmu i powrót do sprawności. Nie było jednak ani trochę przyjemne – gdy człowiek zdołał wreszcie wstać, wciąż miał to dziwne uczucie, jakby ktoś podgrzał mu krew w żyłach, a ponadto odnosił wrażenie, że drga mu każdy mięsień.
   -   Cholera – mruknął, czując teraz falę mdłości – Cholera, cholera.
   Pochylił się i zwymiotował na podłogę. Z trudem przezwyciężył kolejne nudności, starając się jak najszybciej dojść do siebie - skoro trwała bitwa, wszyscy musieli zająć swoje stanowiska bojowe natychmiast.
   -   Komandorze Drake – powiedział doń słabym głosem inny człowiek, również podniósłszy się ze swojej kapsuły kriogenicznej – Jesteśmy atakowani. Chyba ci xizariańscy łupieżcy dorwali się do naszego konwoju.
   -   Co ty nie powiesz, Barnes – odrzekł dowódca – Zbierajcie się, u diabła.
   Powracając coraz szybciej do pełni sił, przypomniał sobie, że jest ubrany tylko w bokserki i podkoszulkę, zatem rzucił się do stojącej blisko szafki, gdzie schował mundur. Włożył go w rekordowym tempie, dopinając na sobie koszulę w drodze na mostek.
   Komandor podporucznik Henry Drake był dowódcą niszczyciela „Fajrero” od niemal roku, latał zaś w eskortach konwojów już od przeszło dziesięciu lat, obecna sytuacja nie była więc dla niego niczym nowym. To jednak nie umniejszało jego złego samopoczucia. Umieszczanie załogi w komorach kriogenicznych uznawano za konieczne – po pierwsze, pozwalało to ograniczyć zużycie zapasów podczas lotu, a po drugie, ochraniało ludzi przed niepożądanymi skutkami lotu w nadprzestrzeni. Panujące w tym wymiarze warunki były bardzo niesprzyjające, utrudniały wypoczęcie organizmu, przez co nawet dwudziestogodzinny sen nie odnawiał sił, a ponadto stawały się – jak wynikało z przeprowadzonych w tej materii badań - przyczyną sprawczą trwałych uszkodzeń organów, jeśli tylko lot trwał dłużej od około sześciu ziemskich dni.
   Drake, chociaż zdawał sobie z tego sprawę, i tak budził się niezadowolony z hibernacji, nawet jeżeli wszystko odbywało się według procedury i budzono go bez pośpiechu, po dotarciu w pobliże celu i opuszczeniu nadprzestrzeni. Zaś w takich sytuacjach, jak obecna, był zwyczajnie zły. Miał z drugiej strony możliwość natychmiastowego wyładowania owej złości na tych, których uważał za odpowiedzialnych za swój kiepski stan.
   Wpadł biegiem na mostek, w pośpiechu narzucając na siebie marynarkę. Zorientował się, że zostawił płaszcz w „sypialni” kriogenicznej dla oficerów, ale zaraz sobie powiedział, że go to cholerę obchodzi. Rozejrzał się po mostku, zasiadając w swoim dowódczym fotelu, skąd miał dobry widok na znajdujących się poniżej techników. Dwóch spośród nich nie było jeszcze obecnych, ale na szczęście na miejscu znalazł się już sternik, a technik odpowiedzialny za kontrolę uzbrojenia właśnie zasiadał na stanowisku.
   Ekrany transmitujące widok z zewnętrznych kamer były aktywne, i Drake mógł obserwować okręty piratów, atakujące konwój. Terrańskie jednostki eskorty już odpowiadały ogniem, ale ponieważ większość z nich była jeszcze kontrolowana przez komputer, łupieżcy łatwo wprowadzili je w błąd, rozmyślnie wysyłając najpierw lżejsze i szybsze jednostki – okręty Terran bezskutecznie próbowały je zestrzeliwać ciężkim uzbrojeniem, podczas gdy interweniowały już większe i lepiej uzbrojone okręty wroga. Za nimi czekały zapewne abordażowce, gotowe do przerzucenia grup szturmowych na pokłady frachtowców.
   -   Xizariańskie sukinsyny – mruknął Drake – Zaatakowali straż tylną konwoju.
   Nagle po raz kolejny ogarnął mostek wzrokiem i poczuł gwałtowny przypływ gniewu.
   -   Czego tu tak sterczycie, łajzy? – warknął do techników, którzy z wrażenia podskoczyli w fotelach – Co to jest, jakaś cholerna wycieczka? Do roboty! Dlaczego stanowiska ogniowe nie są jeszcze obsadzone? Meldunki! Żądam porządnych meldunków, psiakrew! Gdzie jesteśmy?
   -   Obrzeża układu Cornelia, komandorze – oznajmił jeden z techników – Zaatakowali nas Xizarianie w sile około sześćdziesięciu jednostek.
   -   Kiedy będziemy gotowi do otwarcia ognia? – nie czekając na odpowiedź, Drake odwrócił się w stronę pierwszego oficera, który właśnie teraz wkraczał na mostek – Gdzie ty byłeś, do cholery?
   Porucznik marynarki Harvey Barnes, zastępca Henry’ego, był śmiertelnie blady na twarzy, a jego mundur został zapięty w pośpiechu i nierówno, przez co oficer sprawiał niechlujne wrażenie. Nie był zresztą jedynym, który teraz tak wyglądał.
   -   Drake, uspokój się – mruknął, zajmując miejsce przy stanowisku nawigacyjnym – Wyżyj się lepiej na tych xizariańskich skubańcach, nie pogarszaj morale załogi.
   -   Pieprzenie – komandor nie miał zamiaru się uspokoić w sytuacji, kiedy jak dotąd nic nie szło po jego myśli – Co z tymi stanowiskami ogniowymi?
   -   Prawie wszystkie są już obsadzone, o ile się nie mylę. Powinniśmy rozprawić się z ich fregatami, zanim zjawią się tu te cholerne pijawki.
   -   Odłączyć systemy autopilotażu – rozkazał Drake, odwracając się od oficera – Wyślijcie do wszystkich stanowisk bojowych instrukcje, aby strzelali bez rozkazu. Operatorzy działek niech czekają, aż pojawią się tutaj statki abordażowe.
   -   Tak jest, komandorze – potwierdził technik, mówiąc teraz nieco ciszej do komunikatora i przekazując rozkazy obsłudze uzbrojenia
   Obrona powoli przybierała na zorganizowaniu. Pozostające na zewnątrz formacji niszczyciele otworzyły teraz ogień w stronę pirackich fregat, uszkadzając je i zmuszając do zwarcia szyku. Szkoda została już jednak poczyniona – przez pierścień eskorty dostały się do frachtowców myśliwce i szturmowce xizariańskie, uszkadzając ich osłony i napędy. Po minucie pojawiły się pierwsze terrańskie eskadry myśliwskie, wysłane z trzymających centrum lotniskowców klasy Lawrence, ale jak na razie było ich za mało – pierwsze starcie trwało krótko i zakończyło się szybkim zwycięstwem Xizarian. Kosztowało ich jednak ono pewne straty i gdy nadeszła kolejna fala kontratakujących ludzi, nie szło im już tak łatwo.
Po kolejnej minucie Drake, którego niszczyciel toczył właśnie nierówną walkę z trzema fregatami, dostrzegł na jednym z ekranów nadchodzące xizariańskie statki abordażowe. Było ich około trzydziestu.
   -   Już są, do licha – stwierdził Barnes
   -   Przecież widzę – mruknął Henry – Obsługa działek wciąż gotowa?
   -   Tak jest, komandorze.
   -   Dobrze. Czekajcie, aż znajdą się w zasięgu skutecznego ostrzału, a potem otwierajcie ogień. Nie dajcie tym draniom dostać się do frachtowców.
   Wykonanie tego rozkazu okazało się jednak trudne. Na tym odcinku utrzymywały pozycję jedynie trzy terrańskie niszczyciele i pięć korwet, które były skutecznie absorbowane przez wrogie fregaty. Lekkie działka laserowe „Fajrero” otworzyły ogień do abordażowców, zestrzeliwując kilka z nich. Podobne szkody poczyniły pozostałe jednostki, ale kilkanaście nieprzyjacielskich statków zdołało się przedrzeć. Drake liczył, że zajmą się nimi myśliwce, ale ku swojej zgrozie dostrzegł jedynie, jak kolejne kilka terrańskich eskadr ponosi w nieskoordynowanym kontrataku klęskę z rąk Xizarian. Zacisnął pięści, zastanawiając się ze złością, co wyprawiają ci idioci na lotniskowcach. Do tego czasu powinni już opanować chaos na pokładzie i wysłać więcej myśliwców. Co się tam dzieje, do wszystkich diabłów?
Zaraz jednak naszły go inne zmartwienia - już minutę temu dostał meldunek, że moc osłon energetycznych „Fajrero” spadła wskutek skoncentrowanego ostrzału trzech fregat niemal do zera. Teraz okrętem wstrząsnęła nagła eksplozja.
   -   Co, u diabła? – zapytał, lustrując ekrany monitorów
   -   Straciliśmy działo B – oznajmił technik – Poważne przerwanie pancerza na górnym pokładzie, uszkodzenie poszycia.
   Kolejna seria strzałów z wrogich fregat i jeszcze jeden wstrząs.
   -   Przerwa w kadłubie – zameldował technik, tym razem z trudem tłumiąc niepokój – Tracimy powietrze.
   -   Zamknijcie grodzie i odizolujcie zagrożony obszar – rozkazał Drake niewzruszonym głosem – Skoncentrujcie ogień całej artylerii na tej fregacie po prawej. Poślijcie ją z powrotem do piekła.
   Wszystkie działa niszczyciela zagrzmiały niemal równocześnie, tym razem krytycznie uszkadzając okręt wroga – pancerz na dziobie został rozerwany i ze środka wydobyła się potężna eksplozja. Nieprzyjacielska fregata zaprzestała ognia, ale dwie pozostałe wciąż walczyły.
   Drake zerknął po raz kolejny w stronę frachtowców. Statki abordażowe Xizarian już tam były, przysysając się do kadłubów. Przysysały się zresztą w sensie dosłownym - miały nawet do tego specjalnie przystosowane organy zewnętrzne, bardzo dokładnie przytwierdzające się do kadłuba. Statki xizariańskie nie były bowiem statkami w sensie dosłownym - raczej biostatkami. Składały się częściowo ze stopów metali, a częściowo z żywych tkanek. Abordażowce na przykład mogły używać tych tkanek do otwierania grupom szturmowym drogi na pokład atakowanego statku – najpierw przytwierdzały się dokładnie do powierzchni kadłuba, nie zostawiając żadnych szczelin i zapobiegając ucieczce powietrza. Ze względu na ową taktykę niektórzy Terranie określali je wdzięcznym mianem „pijawek”. Następnie uwalniały żrące substancje, które powoli przepalały się przez pancerz i kadłub statku. Gdy powstałe w ten sposób wejście było już gotowe, wojownicy bez przeszkód wchodzili na pokład.
   Komandor ponownie obejrzał się w stronę fregat, gdy dobiegł go komunikat o krytycznym uszkodzeniu niszczyciela „Spencer”. Okrętów pirackich było za dużo i wygrywały tę walkę.
   Tak przynajmniej trwało jeszcze przez kilkadziesiąt sekund – do chwili, w której straż tylna konwoju została zasilona okrętami strzegącymi pozostałych grup frachtowców. Gdy na miejscu zjawiło się drugie tyle terrańskich niszczycieli, z iloma już walczyły fregaty, sytuacja przestała wyglądać tak różowo dla Xizarian.
   Najwyraźniej i obcy to dostrzegli, bo krótko po przybyciu posiłków zaczęli się stopniowo, lecz jednocześnie całkiem szybko wycofywać z pola bitwy. Uciekły także ich myśliwce i szturmowce, teraz przegrywające z nową falą terrańskich eskadr myśliwskich. Pozostałe jeszcze okręty z floty pirackiej gromadziły się w jednym punkcie, szykując do opuszczenia tunelu nadprzestrzennego.
   Terranie nie zawracali sobie nawet głowy pościgiem, powracając po prostu na swoje pozycje i oczyszczając frachtowce z „pijawek”, kiedy niedobitki Xizarian uciekły do normalnego wymiaru. Nie minęło pięć minut, a zapanował spokój. Ciszę mąciły jedynie meldunki o uszkodzeniach.
   Drake zastanowił się nad nakazaniem ponownego skalibrowania systemów komputerowych do dalszego lotu, oraz powrotu do kapsuł kriogenicznych, zaraz jednak przypomniał sobie, w jakiej okolicy według pomiarów się znajdowali. Układ Cornelia? To już praktycznie ostatni przystanek przed strefą bezpieczną.
   -   Macie jaja, cholerne insekty – zawołał, jak gdyby Xizarianie mogli go usłyszeć – Atakować konwój na granicy sektora Guvera?
   -   Prawie im się udało – skonstatował Barnes - Gdyby odcięli naszą grupę…
   -   Cieszmy się zatem, że nie są aż tak cwani – odparł Drake, po czym rozkazał nieco zmęczonym głosem – Dowódca do wszystkich, pozostać na stanowiskach. Za kilka godzin opuszczamy nadprzestrzeń.



To be continued...
« Ostatnia zmiana: Lipca 31, 2011, 07:04:46 pm wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane

"Mów mądrze do głupca, a nazwie cię idiotą"

Eurypides
Ranoic
Level 2-5
*
Wiadomości: 24



« Odpowiedz #5 dnia: Września 25, 2009, 08:16:39 am »

Ja wiem, czy mniej, czy bardziej wojskowo... w gruncie rzeczy, kapitan z filmu Das Boot (bardzo wojskowego, znaczy wojennego) krzyczał właśnie, iż żąda meldunków. Oraz dokładał do tego mało przyzwoite wiązanki - choć to ostatnie wynikało z faktu, że właśnie dostawali bombami głębinowymi albo mieli przecieki na całym okręcie.

Gdyby Aneli był w takiej samej sytucji, którą Ty opisałeś, to bym go zrozumiał.

Będę więc pewnie musiał się tłumaczyć z tego przeskoku czasowego w następnym fragmencie, i to ostro.

Nie musisz się z niczego tłumaczyć, ale dobrze byłoby gdybyś później w opowiadaniu wspomniał co się wtedy wydarzyło.

Jakby co, to mam w zanadrzu jedno gotowe opowiadanie - "Pierwszą Krew"

Powiem tylko tyle, że jestem zaiteresowany.


Pytałeś się o poziom całości i o jakość stylu na początku tematu.
Co do dobrego stylu, to powinieneś sam czuć czy jest on dobry, czy też nie. Tworzysz własny styl, a czytelnik może jedynie powiedzieć jakie są jego odczucia, lecz będzie to jedynie subiektywna ocena. Sam musisz to przemyśleć. Ja uważam, że cechy dobrego stylu są następujące:
- zwięzłość;
- poprawność składniowa;
- różnorodność stylistyczna;
- unikanie nadmiaru przymiotników (one spowalniają akcję lub wręcz sprawiają, że zastyga w miejscu);
- posługiwanie się konkretem;
- unikanie ogólników i abstrakcyjnych pojęć (używać ich możliwie jak najmniej w zależności od gatunku);

Co jednak nie oznacza, że styl każdego pisarza jest taki sam lub musi być. To są ogólnie przyjęte wytyczne.

Na temat poziomu całości się nie wypowiem, ponieważ pierwszy fragment był taki sobie, a kolejne już są lepsze. Jeśli opowiadanie będzie nakłaniać czytelnika do myślenia, to będzie miało na pewno wyższy poziom niż spisana historia bez tego elementu.
Natomiast o fabule na razie nic nie mogę powiedzieć, bo jednyne pytanie jakie sobie zadałem podczas czytania to: "Kim są ci obcy i czego szukali na statkach?" Na razie odbyły się tylko dwie walki, wiem jak się nazywają przeciwnicy i dowiedziałem się o cholerycznej naturze Drake'a.

I proszę, nie pisz o mało istotnych szczegółach dla fabuły tj. bokserki, a słowo "konsumowali" wypowiedziane przez Cromwella brzmi trochę sztucznie w konteście do jego stanu psychicznego.
« Ostatnia zmiana: Września 25, 2009, 08:24:16 am wysłana przez Ranoic » Zapisane
Der_SpeeDer
Global Moderator
*****
Wiadomości: 343


Jaszczury GÓRĄ!


« Odpowiedz #6 dnia: Września 25, 2009, 02:32:36 pm »

Nie musisz się z niczego tłumaczyć, ale dobrze byłoby gdybyś później w opowiadaniu wspomniał co się wtedy wydarzyło.

Tyle, że nie będzie takiego wspomnienia. Opowiadanie traktuje w generalnym ujęciu o xizariańskich piratach i walce z nimi (tudzież o Xizarianach w ogóle - rasę ową wymyśliłem już dawno, ale dopiero w tym opowiadaniu zostaje przybliżona na papierze), zaś bitwa Aneliego z wrogiem jest rodzajem antebellum spod szyldu "the first ecounter", tak dla pokazania, od czego się to w ogóle zaczęło.

Powiem tylko tyle, że jestem zaiteresowany.

Heh, no to chyba będę drugi temat zakładał... choć ostrzegam że, jak już mówiłem, trzeba mieć jakie takie pojęcie o uniwersum i jego historii. Dodatkowo to nie ludzie są w tym opowiadaniu bohaterami. Protagoniści "Pierwszej Krwi" to jaszczury. Jakaś ludzka postać epizodyczna (oraz dwie auveliańskie i jedna ildańska) się pojawia, ale poza tym sami Sthresianie (zresztą, ta nazwa ulegnie zmianie, tak na marginesie - jak tylko znajdę inną, dość dobrą). Opowiadanie ma sześćdziesiąt stron (wliczając w to słownik użytych tam pojęć), i traktuje raczej o walkach... powiedzmy, że - piechoty - a nie bataliach pomiędzy okrętami.
Z tego, co usłyszałem od znajomego po przeczytaniu "Pierwszej Krwi" (notabene ów znajomy to osoba dorosła), opowiadanie owo też się chwilę rozkręcić musi, zatem...

Na temat poziomu całości się nie wypowiem, ponieważ pierwszy fragment był taki sobie, a kolejne już są lepsze. Jeśli opowiadanie będzie nakłaniać czytelnika do myślenia, to będzie miało na pewno wyższy poziom niż spisana historia bez tego elementu.

Eeee... jakby co, to wprowadziłem możliwość zmiany oceny w ankiecie. ;)

Natomiast o fabule na razie nic nie mogę powiedzieć, bo jednyne pytanie jakie sobie zadałem podczas czytania to: "Kim są ci obcy i czego szukali na statkach?" Na razie odbyły się tylko dwie walki, wiem jak się nazywają przeciwnicy i dowiedziałem się o cholerycznej naturze Drake'a.

Co do tego, czego Xizarianie chcą, to było mówione, że dobierali się do magazynów frachtowców - a zatem interesował ich ładunek statków, znaczy chcieli je złupić. Znaczy - są piratami. Nie cała rasa, po prostu istnieje kilka zorganizowanych grup łupieżczych, należących do tej rasy. Będzie o tym co nieco powiedziane w następnym fragmencie.
A z Drake'iem to specjalnie tak. Staram się eksperymentować z kreowaniem postaci pod kątem charakteru, bo z ich wyodrębnianiem zawsze miałem kłopoty (choć z drobnymi wyjątkami - swojego ulubieńca Zhacka dopieszczałem pod każdym względem). I tutaj przykładowo Drake jest porywczy i cyniczny, natomiast Barnes to z kolei siła spokoju.

I proszę, nie pisz o mało istotnych szczegółach dla fabuły tj. bokserki, a słowo "konsumowali" wypowiedziane przez Cromwella brzmi trochę sztucznie w konteście do jego stanu psychicznego.

Po prostu staram się dbać o szczegóły świata przedstawionego, aby całość była bardziej obrazowa i aby czytelnik widział oczami wyobraźni, jak to wygląda.
Słowa "konsumowali" użyłem specjalnie - po pierwsze, bo prowadzą przecież dość kurtuazyjną rozmowę, jak na okoliczności, a po drugie, przyjąłem, że bardziej dosadne określenie nie mogło przejść facetowi przez gardło.

Następny fragment. Chciałem dać od razu dwa kawałki, ale durne forum nie umie wsadzić do jednego postu tyle znaków naraz.
---------------------------------------------------------


TERRAŃSKA BAZA ORBITALNA UNIFORM-151D
WYSOKA ORBITA JARVIS III
OBRZEŻA SEKTORA MATER


   Drake wprawdzie z ulgą wyczekiwał momentu, w którym zakończą swój lot, a ich okręt znajdzie się wewnątrz orbitalnego doku, jednak kiedy to już nastąpiło, dziwił się, jak mógł być tak naiwny. Dopiero bowiem wtedy zaczęło się istne pandemonium, kiedy napływały do niego setki meldunków o stanie poszczególnych systemów okrętu, dziesiątek, jeśli nie setek urządzeń umieszczonych wewnątrz kadłuba, jak również raportu o uszkodzeniach. Ten sporządzony przez czifa nastrajał wystarczająco pesymistycznie, a obejmował tylko najgorsze i najbardziej wymagające napraw usterki. Tych drobniejszych było chyba z pięćdziesiąt. Gdy Drake porozumiał się z głównym inżynierem doku, spotkawszy z nim na jego stanowisku kierowniczym, od razu zapytał go, ile czasu zajmą prace i czy wyrobią się w ciągu tygodnia. Jego reakcja tylko dodatkowo pogorszyła nastrój Henry’ego.
   -   Pan chyba żartuje – odrzekł inżynier po długiej pauzie, patrząc z niedowierzaniem na komandora – Jedno z głównych dział plazmowych? Wyrwa w pancerzu razem z fragmentem poszycia? Samo to nie da się załatwić w ciągu tygodnia, musimy sprowadzić mnóstwo części i nową wieżyczkę. A na liście od pańskiego oficera jest jeszcze mnóstwo innych usterek do usunięcia.
   -   Ile? – zapytał Drake ze zniecierpliwieniem
   -   Dokładnie sześćdziesiąt dwie, wliczając w to nawet takie pierdoły, jak jeden z tych dozowników w mesie…
   -   Nie, do diabła – warknął Henry, niecierpliwiąc się jeszcze bardziej – Ile czasu wam to wszystko zajmie?
   -   Hmmm… myślę że dziesięć dni, tak żeby latał. Dwa albo nawet trzy tygodnie na wszystkie naprawy.
   -   Zacznijcie od razu. Chcę być informowany na bieżąco.
   -   Moment, to przecież nie takie proste – odparł inżynier – Mamy tutaj około dwudziestu innych jednostek, nie możemy tak po prostu przynosić wam codziennie biuletyny. Nie może się pan też domagać, abyśmy specjalnie…
   -   A po co innego tutaj jesteście, do cholery? – ryknął Drake – Niech mnie licho, jeżeli mam tu sterczeć trzy tygodnie, nie wiedząc, co się właściwie dzieje!
   -   Proszę się uspokoić – mruknął inżynier, zwężając oczy – Nie tylko pan ma tutaj problemy.
   -   Jakbym tego, psiakrew, nie wiedział – burknął Henry, ale opanował się nieco – Mój oficer powinien tutaj zaraz dostarczyć kilka kolejnych raportów, potrzebujemy wszelkiego niezbędnego zaopatrzenia. Jeszcze się później z panem porozumiem. Do widzenia.
   Nie czekając na odpowiedź, Drake odwrócił się na pięcie i zrejterował na okręt.
   Niestety, naprawy nie były jedyną rzeczą, jakich on i jego oficerowie musieli dopilnować. Dopóki pozostawali w porcie gwiezdnym, mieli dostęp do wszystkiego, co potrzebne, należało jednak, rzecz jasna, uzupełnić poszczególne zapasy na okręcie. Przed odlotem należało pobrać żywność i wodę, ale także wiele innych niezbędnych rzeczy, jak zasoby płynów smarowniczych do urządzeń, paliwa do promów pozostających w hangarze, chłodziwa układu kriogenicznego, chłodziwa silników konwencjonalnych oraz generatorów nadprzestrzennych, plazmy do dział, i wielu, wielu innych. Sama lista spraw potrzebnych do załatwienia wywoływała u Drake’a ból głowy. Nie musiał przynajmniej pracować nad tym wszystkim fizycznie, grzebiąc w uszkodzonych instalacjach i przenosząc kontenery zaopatrzenia za pomocą specjalnych egzoszkieletów, ale sam już nie wiedział, co jest gorsze.
   Spotkania z oficerami i podoficerami w dziesiątkach różnych spraw trwały przez cały dzień i zupełnie wykończyły go psychicznie. Pocieszał się myślą, że to tylko pierwszy dzień od powrotu z misji, po którym miał nastąpić błogi okres bezczynności. Przez ten czas nie będzie miał nic do roboty, poza rutynowymi kontrolami. Z drugiej jednak strony, gnicie w orbitalnej bazie odbijało się po jakimś czasie negatywnie na załodze.
   Kiedy Drake wreszcie skończył zajęcia na dziś, według lokalnego czasu była już noc. Nie miał zamiaru nikogo już widywać tego dnia, a podczas załatwiania rozmaitych spraw udało mu się znaleźć czas na zakup kilku flaszek whiskey, które kazał przenieść do swojej kajuty. Przewidywał więc, że teraz się tam zamknie i utopi swoje żale w alkoholu.
   Zmierzał powolnym, zmęczonym krokiem w stronę własnej kwatery, przemierzając opustoszałe korytarze okrętu. Był w nieomal dobrym nastroju, pewien, że nikt mu już tego dnia nie będzie zawracał głowy, ale ku swojemu głębokiemu zawodowi, w drodze do kajuty natknął się na Barnesa. Pierwszy oficer stał w pobliżu, trzymając w dłoni plik papierów, i wyglądało na to, że czekał na Drake’a już od jakiegoś czasu.
   -   Dobrze, że jesteś, Henry – powiedział natychmiast po tym, jak zobaczył przełożonego i zbliżył się do niego – Mam ważną…
   -   Nie chcę być niemiły, Harvey – przerwał Drake głosem zapowiadającym, iż będzie wobec podwładnego nieuprzejmy – Ale odchrzań się. Daj mi już na dziś spokój, chcę się położyć i upić.
   -   To pilne, Henry – rzekł oficer z naciskiem – Jakieś pół godziny temu odebrałem wiadomość z Naczelnego Dowództwa Floty. Status priorytetowy.
   -   Czy to nie może poczekać do jutra?
   -   Wolę powiedzieć ci o tym teraz. To dotyczy naszego nowego zadania.
   -   No, żesz jasna cholera – jęknął komandor, przecierając zmęczone oczy – Niech zgadnę, kolejna misja eskortowa?
   -   Odpowiedź prawidłowa – Barnes skinął głową
   -   Nietrudno się tego domyślić, w końcu od kilku miesięcy Trzecia Flota nie para się niczym innym. Który koncern złożył tym razem podanie o ochronę konwoju?
   -   I tu cię zaskoczę. Żaden.
   -   Żaden? – powtórzył Drake, unosząc brwi ze zdziwieniem – Jak to, żaden?
   -   To nie żadne konwoje statków handlowych. To rozkazy z samej góry. Chyba przydzielili je nam, bo mieliśmy już tyle do czynienia z Xizarianami.
   Ta odpowiedź mocno zaskoczyła Henry’ego. Dostawali ostatnimi czasy wiele zadań, i zawsze polegały one na eskorcie. Zwyczajowo też owa eskorta dotyczyła tych statków, które przemierzały wymiar równoległy w sektorze Guvera. W tym bowiem rejonie grasowało kilka silnych grup piratów xizariańskich.
   Jeszcze zanim Terranie nawiązali trwalsze kontakty dyplomatyczne z tą obcą rasą, na długo po tym, jak zrzuciła ona jarzmo ludzkiej niewoli, ich statki handlowe były często atakowane przez uzbrojone bandy łupieżców, którzy zagarniali ładunki surowców, brali do niewoli załogę, i przemieniali statki w opuszczone wraki. Przypuszczano, że owi łupieżcy są doskonale zorganizowani i mają swoje własne bazy, gdzieś pośród niezamieszkanych planet w sektorze Guvera. Nie wykluczano nawet możliwości, iż dysponują własnymi tajnymi fabrykami okrętów – jeżeli nie sprzedawali zrabowanych łupów na czarnym rynku, kupując potrzebny im sprzęt i zaopatrzenie, co nie zawsze stwierdzano, to z pewnością musieli jakoś je wykorzystywać przy własnoręcznej produkcji. Pewne teorie głosiły również, że piractwo nie jest jedyną formą działalności owych przestępczych ugrupowań, i że część z nich trudni się także przemytem i nielegalnym handlem.
   Piraci xizariańscy terroryzowali flotę terrańską oraz – w mniejszym stopniu – floty auveliańską i ich własnej rasy, od kilkudziesięciu lat, najbardziej zaś cierpiał na tym handel prowadzony przez ludzkie konsorcja. Ustawiczne napaście doprowadziły już do ruiny wielu mniejszych przedsiębiorstw, trudniących się międzyplanetarną wymianą towarową. Terranie usiłowali opanować narastający kryzys, przydzielając część dostępnych im okrętów wojennych do patrolowania sektora Guvera oraz eskortowania statków handlowych koncernów, które składały do Naczelnego Dowództwa Floty podania o ochronę. Nie wszystkie takie organizacje stać jednak było na ciągłe pokrywanie kosztów związanych z taką ochroną, zwracania flocie wojennej wydatków poniesionych na uszkodzenia okrętów i użyte podczas misji eskortowych zapasy. Skutkiem tego, o ile większe przedsiębiorstwa jakoś sobie radziły, o tyle średnim i mniejszym groziło bankructwo, co mogło się przyczynić do pogłębienia kryzysu w sektorze Guvera. Jak również do pogłębienia owego kryzysu mógł się przyczynić wyścig zbrojeń, jaki rozgrywał się ostatnimi czasy pomiędzy xizariańskimi łupieżcami, a okrętami terrańskimi strzegącymi konwojów. Chcąc złupić większe floty, piraci nie wahali się użyć liczniejszych grup jednostek, w związku z czym eskorty konwojów musiały być stopniowo zasilane. Ostatnią rundę wygrali Xizarianie, którzy w przeciągu ostatnich trzech lat złupili większość zaatakowanych przez nich konwojów, pokonując również wszystkie broniące ich terrańskie okręty wojenne. Ludzie wzmocnili zatem siły eskortowe, co opanowało na nowo sytuację, choć nie wiadomo było, jak długo jeszcze to potrwa.
   Sprawy nie ułatwiało też nastawienie rządu xizariańskiego. Jeszcze niedawno wysiłki terrańskiej dyplomacji skupiały się na tym, aby odwieść insekty od wypowiedzenia wojny GTF. Sytuacja ludzi, którzy zaledwie szesnaście lat temu znajdowali się wciąż pod soreviańskim zaborem, i teraz zagrożeni byli atakami ze strony Auvelian, nie zregenerowawszy jeszcze pełni sił militarnych, była już wystarczająco ciężka. Teraz zaś starano się nakłonić Xizarian do sprzymierzenia się z Terranami w walce z piratami. Ci jednak nie podjęli przeciwko nim jak dotąd żadnej zdecydowanej akcji, w czym nie było nic dziwnego – łupieżcy xizariańscy atakowali przecież w znakomitej mniejszości floty swoich pobratymców, skupiając się na ludziach. Niektórzy Terranie byli otwarcie przekonani co do tego, że Xizarianie wspierają grupy pirackie grasujące w sektorze Guvera. Poglądy owe zyskiwały z czasem coraz więcej zwolenników. Były już pierwsze nawoływania, aby zaprzestać rozmów i zareagować wobec Xizarian zbrojnie.
   Drake zatem, od dłuższego czasu działający i walczący w sektorze Guvera, nie spodziewał się po kolejnej misji niczego innego, jak jeszcze jednej eskorty. Nigdy by jednak nie przypuszczał, że będą musieli eskortować coś innego, niż konwój bezbronnych frachtowców.
   -   No to jak w końcu z tą misją? – rzekł natarczywym tonem – Mamy osłaniać kogoś ważnego?
   -   Tak. To misja dyplomatyczna na Shazar, ich macierzystą planetę – Barnes zniżył głos, jakby to miało dodać jego wypowiedzi dramatyzmu – Ambasador Olsen i admirał Hawkes.
   -   Nigdy nie słyszałem o tym Olsenie. Ale Hawkes? To przecież nasz przełożony, lewa jego mać, dowódca całej Trzeciej Floty. Znudziło mu się już przydzielanie nas i naszych okrętów do zadań eskortowych, że postanowił tam polecieć?
   -   Kazali mu tam polecieć. Jego okręty, jego głowa.
   -   Niech nam tylko głowy nie zawraca, nie znoszę tego – mruknął Drake, mierzwiąc sobie dłonią włosy – Kiedy?
   -   Admirał Hawkes zjawi się tutaj ze swoim okrętem flagowym już za tydzień. Kiedy uzna, że jesteśmy gotowi, odlatujemy. Wszystkiego, będziemy w drodze za góra dwa tygodnie.
   -   Może się pieprzyć – Henry pokręcił głową z niedowierzaniem – Nie wiem, na jakim on świecie żyje. Dopiero co przylecieliśmy, jeszcze nic nie zrobione…
   -   Trzeba będzie rzucić robotę, jeśli nie będzie innego wyjścia – wtrącił Barnes – Poza tym, są jeszcze konkretne dane co do misji. Dodali do tego spis okrętów, jakie biorą udział… niestety, jak się domyślasz, my też mamy lecieć. No i jeszcze…
   -   Po prostu daj ten cholerny papier – warknął Drake, wyciągając rękę – Sam to przeczytam, jak jutro się podniosę z koi. A teraz chcę mieć wreszcie odrobinę spokoju, jest diabelnie późno.
   Harvey zachmurzył się, podając przełożonemu plik papierów.
   -   Ktoś ci już kiedyś powiedział, Henry, że z ciebie irytujący kawał skurwiela? – zapytał ponurym głosem
   -   Słyszę to chyba od urodzenia – mruknął Drake w odpowiedzi – Do jutra, Barnes.
   Oficer oddalił się, nic już nie mówiąc. Kiedy komandor wreszcie dowlókł się do łóżka, był już na tyle zmęczony, że wbrew własnym oczekiwaniom, już po dwóch pierwszych kieliszkach whiskey padł nieprzytomny na posłanie.



To be continued...
« Ostatnia zmiana: Lipca 31, 2011, 07:05:48 pm wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane

"Mów mądrze do głupca, a nazwie cię idiotą"

Eurypides
Ranoic
Level 2-5
*
Wiadomości: 24



« Odpowiedz #7 dnia: Września 25, 2009, 07:36:16 pm »

Tyle, że nie będzie takiego wspomnienia. Opowiadanie traktuje w generalnym ujęciu o xizariańskich piratach i walce z nimi (tudzież o Xizarianach w ogóle - rasę ową wymyśliłem już dawno, ale dopiero w tym opowiadaniu zostaje przybliżona na papierze), zaś bitwa Aneliego z wrogiem jest rodzajem antebellum spod szyldu "the first ecounter", tak dla pokazania, od czego się to w ogóle zaczęło.

Nie wiem czy to jest aby na pewno dobre. W filmie z pewnością, a w książce?

Heh, no to chyba będę drugi temat zakładał... choć ostrzegam że, jak już mówiłem, trzeba mieć jakie takie pojęcie o uniwersum i jego historii. Dodatkowo to nie ludzie są w tym opowiadaniu bohaterami. Protagoniści "Pierwszej Krwi" to jaszczury. Jakaś ludzka postać epizodyczna (oraz dwie auveliańskie i jedna ildańska) się pojawia, ale poza tym sami Sthresianie (zresztą, ta nazwa ulegnie zmianie, tak na marginesie - jak tylko znajdę inną, dość dobrą). Opowiadanie ma sześćdziesiąt stron (wliczając w to słownik użytych tam pojęć), i traktuje raczej o walkach... powiedzmy, że - piechoty - a nie bataliach pomiędzy okrętami.
Z tego, co usłyszałem od znajomego po przeczytaniu "Pierwszej Krwi" (notabene ów znajomy to osoba dorosła), opowiadanie owo też się chwilę rozkręcić musi, zatem...

Zawsze początki zrozumienia świata są trudne, jednak się za bardzo nie boję (o ile nie zbombardujesz mnie terminologą nie z tej ziemi :) ). Jeśli możesz, to załóż oddzielny wątek, albo mi wyślij na maila, którego mam w profilu. Byłbym wdzięczny.
Sam też piszę własne teksty, ale jak na razie wolę ich nie pokazywać, a udoskonalać poprzez czytanie innych.

Eeee... jakby co, to wprowadziłem możliwość zmiany oceny w ankiecie. ;)

Na razie usunąłem ocenę i postwię jeszcze raz jak już będę pewien co do niej.

A z Drake'iem to specjalnie tak. Staram się eksperymentować z kreowaniem postaci pod kątem charakteru, bo z ich wyodrębnianiem zawsze miałem kłopoty (choć z drobnymi wyjątkami - swojego ulubieńca Zhacka dopieszczałem pod każdym względem). I tutaj przykładowo Drake jest porywczy i cyniczny, natomiast Barnes to z kolei siła spokoju.

Na razie bohaterowie są nieźle przedstawieni oprócz Aneliego (co już wcześniej podkreśliłem).

Po prostu staram się dbać o szczegóły świata przedstawionego, aby całość była bardziej obrazowa i aby czytelnik widział oczami wyobraźni, jak to wygląda.

Gdybyś powiedział, że "był prawie nagi" to znaczyłoby to samo co bokserki i miałoby lepszy wydźwięk, ale to Twój tekst, więc jak uważasz.

Co do 4. fragmentu:

Jeszcze się później z panem porozumiem.

To "porozumiem" jest drętwe jak skurczybyk. Skąd wziąłeś takie słowo?
Zapisane
Der_SpeeDer
Global Moderator
*****
Wiadomości: 343


Jaszczury GÓRĄ!


« Odpowiedz #8 dnia: Września 26, 2009, 12:29:39 am »

Nie wiem czy to jest aby na pewno dobre. W filmie z pewnością, a w książce?

Cóż, przyznam się bez bicia, że w kwestii SF opieram się właśnie w dużej mierze na filmach, bo z literatury tego gatunku niewiele przeczytałem (fantasy - i owszem). Czyli, jak można by rzec, eksperymentuję.

Zawsze początki zrozumienia świata są trudne, jednak się za bardzo nie boję (o ile nie zbombardujesz mnie terminologą nie z tej ziemi :) ). Jeśli możesz, to załóż oddzielny wątek, albo mi wyślij na maila, którego mam w profilu. Byłbym wdzięczny.

Wątek nowy chyba założę, choć przydałoby się parę rzeczy wyjaśnić, żeby nie było kompletnego zagubienia.
Co do bombardowania terminologią nie z tej ziemi, to niestety jest dość zmasowane - załączony słownik pojęć obejmuje prawie pięć (!) stron. Mógłbym ci ten słownik udostępnić, ale takie rzeczy czyta się przecież źle bez kontekstu - więc chyba zamieszczając kolejne fragmenty, będę przed nimi wyjaśniał znaczenie słów albo skrótów, które się tam pojawiają.
W "Pierwszej Krwi" rzecz się dzieje nieco wcześniej, niż w "Niezdobytych Drogach", bo w 3225 roku. Sytuację można określić pokrótce w ten sposób: jak wiesz, kiedyś ludzie toczyli z jaszczurami wojnę, ową wojnę przegrali i znaleźli się pod ich zaborem. Sthresianie przez czas jakiś żyli w pokoju, ale szybko uwikłali się w konflikt z dwiema innymi rasami - Auvelianami i Ildanami. W czasie tej wojny bronili zarówno swoich własnych planet, jak i tych ludzkich. Jedną z zaanektowanych przez jaszczury ziemskich kolonii była bardzo wysunięta planeta o nazwie Akios. Z owej planety zrobił się po jakimś czasie istny ewenement w moim uniwersum, ponieważ ukształtował się tam tygiel kulturalny - na społeczeństwo Akiosa składają się przedstawiciele wszystkich ras, co jest w moim świecie bardzo rzadkim zjawiskiem, ze względu na powszechny brak tolerancji rasowej (tylko jaszczury są pod tym względem tolerancyjne, reszta ras bardzo nie lubi, żeby na ich planetach mieszkał duży "obcy" odsetek).
No i do rzeczy - ów Akios padł w 3215 ofiarą potężnej inwazji połączonych sił auveliańskich i ildańskich. Sthresianie też wysłali tam swoje siły uderzeniowe i przez dokładnie dziesięć lat prowadzili wojnę na wyniszczenie - obie strony wciąż dosyłały dostępne im wojska i floty, licząc, że druga strona barykady szybciej się wykrwawi. Nadzieję taką mieli przede wszystkim sprzymierzeni.
Mówię o tym wszystkim, bo akcja "Pierwszej Krwi" rozgrywa się krótko po tym, jak konflikt o Akiosa się skończył - gwałtownie i brutalnie.

Dodatkowe info o "Pierwszej Krwi" - pisząc ją, dbałem nie tyle o ukazanie postaci (o co starałem się obecnie), co o stworzenie maksymalnego wrażenia, iż traktuje ona faktycznie o przedstawicielach obcej rasy, a nie przebranych ludziach. Stąd między innymi masa tej całej zakręconej terminologii (napisanie "Pierwszej Krwi" przy okazji wzbogaciło zasób wymyślonych pojęć z mojego uniwersum). Wiąże się to też z faktem, iż jaszczury są moją ulubioną rasą i jak dotąd wykreowałem im najbogatszą ze wszystkich nacji kulturę - ba, opracowałem nawet ich własny alfabet.

Sam też piszę własne teksty, ale jak na razie wolę ich nie pokazywać, a udoskonalać poprzez czytanie innych.

No, jakże to tak? Przecież bez sprawdzania tego w praniu nie dowiesz się, czy idzie ci dobrze, czy źle.

To "porozumiem" jest drętwe jak skurczybyk. Skąd wziąłeś takie słowo?

Jakoś tak samo przyszło.

Next... tym razem udało mi się zamieścić dwa kawałki.
---------------------------------------------


SYSTEM PLUVIUS
REJON PLUVIUSA III
SEKTOR GUVERA


   Porucznik Rodney czuł, że serce wali mu jak młotem, a zimny pot wciąż pokrywa mu czoło. Oddech miał przyspieszony, ruchy gwałtowne, a jego wzrok wodził po gasnących odczytach sensorów na kokpicie myśliwca, w którym siedział. Ręka jeszcze kilkakrotnie usiłowała docisnąć dźwignię przepustnicy, mimo że maszyna leciała teraz na pełnym ciągu. Rodney i tak miał wrażenie, że wlecze się jak ślimak, a jego uwagę bez przerwy przykuwał ekran podglądu nadprzestrzeni, który wprawdzie to się włączał, to wyłączał, ale dało się na nim jeszcze dostrzec niewyraźne odczyty.
   -   Cholera, wciąż tam są! – krzyknął do siebie, po czym odezwał się zrozpaczonym głosem do interkomu – Tu porucznik Adam Rodney z Trzeciej Floty! XXV Skrzydło Myśliwskie! Odbiór! Potrzebuję natychmiastowego wparcia!
   Odpowiedziała mu cisza, co tylko powiększyło jego panikę. Systemy jego myśliwca były wprawdzie i tak uszkodzone, włącznie z aparaturą łącznościową, ale ktoś musiał przecież odebrać jego wezwanie. Dopiero co opuścił tunel nadprzestrzenny, którym jego zespół uciekał nadaremnie od dłuższego czasu przed ścigającym ich wrogiem – wykorzystując utworzony przez macierzysty lotniskowiec portal, którym ten zamierzał zbiec, ale został zniszczony, zanim to się stało. Adam wiedział, że przejście otwarto w systemie Pluvius, gdzie znajdowała się kolonia GTF. Niemożliwe, żeby nie dało rady się z nią skontaktować.
   -   Powtarzam! – pilot krzyknął ponownie – Tu porucznik Rodney, Trzecia Flota, XXV Skrzydło Myśliwskie! Potrzebuję natychmiastowego wsparcia! Niech się ktoś odezwie!
   Znowu cisza. Adam chciał wołać o pomoc, ale nie było do kogo – był sam. Musiał być jakiś ratunek!
   -   Boże, już po mnie – powiedział przerażonym głosem, po czym znowu wcisnął guzik nadawania – Błagam! Niech się ktoś odezwie! Tu porucznik Rodney z Trzeciej Floty!
   Kiedy ze słuchawek wydobył się niewyraźny głos, poczuł pierwszą falę słabej ulgi.
   -   Z trudem cię odbieramy – dało się słyszeć w interkomie – Tu baza Bravo-098A, w jakim jesteś stanie?
   -   Jezu, nareszcie! – jęknął Adam – Cała moja grupa… patrol… wszyscy poszli do piachu! Jestem sam! Wytłukli wszystkich, a mój myśliwiec podziurawili jak sito…
   -   Proszę się opanować, poruczniku – głos stawał się coraz wyraźniejszy i bił z niego chłodny spokój, co kontrastowało z przepełnionym paniką tonem Rodneya – Co się stało?
   -   Jestem z XXV Skrzydła Myśliwskiego! Byliśmy wraz z resztą drugiego zespołu wydzielonego na patrolu, i dorwały się do nas te xizariańskie potwory… były ich setki! Rozwalili cały zespół! Musieliśmy trafić na ich…
   -   Spokojnie, poruczniku, jest pan w strefie bezpiecznej, zaraz skierujemy pana na kurs prosto do bazy. Wszystko jest pod kontrolą.
   -   Nie, do diabła! – zawołał Adam, który kątem oka dostrzegł, jak odczyty na podglądzie nadprzestrzeni stają się wyraźniejsze, niż dotychczas – Wyślijcie tu myśliwce! Oni…
   -   Wszystko pod kontrolą, poruczniku – powtórzył ten niewzruszony głos z drugiej strony połączenia – To system Pluvius, a my nie mamy żadnych wrogich jednostek w zasięgu sensorów kolonii, nie ma się czego obawiać.
   -   Nic nie rozumiesz! – krzyknął Rodney w ataku rozpaczy – Oni mnie śledzą! Śledzili mnie od czasu, kiedy rozwalili nasz zespół w tunelu nadprzestrzennym, a ja stamtąd zwiałem! Nie chcą pozwolić, żebym…
   -   Dlaczego pan uważa, że pana śledzą?
   -   Odczyty na sensorach…
   -   Czy nie wspominał pan, że doznał ciężkich uszkodzeń? Nic nie wykrywamy, przypuszczalnie pańskie sensory są uszkodzone.
   -   Nie, nie są! – Adam z coraz większym trudem panował nad głosem, mając świadomość, że im dłużej leci samotnie, tym mniej czasu dzieli go od zniszczenia – Nic nie rozumiesz! My i mój zespół… natknęliśmy się na jedną z ich tajnych baz! Rzucili na nas wszystko, co mieli…
   -   Proszę podać swoją dokładną pozycję, poruczniku – ton głosu w słuchawkach zmienił się, ale pozostał spokojny – Zaraz będą tam myśliwce.
   -   Za późno! O Boże…
   Rodney spojrzał naprzód, w ekran katodowy pokazujący przestrzeń przed myśliwcem, by dostrzec kilkanaście niedużych jednostek, wydostających się z portali do nadprzestrzeni i blokujących mu drogę. Nie musiał się im przyglądać, by domyśleć się, kto to. Strach niemal go sparaliżował, miał wrażenie, że krew dosłownie ścięła mu się w żyłach.
   -   Oni już tu są! – krzyknął, tracąc zupełnie panowanie nad sobą – O Boże!
   Nie zważając na słowa dobiegające z interkomu, usiłował wyminąć napastników, ale ciężko uszkodzonym myśliwcem nie dało się sprawnie manewrować.
   -   Jest tam ich cała pieprzona banda! – zawołał, wiedząc już, że niebawem zginie i chcąc teraz za wszelką cenę powiedzieć, co odkrył jego patrol – Chyba z kilkaset statków! Musicie wysłać do nich flotę! To robactwo trzeba wyplenić! Byliśmy wtedy w systemie Ma…
   Nie zdążył jednak dokończyć. Xizarianie mu na to nie pozwolili. Kiedy salwy z działek, wystrzelone z kilku wrogich myśliwców naraz, rozszarpały kadłub jego statku, kokpit eksplodował płomieniem, a ostatnie słowo porucznika Adama Rodneya przerodziło się w nieartykułowany wrzask, pełen bólu i strachu.
   W chwilę potem również ów krzyk ustał, kiedy pilot zginął wraz ze swoim myśliwcem. Xizarianie nie pozostali ani na chwilę, by podziwiać swoje dzieło zniszczenia – od razu umknęli do nadprzestrzeni tymi samymi portalami, którymi się tutaj dostali.


TERRAŃSKA BAZA ORBITALNA UNIFORM-151D
WYSOKA ORBITA JARVIS III
OBRZEŻA SEKTORA MATER


   Śniadanie było obfite, a na stół w mesie oficerskiej powędrowały tego dnia artykuły spożywcze, do których na co dzień nie było łatwego dostępu, wśród których znalazł się rosyjski kawior i wędzona ryba. Podczas konsumpcji Drake pomyślał, że przebywanie w porcie gwiezdnym, do którego regularnie docierało świeże zaopatrzenie z planety, miało swoje dobre strony. Niestety, tego dnia śniadanie miało się okazać jedną z niewielu dobrych rzeczy, jakie go spotkały.
   Myślał wcześniej, że zająwszy się poprzedniego dnia najniezbędniejszymi sprawami, będzie miał teraz chwilę wytchnienia, ale grubo się omylił. Już po opuszczeniu mesy wezwano go do asystowania przy pierwszej rutynowej kontroli, zaś na uczestnictwie przy kolejnych stracił niemal cały dzień. Wśród epizodów, które nadwyrężyły go psychicznie najsilniej, znalazła się sprzeczka z głównym inżynierem, usiłującym dowieść sprawności części urządzeń na okręcie, spośród tych wymienionych przez czifa jako uszkodzone, afera, jaka wybuchła, gdy podczas inspekcji wyszło na jaw, że większość nowych akumulatorów do dział laserowych, dostarczonych tego dnia, jest wadliwa, oraz kłótnia w kapitanacie portu, która wywiązała się podczas podjętej przez Drake’a próby nakłonienia zarządców do dostarczenia nowych części, koniecznych do odbudowy utraconej wieży plazmowej, w terminie o jeden dzień krótszym, niż pierwotnie zakładano. Gdy Henry opuścił biuro, nie osiągnąwszy swojego celu, był wściekły jak osa. Po powrocie na okręt, gdzie podano już do mesy oficerskiej obiad, zjadł posiłek w milczeniu, nie biorąc w ogóle udziału w rozmowie.
   Do tego czasu wieści o czekającym ich nowym zadaniu obiegły cały niszczyciel. Marynarze i członkowie załogi bazy orbitalnej, wykonujący swoje prace przy „Fajrero”, pracowali nieco szybciej, niż zwykle, głośno przy tym utyskując. Często też wyrażali na głos swoje zdanie o admirale Hawkes’ie oraz Naczelnym Dowództwie Floty, kiedy tylko wydawało im się, że żaden oficer ich nie słyszy. Chyba wszyscy na pokładzie okrętu dzielili ze sobą irytację na tych, którzy przydzielili im kłopotliwe zadanie, wymagające od nich większego nakładu pracy, nawet Drake.
   Ten akt solidarności załogi poprawił nastrój Henry’ego, który po obiedzie powrócił do swoich zajęć w nieco lepszym humorze. Miał doglądać załadunku jeszcze jednej partii zaopatrzenia.
   Kiedy zajrzał w papiery, dowiadując się, co tym razem zabierają na pokład, pomyślał, że musiała zajść jakaś omyłka. Po obejrzeniu zawartości jednego z niedużych kontenerów upewnił się, że wszystko się zgadza. Nie przypominał sobie jednak, aby żądał dostarczenia na okręt znacznej ilości ciężkiego uzbrojenia piechoty, w tym szturmowych karabinów laserowych M-264 oraz ręcznych działek jonowych. Najbardziej jednak jego uwagę przykuł znajdujący się w kontenerze, rozebrany na części ciężki kombinezon bojowy piechoty, wyraźnie większy i silniej opancerzony od standardowych ET-200G. Wyglądało nawet na to, iż dysponuje dużą ilością dodatkowego osprzętu. Drake ściągnął brwi, powoli odwracając się w stronę pierwszego oficera.
   -   Harvey, co to, u licha, ma znaczyć? – zapytał, kiepsko maskując zniecierpliwienie
   Barnes wyglądał na zbitego z tropu tym pytaniem.
   -   Jak to, co to ma znaczyć? – odrzekł ze zdziwieniem
   -   Ta broń, te pancerze – wskazał ręką Drake – To nie jest wyposażenie zwykłej piechoty z Korpusów Desantowych.
   -   Jasne, że nie – pierwszy oficer wciąż wyglądał na zdumionego – To sprzęt Marines.
   -   Marines? – Henry uniósł brwi, teraz po prostu zaskoczony
   -   To ty nic nie wiesz? – Barnes założył ręce, wpatrując się w komandora z rosnącym rozbawieniem
   -   O czym?
   -   Przecież dawałem ci te cholerne papiery wczoraj wieczorem. Nie przeczytałeś ich?
   Drake wysyczał przekleństwo, zły na siebie. Istotnie, nie przeczytał dokumentów, które otrzymał od oficera. Przejrzał je tylko, wyłuskując interesujące go informacje na temat misji. Najwidoczniej przeoczył przez to coś ważnego.
   -   No, nie od deski do deski – odparł w końcu zdawkowo
   -   Był tam jeszcze biuletyn z informacjami na temat nowej inicjatywy dowództwa, która wprowadzana będzie na razie stopniowo, w sektorze Guvera – rzekł Barnes – Chcą wzmocnić obronę naszych okrętów, na wypadek abordażu, więc przydzielają na nie jednostki Marines. My otrzymamy ich jako jedni z pierwszych, skoro mamy strzec takiej ważnej persony.
   -   Czemu mi nie powiedziałeś wcześniej?
   -   Jak to szło? „Po prostu daj mi ten cholerny papier”?
   -   Fakt, zapomniałem – Drake czuł teraz wyraźne zakłopotanie, zmieszane z niegasnącą wciąż złością na samego siebie – Przeczytaliście?
   -   Ja i reszta? Tak, wczoraj, przed tym, jak cię spotkałem koło twojej kajuty.
   -   Czyli tylko ja jeden, idiota, o niczym nie wiem?
   -   No, coś w tym guście.
   Drake starał się opanować zakłopotanie, przebiegając w myślach to, co wiedział o terrańskich Marines. Naturalnie, miał już kiedyś z nimi do czynienia – raz lub dwa – ale nie były to zapadające w pamięć spotkania. Owi żołnierze, selekcjonowani spośród weteranów pierwszych walk z Auvelianami, tworzyli specjalną jednostkę, odpowiednio wyposażoną i przeszkoloną do działania w trudnych warunkach. Pojawiali się zawsze, kiedy trzeba było dokonywać abordażu na wrogich okrętach lub instalacjach gwiezdnych, kiedy dochodziło do walk na powierzchniach planet o wrogim środowisku lub kiedy trzeba było przydzielić armię do obrony świeżo założonej na obcej planecie protokolonii, na której nie zakończyły się jeszcze procesy terraformowania. Nie byli natomiast jednostką bojową jako taką – przydzielano im wyłącznie specjalne zadania. Wiązał się z tym – oraz z dość ostrą selekcją – również fakt, iż Marines było niewielu. Wyposażano ich w najlepszą dostępną broń i sprzęt, aby maksymalnie wykorzystać ich potencjał.
   Mimo to fakt, że postanowiono ich wykorzystać jako część załogi na okrętach, wydał się Drake’owi znamieniem kiepsko przemyślanego planu. Marines było zbyt mało, aby obsadzić wszystkie okręty we flocie, za mało nawet, aby dać słuszną ochronę załogom tych, które walczyły w sektorze Guvera. Pozostawały przecież jeszcze zwyczajowe zadania żołnierzy z tej formacji, z których nie można było ich tak po prostu oddelegować – Marines stanowili między innymi kręgosłup Korpusów Kolonialnych. Ponadto, okręty wojenne GTF nie były wcale bezbronne wobec abordażu wrogich żołnierzy. Marynarze, choć nie byli piechotą, przechodzili szkolenie w zakresie używania standardowej broni osobistej, część z nich specjalizowała się nawet w funkcji pokładowych „strzelców”, a na okrętach zawsze znajdowały się magazyny broni, pełne karabinów i pistoletów laserowych oraz niezbędnych do ich zasilania baterii.
   -   Ilu? – zapytał w końcu Drake, dając wcześniej marynarzom znak, aby kontynuowali załadunek na pokład kontenerów z wyposażeniem Marines
   -   Jeden pluton – odrzekł krótko Barnes
   Co oznaczało zaledwie trzydziestu żołnierzy, nie licząc dowódcy i podoficerów, jak powiedział sobie w myślach Henry z irytacją. Było dokładnie tak, jak przypuszczał – skoro armia GTF nie dysponowała dużą liczbą Marines, a ci z dowództwa mimo to uparli się, aby przydzielać tych żołnierzy na pokłady okrętów, liczebność owych przydziałowych Marines okazywała się wręcz symboliczna. Drake nie myślał nawet o problemach związanych z zaopatrzeniem i zapewnieniem gościom kajut – to nie było nic poważnego, jako że niszczyciele klasy Vengo mogły wziąć na pokład pewną ilość nadprogramowych załogantów. Bardziej martwił go bezsens całego przedsięwzięcia.
   -   Kto nimi dowodzi? – zapytał zmęczonym głosem
   -   Porucznik Logan – odparł Harvey beznamiętnie
   -   Jaki on jest?
   -   Skąd mam to wiedzieć, Henry? – Pierwszy wzruszył ramionami – Przecież go nigdy nie widziałem na oczy, ani z nim nie rozmawiałem, jak mam ci odpowiedzieć na to pytanie? No, dobra – dodał, dostrzegłszy spojrzenie komandora – To dzieciak, ma dwadzieścia pięć lat.
   -   Wielu z nas służy od niedawna, Barnes, więc nie gadaj do mnie w ten sposób – uciął Drake – Zapominasz, że armię i flotę utworzono piętnaście lat temu.
   -   Wiem o tym, ale mówię poważnie – ciągnął Harvey – Dopiero co go oddelegowano na to stanowisko, a z tego, co wiem, nie ma zbyt wielu oznaczeń za uczestnictwo w bitwach. Jest w Marines głównie dlatego, że ma staż, ale nic ponadto. Ale tak poza tym, poziom żołnierzy całkiem dobry.
   -   Robi się coraz dziwniej z tymi pomysłami Dowództwa – orzekł Drake – Mam nieprzyjemne przeczucie, że to dopiero początek.



To be continued...
« Ostatnia zmiana: Listopada 30, 2011, 12:46:22 am wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane

"Mów mądrze do głupca, a nazwie cię idiotą"

Eurypides
Ranoic
Level 2-5
*
Wiadomości: 24



« Odpowiedz #9 dnia: Września 26, 2009, 05:57:11 pm »

Cóż, przyznam się bez bicia, że w kwestii SF opieram się właśnie w dużej mierze na filmach, bo z literatury tego gatunku niewiele przeczytałem (fantasy - i owszem). Czyli, jak można by rzec, eksperymentuję.

W kolejnych fragmentach to widać. Tak jakbym oglądał film. Jednak jeśli książka ma być jak film to szczerzę wolę oglądać.
 
W książkach nie lubię dziur i niedociągnięć. Tym bardziej jeśli to się tyczy bohaterów. Bohater bez przeszłości, która ukształtowała jego charakter i psychikę, nigdy nie będzie w pełni realistyczny. Jeśli będziesz traktował postaci jak aktorów (aby tylko odegrali scenkę) to robisz świadomy, i to duży, błąd. Oni powinni posiadać własne życie, historię, doświadczenia i piorytety życiowe.

Też jak na razie nie powiedziałeś jak wygląda Aneli (nawet jeśli to humanoidalny jaszczur to musi go coś wyróżniać od innych), komodor Cromwell, Henry Drake, Harvey Barnes - mam nadzieję, że nic nie przekręciłem. To jest istotne w kształtowaniu postaci. Czytelnik powinien wiedzieć, z kim ma do czynienia przy pierwszym kontakcie z tą osobą - masz pokazywać to co ma zobaczyć czytelnik.

Nie napisałeś jak wyglądają, a o bokserkach to wspomniałeś. Do tego dajesz im duszę zapominając o ciele.

Mówię o tym wszystkim, bo akcja "Pierwszej Krwi" rozgrywa się krótko po tym, jak konflikt o Akiosa się skończył - gwałtownie i brutalnie.[...]  ba, opracowałem nawet ich własny alfabet.

Sam pomysł masz naprawdę ciekawy, charaktery postaci są ciekawe, dialogi również, ale zapomniałeś o tym co wyżej już napisałem.

Co do alfabetu to jedno... wymyśl lepiej cały język i naucz się nim posługiwać ;)

No, jakże to tak? Przecież bez sprawdzania tego w praniu nie dowiesz się, czy idzie ci dobrze, czy źle.

Na razię styl trenuję, bo mi nie wychodzi tak jak bym chciał.
W międzyczasie opisuje cały świat, który chcę przedstawić (jest w klimatach fantasy): tworzę historię kultury, dziejów, zmiany mentalności każdej rasy; tworzę szczegółowe historie bohaterów (nawet tych epizodowych), kontynentów, początków całego świata...

Jak na razie mam sporo wymyślone. Dopiero później zacznę konkretne rzemiosło.

Jakoś tak samo przyszło.

Ja bym na Twoim miejscu to zmienił.

Teraz uwagi odnośnie fragmentów:

Cytuj
Jak to, co to ma znaczyć?

Zamiast przecinka powinien być znak zapytania.

Cytuj
Drake wysyczał przekleństwo, zły na siebie.

Chyba "[...], był zły na siebie." Czasownika brak.

Cytuj
[...]kiedy dochodziło do walk na powierzchniach planet o wrogim środowisku lub kiedy trzeba było[...]

Unikaj powtórzeń.

Cytuj
Marines stanowili między innymi kręgosłup Korpusów Kolonialnych

Ja uważam, że "trzon". Nie pasuje mi za bardzo  "kręgosłup" do klimatów SF.

Cytuj
   -   Kto nimi dowodzi? – zapytał zmęczonym głosem
   -   Porucznik Logan – odparł Harvey beznamiętnie
   -  Jaki on jest?

Ja bym na miejscu Drake'a zapytał Barnesa "Co o nim wiesz?". Na pewno nie tak jak jest to w tekście.

Gotrek: ja ci dam "dziór"...
« Ostatnia zmiana: Września 26, 2009, 09:26:29 pm wysłana przez Gotrek » Zapisane
Der_SpeeDer
Global Moderator
*****
Wiadomości: 343


Jaszczury GÓRĄ!


« Odpowiedz #10 dnia: Września 29, 2009, 11:52:08 pm »

W kolejnych fragmentach to widać. Tak jakbym oglądał film. Jednak jeśli książka ma być jak film to szczerzę wolę oglądać.

No cóż, wiele osób mnie za to akurat chwaliło. Że tak diabelnie dobrze się to czyta, że to bardzo obrazowe, i że widzi się tak łatwo oczami wyobraźni poszczególne sceny.

W książkach nie lubię dziur i niedociągnięć. Tym bardziej jeśli to się tyczy bohaterów. Bohater bez przeszłości, która ukształtowała jego charakter i psychikę, nigdy nie będzie w pełni realistyczny. Jeśli będziesz traktował postaci jak aktorów (aby tylko odegrali scenkę) to robisz świadomy, i to duży, błąd. Oni powinni posiadać własne życie, historię, doświadczenia i piorytety życiowe.

Mówisz tu chyba o pełnowymiarowych powieściach, gdzie takie informacje, owszem, są bardziej niż potrzebne. Ale to jest nieduże opowiadanie, gdzie mało uwagi się takim rzeczom miejsca poświęca. Nawet u zawodowych i wysoko cenionych rodzimych pisarzy z czymś takim się spotykałem (weźmy tu na przykład zbiór "Deszcze Niespokojne"). Poza tym, nie zawsze jest sens, cel i sposób stwierdzać, dlaczego ktoś jest, jaki jest. Jeżeli ktoś jest cynikiem, to z reguły po prostu się taki urodził i tak ma. Nie ma po co dociekać, jak i dlaczego.

Też jak na razie nie powiedziałeś jak wygląda Aneli (nawet jeśli to humanoidalny jaszczur to musi go coś wyróżniać od innych)

Tu z kolei leży pies pogrzebany. Gdzie jaszczurów w fantastyce nie szukasz, dwa stojące obok siebie osobniki są podobne jak dwie krople wody. Nie sposób zaznaczyć rysów twarzy, które się pojawiają u ludzi. Po oczach i włosach też nie ma co ich rozróżniać. Włosów przecież nie mają w ogóle, a oczy to zawsze czarne pionowe szparki źrenic na żółtym tle (zależnie od "dezajnu" rasy może owo tło być czerwone albo jeszcze inne).
U mnie jaszczury różnią się tzw. "ikonami" (w ich jęzorze - "kate"), czyli atrybutami w umaszczeniu skóry. Każdy ma swój indywidualny "wzór" z łusek gdzieś na skórze (vide dwie postacie z powieści - mój ulubieniec Zhack ma pomarańczowe pręgi na pysku, jak tygrys, a ikoną Zery jest ciemna plama wokół lewego oka, co wygląda, jakby nosiła na nim opaskę). Sęk w tym, że owo "gdzieś" nie zawsze znajduje się na twarzy. Jeśli Aneli ma swoją ikonę na grzebiecie, pod postacią długiej pręgi, to i tak jej nie widać, bo Sthresianie, w przeciwieństwie do wielu innych jaszczurów rodem z fantastyki, NOSZĄ ubrania.
Można też co prawda wyróżniać np. długość i szerokość pyska, ale jak ich na tej podstawie odróżniać, z dokładnością do centymetrów? Jak jeden jaszczur ma pysk długości X, a drugi X + 1 cm, to przecież się tego nie zauważa.

komodor Cromwell, Henry Drake, Harvey Barnes - mam nadzieję, że nic nie przekręciłem. To jest istotne w kształtowaniu postaci. Czytelnik powinien wiedzieć, z kim ma do czynienia przy pierwszym kontakcie z tą osobą - masz pokazywać to co ma zobaczyć czytelnik.

Często nie opisuję wyglądu postaci, zostawiając to czytelnikowi. Na podstawie moich doświadczeń z literaturą, nie uważam tego za kardynalny błąd.
Jak wygląda Cromwell, to akurat pobieżnie opisałem.

Nie napisałeś jak wyglądają, a o bokserkach to wspomniałeś. Do tego dajesz im duszę zapominając o ciele.

No patrz, rzeczywiście paradoks. :-\
Generalnie rozchodzi się o to, że z tymi bokserkami to był określony moment, element chwilowego, w danej sytuacji wyobrażenia, a nie permanentna cecha postaci, jaką jest wygląd.

Co do alfabetu to jedno... wymyśl lepiej cały język i naucz się nim posługiwać ;)

Aaah, kevase ke sa Kagar, ke savashke! Ke akes isihuar! Verena!

Twój poprzednik też lekceważąco się odnosił do alfabetu, ale jednak później z zainteresowaniem go obejrzał. Inny delikwent postanowił go "rozszyfrować" (i udało mu się). 8)

Zamiast przecinka powinien być znak zapytania.

Nie, bo Barnes w tym konkretnym momencie powtarza po prostu to, co Drake powiedział, nie rozumiejąc, skąd to pytanie.

Chyba "[...], był zły na siebie." Czasownika brak.

Znowu nie. To wyrażenie pełni rolę określnika, i dodanie "był" uczyniłoby je niegramatycznym.

Unikaj powtórzeń.

Trzeci raz - nie. W sytuacji, kiedy mamy do czynienia z wyliczanką (tak, jak tu), powtórzenia są jak najbardziej wskazane.

Ja uważam, że "trzon". Nie pasuje mi za bardzo  "kręgosłup" do klimatów SF.

Wszystko jedno. I jedno, i drugie, to określenia potoczne w tym kontekście.

Ja bym na miejscu Drake'a zapytał Barnesa "Co o nim wiesz?". Na pewno nie tak jak jest to w tekście.

"Co o nim wiesz" byłoby w tej sytuacji sztuczne i niepasujące.

Następny kawałek, że tak powiem.
-------------------------------------------------------



TERRAŃSKA BAZA ORBITALNA BRAVO-098A
WYSOKA ORBITA PLUVIUS III
SEKTOR GUVERA


   -   Kiedy to się stało? – zapytał grobowym głosem komandor Reinhardt, zwracając się do swojego adiutanta
   -   Godzinę temu, panie komandorze.
   Zaledwie przed chwilą dotarł do niego meldunek o utracie myśliwca z Trzeciej Floty, oraz nawiązanym z pilotem kontakcie. Z nagranej rozmowy wynikało, iż w jednym z układów położonych na trasie patrolu doszło do zagłady całego zespołu okrętów. Komandor siedział teraz w swoim biurze przepełniony poczuciem klęski, z którym przemieszana była skryta nadzieja. Z przeprowadzonej z pilotem – porucznikiem Adamem Rodneyem – rozmowy, wynikało, iż mogli mieć w tej sytuacji prawdziwe szczęście w nieszczęściu.
   -   Cholera, ile razy mam powtarzać, że chcę otrzymywać z miejsca wszelkie meldunki, poruczniku? – rzekł Reinhardt ze złością – Zrobiliście coś w tej sprawie?
   -   Kapitan Grant wysłał eskadrę myśliwców w rejon ostatniej pozycji porucznika Rodneya, ale znaleźli tylko szczątki jego maszyny…
   -   Oczywiście, że je znaleźli, a czego innego się spodziewali? – komandor zerwał się ze swojego miejsca – Że Xizarianie będą tam na nich czekać z komitetem?
   -   Kapitan miał nadzieję, że uda się zlokalizować nieprzyjaciela poprzez pozostający jeszcze tunel nadprzestrzenny…
   -   Idiota – uciął Reinhardt – Z przedstawionego przez pana biegu wydarzeń, poruczniku, jasno wynika, że te przerośnięte insekty zjawiły się tam tylko po to, żeby dokończyć brudną robotę. Niewykluczone, że także po to, aby pozbyć się Rodneya, zanim zdoła powiedzieć nam przez interkom coś ważnego. Ani im było w głowie czekanie, aż my coś przyślemy. Wciąż macie to nagranie?
   -   Tak jest, komandorze. Zachowaliśmy zapis w konsoli komunikacyjnej, w centrali.
   -   Chcę go wysłuchać osobiście, poruczniku – komandor ruszył w stronę drzwi, poprawiając mundur – Przy okazji pogadam o tym z kapitanem Grantem.
   Adiutant wyraźnie chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zamilkł w pół słowa. Następnie udał się pospiesznie w ślad za oddalającym się Reinhardtem. Komandor nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi, jak gdyby już zapomniał o jego obecności. Znał doskonale drogę do stanowiska w centrali – trochę czasu spędził jako dowódca tutejszej placówki – więc dotarł tam szybko, a kiedy już znalazł się w środku, ogarnąwszy wzrokiem halę z rzędami techników zajmujących swoje miejsca przy komputerach, spojrzał na znajdujący się po prawej podest dowódcy, usytuowany dokładnie naprzeciwko kilku dużych wyświetlaczy na przeciwległej ścianie. Kapitan John Grant wciąż się tam znajdował.
   Młodszy oficer dostrzegł swojego przełożonego, gdy ten był jeszcze w połowie drogi, a wyraz jego twarzy wskazywał, że przeczuwa nadchodzące kłopoty. Reinhardt poczuł coś w rodzaju mściwej satysfakcji, obserwując rosnące zakłopotanie Granta.
   -   Dzień dobry, panie komandorze... – zaczął John, stając na baczność i salutując, kiedy tylko przełożony się zbliżył
   -   Co to ma znaczyć, kapitanie? – warknął Reinhardt, nie zawracając sobie nawet głowy odsalutowywaniem – Dlaczego nie dowiaduję się z miejsca o wydarzeniach, jakie miały miejsce, a pan marnotrawi w międzyczasie wojskowe zasoby i cenny czas na bezsensowne akcje?
   -   Komandorze, ja… – spróbował kontynuować Grant, ale dowódca nie dał mu skończyć
   -   Stój pan na baczność, kiedy do pana mówię! – krzyknął Reinhardt – Gdyby mnie pan zawiadomił wcześniej, od razu zaczęlibyśmy działać, być może organizowalibyśmy już pogoń za tymi xizariańskimi bękartami! Zamiast tego, wysyła pan małe zespoły myśliwców, by odnaleźć szczątki, co do których wiadomo, że powinny tam być!
   -   Komandorze, liczyliśmy na namiar poprzez portal…
   -   Słyszałem już o tym, kapitanie – ton głosu Reinhardta, o ile to w ogóle możliwe, zrobił się jeszcze bardziej zagniewany – Oficer pańskiej rangi powinien doskonale zdawać sobie sprawę, że takie nadzieje są pozbawione jakichkolwiek podstaw! Podam pana jeszcze dzisiaj do raportu za niedopełnienie swoich obowiązków służbowych! A na przyszłość radzę panu pamiętać, że chcę co do minuty wiedzieć, co się tutaj dzieje! Czy to jasne?
   -   Tak jest, panie komandorze – odrzekł Grant z trudem
   -   Spocznij – nakazał Reinhardt, po czym ominął kapitana, kierując się w stronę panelu dowódczego komputera – Chcę wreszcie sam usłyszeć, co się tutaj działo. Podobno wciąż macie zapis z przeprowadzonej rozmowy. Proszę go odtworzyć, natychmiast.
   Technik, który wcześniej przypatrywał się reprymendzie dowódcy, spoglądając na kapitana z tłumionym współczuciem, teraz usłuchał polecenia, odnajdując plik w pamięci komputera i puszczając go przez głośnik. Reinhardt bez słowa zasiadł na miejscu zajmowanym wcześniej przez Granta, uważnie przysłuchując się rozmowie, i koncentrując swoją uwagę na ostatnich słowach Rodneya, nim ten zginął w eksplozji własnego myśliwca.
   -   Trzecia flota – powiedział po tym, jak nagranie ustało, jakby w zamyśleniu – Trzecia flota… dwudzieste piąte skrzydło… kapitanie? – rzekł w końcu, odwracając się od panelu
   -   Tak, komandorze?
   -   Ustalaliście już, który to był patrol?
   -   Tak jest, komandorze. Drugi Zespół Wydzielony, w trakcie patrolu obejmującego dwadzieścia systemów. W sumie ponad sto pięćdziesiąt planet.
   -   Przynajmniej tyle – mruknął Reinhardt, niemal ułagodzony – Wielka szkoda, że porucznik Adam Rodney nie zdołał nam wyjawić nazwy systemu, w którym odnaleźli bazę tych xizariańskich piratów. Ale skoro wiemy, która to grupa i która trasa, może nam wystarczyć ta jedna sylaba. Odtworzyliście już, jak mniemam, planowany szlak patrolowy?
   -   Tak jest, komandorze.
   -   To dobrze. Nanieście to na ekran i wywołajcie mapę sektora. Nie ma tam zbyt wielu układów na literę „m”, powinniśmy znaleźć właściwy.
   -   Gotowe, komandorze.
   Reinhardt spojrzał na mapę, która pojawiła się na ekranie. Trasa patrolu była na niej wyraźnie zaznaczona, wraz z nazwami systemów, które miał zbadać Drugi Zespół. Dwa spośród tych ostatnich przykuły jego uwagę.
   -   Ma – powiedział, powtarzając ostatnią wypowiedzianą przez Rodneya sylabę, kiedy ten nie skończył wymawiania całej nazwy układu – To może być system Matthius albo Mallok.
   -   Zgadza się, panie komandorze – potwierdził jeden z techników – obydwa są na trasie patrolu. Pierwszy z nich liczy osiem planet, drugi jedenaście. Nie są zagospodarowane.
   -   Taaak – zgodził się przeciągle Reinhardt – Idealne miejsce na gniazdo tych łajdackich sukinsynów. Ale są całkiem blisko zamieszkanej przestrzeni.
   -   Nie odnotowano ataków na żadne z pobliskich planet, nie było też napaści na statki w ich bezpośredniej okolicy – wtrącił szybko technik
   -   Nie ułatwiają nam zadania, te insekty – burknął komandor – Trzymają się z dala od lepiej strzeżonych rejonów i starają się nie wzbudzać podejrzeń. Ale sposób zawsze się znajdzie. Sprawdźcie rejestry ataków w materiałach archiwalnych i porównajcie je z naszą mapą.
   Przez długą minutę Reinhardt milczał, obserwując, jak pracują technicy. Z każdą chwilą na planie sektora przybywało zaznaczonych na czerwono obszarów, gdzie atakowano konwoje, aż w końcu wszystko ułożyło się w pełen obraz sytuacji.
   -   Zakończyliśmy porównania – oznajmił technik – Wygląda na to, że ataki mogły nadchodzić z każdego z tych systemów.
   Komandor skrzywił się. Byli tak blisko odkrycia lokalizacji tajnej bazy łupieżców, a jednocześnie tak daleko. Musiał być jakiś sposób, żeby się tego dowiedzieć.
   -   Może bazy tych drani znajdują się w obydwu układach?
   -   Komandorze – wtrącił Grant – To możliwe, ale nie mamy dość sił, aby przeprowadzić dwie duże ofensywy naraz. Musielibyśmy wysłać jednostki zwiadowcze, żeby…
   -   Wykluczone – uciął Reinhardt – Podobno to robactwo jest w stanie się wyprowadzić ze swojego siedliska w ciągu kilku godzin w razie zagrożenia. Zapewne po tym, jak Rodney im się wymknął, obawiają się, że mógł udzielić informacji co do położenia ich bazy. To zwiększa ich czujność. A kiedy wykryją nasze statki zwiadowcze, ogłoszą pełen alarm. Nie tylko będą gotowi do ucieczki, ale także do obrony przed naszym atakiem. Musimy ich zaskoczyć, o ile to możliwe. Musimy wzbudzić w nich pewność, że o niczym nie wiemy.
   -   Tak jest, panie komandorze – zgodził się Grant
   -   Zanim upewnimy się co do tego, gdzie jest ich baza, sami musimy być gotowi do ewentualnej operacji – stwierdził Reinhardt – Połączcie mnie natychmiast z admirałem Hawkesem.


TERRAŃSKA BAZA ORBITALNA UNIFORM-151D
WYSOKA ORBITA JARVIS III
OBRZEŻA SEKTORA MATER


   Marines, którzy mieli się zjawić już nazajutrz, przybyli w rzeczywistości trzy dni później, ale Drake nie próbował nawet dociekać przyczyn tego opóźnienia. W gruncie rzeczy przeczuwał, że im dłużej tych żołnierzy nie będzie jeszcze na pokładzie, tym mniej kłopotów będzie miał na głowie.
   Do tego czasu udało im się prawie skończyć budowę utraconej wieżyczki, choć wciąż były jakieś problemy z przewodami plazmowymi. Zakończyli też cały szereg innych napraw, ale jak na razie żadnej naprawdę istotnej – szybko szło tylko z drobnostkami pokroju gasnących w jednym z korytarzy świateł, czy też akumulatorów do czyścicieli w łaźni. To zaś bardzo irytowało Drake’a, który, im bardziej zbliżał się termin przybycia admirała Hawkesa, tym mocniej był tym wszystkim sfrustrowany.
   -   Cholerny, cholerny świat – mruczał pod nosem, kiedy około południa zjawił się w hali wejściowej doku, by tam powitać porucznika Logana i jego ludzi
   -   Nie zrzędź tyle, Henry – skomentował stojący obok Barnes
   -   Wszyscy w tym siedzimy, ale tylko ty narzekasz – dodał drugi oficer, Klaus Harland
   -   Tylko on? – zapytał Harvey – I ty to powiedziałeś?
   -   A czyjego trucia słuchaliśmy wczoraj wieczorem przez pół godziny, jak nie twojego, Harland? – wtrącił Trzeci, Bernard Grey
   -   I to pomimo, że tyle razy ci mówiliśmy, żebyś się zamknął?
   -   Dobra, wystarczy – uciszył ich Drake, zanim Klaus zdążył wymówić ripostę, gdyż widział już nadchodzącego porucznika Logana w granatowym mundurze Marines, któremu towarzyszyło trzech sierżantów – Może chociaż teraz róbmy dobrą minę.
   Przybysze zasalutowali przepisowo, kiedy tylko zjawili się dość blisko, wymieniając zwyczajowe uprzejmości. Henry nie mówił zbyt wiele, więcej uwagi poświęcając obserwowaniu oficera.
   Porucznik Logan okazał się młodym, potężnym mężczyzną o gładkich rysach twarzy. Nosił krótko przystrzyżony wąs, który kompletnie do niego nie pasował i Drake podejrzewał, że oficer Marines otrzymywałby pod tym adresem sporo kpiących uwag, gdyby nie jego wzrost. To właśnie on przydawał mu tej odrobiny respektu – komandor miał wrażenie, że Logan mógłby go bez problemu powalić na posadzkę jednym ciosem, zanim on zdążyłby zareagować.
   -   Jak pan zapewne wie, komandorze – mówił porucznik, zwracając się do Drake’a – Mamy zostać przydzieleni na pański okręt tylko na czas tego lotu.
   -   Oczywiście, poruczniku – odparł Henry – Już nas o wszystkim poinformowano.
   -   Dobrze. Czy kajuty dla moich ludzi są już gotowe, panie komandorze? – Logan, mimo swojego wieku, sprawiał wrażenie sztywniaka oficjalnym i monotonnym głosem, jakim się wypowiadał
   -   Tak, poruczniku. Czekamy tylko na resztę. Gdzie jest pański pluton?
   -   Niebawem tu będą, panie komandorze. Proszę nam wskazać nasze kwatery, a my sami się już sobą zajmiemy.
   -   Mam nadzieję, że się szybko przyzwyczaicie, bo możemy odlecieć niebawem – Drake powiedział to, choć w duchu przeklinał admirała Hawkesa za fakt, że w ogóle się z nimi nie liczy, i że gotów jest wysłać ich do akcji nawet wtedy, gdy nie są do niej przygotowani
   -   Nie wątpię, panie komandorze – Marine skinął głową – Ufam, że będzie nam się dobrze współpracowało.
   „Ta, oby”, powiedział w myślach Drake sardonicznie, jako że mimo zawartej w dokumencie z dowództwa argumentacji na temat nowej inicjatywy, nadal uważał pomysł przydzielania po pluton Marines na okręt za idiotyczny.
   -   Proszę za nami – Henry wskazał okręt – Oprowadzimy panów.
   Liczył, że wskazując gościom ich kwatery, oraz pokazując ważniejsze pomieszczenia okrętu, takie jak magazyny broni, drogi na stanowiska bojowe, mostek, czy mesę, trochę się odpręży i nawiąże bardziej luźną rozmowę, ale się omylił. W miarę upływu czasu coraz bardziej marzył o tym, by znaleźć się gdzieś indziej. Logan zaś nie ułatwiał mu zadania, jako że wciąż mówił tym samym, irytująco oficjalnym tonem. Nawet Barnes i pozostali zrezygnowali z prób skierowania wymiany zdań na inne tory.
   -   Co do montera pancerzy, nie wiem, czy będzie pasował do waszych – ciągnął Drake, kończąc oprowadzanie gości – Jest przystosowany do standardowych ET-200G…
   -   Poradzi też sobie z naszymi ET-400, panie komandorze, te wszystkie modele są do siebie zasadniczo podobne – rzekł Logan, machając uspokajająco ręką – Jak już mówiłem, doskonale sobie poradzimy, proszę się nie martwić takimi sprawami.
   Odwrócił się do Henry’ego, po czym dodał:
   -   Musicie nam teraz wybaczyć, panie komandorze, ale powinniśmy wrócić do reszty plutonu. Dokonamy jeszcze jednego przeglądu żołnierzy, a potem zjawimy się tutaj ponownie wraz z nimi.
   -   Dobrze – odparł beznamiętnie Drake – Możecie odejść, znacie drogę.
   -   Naturalnie.
   Komandor nie dbał o to, że każąc odejść Marines, nie odprowadzając ich nawet do wyjścia, okazał im pewny brak uprzejmości. Po prostu był już tym wszystkim zmęczony. Twarze stojących za nim oficerów pozostały bez wyrazu, i nikt się nie odzywał, poza Drake’iem, który po długiej chwili ciszy powiedział wreszcie głośno:
   -   Kurwa mać, zabiję tego idiotę, który wpadł na pomysł z dawaniem nam Marines na pokład.
   -   Drake, a ty wciąż swoje – skomentował Harvey z uśmiechem


To be continued...
« Ostatnia zmiana: Lipca 31, 2011, 07:07:27 pm wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane

"Mów mądrze do głupca, a nazwie cię idiotą"

Eurypides
Ranoic
Level 2-5
*
Wiadomości: 24



« Odpowiedz #11 dnia: Września 30, 2009, 08:37:52 am »

Poza tym, nie zawsze jest sens, cel i sposób stwierdzać, dlaczego ktoś jest, jaki jest. Jeżeli ktoś jest cynikiem, to z reguły po prostu się taki urodził i tak ma. Nie ma po co dociekać, jak i dlaczego.

Zawsze jest sens napisać to jedno, czy dwa zdania o psychice postaci. Nie wszystkie cechy charakteru są uwarunkowane genetycznie.

Co do wyglądu. Powiedz mi jak powinienem sobie wyobrazić karabin laserowy M-264, czy kombinezon bojowy  ET-202G? Mundury, "pancerze" i broń w naszym współczesnym świecie wyglądają tak, a nie inaczej ponieważ pełnią ściśle określone funkcje i cechy budowy powiązane są z nimi. U bohatera natomiast istotny jest wygląd, jak u każdego zwykłego człowieka. Po wyglądzie można się domyślać jaki ktoś jest i przybliży czytelnikowi postać.
Dowolność w wyobrażaniu sobie elementów świata jest fajna, ale odpowiedzmy sobie na jedno zasadnicze pytanie: Ten świat należy do Ciebie, czy do mnie?

U mnie jaszczury różnią się tzw. "ikonami" (w ich jęzorze - "kate"), czyli atrybutami w umaszczeniu skóry. Każdy ma swój indywidualny "wzór" z łusek gdzieś na skórze

Już myślałem, że wszystkie jaszczury będą identyczne. "Ikonymi" mi rozjaśniły stan rzeczy.

Twój poprzednik też lekceważąco się odnosił do alfabetu, ale jednak później z zainteresowaniem go obejrzał. Inny delikwent postanowił go "rozszyfrować" (i udało mu się). 8)

Źle mnie zrozumiałeś. Nie lekceważę Twojej pracy nad alfabetem, bo sam wiem jak trudno jest wymyślić.  Jednak nie użyjesz go bezpośrednio w książce, bo to by wymagało opracowania czcionki i znacznego wysiłku od czytelnika, aby zrozumieć, o co chodzi.
Dlatego powiedziałem o języku.

Aaah, kevase ke sa Kagar, ke savashke! Ke akes isihuar! Verena!

Fajnie, że wiem o co chodzi :D

Nie, bo Barnes w tym konkretnym momencie powtarza po prostu to, co Drake powiedział, nie rozumiejąc, skąd to pytanie.

[...]

Znowu nie. To wyrażenie pełni rolę określnika, i dodanie "był" uczyniłoby je niegramatycznym.

[...]

Trzeci raz - nie. W sytuacji, kiedy mamy do czynienia z wyliczanką (tak, jak tu), powtórzenia są jak najbardziej wskazane.

Mój błąd.

"Co o nim wiesz" byłoby w tej sytuacji sztuczne i niepasujące.

Czemu tak myślisz?
« Ostatnia zmiana: Września 30, 2009, 02:13:21 pm wysłana przez Ranoic » Zapisane
Der_SpeeDer
Global Moderator
*****
Wiadomości: 343


Jaszczury GÓRĄ!


« Odpowiedz #12 dnia: Października 01, 2009, 04:06:25 pm »

Zawsze jest sens napisać to jedno, czy dwa zdania o psychice postaci. Nie wszystkie cechy charakteru są uwarunkowane genetycznie.

No cóż, w końcu Zhackowi nakreśliłem cały życiorys, dość przykry i traumatyczny (w każdym razie jedno wydarzenie w nim było szczególnie traumatyczne), wyjaśniający, dlaczego jest, jaki jest. Z tym, że Zhack to postać o dość skrajnej osobowości, w przypadku której bez takiego życiorysu nie mogłoby się obyć. Samo bycie cynikiem to trochę za mało, żeby się w tym doszukiwać głębszych przyczyn.

Co do wyglądu. Powiedz mi jak powinienem sobie wyobrazić karabin laserowy M-264, czy kombinezon bojowy  ET-202G? (...)
Dowolność w wyobrażaniu sobie elementów świata jest fajna, ale odpowiedzmy sobie na jedno zasadnicze pytanie: Ten świat należy do Ciebie, czy do mnie?

OK, masz rację, z tym, że sprawy merytoryczne a kosmetyczne to jednak dwie różne rzeczy. Naturalnie, jeśli się już jakaś broń czy sprzęt pojawia, coś tam na ich temat skrobię, ale z reguły niedużo. Czasem też na jednych elementach skupiam się bardziej, niż na innych - przykładowo, kiedy opisuję kombinezony jaszczurów, nie zagłębiam się w szczegóły, natomiast poświęcam trochę uwagi temu, jak wyglądają ich hełmy i wizjery (bo przecież są inne, niż ludzkie - hełm noszony przez człowieka na łeb jaszczura nie wejdzie, bo za długi pysk i w ogóle nie ten kształt). Nadmieniam też niekiedy, opisując jaszczury w normalnym ubiorze, że nie mają butów, oraz że nogawki ich spodni są na dole zaciśnięte opaskami.
Czasami też zdarzało się, że opisywałem coś, a potem tego żałowałem - kiedyś na przykład zrobiłem opis jednego ze strojów bitewnych, podając parę szczegółów, a obecnie ów opis wydaje mi się kiepski.

Źle mnie zrozumiałeś. Nie lekceważę Twojej pracy nad alfabetem, bo sam wiem jak trudno jest wymyślić.  Jednak nie użyjesz go bezpośrednio w książce, bo to by wymagało opracowania czcionki i znacznego wysiłku od czytelnika, aby zrozumieć, o co chodzi.

Przecież można wkleić tekst do książki. Tłumaczenie, co jest co, też mogłoby się w kontekście pojawić.

Ale cóż, może i masz rację. Po prostu - ke give epar viora on Daerion vas 8).

Fajnie, że wiem o co chodzi :D

Była to nieuprzejma tyrada - naturalnie nic osobistego, jeno pokazanie możliwości.

W wolnym tłumaczeniu było to "Aaach, idź do Kagara, ty szumowino! Jesteś wkur**ający! Do widzenia!"

Tu warto też nadmienić o dwóch słowach - Kagar to jest smok ciemności, ichni odpowiednik diabła/szatana.
Savashke z kolei, tu przełożone na szumowinę, to w istocie nieprzetłumaczalna obelga, która w znaczeniu jest do szumowiny (czy też drania, bękarta) może zbliżona, ale ma nieporównywalnie mocniejszy wydźwięk i jest wśród Sthresian nie nadużywana.

Czemu tak myślisz?

No bo patrz - jak z kumplem gadasz o osobie, której ty nie znasz, a on tak, to zapytałbyś go w takiej sytuacji "co o nim wiesz?"? Czy może raczej właśnie "Jaki on jest?" albo "Co to za gość?". "Co o nim wiesz" jest sztuczne i drętwe.

Kolejny fragment... i niestety jak na razie ostatni, bo wyczerpałem już te 27 stron tekstu. I jak na razie pisać więcej nie będę, z racji faktu, że widmo egzaminów wciąż nade mną wisi i nie mogę poświęcić kilku godzin w ciągu dnia na napisanie kolejnego kawałka.
Ale za to zaraz wkleję w innym temacie pierwszy fragment "Pierwszej Krwi", a to opowiadanie jest już ukończone.
---------------------------------------------------------


CIĘŻKI KRĄŻOWNIK „HYDRA”, KLASA MINOTAUR
WYSOKA ORBITA PLUVIUS III
SEKTOR GUVERA


    Reinhardt wszedł do surowego pokoju odpraw, minąwszy dwóch wartowników przy drzwiach, po czym zasalutował niedbale, gdy naprzeciw wyszedł mu wyższy rangą oficer, wstając ze swojego miejsca. Posiadał on dystynkcje wiceadmiralskie, a mimo to wyglądał na bardzo młodego.
   -   Panie komandorze – rzekł, odpowiadając na jego salut i wyciągając rękę – Dobrze, że się pan zjawił.
   -   Dzień dobry, wiceadmirale.
   Mówiąc to, Reinhardt ściągnął brwi, obserwując rozmówcę z rosnącym niepokojem. W gruncie rzeczy mógł się tego spodziewać – zamiast samego admirała Hawkesa, zjawił się tutaj jego oficer.
   Od rozmowy z dowódcą Trzeciej Floty minęło już kilka dni, i obecnie wszyscy w dowództwie wiedzieli o incydencie, jaki nastąpił w systemie Pluvius. Admiralicja przychyliła się do propozycji, aby niezwłocznie wysłać grupę uderzeniową z zadaniem zaatakowania baz xizariańskich łupieżców, jednak sam admirał Hawkes nie mógł wziąć w tym udziału. Jak się okazało, nie było możliwe, aby opuścił w tym celu swoje stanowisko w najbliższym czasie. Co więcej, dowództwo uznało, iż ściąganie głównych sił jego floty będzie zbyt czasochłonne. Wobec tego operacją miał się zająć jeden z podwładnych admirała.
   Człowiekiem tym był wiceadmirał Daniel Skawiński, dowódca jednej z grup Trzeciej Floty, mający pod swoją bezpośrednią komendą około pięćdziesięciu okrętów, nie licząc osłony myśliwców. Dzisiejszego dnia pojawił się na swoim krążowniku, w asyście ośmiu niszczycieli oraz lotniskowca, i w najbliższym czasie miał oczekiwać na zebranie się reszty grupy uderzeniowej, której nadano już dumną – i dość pretensjonalną w mniemaniu Reinhardta – nazwę Czwartego Zespołu Operacyjnego.
   Komandora martwił przy tym nie tylko sam fakt, iż udziału w operacji nie weźmie cała flota. Wiceadmirał Skawiński był człowiekiem młodym, co dało się spostrzec już na pierwszy rzut oka.
   Daniel najwyraźniej dobrze odczytał wyraz twarzy Reinhardta, bowiem jego oczy zwęziły się, a przyjazne nastawienie jakby przyblakło.
   -   Czy coś jest nie tak, komandorze? – zapytał z niepokojem
   -   Gdzieżby, po prostu wciąż żałuję, że admirał nie mógł się tym zająć osobiście – odparł Reinhardt, postanawiając, iż będzie wobec wiceadmirała szczery
   -   Rozumiem, że powątpiewa pan w moje zdolności? – na twarzy Skawińskiego pojawił się ledwo dostrzegalny uśmiech
   -   Proszę mnie źle nie zrozumieć, wiceadmirale. Otrzymał pan tę nominację niedawno, brak panu doświadczenia…
   -   Gdyby nie średnia wieku członków admiralicji – uciął Daniel – Może to, co pan mówi, miałoby sens, komandorze. Jak mi się zdaje, jest pan jednym z tych, którzy łatwo zapominają, że wojska soreviańskie wycofały się z naszych światów zaledwie szesnaście lat temu.
   -   Jakoś mnie to nie pociesza, wiceadmirale.
   Skawiński cofnął się o krok, tak że Reinhardt mógł dostrzec siedzących przy stole za jego plecami oficerów, którzy pochodzili zapewne z podlegających Danielowi okrętów.
   -   Nie będę się teraz z panem na ten temat kłócił, komandorze – rzekł Skawiński, wykonując zapraszający gest ręką – A już na pewno nie przy moich oficerach. Proszę usiąść, mamy ważniejsze rzeczy do omówienia.
   Reinhardt bez słowa zasiadł na jednym z pustych foteli przy stole, wymieniając spojrzenia z resztą oficerów. Został zaproszony na wstępną naradę na pokładzie flagowego okrętu wiceadmirała, choć nie wiedział jeszcze, po co. Nie dysponował informacjami ponad te, o których było już wiadomo w dowództwie, może poza tym, w jakim systemie według ostatnich ustaleń znajduje się baza xizariańskich piratów.
   Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca, przemówił Skawiński.
   -   Nasze spotkanie będzie miało charakter ogólny, ponieważ cały zespół zbierze się w systemie Pluvius dopiero w przeciągu około tygodnia – orzekł głośno – Ale skoro już tutaj jesteśmy, możemy poczynić kilka wstępnych ustaleń.
   -   Jak mniemam, wie pan, wiceadmirale, o który tu układ w końcu chodzi? – wtrącił Reinhardt nieuprzejmie
   -   Mam takie informacje – odparł spokojnie Skawiński – Jak udało wam się stwierdzić w oparciu o dane na temat rewiru patrolu Drugiego Zespołu Wydzielonego, owa flotylla mogła się wówczas znajdować tylko w systemie Matthius.
   -   Oczywiście, bo przecież Mallok był przedostatnim układem na ich trasie, a opuścili bazę na Caliban IV zaledwie miesiąc temu.
   -   Nie musi mnie pan wprowadzać w szczegóły – Daniel machnął ręką – Plan jest jak na razie prosty. Oceniamy, że Czwarty Zespół Operacyjny zbierze się tutaj w ciągu tygodnia, najwyżej z dwudniowym opóźnieniem, przelot do systemu Matthius nie potrwa zaś długo, nie będziemy nawet pakować załóg do komór kriogenicznych.
   -   Ile okrętów będzie miał pan do dyspozycji? – wtrącił ponownie Reinhardt
   -   Jeśli obawia się pan o to, czy dostatecznie dużo, aby rozprawić się z tymi piratami…
   -   Ten patrol składał się z dwunastu okrętów, a Xizarianie zrobili z niego miazgę. Nie wspomnę już o tym, że skoro z takich baz wysyłane są bandy nawet po czterdzieści…
   -   Rozumiem, że naprawdę obawia się pan o to, że nie jestem odpowiednią osobą do tego zadania, komandorze – Skawiński po raz pierwszy się zachmurzył – Ale proszę przyjąć do wiadomości, że to mój problem, a nie pański. Poza tym śmiem twierdzić, że mam spore szanse na wygraną, skoro trzonem zespołu będzie dwadzieścia niszczycieli i ten nowy krążownik klasy Minotaur.
   -   Ach tak, nie zapominajmy o cennym krążowniku – rzekł Reinhardt sardonicznie
   Okręt flagowy wiceadmirała Skawińskiego był nową konstrukcją, jednym z pierwszych wyprodukowanych egzemplarzy ciężkiego krążownika, które miały wejść do powszechnej służby dopiero za kilka lat, po tym, jak zostaną uznane za udany projekt. To ostatnie zamierzano ocenić po efektach użycia tych okrętów w prawdziwych bitwach. Minotaury były uzbrojone w pokaźny arsenał ciężkiej broni, czyniący je skutecznymi w walce z dużymi okrętami wroga, z czego Reinhardt zdawał sobie sprawę. Zdawał sobie jednak również sprawę, że Minotaury są jednocześnie bezbronne wobec myśliwców i szturmowców, które stanowiły znaczny procent sił xizariańskich piratów.
   -   Proszę darować sobie sarkazm – wiceadmirał wyglądał na zirytowanego zachowaniem komandora, ale głos miał spokojny – Nie zaprosiłem pana, aby krytykował pan moje zdolności. Poza tym, mimo że nie jest pan moim podwładnym, wciąż przewyższam pana rangą, o czym powinien pan pamiętać.
   -   Tak jest, wiceadmirale – odrzekł Reinhardt, postanowiwszy nie okazywać już wobec Daniela dalszej wrogości – Proszę o wybaczenie, niepokoję się po prostu o przebieg tej bitwy. Strata kilkudziesięciu okrętów nie wpłynie dobrze na stan naszej floty wojennej.
   -   To przede wszystkim mój problem, komandorze. Ale mogę pana zapewnić, że wiem, co robię. W odpowiedzi zaś na pańskie wcześniejsze pytanie, poza wsparciem dwudziestu niszczycieli, będziemy jeszcze mieli trzydzieści korwet oraz cztery lotniskowce.
   -   Nie będziecie brać jeńców? – zapytał Reinhardt, zorientowawszy się, że Skawiński nie wymienił żadnej jednostki abordażowej lub desantowej
   -   Nie będziemy, komandorze – odparł wiceadmirał z chłodną stanowczością – Nikt w dowództwie nie widzi takiej potrzeby. Mamy prosty rozkaz: znaleźć i zniszczyć.
   -   A co ja do tego mam?
   Skawiński otworzył gwałtownie usta, by coś powiedzieć, ale powstrzymał się. Przez chwilę milczał, mierząc Reinhardta spojrzeniem pełnym dezaprobaty, po czym wreszcie się odezwał.
   -   Odpowiem panu na to pytanie pod jednym warunkiem, komandorze – powiedział tonem skargi, stukając rytmicznie palcami o blat w geście zniecierpliwienia
   -   Jakim?
   -   Nie będzie mi pan więcej przerywał – Skawiński pochylił się nad stołem – Nie jest pan tutaj jedynym oficerem, a ja miałem zamiar zreferować sprawę, jak należy, i dojść do pana później. Spodziewałbym się więcej po kimś, kto jeszcze przed chwilą poddawał w wątpliwość moje kwalifikacje.
   -   Raz jeszcze proszę o wybaczenie – odrzekł Reinhardt – Zapewniam, że nie będę już pana niepokoił.
   Skawiński zrobił wymuszony uśmiech.
   -   Mam nadzieję – rzekł ze spokojem – A co się tyczy pańskiego udziału w operacji, to mamy do pana kilka spraw, dość drobnych. Pierwsza to fakt, że będziemy musieli użyć stacjonujących na Pluviusie III sił myśliwskich. Powinien pan ich w najbliższym czasie oddelegować do Zespołu Operacyjnego.
   -   Uszczuplicie garnizon? – powiedział Reinhardt, rozpierając się w fotelu – Ile eskadr konkretnie macie zamiar włączyć do operacji?
   -   Minimum dwadzieścia. Użyjemy niszczycieli do ich przetransportowania na miejsce.
   -   Myślę, że nie będzie z tym problemów. Kiedy mają być gotowi?
   -   Najpóźniej na dzień przed odlotem. Poza tym, jest jeszcze ta druga sprawa.
   -   Mianowicie?
   -   Czysta formalność. Musi nam pan zapewnić zaopatrzenie w związku z misją, a także trzymać bazę na orbicie w stanie gotowości na nasz powrót z operacji. Możemy potrzebować po tym wszystkim pomocy.
   -   Jeśli będzie to konieczne, wyślę swoje jednostki ratownicze do wydobywania ludzi z wraków, oczywiście tylko jeżeli coś schrzanicie i wrócą niedobitki.
   Skawiński roześmiał się ponuro.
   -   Jak pan uważa. Wreszcie, po trzecie, będziemy musieli również pozbawić pana całej lokalnej jednostki Marines.
   -   Marines? – powtórzył Reinhardt, unosząc brwi
   -   Jeżeli nie słyszał pan o nowej inicjatywie dowództwa floty, to poinformuję pana, że ci żołnierze będą nam bardzo przydatni, zważywszy na fakt, jak często stosowaną przez Xizarian taktyką jest abordaż.
   -   Ile kompanii będziecie potrzebowali?
   -   Wszystkich. Całego garnizonu.
   Reinhardt milczał przez długą chwilę, nim w końcu skinął głową.
   -   Czy to wszystko, wiceadmirale? – zapytał
   -   Tak, chyba że sam ma pan coś do powiedzenia w tej materii. Coś, o czym się jeszcze nie dowiedziałem z dowództwa. Dysponuje pan jakimiś danymi, poza lokalizacją wrogiej bazy? Na temat ilości okrętów, jaką tam trzymają, umocnień, poziomu żołnierzy?
   Ponownie nastąpiła chwila milczenia.
   -   Nie, wiceadmirale – odparł Reinhardt
   -   Świetnie – Skawiński sięgnął po niewielki pilot, wciskając guzik, wskutek czego włączył się holograficzny wyświetlacz usytuowany na stole – Może pan zostać na odprawie, jeśli tylko będzie pan milczał. My tymczasem omówimy kwestie natury taktycznej.
   Wyświetlacz ukazał trójwymiarową mapę Drogi Mlecznej, by po chwili zacząć szybko, lecz stopniowo zwiększać jej skalę. Mapa całej galaktyki stała się mapą sektora, ta zaś wycentrowała się na jednym z układów i powiększyła jego model tak, że snop wyświetlacza holograficznego ukazywał już tylko osiem planet, orbitujących wokół centralnej gwiazdy.


NISZCZYCIEL „FAJRERO”, KLASA VENGO
WYSOKA ORBITA JARVIS III
OBRZEŻA SEKTORA MATER


   -   Komandorze, mamy nowe odczyty – rzekł technik na mostku – Sygnatura wskazuje na cztery niszczyciele klasy Vengo oraz jeden pancernik klasy Sentima.
   -   Co ty nie powiesz, Carter – odparł Drake głosem ociekającym sarkazmem, obserwując jednocześnie na głównym ekranie pojawienie się pięciu nowych okrętów – Psiakrew, to dobrze, że się spóźnili o te dwa dni, ale mimo wszystko liczyłem, że poczekamy dłużej.
   Okręt flagowy admirała Hawkesa, który właśnie opuścił nadprzestrzeń zaledwie sto kilkadziesiąt kilometrów od „Fajrero”, zwracał uwagę. Przede wszystkim rozmiarami. Był to jeden z pancerników klasy Sentima, największych okrętów we flocie terrańskiej, będących z założenia ośrodkami dowodzenia i jednostkami flagowymi. Był prawie trzy razy większy od niszczycieli klasy Vengo, i znacznie lepiej od nich uzbrojony.
   Jego widok wcale nie ucieszył Drake’a. Dopiero przedwczoraj opuścili doki, zwalniając je dla innego okrętu, sami zaś przechodzili końcowe naprawy z pomocą lokalnych jednostek inżynieryjnych, posyłających swoje statki do wiszącego w próżni niszczyciela. W chwili, kiedy Henry obserwował z mostka przybycie swojego dowódcy, kilka takich statków było na zewnątrz, i nakładało na poszycie kolejne warstwy pancerza w miejscach, gdzie wcześniej znajdowały się wyrwy w kadłubie. Drake obawiał się, że może to jeszcze potrwać minimum dwa lub trzy dni, chociaż przynajmniej wieżyczka z działem plazmowym była już w pełni sprawna. Wiele wskazywało na to, że szereg drobniejszych napraw, nie uniemożliwiających im lotu, będą musieli sobie darować. Jednak jeżeli Hawkes postanowi wydać rozkaz odlotu już nazajutrz rano, polecą z niekompletnym pancerzem, co było nie do przyjęcia.
   -   Cholera by to wzięła – warknął Drake – Jeśli polecimy z nagim poszyciem na dziobie, to równie dobrze moglibyśmy podczas następnej walki z Xizarianami wywiesić tam tablicę z napisem „Tutaj, sukinsyny, strzelajcie do nas, jak do tarczy”.
   -   Nic na to nie poradzisz, Henry – Barnes jak zwykle reagował ze stoickim spokojem na wszystkie humory dowódcy – Może Hawkes nas odwoła z misji.
   -   Akurat. Podejrzewam, że mało go to będzie obchodziło.
   -   Ma olać, że jeden z niszczycieli jest niesprawny, i odlecieć już dziś? – Pierwszy uniósł brwi – Henry, tym razem naprawdę przesadzasz.
   -   Co mu szkodzi? Będzie piętnaście innych niszczycieli, a on sam leci przecież jednym z największych atlastalowych bydląt, jakie produkujemy.
   -   No, właśnie. Dlaczego Xizarianie mieliby nas zaatakować, skoro lecimy całym zbrojnym orszakiem, bez żadnych frachtowców, które warto byłoby zrabować?
   -   Lepiej dmuchać na zimne.
   Drake raz jeszcze spojrzał na zbliżający się do orbity pancernik, i ponownie ogarnęła go złość. Opuścił wzrok na panel przed sobą, po czym wcisnął kilka guzików na konsoli komunikacyjnej, łącząc się z maszynownią.
   -   Gdzie, do diabła, jest czif? – mruknął do komunikatora
   -   Powinien być w drodze na mostek z raportem, panie komandorze – odpowiedział głos bosmana
   -   Świetnie.
   Oficer zjawił się, jak na zawołanie, wchodząc do pomieszczenia w chwili, kiedy Drake się odwrócił. Chciał coś powiedzieć, ale komandor go ubiegł.
   -   Powiedz mi po prostu, ile twoim zdaniem to jeszcze potrwa.
   -   Zależy, co przez to rozumiesz – odrzekł czif po krótkiej pauzie – Lecieć możemy już teraz. Jeśli chodzi o ten pancerz…
   -   A o co innego twoim zdaniem pytam? – przerwał Drake – Olejmy to, co nam do szczęścia niepotrzebne, najważniejsze jest teraz to opancerzenie kadłuba.
   -   Jasne, jasne – powiedział czif niecierpliwie, kręcąc głową – Jest w tej materii kilka opcji. Jeśli doprowadzimy to do stanu znośnego, wystarczą nam góra dwa dni. Być może skończymy nawet nazajutrz wieczorem. Ale nałożenie wszystkich warstw zbrojeń zajmie cztery do pięciu dni. W tym czasie skończylibyśmy też większość tych drobniejszych napraw. Ale w gruncie rzeczy nie ma co się nad tym rozwodzić.
   -   Ano, nie ma – skonstatował Henry ponuro – Bo jeśli Hawkes rozkaże, żebyśmy jutro się wynieśli, zrobimy to, tak, czy inaczej.
   -   Można jeszcze się z nim skontaktować i poprosić o przedłużenie terminu albo o oddelegowanie z zadania – podsunął Barnes
   -   Tak, bo posłucha – Drake zwrócił się do pierwszego oficera, by po chwili spojrzeć ponownie na czifa – Masz coś jeszcze?
   -   Chciałem sporządzić pełny raport, ale myślałem, że poza tym pancerzem i tak nic cię nie będzie obchodziło. Jeśli chcesz, mogę to zrobić wieczorem.
   -   Dobra, więc zrób to. Ale nie rozwódź się zbytnio.
   Czif opuścił mostek, a Drake zwrócił się tym razem z pytaniem do Barnesa.
   -   A gdzie są Harland i Grey?
   -   W mesie, z Loganem.
   -   Z tym sztywniakiem? – Henry uniósł brwi
   -   Jak się już w niego wmusi kilka głębszych, robi się bardziej rozmowny – wyjaśnił Pierwszy, wzruszając ramionami – Nie możemy tylko podawać mu tego za często, bo szybko wyczerpiemy zapasy.
   -   Kupiłem przecież jeszcze jedną skrzynkę whiskey.
   -   A pamiętasz taki wieczór w dokach, kiedy byśmy się nią nie urżnęli?
   -   Racja. A jeśli chodzi o Logana, to wolę poczekać do wieczora, kiedy będę już znał rozkazy od Hawkesa odnośnie odlotu, i powód, żeby pić.
   -   Nie żałuj sobie – Harvey uśmiechnął się – Jesteś w jednym podobny do Logana.
   -   Znaczy?
   -   Też łatwiej cię znieść, jeśli już wlejesz w siebie kilka kielonów.



To be continued...
« Ostatnia zmiana: Lipca 31, 2011, 07:08:55 pm wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane

"Mów mądrze do głupca, a nazwie cię idiotą"

Eurypides
Ranoic
Level 2-5
*
Wiadomości: 24



« Odpowiedz #13 dnia: Października 06, 2009, 06:35:08 pm »

Uwagi do ostatnich 4 rozdziałów.

Cytuj
Że Xizarianie będą tam na nich czekać z komitetem?

Nie zaczyna się zdania od "że". W języku potocznym ludzie tak mówią, ale jest to błąd i nie powinno się tego używać.

Cytuj
A na przyszłość radzę panu pamiętać, że chcę co do minuty wiedzieć, co się tutaj dzieje!

Lepsze byłoby "...chcę być informowany na bieżąco", ale to wedle uznania.

Cytuj
Henry nie mówił zbyt wiele, więcej uwagi poświęcając obserwowaniu oficera.

Liczył, że wskazując gościom ich kwatery, oraz pokazując[...]

W drugim przecinka przed "oraz" nie powinno być, a w pierwszym to widzę dwa zdania rozdzielone przecinkiem. Chyba, że poprawisz "obserwowaniu" na "obserwacji", albo "analizie ruchów oficera", lecz i tak nie jestem pewien, czy powinien tam być ten przecinek.

Cytuj
Musicie nam teraz wybaczyć, powinniśmy wrócić do reszty plutonu. Dokonamy jeszcze jednego przeglądu żołnierzy, a potem zjawimy się tutaj ponownie wraz z nimi.

Już wcześniej wspominasz o reszcie plutonu i powtarzanie tego samego nie ma sensu. Można się domyślić, jakie formalności muszą się jeszcze odbyć.

Cytuj
   -   Czy coś jest nie tak, komandorze? – zapytał z niepokojem
   -   Gdzieżby, po prostu wciąż żałuję, że admirał nie mógł się tym zająć osobiście

Nie wiem, czy to "gdzieżby" jest niewłaściwie użyte, ale jest trochę za bardzo podniosłe. Wychodzi to w dalszej rozmowie.

Cytuj
-   Nie będę się teraz z panem na ten temat kłócił, komandorze – rzekł Skawiński, wykonując zapraszający gest ręką – A już na pewno nie przy moich podwładnych. Proszę usiąść, mamy ważniejsze rzeczy do omówienia.

Słowo "podwładny" uszłoby, gdyby zostało użyte przez jaszczury. To są ludzie i mimo wszystko powinien ich traktować z należnym im szacunkiem jako, że są dowódcami statków z jego floty.

Cytuj
Skawiński zrobił wymuszony uśmiech

"Na twarzy Skawińskiego pojawił się uśmiech, który nie był do końca szczery." - coś w tym stylu powinno być. "Zrobił uśmiech". Uśmiechu się nie robi, tylko powoduje/wymusza. Słowo "zrobił" nie pasuje.

Dialogi mi się podobają, ale ciągle oczekuję na jakąś bitwę. Mam nadzieję, że wkrótce nastąpi.
« Ostatnia zmiana: Października 06, 2009, 07:48:48 pm wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane
Der_SpeeDer
Global Moderator
*****
Wiadomości: 343


Jaszczury GÓRĄ!


« Odpowiedz #14 dnia: Października 06, 2009, 07:59:38 pm »

Nie zaczyna się zdania od "że". W języku potocznym ludzie tak mówią, ale jest to błąd i nie powinno się tego używać.

Tego na pewno nie zmienię, bo, jak słusznie zauważyłeś, w języku potocznym ludzie tak mówią. A jakiego innego języka spodziewałbyś się po wojskowych, jak nie potocznego właśnie? Narratorowi, fakt, potocznego języka używać nie wolno, ale postaciom - jak najbardziej.

Nie wiem, czy to "gdzieżby" jest niewłaściwie użyte, ale jest trochę za bardzo podniosłe. Wychodzi to w dalszej rozmowie.

Trochę podniosłe miało być, bo Reinhardt mimo wszystko swoją zgorzkniałość i cynizm maskował początkowo kurtuazją. Ale że gość jest, jaki jest (znaczy taki "sukinsyński" i wredny), długo się nie umiał powstrzymać.

Słowo "podwładny" uszłoby, gdyby zostało użyte przez jaszczury. To są ludzie i mimo wszystko powinien ich traktować z należnym im szacunkiem jako, że są dowódcami statków z jego floty.

To nie ma znaczenia, kim są. Są nadal pod jego komendą i nazywanie ich podwładnymi lub podkomendnymi nie ma nic wspólnego z obrażaniem czy okazywaniem braku szacunku, jest po prostu stwierdzeniem faktu. Tak samo jak nie jest obrażaniem nazywanie chłopów przez króla poddanymi.
A te jaszczury to już kompletnie nie wiem, skąd wziąłeś. Jeżeli bierzesz tu pod uwagę honor i kurtuazję, to w moim świecie akurat Sthresianie są rasą honorową i kierującą się kodeksem.

Dialogi mi się podobają, ale ciągle oczekuję na jakąś bitwę. Mam nadzieję, że wkrótce nastąpi.

Nieprędko. Bitwa (nawet dwie równoległe) jest według rozplanowanej fabuły już na koniec utworu, kiedy flota Hawkesa wraca już z Shazaru po zakończeniu misji dyplomatycznej, a Skawiński dociera ze swoją do układu Matthius.

A na temat Pierwszej Krwi nic? :-\

No i zadam ci przy okazji to samo pytanie, które padło już w temacie z Pierwszą Krwią właśnie. Zamierzam mianowicie zmienić nazwę Sthresianie na Sivantianie. Pytam przeto - czy ta druga lepsza?
Z góry mówię (pomny na to, co rzekł Mardok), że u mnie jaszczury NIE syczą.
« Ostatnia zmiana: Października 06, 2009, 08:06:44 pm wysłana przez Der_SpeeDer » Zapisane

"Mów mądrze do głupca, a nazwie cię idiotą"

Eurypides
Strony: [1] 2 3 4 Drukuj 
« poprzedni następny »