StarCraft Area Forum

Miejsce dla was => Artykuły, opowiadania => Wątek zaczęty przez: Der_SpeeDer w Października 01, 2009, 04:34:45 pm

Tytuł: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Der_SpeeDer w Października 01, 2009, 04:34:45 pm
Ponieważ na razie nie będę dodawał nowych fragmentów do opowiadania "Niezdobyte Drogi", prezentuję w tak zwanym międzyczasie inne (już gotowe) - "Pierwszą Krew".

Ewentualnych czytelników uprzedzam, że akcja skupia się tutaj na przedstawicielach jednej z ras obcych, i ludzie pełnią tutaj marginalną rolę.
Ranoica, jeśli już tu wejdzie, uprzedzam, że tutaj nie przykładałem dostatecznej wagi do kreacji postaci. Te może jakieś cechy charakteru mają, ale z reguły słabo zarysowane. "Pierwsza Krew" koncentruje się na akcji, no i na próbie wykreowania "obcego" klimatu. Stąd między innymi gama wymyślonego przeze mnie słownictwa, które będzie się tu pojawiało. Przed każdym z fragmentów będę zatem umieszczał tłumaczenia pojęć, które się w nim pojawiają.

Dla tych, którzy są kompletnymi ignorantami w kwestii mojego uniwersum (a z pewnością takich tu nie brakuje), króciutki opis biorących w konflikcie ras.

- Sorevianie to są humanoidalne jaszczury, główni bohaterowie tego opowiadania, rasa wojowników, generalnie z typu tych "szlachetnych", ze swoim kodeksem honorowym.
- Auvelianie to, porównując na upartego, tutejsi elfowie, starożytna rasa, która chce narzucić swe światłe przywództwo innym.
- Ildanie to rasa ekspansywna, w której dominującą rolę odgrywają feudalne, arystokratyczne rody, oraz rodzina imperialna. Raczej agresywni, choć nie są agresywni jako rasa. W walce używają jako żołnierzy wyhodowanych genetycznie potworów, Zergom podobnych, oraz robotów (głównie tych pierwszych), sami zaś nie walczą.
- Terranie to... no cóż, ludzie. Niegdyś pokonani przez Sorevian, obecnie znajdujący się pod ich "zaborem".

Króciutki zarys sytuacji - Auvelianie i Ildanie sprzymierzeni przeciwko Sorevianom, zaatakowali niegdyś ich kolonię (ściślej rzecz biorąc, zaanektowaną przez nich kolonię terrańską) - Akiosa. Ale Sorevianie sobie z tą inwazją jakoś poradzili (choć wojna na Akiosie trwała dziesięć lat) - akcja "Pierwszej Krwi" rozpoczyna się w ostatnich chwilach tej wojny, choć na innej planecie.

-------------------------------------------------------------
Te pierwsze parę pojęć:

Czas Alfa - po prostu czas ziemski

Genisivare - (dosłownie: Smocze Oczy) organizacja soreviańska, rekrutująca znakomicie wyszkolonych zabójców, pracujących wyłącznie na zlecenie rządu i kół wojskowych. Genisivare przyjmuje w swoje szeregi tylko najlepszych wojowników spośród jaszczurów, i szkoli ich intensywnie na perfekcyjnych morderców. Jest ich niewielu, bo "tylko" dwa miliony, ale są najbardziej morderczy spośród wszystkich soreviańskich wojowników. Nie są przy tym jednolici, i dzielą się na odrębne zakony, zwane gildiami.

Sarukeri - jedna z najbardziej elitarnych soreviańskich jednostek wojskowych, która przyjmuje w swoje szeregi tylko doświadczonych weteranów. Jest to zasadniczo grupa ultraspecjalna - wchodzi do akcji dopiero wtedy, gdy zwykłe oddziały specjalne zawodzą, albo kiedy trzeba wykonać szczególnie trudne zadanie. Są podrasowani różnymi cybernetycznymi wszczepami, a na dodatek wyposażeni w najlepszy technicznie sprzęt, co czyni z nich superżołnierzy, co się zowie.


No, skoro już co nieco powyjaśniałem, przejdźmy wreszcie do rzeczy.
-------------------------------------------------------------


WYSOKA ORBITA IGNAR IV
AUVELIAŃSKA BAZA ORBITALNA DET-07
ROK 3225 CZASU ALFA


   W całej instalacji panowała niemal zupełna cisza. Mieszkańcy trwali w bezczynności już od niemal dziesięciu lat, mając przydzielone jałowe zadanie kontroli okolicznej przestrzeni w systemie, w którym nie spodziewano się żadnego ataku.
   Tego poranka komendant Ier’anuel udał się na swoje stanowisko dowódcze z ciężkim sercem. Niebawem, gdy rozejdą się świeże wieści, nie tylko on będzie w podłym nastroju. Sam oficer nie dowierzał, kiedy czytał biuletyn, jaki dotarł do niego godzinę temu. Zawierał on zwięzły raport z ostatnich wydarzeń na Akiosie – soreviańskiej kolonii, na której połączone siły auveliańsko-ildańskie prowadziły od niemal dekady przedłużoną kampanię. Ostatnia seria bitew nie pozostawiła sprzymierzonym żadnych złudzeń – przeklęte jaszczury przeprowadziły zakrojoną na szeroką skalę operację, do której zaangażowały niezliczone legiony żołnierzy. Ci Auvelianie, którzy ocaleli z tej batalii, byli wstrząśnięci furią soreviańskiego ataku. Relacje z pól bitewnych głosiły o całych dywizjach jaszczurów, które bez litości miażdżyły i wdeptywały w ziemię stawiające im daremny opór jednostki auveliańsko-ildańskie. Gady nie oszczędziły nikogo, kto stanął im na drodze, niszcząc każdą placówkę wojskową napotkaną podczas swojego triumfalnego pochodu.
   Wszystko trwało podobno niewiele ponad dobę. Zaangażowanie znacznej liczby okrętów i jednostek desantowych umożliwiło Sorevianom szybkie przerzuty ogromnych ilości znakomicie wyekwipowanego wojska, co pociągnęło za sobą ekspresowe tempo ofensywy. Nie utrzymała się nawet macierzysta cytadela, skąd sztabowcy auveliańscy i ildańscy prowadzili działania na Akiosie. Jaszczury dosłownie zmasakrowały hordy wyhodowanych przez Ildan bestii bojowych i zniszczyły wszystkie ich wylęgarnie, razem ze zrobotyzowanymi jednostkami Straży. Gdy przyszła kolej na Auvelian, bitwa przerodziła się w pogrom.
   Ier’anuel zdawał sobie doskonale sprawę, że to definitywnie kończyło egzystencję sił sprzymierzonych na Akiosie. Sorevianie zakończyli całą, trwającą tyle lat kampanię jednym potężnym uderzeniem. Komendant wciąż nie dowierzał doniesieniom o liczebności jaszczurów i użytych jednostkach elitarnych, w tym budzących grozę zabójcach Genisivare oraz superżołnierzach Akirni. Nie było jednak innego wyjaśnienia dla tak szybkiego i miażdżącego zwycięstwa gadów.
   Drzwi do centrali otwarły się przed Ier’anuelem, ukazując mu wnętrze przestronnej sali, z technikami zajmującymi swoje stanowiska. Komendant zmierzył ich wzrokiem – wszyscy oni nie byli Auvelianami czystej krwi, lecz sztucznie wyprodukowanymi klonami. Jego rasa przywiązywała dużą wagę do zajmowanej pozycji społecznej, stąd najmniej odpowiedzialne funkcje wolała powierzać takim właśnie istotom. Sam Ier’anuel należał do stanu średniego, określanego mianem En’emua, i postrzegał większość swoich podwładnych jak liczby. Można ich było bez żalu poświęcić i zastąpić kolejnymi. O wiele większym szacunkiem darzył Auvelian czystej krwi o niższej pozycji społecznej, z których niektórzy trudnili się dowodzeniem mniejszymi jednostkami bojowymi jako pośredni oficerowie. Na szczycie auveliańskiego społeczeństwa stali kapłani i wielcy kapłani.
   Ier’anuel usadowił się na swoim stanowisku dowódcy, usytuowanym na podeście, skąd doskonale widział znajdujących się poniżej techników. Spojrzał na przedstawiający przestrzeń kosmiczną główny ekran, przypuszczając, że strawi kolejny dzień na oczekiwaniu i rutynowych kontrolach. Jednakże, zupełnie jak na przekór temu przekonaniu, pierwszy interesujący meldunek nadszedł już po minucie.
   -   Komendancie, mamy odczyty na sensorach – zameldował technik, siedzący przy komputerze na stanowisku poniżej – Duża aktywność w nadprzestrzeni.
   -   Położenie? – Ier’anuel odwrócił się od monitorów, kierując swój wzrok w stronę podwładnego
   -   Pięćset axów w stronę układu Akiosa. Szybko się zbliżają.
   -   Namiary?
   -   Sprawdzamy.
   Chwila ciszy, później odpowiedź technika zabarwił tłumiony niepokój.
   -   Zmierzają w stronę Ignar IV, komendancie.
   -   Sprawdźcie sygnaturę – Ier’anuel pochylił się do przodu w fotelu, czując, jak narasta w nim napięcie – Czy to ktoś z naszych?
   -   Zaprzeczam. Sygnały pozostają bez odzewu.
   -   Przygotować uzbrojenie. Postawić więcej myśliwców w stan gotowości.
   -   Tak jest, komendancie – potwierdził inny technik – Mamy zawiadomić kapłana Dar’endeia?
   -   Jeszcze nie. Najpierw sprawdźmy, co zgłaszamy.
   -   Aktywność odczytów rośnie – meldował technik, spoglądając na sensory – Nie ma identyfikacji.
   -   Co to znaczy? – zapytał Ier’anuel z oburzeniem – Nie możecie sprawdzić sygnatur? Szukajcie zgodności z jednostkami soreviańskimi!
   -   Sprawdzamy, komendancie.
   Chwila ciszy, jaka zapanowała po tych słowach, przedłużyła się w minutę, a Ier’anuel zaczynał być coraz bardziej zdenerwowany.
   -   Powiadomcie jednostki ildańskie – zakomenderował – Niech natychmiast wyślą swoje okręty bezzałogowe. Możemy też potrzebować pomocy ich zrobotyzowanych platform obronnych oraz bestii bojowych.
   -   Komendancie, chyba otwierają przejście do normalnego wymiaru – powiedział technik, co tylko dodatkowo zaniepokoiło Ier’anuela – Wyjdą z portalu tuż przed nami.
   -   Połączcie mnie z kapłanem Dar’endeiem – nakazał dowódca, podłączając się do komunikatora telepatycznego – Natychmiast.
   -   Komendancie, mamy pierwsze wyniki analizy. Sygnatura wskazuje na…
   Technik zaniemówił, kiedy na głównym ekranie pojawiły się – w odległości zaledwie kilkudziesięciu kilometrów od stacji – ledwo widoczne portale do nadprzestrzeni. W chwilę później zaczęły się z nich wydostawać ostro zakończone dzioby dużych okrętów wojennych. Obok nich pojawiały się chmary mniejszych jednostek. Było tam kilka klas rozmaitego sprzętu. Ich widok nasunął zaś Ier’anuelowi natychmiastowe skojarzenia.
   -   …soreviańskie krążowniki liniowe klasy Tekade – dokończył technik, co w obecnej chwili było raczej zbędne – Liczebność: ponad trzydzieści i rośnie. Niszczyciele rakietowe klasy Asakar, ponad dwadzieścia i rośnie. Fregaty klasy…
   Wtedy baza została zalana ogniem z ciężkiej artylerii wrogich statków. Strzałom z dział laserowych towarzyszył grad dużych pocisków rakietowych. Cała stacja zawibrowała, a oświetlenie zamigotało.
   -   Ognia! Ognia! – zawołał Ier’anuel – Wypuścić wszystkie nasze myśliwce! Wezwać…
   W oddali rozległa się potężna eksplozja, a komendant zamilkł.
   -   W imię… – zaczął ze zgrozą, zaraz jednak odzyskał panowanie nad sobą – Meldować o uszkodzeniach! Żądam meldunków!
   -   Kadłub stacji został przerwany w kilkunastu miejscach – rzekł jeden z techników – Stanowiska ogniowe od C do J nie działają. Hangary trzy i cztery zniszczone.
   -   Krytyczne uszkodzenie głównego systemu zasilania, aktywujemy awaryjny.
   -   Tu kapłan Dar’endei – usłyszał Ier’anuel – Co masz do zgłoszenia, komendancie?
   -   Atakują nas! – powiedział oficer uniesionym głosem, ulegając panice – Cała flota soreviańska, wyszli z nadprzestrzeni na…
   -   Uspokój się, komendancie. W jakim jesteście stanie?
   -   Ciężkie uszkodzenia! Proszę o wsparcie! Natychmiast! Niech pan zawiadomi…
   Nagle Ier’anuel zamarł, wpatrzony w lecący na czele wrogiej floty, ogromny krążownik. W głowie wciąż słyszał mentalne przekazy Dar’endeia, zadającego kolejne pytania, lecz on nie był w stanie wyrazić ani słowa, w żaden sposób sprecyzować myśli, kiedy okręt jaszczurów zbliżył się na tyle, że komendant mógł dostrzec w jego dziobie otwarte pokrywy wylotowe wyrzutni ciężkich pocisków balistycznych.
   Słyszał swojego przełożonego i meldunki członków załogi bazy, ale to nie miało już znaczenia. Wiedział, że to koniec, jeszcze zanim z wyrzutni wrogiego krążownika odpalone zostały dwie olbrzymich rozmiarów torpedy z ładunkiem termojądrowym. Ostatnim, co Ier’anuel usłyszał, był głośny ryk potężnej eksplozji, która obróciła w kosmiczny pył jego i całą bazę.



To be continued...
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Ghoster w Października 02, 2009, 06:34:59 am
Szczerze mówiąc, liczyłem na coś więcej. Krótkie to i... Nie lubię SF. ^^ Właściwie to nie ma się do czego przyczepić, gdyż za dużo tu nie ma. Całą akcję przedstawiasz w dialogach, to chyba jedyne, co mi się nie podoba, jednakowoż to już indywidualny styl pisania. Ale tak czy tak, spróbuj więcej wsadzić narratora, aniżeli bohaterów. Opisy otoczenia, osób, tych techników czy kapłana, bo, prawda, opowiadania są po to, żeby samemu sobie wyobrazić. No ale czytając to, nie widziałem nic. Może gdzieś tam przebłyski Warhammera, skojarzenia kapłana z Kronikarzem Gwardii Imperialnej. Opisz wygląd zbroi/munduru tych osób, czy coś. To winno nadać opowiadaniu pewnej miodności. Od strony ortograficznej, interpunkcyjnej czy stylistycznej nie mam zastrzeżeń, chociaż wydaje mi się, iż gdzieś tam był źle przecinek, ale to raczej niedostrzegalny błąd, skoro nie mogę go wskazać. xP
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Der_SpeeDer w Października 02, 2009, 03:53:40 pm
Sczerze mówiąc, liczyłem na coś więcej.

Limit znaków na post nie pozwolił mi wkleić więcej. A wolę wklejać poszczególne fragmenty w całości, a nie wyrywać z nich kawałki.

Krótkie to i... Nie lubię SF.

Gość, który gra w StarCrafta, a nie lubi SF? Toż to paranoja, rzekłbym...

Całą akcję przedstawiasz w dialogach, to chyba jedyne, co mi się nie podoba, jednakowoż to już indywidualny styl pisania.

A to dopiero. Jeszcze nikt nigdy nie stwierdził, że mój styl się na dialogach opiera. Ale cóż, dostałeś jeden fragment i doszedłeś do błędnego wniosku...
Nie martw się, jak się zacznie trzaskanina właściwa, wszystko będzie opisowe.

Może gdzieś tam przebłyski Warhammera, skojarzenia kapłana z Kronikarzem Gwardii Imperialnej.

Ja sobie wypraszam! >:(

-------------------------------------------------------------
No dobra, wklejać fragmenty nadal będę, ale wciąż nieduże (bo durne forum naraz wstawi do posta zaledwie 20 000 znaków). Zanim przejdę dalej, kilka terminów, które warto znać. Przede wszystkim rangi soreviańskie:

karisu - najbliższy odpowiednik: sierżant
mai derian - najbliższy odpowiednik: porucznik
karimure - najbliższy odpowiednik: admirał
derian - najbliższy odpowiednik: podporucznik
padene - najbliższy odpowiednik: szeregowy
faze - najbliższy odpowiednik: kapral

Alit - soreviańska miara czasu, równa 15 minutom

Feomar - soreviański bóg-smok, jedno z trzech smoczych bóstw, czczonych przez jaszczury. Feomar jest smokiem wojny i zniszczenia oraz patronem żołnierzy.

Kagar - smok ciemności i sił destruktywnych, soreviański odpowiednik szatana

Milicja - (nazwa oryginalna: Manira) wbrew nazwie to nie siły porządkowe jaszczurów, tylko ich podstawowa formacja zbrojna, od której każdy Sorevianin wstępujący do wojska zaczyna karierę. Żołnierze Milicji są bardzo liczni, ale mało doświadczeni i wyposażeni w zaledwie podstawowy sprzęt.

Strażnicy - (nazwa oryginalna: Raveni) jedno ze soreviańskich ugrupowań specjalnych, przyjmujące w swoje szeregi tylko doświadczonych weteranów z Milicji. Strażnicy są lepiej uzbrojeni i wyposażeni, oraz mają wyższą wartość bojową, niż ich mniej doświadczeni koledzy.
-------------------------------------------------------------


KRĄŻOWNIK LINIOWY „ISANTURAI”, KLASA TEKADE
OKRĘT FLAGOWY ADMIRAŁA IZALA KHESARIMEGO
PIĘĆ GODZIN PO ATAKU NA IGNAR IV


   Winda przesuwała się miarowo w górę, od czasu do czasu rozświetlana blaskiem bijącym z kolejnych poziomów okrętu. Stojąc sztywno w oficjalnym, ciemnoszarym mundurze, karisu Sazeli z napięciem oczekiwał, aż winda dotrze na miejsce. Towarzyszył mu mai derian Idaren, który wyglądał na równie spiętego. Nie było w tym nic dziwnego – mieli się przecież spotkać z dowódcą floty, i to w niezwykle istotnej sprawie. Na dodatek zjawili się na okręcie flagowym z opóźnieniem i Izal mógł się już niecierpliwić.
   W gruncie rzeczy, Sazeliego dziwił fakt, że jeszcze do tego napięcia nie przywykł. Jako że należał do elitarnych oddziałów Sarukeri, jednej z najznakomitszych wojskowych formacji soreviańskich sił zbrojnych, był doświadczonym weteranem wielu bitew. Chociaż śmierć niejeden raz zmierzwiła mu łuski, zawsze wydostawał się z rozmaitych tarapatów żywy. Tymczasem nawet dziś, po niezliczonych operacjach, w jakich brał udział, odczuwał swoiste napięcie za każdym razem, kiedy zbliżał się czas kolejnej walki.
   -   To nasze piętro – powiedział nagle Idaren – Powinien tu na nas czekać jeden z załogantów, o ile Izal o nas nie zapomniał.
   Sazeli skinął długim, łuskowatym łbem, gdy drzwi windy otwarły się. Kiedy dwaj Sarukeri zeń wyszli, natychmiast zatrzymała ich para uzbrojonych marynarzy.
   -   Mai derian Idaren Gamore? – zapytał jeden z nich, a kiedy oficer skinął głową, rzekł – Proszę za nami.
   Przewodnicy doprowadzili dwóch weteranów do mieszczącej się nieopodal kajuty, otwierając im drzwi. Wewnątrz znajdowało się kilka postaci. Idaren bez słowa wszedł do środka, co w ślad za nim uczynił Sazeli. Drzwi zamknęły się za ich plecami.
   Sarukeri wyprężyli się równocześnie we wzorowym salucie, stając prosto z równo ułożonymi ogonami i pięściami przyciśniętymi do piersi. Wysoki Sorevianin w mundurze oficera floty odpowiedział na ich salut. Sazeli domyślił się, iż jest to karimure Izal Khesarime, dowodzący wysłaną na Ignar IV Piątą Flotą Uderzeniową.
   -   Chwała Feomarowi. Spocznijcie, panowie – rzekł, szczerząc w uśmiechu dwa rzędy ostrych kłów – Już mniemaliśmy, że dzisiaj się nie zjawicie.
   -   Chwała Feomarowi. Przepraszamy za spóźnienie, karimure – odrzekł Idaren – Możemy przystąpić do spotkania?
   -   Naturalnie. Proszę usiąść.
   Idaren i Sazeli zajęli swoje miejsca na fotelach. Kajuta, w której się znajdowali, była dość komfortowa, jak na salę odpraw na okręcie wojennym. Wygodne siedziska umieszczono koło długiego, eleganckiego stołu, przy którym swoje miejsca zajęło kilka innych Sorevian. Sazeli dostrzegł wśród nich jednego osobnika w cywilu, który był zapewne jakimś wojskowym naukowcem – swoje przypuszczenie karisu opierał na wzmiankach o tym, że ich misja ma dotyczyć testów nowego rodzaju uzbrojenia. Oprócz tego uwagę zwracał jeden zabójca Genisivare w czarnym mundurze wyjściowym.
   -   Nie muszę chyba panom przypominać, że przebieg naszego spotkania, a także sama misja, którą przydzielimy naszym znakomitym Sarukeri, są ściśle tajne – skonstatował Izal, stając koło wyświetlacza holograficznego, na którym znajdowała się trójwymiarowa mapa fragmentu sektora, w jakim prowadzono właśnie operację – Nasza obecna sytuacja jest dość delikatna, jak zapewne wiecie. Przeciągające się walki o Akiosa zmusiły nas w końcu do złamania naszego kodeksu, jako że jedynym rozwiązaniem wydaje się być całkowite zneutralizowanie sił nieprzyjaciela w tej części sektora. Nasze poprzednie uderzenie oczyściło już samego Akiosa z wrogich armii oraz zniszczyło wszystkie jego jednostki gwiezdne. Teraz zaś przeprowadziliśmy atak w tym systemie, a nasze siły inwazyjne wylądowały na Ignarze III, Ignarze IV, oraz Vaider III, gdzie Auvelianie oraz Ildanie mają swoje przyczółki. W planach mamy założenie na tych planetach stałych kolonii oraz baz militarnych. Przy okazji mamy zamiar użyć jednej z naszych świeżych zdobyczy techniki, aby ułatwić naszym oddziałom osiągnięcie sukcesu.
   Izal spojrzał na siedzącego przy stole Sorevianina w cywilu.
   -   Profesorze Iuven, proszę zreferować sprawę.
   Wszystkie osoby, w tym Sazeli, skupiły teraz uwagę na naukowcu, który wstał ze swojego miejsca i podążył w kierunku wyświetlacza holograficznego. Izal z kolei zajął miejsce przy stole, siadając w fotelu.
   -   Dziękuję, karimure – powiedział Iuven, wsuwając nośnik danych do czytnika wyświetlacza i wciskując kilka guzików na panelu – W naszym laboratorium w Genivie na Akiosie opracowaliśmy podczas walk o tę planetę nowe urządzenie zakłócające, które mamy zamiar wykorzystywać przez pewien czas w wojskowych operacjach.
   -   Jakiego rodzaju to urządzenie? – zapytał Idaren
   -   Długofalowy emiter impulsów neutralizujących – odparł uczony, a na wyświetlaczu za jego plecami pojawił się schemat urządzenia; niewiele to mówiło Sazeliemu, więc szybko przerwał oględziny tego obrazu – Na podstawie zdobytych na Auvelianach i Ildanach sprzętów detekcyjnych zdołaliśmy opracować urządzenie, które wysyła sygnał niwelujący ich działanie. Nakłada się na emitowane przez nie promieniowanie przenikliwe. Mówiąc oględnie, zastosowanie tego emitera w naszych jednostkach bojowym umożliwi nam uczynienie ich niewykrywalnymi dla większości wrogich sensorów rozmaitego typu.
   -   Całkowicie? – zapytał zaintrygowany Idaren
   -   Tak. Dotychczasowe testy w warunkach laboratoryjnych wykazały stuprocentową skuteczność tego urządzenia. Jest tylko jeden szkopuł…
   -   Mianowicie?
   -   Cóż, przewidujemy, że skuteczność tego urządzenia zmaleje, jeśli nasi wrogowie znajdą sposób na jego zwalczanie. A zrobią to prędzej czy później. Mamy więc zamiar wykorzystać jak najlepiej czas, jaki zostanie nam dany. Zanim jednak rozpoczniemy szersze użytkowanie tego wynalazku, musimy zrobić jeszcze jeden, ostateczny test. Sprawdzian w warunkach bojowych.
   -   I tu pojawiamy się my? – zapytał Sazeli, mając nadzieję, że przejdą teraz do sedna sprawy i że pozna charakter ich misji
   -   Tak, i tu pojawiacie się wy – potwierdził Iuven – Mamy zamiar zlecić tego typu zadanie naszym najlepszym żołnierzom z elitarnych oddziałów specjalnych. Przypadnie wam przelanie pierwszej krwi, że się tak wyrażę.
   Sorevianin w cywilu wcisnął jeszcze jeden guzik na wyświetlaczu, na którym tym razem pojawił się wizerunek desantowca. Był to znany Sazeliemu typ statku, przystosowany do dokowania bezpośrednio w stacjach kosmicznych i śluzach okrętów. Różnił się tylko niewielkimi szczegółami.
   -   Trochę zmodyfikowaliśmy jeden ze standardowych statków abordażowych klasy Ipore, aby był przystosowany do waszego zadania – oznajmił naukowiec – Polecicie nim, niewykrywalni dla nieprzyjaciela, do przestrzeni orbitalnej Ildan.
   -   Dziękuję panu, wyjaśnię naszym gościom kwestie natury taktycznej – wtrącił Izal, wracając na swoje miejsce przy wyświetlaczu holograficznym – Pański cel, mai derian, jest prosty. Ma pan unieszkodliwić przesyłową stację kontrolną Ildan, za pomocą której koordynują działania swoich bojowych bestii w rejonie naszego kolejnego ataku na planecie.
   Karimure wcisnął kilka guzików na panelu wyświetlacza, i obraz desantowca znikł, ustępując miejsca obrazowi Ignara IV. Na jego powierzchni były zaznaczone pozycje wszystkich armii i flot, szerokie strzałki pokazujące planowane kierunki ich przemieszczenia, a także wyraźnie zarysowana orbitalna instalacja, która, jak przypuszczał Sazeli, miała być celem ich misji. Jego podejrzenie zostało rychło potwierdzone, gdy zakończony pazurem palec Izala wskazał właśnie ów obiekt.
   -   Wasz cel znajduje się tutaj, poza zasięgiem naszej broni planetarnej – oznajmił karimure – Stacja jest bezzałogowa, pilnowana wyłącznie przez główny komputer i jednostki robotów. Dostaniecie się tam desantowcem, niewykryci przez sensory stacji i orbitalne platformy strażnicze na waszej drodze, zadokujecie i dostaniecie się na pokład.
   -   Jaką metodę zneutralizowania celu pan proponuje, karimure? – zapytał Idaren
   -   Otrzymacie ładunek wybuchowy, który się z tym rozprawi. Jednak dużo efektywniej będzie włamać się do systemu stacji i odłączyć zasilanie rdzenia, który emituje sygnały kontrolne do jednostek bojowych bestii Ildan. Przy okazji, wyłączycie także system bezpieczeństwa bazy i unikniecie ofiar w waszym oddziale.
   -   Mamy złamać ildański system komputerowy? – zapytał z powątpiewaniem Sazeli – To może się okazać niemożliwe, karimure.
   -   Nie dla naszego eksperta – odparował z uśmiechem Izal, tym razem spoglądając na siedzącego po lewej zabójcę, który nie odezwał się jak dotąd ani słowem – Starszy zabójca Dainer Astenius będzie wam towarzyszył. Infiltrował już wielokrotnie obiekty wojskowe Ildan i dawał sobie radę z rozmaitymi zabezpieczeniami.
   Karimure splótł ręce za plecami i zmierzył obecnych wzrokiem.
   -   Desantowiec, który panów zabierze, czeka w hangarze – oświadczył – Akcję rozpoczniecie jutro, dokładnie za pół cyklu. Osiem alitów po waszym odlocie wojska lądowe otrzymają rozkaz wymarszu i zniszczenia pozycji ildańskich, zatem radzę panom się sprężyć. Od waszej akcji może zależeć, czy sukces osiągniemy tanim kosztem, czy będzie to dla nas ciężka batalia. Noc spędzicie na pokładzie „Isanturai”, wasze kajuty są już gotowe. Przed rozpoczęciem operacji radziłbym panom nieco się odprężyć i przygotować. Jakieś pytania?
   Idaren uniósł rękę, na co Izal skinął głową.
   -   Kto będzie naszym pilotem? – zapytał mai derian
   -   Derian Kilena – odparł karimure, wskazując na Soreviankę w mundurze floty, na którą Sazeli wcześniej nie zwrócił uwagi – Została wtajemniczona we wszystkie niezbędne szczegóły dotyczące misji i przewiezie was na miejsce. Będzie też koordynować wasze działania. Jeszcze jakieś pytania?
   Karisu zastanowił się chwilę, ale stwierdził, iż dowiedział się już wszystkiego, co wiedzieć powinien. Ponieważ nikt inny się nie odezwał, Izal skinął głową, żegnając się ze swoimi gośćmi.

* * *

   Według lokalnego czasu, do którego wszyscy obecni na pokładzie „Isanturai” dostosowali się wraz ze skokiem do normalnego wymiaru, było już dość późno, zatem Sazeli nie dziwił się, że jest już trochę senny. Siedział w bufecie okrętowym, popijając esterei – trunek średniej mocy, porównywalny z terrańskim winem. Towarzyszyła mu większość jego drużyny, wyjąwszy Idarena, z których połowa bardziej przypominała cyborgi, niż pełnokrwistych Sorevian.
   Sarukeri byli jedną z trzech formacji, które uznawano za szczególnie elitarne – dwoma pozostałymi były Gwardia oraz zabójcy Genisivare. O ile ci drudzy opierali swą wartość bojową, z tego, co słyszał Sazeli, na sile ducha, o tyle wojowników Sarukeri poddawano rozmaitym modyfikacjom, aby poprawić ich siłę i inne cechy. Zabiegi, z których większość przeszedł także sam karisu, miały rozmaitą formę. Podstawowym były regularne kąpiele w specjalnym związku chemicznym, nazywanym nukerą, który wchodził w reakcję z łuskami, czyniąc je jeszcze bardziej twardymi i odpornymi, niż były naturalnie. Nurzanie się w tym świństwie odbywało się codziennie przez pierwsze kilka tygodni służby. Przyjętą w Sarukeri praktyką było też usuwanie naturalnych narządów oraz kończyn i zastępowanie ich wydajniejszymi mechaniczno-cybernetycznymi implantami.
   Podwładni Sazeliego zostali takim właśnie zabiegom poddani – Khage, dla przykładu, nie miał prawdziwego ogona, lecz metaliczną, ostro zakończoną mackę. Głowa Suela była na poły mechaniczna, z czerwonymi implantami optycznymi, które zastąpiły mu normalne oczy. Sam karisu miał w swoich mięśniach jakieś dwa tysiące nano-wszczepów, zwiększających jego odporność i siłę fizyczną. Zawsze było ustalone minimum, jeśli chodzi o „cyborgizację” przyszłych Sarukeri, a nowo przyjęci musieli się poddać przynajmniej wybranym zabiegom.
   -   Niech cię cholera, Sazeli – powiedział nagle padene Veranius, medyk drużyny, zaciskając w pięści swoje biomechaniczne dłonie – Odkąd wróciłeś z odprawy, nie powiedziałeś ani słowa o tym, jakie dostaliśmy zadanie.
   -   Lecimy niewielkim statkiem za linie wroga i mamy to zrobić po cichu – odparował karisu, puszczając mimo uszu fakt, że jego podwładny nie zwrócił się doń regulaminowo – To tajna misja.
   -   Wiem, w imię Kagara. Ale przecież i tak bierzemy w tym udział.
   -   Ale nie muszą tego zaraz od nas zasłyszeć wszyscy dookoła. Wszystkiego się dowiecie w drodze.
   -   Powiedz nam chociaż, czy będzie gorąco – rzekł Igaten, odgryzając kawałek batonika w czarnej polewie z revnairu, soreviańskiego odpowiednika mlecznej czekolady
   -   Raczej nie.
   -   Co to znaczy „raczej”? Będzie gorąco, czy nie?
   -   Padene, opanuj się wreszcie – odparł rozdrażniony Sazeli – Zwracasz się do Sarukere, który jest od ciebie starszy rangą.
   Igaten zwiesił głowę.
   -   Przepraszam, karisu.
   -   Tak lepiej. I przestań mi już zadawać takie pytania, po prostu nie mam pojęcia, czy napotkamy na drodze opór. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, może się obyć bez jednego strzału.
   -   W takim razie pomodlę się do Feomara, żeby coś jednak zazgrzytało – oznajmiła Ekreva, która uznawała za punkt honoru złożenie w ofierze smoczemu bóstwu przynajmniej jednego wroga w każdej akcji
   -   Jesteś porąbana, wiesz o tym? – rzucił Veranius, kręcąc głową
   -   Wiem. Mówisz mi o tym dwudziesty szósty raz – Ekreva spojrzała na kolegę, opierając głowę na ręce – I dwudziesty szósty raz ci mówię, że Feomar mnie strzeże…
   -   Jesteś zdrowo porąbana.
   -   Dwudziesty siódmy – Ekreva uśmiechnęła się – Sądziłam, że okazujesz szacunek naszemu wspólnemu patronowi.
   -   Okazuję, ale nie wariuję od tego.
   -   Uciszcie się w końcu, dobra? – warknął Sazeli
   Karisu nie miał najmniejszej ochoty na kolejną kłótnię Veraniusa z Ekrevą, a sądząc po minach pozostałych żołnierzy, nie był w tym osamotniony. Wprawdzie Sorevianie służący w armii byli co do jednego gorliwymi wyznawcami Feomara, jednak to, co robiła Ekreva, zakrawało na fanatyzm. O ile pozostali członkowie drużyny Sazeliego tolerowali ją, o tyle jeden Veranius nigdy nie umiał się powstrzymać od skrytykowania jej poglądów. Raz nawet zarzucił jej odwrócenie się od dogmatu Feomara i chylenie w stronę mroku Kagara.
   Z drugiej strony, nie tylko Ekreva stanowiła częsty obiekt jego uwag. Veranius bywał na ogół dość cyniczny, i potrafił czepiać się najdrobniejszych szczegółów w poszukiwaniu tematów do narzekań. Czasami trudno go było przez to znieść, ale wybaczano mu – przynajmniej zazwyczaj - tę wadę, jako że był świetnym medykiem. Nie było chyba w drużynie Sazeliego żołnierza, który mógłby uczciwie powiedzieć, że nie zawdzięcza Veraniusowi życia, albo przynajmniej zdrowia i pełnej sprawności fizycznej.
   - Ile czasu minęło? Osiem alitów? – odezwał się Sirame – Kończmy już to, mamy coraz mniej do rozpoczęcia operacji, a dzisiaj prawie nie spaliśmy.
   Padene Sirame był nowicjuszem w oddziale Sazeliego, a żołnierze jego pokroju w Sarukeri uchodzili na ogół za pisklaków - pomimo faktu, że zwykły wojownik w służbie Milicji czy nawet Strażników, mający mniejsze doświadczenie bojowe, nie pomyślałby  nawet o użyciu takiego określenia. Niemniej, Sirame czuł się jak na razie obco w nowym środowisku i sprawiał wrażenie nieśmiałego. Nowe zadanie wzbudziło w nim zaś niepewność – była to bowiem pierwsza misja, którą miał wypełnić jako Sarukere.
   -   Jeszcze jedną kolejkę, dobra? – odrzekł Igaten
   -   Teraz ty stawiasz.
   Sazeli zmierzył podwładnych wzrokiem.
   -   Jeśli jutro zobaczę, że któryś z was jest pijany, dopilnuję, żeby go wykopali z Sarukeri po powrocie – powiedział ostrzegawczo – Nie bronię wam korzystania z przywilejów, kiedy jest czas wolny, ale nie jesteście jakimiś cholernymi rekrutami z pierwszej lepszej kompanii Milicji.
   -   Po co te nerwy, karisu – wypalił faze Azaen – Przecież ledwo zaczęliśmy.
   -   I zaraz skończycie, jeśli ktoś z was postawi jeszcze jedną kolejkę.
   -   Tylko jedną, Sazeli. Nie bądź taki.
   Podoficer machnął ręką, momentalnie wyzbywając się postawy służbistego dowódcy. Nigdy nie potrafił się długo gniewać, zwłaszcza, jeśli do głosu dochodził Azaen – towarzysz karisu, którego ten znał z czasów, kiedy nie służyli jeszcze w oddziałach Sarukeri.
   -   Ostatnią – powiedział Sazeli ze skąpym uśmiechem



To be continued...
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Mardok w Października 02, 2009, 04:23:04 pm
Mógłbyś złożyć petycję do władz Forum żeby zwiększyli ilość znaków w dziale "artykuły, opowiadania", albo żeby zezwolili na double-posting autorom opowiadań.
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Der_SpeeDer w Października 03, 2009, 12:14:10 am
Pisać petycji mi się nie chce, zwłaszcza że wątpię, czy to możliwe. A jeśli chodzi o double-posting, to mogę postawić Negro przed faktem dokonanym. Na razie jednak uważam, że powinno wystarczyć, żeby po moich postach, w których wklejam fragmenty opowiadania, ktoś wstawiał chociaż jedną wypowiedź.

No bo teraz, skoro Mardok coś napisał, mogę od razu wstawić kolejny kawałek.
Dziwne tylko, że Ranoic się nie odezwał. A miałem go pytać (w sumie wszystkich bym chętnie o to spytał), co sądzi o zmianie nazwy "Sthresianie" na "Sivantianie".


EDIT: chyba jednak napiszę tę petycję. Kiedy durne forum znowu nie umiało wkleić dwóch (i to niezbyt długich) fragmentów naraz, "lekko" się zdenerwowałem. A jak później się pojawiają sceny batalistyczne ciągnące się i na sześć stron - to jak je zmieszczę?

------------------------------------------------------
Na wstępie słownik, jak poprzednio:


SVS - Sorevai Verenidei Saledeni - Zjednoczone Narody Soreviańskie
Założona w roku 3099 podczas terrańskiej inwazji na macierzystą planetę Sorevian ścisła unia państw jaszczurów, od tamtej pory stanowiąca sedno suwerennej władzy soreviańskiego imperium. Naczelnym organem (wykonawczym) tej organizacji jest Rada SVS, w skład której wchodzi Najwyższa Rada Wojskowa, zajmująca się sprawami militarnymi.

GTF - Globalna Terrańska Federacja
Organizacja polityczna założona na Ziemi w 2238 roku jako zwieńczenie postępujących procesów globalizacyjnych. Po przegranej wojnie ze Sorevianami, organy GTF zostały poddane kontroli ze strony SVS.

Viriner - nieduży stwór, stanowiący podstawową jednostkę ildańskich sił szturmowych i produkowany w największej ilości egzemplarzy spośród wszystkich hodowanych przez ową rasę bojowych potworów. Nie umie atakować na dystans, ale jest zabójczo groźny w walce wręcz i uzbrojony w bioniczne ostrza oraz pazury. Najczęściej virinery po prostu zalewają wroga przewagą liczebną, rozrywając go na strzępy.

------------------------------------------------------


WYŻYNA LADENEZ, IGNAR IV
BAZA OPERACYJNA XX KORPUSU EKSPEDYCYJNEGO
KWATERA GŁÓWNA 89. REGIMENTU MILICJI


   Garave Saepen opuścił swój namiot, obserwując ze wzgórza ogromny obóz, nad którym zapadał już zmierzch. Jego oczy zwęziły się, kiedy rozmyślał nad powagą ich sytuacji i ryzykownością przedsięwzięcia, do którego zostali zaangażowani. Niemniej, jak utrzymywało dowództwo, aby zapewnić bezpieczeństwo SVS w tym sektorze galaktyki, jedynym rozwiązaniem było nie tylko unicestwienie sił wroga na Akiosie, lecz także pokonanie go na jego własnej ziemi, aby ostatecznie zmusić do rezygnacji z ofensywy na tym „froncie”.
   Ignar IV w obecnej postaci nie stanowił jednak wartościowego łupu. Była to prawdziwa ziemia jałowa, poddana tylko podstawowym procesom przystosowawczym, aby Auvelianie oraz Ildanie mogli tu utrzymywać stały garnizon, aby zadbano o regularność dostaw zaopatrzenia dla armii i floty, i wreszcie aby Ignar IV był samowystarczalny. Populacja tego świata, nie licząc stałych i zmiennych sił zbrojnych, liczyła tylko kilkaset tysięcy osób. Saepen liczył, że SVS zdyskontuje chociaż własny sukces, doprowadzając świeżo podbitą planetę do znacznie lepszego stanu, umożliwiającego przekształcenie jej w tętniącą życiem kolonię. Na razie jednak, było to myślenie przyszłościowe – wojna dopiero się przecież zaczęła. 
   Baza XX Korpusu znajdowała się zasadniczo w szczerym polu, a im nie pozwolono na rozwinięcie infrastruktury obronnej i stałych zabudowań dla zakwaterowania żołnierzy. Zamiast tego, ustawiono setki, jeśli nie tysiące tradycyjnych namiotów, w których wszyscy mieli spędzić tylko jedną noc. Rozkaz wymarszu powinien nadejść już jutro i wszyscy byli bardzo podekscytowani.
   Nie bez powodu, jak uznał Saepen, kiedy zaczął się przechadzać po obozie. Wszyscy Sorevianie, jakich napotykał podczas przechadzki, byli młodzi i niedoświadczeni, co stanowiło cechę charakterystyczną wojowników w służbie Milicji. Dla większości z jego podwładnych, oraz żołnierzy z innych jednostek, kampania na Ignarze IV była jedną z pierwszych w karierze – a dla części zapewne okaże się wkrótce ostatnią. Sam Saepen nie mógł się określać mianem weterana, jako że był dość świeżo upieczonym oficerem.
   Szeregowi żołnierze, których mijał, witali go salutami i przepisowymi pozdrowieniami. Gdy garave dokonał już oględzin namiotów swojej kompanii, udał się w inny rejon obozu, aż wreszcie dotarł do sekcji ludzi.
   Saepen obdarzył pierwszych napotkanych Terran wyrozumiałym uśmiechem. Byli to żołnierze z ochotniczych oddziałów samoobrony, rekrutowanych na Akiosie podczas wrogiej inwazji. Podobnie czyniono zresztą na pozostałych zaatakowanych koloniach GTF, znajdujących się pod ochroną jaszczurów, jeśli tylko ludzie godzili się walczyć u boku Sorevian. Większość tego typu jednostek, utworzonych na Akiosie, pozostało na tamtej planecie, część jednak, za zgodą samych zainteresowanych, została zaangażowana do kontrataku w systemie Ignar. Saepen przyjrzał się im pobieżnie – byli ubrani w identyczne mundury, jakie nosili Sorevianie z Milicji, a także używali tego samego sprzętu. Na ich odzienie składały się granatowe uniformy, z ciemnoszarymi kamizelkami, nagolennikami i karwaszami wykonanymi z nonilanu i krytymi dodatkowo ochronną warstwą półmetalowego advinenu. Odróżniały ich tylko naszywki na ramionach terrańskich ochotników, świadczące o ich przynależności do jednostek samoobrony, a także obecność obuwia, którego jaszczury nie nosiły. Nie było to im potrzebne – skóra na ich szponiastych stopach była bardzo odporna.
   Saepen zamierzał tylko przejść się po okolicy, aby sprawdzić, w jakim nastroju są ludzie przed nadchodzącym atakiem. Miał do nich, jak większość Sorevian, dość protekcjonalny stosunek – szanował ich na swój sposób i uważał, iż są waleczni, ale z drugiej strony słabi i wątli. Byli bardzo słabi fizycznie, łatwo ich było zabić, łatwo ulegali bitewnej presji. W porównaniu z mającymi znakomite przystosowania jaszczurami, nie nadawali się na żołnierzy. Ale mimo to, walczyli i odnosili pewne sukcesy.
   Raptem Saepen usłyszał znajomy głos, nawołujący go w dziwnie akcentowanym strev. Odwrócił się w kierunku, skąd dobiegał krzyk, by dostrzec swojego dobrego znajomego, porucznika Rodriga Mendeza, który zbliżał się do garavego szybkim krokiem. Kiedy człowiek znalazł się dostatecznie blisko, sięgnął otwartą dłonią do skroni, zaraz jednak powstrzymał się i wykonał salut na sposób soreviański.
   -   Witam, kapitanie – powiedział oficjalnie – Co pana do nas sprowadza?
   Saepen zdawał sobie sprawę, że Terranom wygodniej jest używać swojej własnej terminologii, kiedy rozmawiali ze Sorevianami, zatem nie zwrócił najmniejszej uwagi na fakt, że Mendez nie użył pojęcia garave.
   -   Nic specjalnego, poruczniku – odparł, odsalutowując – Chciałem tylko sprawdzić, jak sobie radzicie.
   -   Nie najgorzej. Większość z nas jest trochę spięta, ale wszyscy nie możemy się doczekać, aby skopać tyłki tym sukinsynom – po chwili Rodrigo dodał – Kapitanie.
   -   Zapomnijmy na dzisiaj o oficjalnych tytułach, mój przyjacielu – Saepen parsknął śmiechem – Powiedz, co u ciebie?
   Mendez uśmiechnął się szeroko. Obaj oficerowie znali się doskonale już od czasu walk na Akiosie, kiedy to Saepen przekonał się o odwadze Terran na przykładzie Rodriga. Podczas ulicznych batalii o jedno z ludzkich miast Sorevianin widział, jak ten człowiek, wówczas jeszcze podoficer, walczył bez trwogi o własne życie, w pewnym momencie nieomal poświęcając je, by uratować od niechybnej śmierci obezwładnionego jaszczura z Milicji, jednego z podkomendnych Saepena, który miał już zostać rozszarpany przez ildańskiego potwora. Garave, będąc naocznym świadkiem tego aktu szaleńczej odwagi, sam dopilnował, aby młody Terranin został natychmiast przeniesiony do lazaretu i uratowany za wszelką cenę. Lekarze z trudem uchronili go przed śmiercią od ran, jakich doznał, a Saepen od tamtego czasu nigdy nie przestał podziwiać Rodriga.
   -   W zasadzie to nie mam nic nowego do opowiedzenia – rzekł Mendez – Dostałem tylko wiadomość od mojej żony, żebym na siebie uważał. Raczej nie jestem tym zaskoczony.
   -   Ach, te wasze ludzkie związki.
   Saepen był w tym zagadnieniu konserwatywny. Dla Sorevian, którzy nie łączyli się w pary na całe życie, terrański model rodziny był czymś zgoła niezwykłym.
   -   Może uznasz, że to nie jest takie złe, jeśli sam tego spróbujesz.
   -   Niestety, nie jestem człowiekiem, więc śmiem wątpić. A co słychać w waszym obozie? Jak morale?
   -   Powiedziałbym, że wysokie. Wciąż słyszę, jak moi chłopcy krzyczą jeden przez drugiego, czego to dokonali podczas ostatnich bitew na Akiosie, i jak mają zamiar wypruć tym ildańskim draniom flaki za to, co zrobili przez ostatnie dziesięć lat.
   -   Część z nich chyba koloryzuje, że się tak delikatnie wyrażę, mam rację? – zapytał Saepen, który ruszył naprzód powolnym krokiem, przechadzając się teraz razem z Rodrigiem.
   -   Co masz na myśli? – rzekł człowiek, idąc u boku jaszczura
   -   Twój pluton to prawie sami nowicjusze. Niektórzy jeszcze pewnie virinera nie widzieli na oczy.
   -   Wiesz, jak to jest z tymi szczeniakami, Saepen – Mendez wypuścił z westchnieniem powietrze – Muszą sobie dodać otuchy tym całym pieprzeniem.
   -   Cóż, przynajmniej pod tym względem nie różnimy się zbytnio od siebie – zaśmiał się garave
   -   Raczej nie. Ale oni naprawdę mają entuzjazm. Nie tylko dlatego, że mogą nareszcie się odpłacić Auvelianom i Ildanom, chyba cieszą się, że mają was u boku.
   -   Naprawdę? – oczy Saepena rozszerzyły się, ukazując końce jego elipsoidalnych źrenic
   -   Jasne. Myślę, że to po prostu taki zew braterstwa. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu prowadziliście podbój Ziemi, teraz pokazujecie, że jesteście po naszej stronie.
   -   Wierzysz w pokój, Rodrigo? – zapytał garave, tchnięty nagłą myślą
   -   Że co?
   -   Wierzysz w pokój między naszymi rasami? Że kiedyś nadejdzie dzień, że wszyscy podamy sobie ręce?
   -   Zadajesz czasem dziwne pytania, Saepen – Mendez pokręcił głową – Nie myślałem o tym, wiem tylko, że jak na razie wszystko nas różni. Jeden Akios tego nie zmieni. Nie zmieni też faktu, że zrobiliśmy wam kiedyś piekło na waszej planecie, a wy założyliście nam teraz obroże.
   Saepen szybko pożałował, że poruszył ten temat. Wiedział, że dla ludzi, którzy z całą pewnością cenili sobie niezależność, fakt bycia pod nadzorem, jeśli nie zaborem obcej rasy, był bardzo trudny do przyjęcia. Niezależnie od tego, jakie wzajemne stosunki rodziły się między jaszczurami, a ludźmi, historia ich waśni kładła się cieniem na takich relacjach, jak przyjaźń z Mendezem.
   -   Wybacz, że przypomniałem ci o… – zaczął garave, ale porucznik nie dał mu skończyć
   -   Daj spokój, Saepen. Nie będę od ciebie wymagał, abyś przepraszał mnie czy kogokolwiek za czyny swojej rasy – człowiek odwrócił się, patrząc mu w oczy – Pogodziłem się z tym już dawno. A nie pamiętam, aby wasi żołnierze wyrządzili nam jakiekolwiek krzywdy, kiedy przyszli po upadku Ziemi na Akiosa, żeby go przemienić w jedną z prowincji SVS. Teraz nawet kilka tysięcy z nich zginęło, żeby nam ocalić życie. A już jutro zginie ich jeszcze więcej.
   -   Nie mówmy już o tym, dobrze? – poprosił Saepen
   -   Okay.
   Jaszczur nie miał ochoty słuchać o zaborze terrańskich światów przez SVS. Wprawdzie był dumny z faktu, iż jego rasa zupełnie pokonała ludzi – co miałoby świadczyć o słuszności wiary Sorevian we własną wyższość nad innymi nacjami. Sam fakt narzucenia GTF swojego zwierzchnictwa nie był już jednak aż tak chlubny, mimo że jaszczury starały się nie ingerować bezpośrednio w suwerenność upadłego terrańskiego imperium, ani nie prowadzić na zajętych koloniach rabunkowej działalności poprzez masową grabież zasobów poszczególnych światów.
   -   Napijesz się ze mną? – zapytał nagle Mendez – Bardzo mi to pomaga w takich chwilach, jak ta, a nie lubię siedzieć przy tym sam.
   -   Chętnie – powiedział po dłuższej chwili Saepen
   Sorevianin otoczył go ramieniem, a na jego twarz na powrót wstąpił uśmiech.



To be continued...
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Mardok w Października 03, 2009, 12:01:29 pm
"Sthresianie" według mnie brzmi lepiej od "Sivantianie", bo ma taki syczący klimacik, a to drugie takie nie pasujące do Jaszczurów.
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Der_SpeeDer w Października 03, 2009, 10:11:48 pm
Po tym pierwszym kawałku - o syczącym klimacie - mógłbym zinterpretować twoją opinię tak, że powinienem faktycznie wstawić Sivantian :). U mnie jaszczury nie syczą - syczące jaszczury uważam za marny schemat, pozbawiony jakiejś głębszej refleksji - no bo co, język tym jaszczurom drętwieje za każdym razem, kiedy wypowiadają "s"? Bez jaj. U mnie nie syczą, i nigdy nie przeciągają w słowach tej głoski. W moich wyobrażeniach mają głos bardziej warczący, niż syczący. Przynajmniej samce - bo samice to mają z kolei taki głos, jakby kazać mówić smokom z Warcrafta II albo Godzilli.

Poza tym Sivantianie pasuje etymologicznie do ich kultury. Oni są przecież czcicielami smoków, wierzą, iż zostali stworzeni przez nie na ich podobieństwo, a smok w ichniemu to sivareon (tja, dokładnie - te ich gwiezdne krążowniki się "smokami" zwą dosłownie), Sivantianie więc byliby prawie jak dzieci smoków. Prawie, bo dzieci smoków to jest manisivare. Albo mani on sivaroni. 8)


No dobra, wkurza mnie trochę to, że mało kto cokolwiek pisze, ale może chociaż się rozkręci, jak będą sceny batalistyczne. No i jedna sekwencja inspirowana StarCraftem. A konkretnie, jedną ze wstawek filmowych z tegoż. Ciekawe, czy forumowicze zauważą.
Raz już ktoś zauważył, na innym forum ;D.

Tak czy inaczej, następny kawałek. No i...

-----------------------------------------------------------
Tak jest, słownik:


Indeve - (liczba mnoga: indevi) soreviańska miara długości, równa trzem czwartym milimetra.

Daerion - soreviański bóg-smok, jedno z trzech smoczych bóstw, czczonych przez Sorevian. Daerion jest w religii jaszczurów dawcą życia i miłości, i patronuje większości członków społeczeństwa soreviańskiego.

Savashke - (liczba mnoga: savashka) soreviańska obelga, na którą nie ma w naszym języku tłumaczenia. Łączy w sobie określenia pokroju "drań", "bękart" lub "szumowina", ale ma znacznie silniejszy wydźwięk od każdego z nich.

-----------------------------------------------------------


KRĄŻOWNIK LINIOWY „ISANTURAI”, KLASA TEKADE
SZESNAŚCIE GODZIN PO ATAKU NA IGNAR IV


   -   Co to jest, żołnierzu? – zapytał surowym głosem Idaren, trzymając wyjęty z plecaka Siramego przedmiot
   -   Magazynek, mai derian – odparł nieco ogłupiały padene, stojący na baczność w uniformie
   -   Jaki magazynek? – powiedział oficer z naciskiem – Co to za amunicja?
   -   Pełnokalibrowa, z subatomowym ładunkiem kruszącym, mai derian. Kaliber: szesnaście i pół indevi.
   Ta odpowiedź wyraźnie zdenerwowała Idarena. Sazeli, który obserwował tę scenę, przewrócił oczami, wiedząc, że Siramego czekają kłopoty.
   -   Czy wydałem wam rozkaz, żebyście pozbyli się tego rodzaju amunicji, żołnierzu?
   -   Tak jest, mai derian. Był taki rozkaz.
   -   Więc jakim cudem znalazłem u was ten magazynek?
   Zanim Sirame zdążył odpowiedzieć, Idaren już się od niego odwrócił, wołając do pozostałych. Był w złym nastroju, przez co jego głos stał się syczący i Sazeli momentami z trudem go rozumiał.
   -   Przypominam, że akcja odbędzie się w obiekcie pozostającym w przestrzeni kosmicznej – oświadczył oficer – To oznacza, jeśli nie jesteście dość rozgarnięci, że nie możemy sobie pozwolić na rozwalenie jego kadłuba. Nie chcę widzieć w waszych ładownicach żadnej amunicji wybuchowej, jasne? Tylko naboje standardowe i kasetowe. Granaty zapalające, żadnych innych. Kto posiada w danej chwili ekwipunek niezgodny z treścią mojego rozkazu, niech natychmiast się dostosuje.
   Nikt się nie poruszył, a poszczególni Sarukeri spoglądali tylko po sobie, z czego wynikało, iż tylko Sirame zapomniał o instrukcjach dotyczących doboru ekwipunku.
   -   Mam nadzieję, że nie będę musiał więcej was sprawdzać – orzekł Idaren – Teraz idźcie do montera i wkładajcie pancerze. Mamy już niewiele czasu. A ty, Sirame – tu dowódca zwrócił się surowo do padene – Po powrocie z akcji staniesz do raportu.
   Sazeli westchnął ze znużeniem. Dzisiejszy poranek dłużył się niemiłosiernie, a nastrój mai deriana tylko pogarszał sytuację. Idaren miał co prawda reputację dość gwałtownego oficera, ale zazwyczaj starał się zachować nad sobą panowanie.
   Sarukeri wstali dzisiaj bardzo wcześnie, kiedy oddziały naziemne na Ignarze IV z pewnością były jeszcze pogrążone we śnie. Podniesienie się z koi nie było zatem przyjemne, zwłaszcza dla Igatena, który opuścił swoją dopiero wtedy, gdy Ekreva pociągnęła go za ogon, zrzucając z piętrowego łóżka do wtóru śmiechu reszty oddziału. Kilka minut później zjedli w samotności śniadanie, mając za towarzystwo tylko wyraźnie małomównego Dainera. Mesa była o tej godzinie pusta, nie nastąpiła bowiem jeszcze zmiana wachty na okręcie.
   Kiedy wreszcie dotarli do magazynu, musieli znosić jeszcze tyrady Idarena, który dokładnie sprawdzał sprzęt, jaki brali na misję. Kazał nawet Azaenowi dokonać testów funkcjonalności bomby, którą mieli zabrać ze sobą.
   Przynajmniej mogli liczyć na drobne ułatwienie, jakie dawała obecność montera pancerzy. Sarukeri przewozili swoje kombinezony bojowe w częściach, a ich manualne wkładanie zajmowało trochę czasu. Maszyna robiła to w niecały enelit.
   Sazeli stanął w oznaczonym miejscu na podłodze, podczas gdy mechaniczne ramiona nakładały na kolejne części jego ciała metalowe elementy kombinezonu, ochraniające nawet jego stopy i ogon. Zbroje typu FV-225 były jedynymi pancerzami wspomaganymi, używanymi w armii soreviańskiej. Miały swoje własne źródło zasilania i system podtrzymywania życia. Dysponowały też serwomechanizmami, dodatkowo wspomagającymi naturalną siłę fizyczną jaszczurów, oraz własnymi komputerami, które zawiadywały funkcjami zbroi. Sazeli poczuł, jak monter umieszcza na nim ostatni element pancerza, a wyposażony w korygatory pola widzenia, pokrywający całą górną połowę szczęki wizjer zamyka się na jego głowie. Po chwili ujrzał zalany czerwienią obraz i usłyszał meldunek komputera o gotowości.
   Karisu stanął wraz z innymi w szeregu, czekając, aż wszyscy będą mieli już na sobie pancerze. Obserwował spokojnie otoczenie, szybko przyzwyczajając się do zmienionego pola widzenia, jakie zyskiwał, mając założony na głowę wizjer.
   Gdy wreszcie skończyli, Idaren dokonał ich szybkiego przeglądu, sprawdzając przy okazji sprawność systemu łączności, a następnie kazał udać się migiem do hangaru. Azaen i Veranius podążali za resztą oddziału, niosąc bombę. Dainer kroczył u boku mai deriana.
   Kilena już na nich czekała, przechadzając się obok zadokowanego desantowca. Jak zauważył Sazeli, został on nie tylko zmodyfikowany na potrzeby ich misji, lecz także odpowiednio przemalowany, aby był niewidoczny na tle czerni próżni. Odmienność statku dość szybko skomentowano.
   -   A co to za dziwadło? – odezwał się stojący obok Sazeliego Igaten – Mamy tym lecieć?
   -   Powiedzmy, że to nowy model statku desantowego – odparł Sazeli – Później ci wyjaśnię, zaraz lecimy.
   Kilena otworzyła boczne drzwi desantowca i wskoczyła do środka zaraz po tym, jak dostrzegła zbliżających się Sarukeri. Sazeli rozejrzał się po hangarze – poza nimi nie było tu chyba nikogo, panowała dziwna cisza.
   -   Właź, karisu – zawołał Idaren z wnętrza małego statku – Nie mamy chwili do stracenia, narzucono nam pewne ograniczenia czasowe co do terminu akcji.
   Kiedy wszyscy byli już na miejscu, usadowili się w fotelach, a Veranius zamknął na nich osłony. Broń umieszczono w specjalnych chwytakach na czas lotu. Wkrótce pilot desantowca zwolniła zaczepy łączące go z krążownikiem, a niewielki statek wyleciał przez otwarte wrota.
   Idaren przemieścił się do przodu, do kokpitu pilota, pozostawiając Sazeliemu obowiązek wprowadzenia podwładnych w szczegóły.
   -   Dobra, panowie i panie, posłuchajcie – zagaił karisu, spoglądając na pozostałych spod uniesionego wizjera – Naszym celem jest ildańska baza orbitalna. Mają tam maszynerię, która kontroluje hordy tych ich potworów. Jeśli odwalimy robotę, jak należy, utracą nad nimi panowanie, a nasza armia lądowa zafunduje im masakrę w kolejnej bitwie.
   -   To samobójstwo – stwierdził dobitnie Veranius – Nawet się nie przedrzemy do tej bazy, stawiam mój ogon, że jest silnie broniona.
   Sazeli uśmiechnął się.
   -   Zachowałeś ten ogon – odparł wesoło, starając się rozluźnić atmosferę – Ale tak się składa, że testujemy właśnie nowy zakłócacz sensorów wroga.
   -   To znaczy? – zapytała Ekreva
   -   To znaczy, że nasi naukowcy zamontowali na tym desantowcu sprzęt, dzięki któremu jesteśmy niewidzialni dla ildańskich detektorów. Możemy się prześlizgnąć przez ich orbitalne stacje obronne i zadokować w tej bazie, a oni nawet się nie zorientują.
   -   A zatem dotarcie do celu będzie łatwe?
   -   Według założeń, tak.
   -   Platformy orbitalne Ildan w polu widzenia – rozległy się w głośniku słowa Idarena, który mówił teraz przyciszonym głosem, jakby obawiał się wykrycia – Mijamy ich… na razie wszystko idzie zgodnie z planem.
   Sazeli zamilkł na chwilę, po czym kontynuował.
   -   Plan jest taki: włazimy na pokład, a Dainer włamuje się przez zewnętrzny terminal wprost do komputerowego systemu stacji. Dzięki temu wyłączy zasilanie i zneutralizuje system bezpieczeństwa oraz roboty ochrony. Będziemy mieli zatem możliwość zawiadywania funkcjami bazy, a więc i również wyłączenia i samozniszczenia maszyny kontroli bestii.
   -   A jeśli temu zabójcy nie uda się odesłać cholerstwa do Kagara za pomocą samego komputera? – zapytał Veranius
   -   Właśnie dlatego ty i Azaen mieliście zabrać ten ładunek wybuchowy.
   Desantowcem targnęło nagle w bok i Sazeli z trudem utrzymał równowagę. Rozglądał się przez chwilę z niepokojem, nic jednak nie wskazywało na to, że zostali dostrzeżeni.
   -   Mijamy linie obronne Ildan. Nikt nie otworzył ognia – ponownie rozległ się głos Idarena, tym razem przepełniony ostrożnym optymizmem – Na krew Feomara, to draństwo działa. Ci idioci nas nie widzą. Są ślepi.
   -   Czy to wszystko? – Ekreva była wyraźnie zawiedziona – W takim razie mogliśmy w ogóle nie brać amunicji na tę misję.
   -   Nie mów hop. Nie wszystko musi pójść zgodnie z planem. Może nie uda nam się zdezaktywować wszystkich systemów obronnych. Może będą jednak mieli coś w zanadrzu.
   -   Oby.
   -   Dobra, dość żartów. Azaen, ty bierzesz pierwszy oddział. Masz Veraniusa, Ekrevę, Igatena i Siramego. Wy pozostaniecie ze mną i Idarenem. Zabierzemy też ze sobą bombę, jeśli okaże się to konieczne. W takim wypadku podłożymy ją w centrum stacji. W naszej gestii leży też oczyszczenie terenu. Jasne?
   -   Tak jest, karisu – odrzekł faze Azaen
   -   Parina, poprowadzisz resztę. Masz Suela, Eslithę, Feligę i Khagego. Drugi oddział ma ubezpieczać „jedynkę”. Jeśli coś pójdzie źle, będziecie musieli oczyścić i utrzymać drogę ewakuacji. Zrozumiano?
   -   Tak jest, karisu – odparła faze Parina
   -   Jakieś pytania?
   Ekreva uniosła okrytą pancerzem rękę.
   -   Tak, mai padene? – Sazeli odwrócił się do niej
   -   Na jakie mogę liczyć wynagrodzenie – twarz Sorevianki nie była widoczna pod czarnym wizjerem, ale karisu mógł przysiąc, że jest uśmiechnięta od ucha do ucha – Jeśli nie zabiję żadnego z tych ildańskich savashka?
   -   Nie musi cię to obchodzić, mai padene – odparł rozdrażniony Sazeli – Zajmij się zadaniem, o swojej dzisiejszej ofierze dla Feomara będziesz myśleć później.
   -   Tak jest, karisu.
   W tym momencie padł kolejny komunikat Idarena.
   -   Stanowiska obrony biernej nieprzyjaciela są już za nami. Zbliżamy się do celu, za pół alitu możemy dokować. Szykujcie się.
   Po chwili desantowiec zaczął wyraźnie redukować prędkość. Silniki przestały pracować i szli teraz naprzód siłą rozpędu. Niebawem aktywowane zostały dysze hamujące, pracujące delikatnie.
   -   Zbierać się! – zakomenderował Sazeli – Niech nam Feomar sprzyja!
   -   A Daerion przebaczy, że czynimy to, co czynić musimy – dodał zaraz Veranius przyciszonym głosem
   -   Jeśli zechce – skonstatował karisu


WYSOKA ORBITA IGNAR IV
ILDAŃSKI WĘZEŁ KONTROLNY 2177 ‘RUVANIA’
SIEDEMNAŚCIE GODZIN PO ATAKU NA IGNAR IV


   Sarukeri zaczęli zdejmować obejmy i chwytać za broń. Większość drużyny była uzbrojona w długie karabiny szturmowe typu SR-36/G, zmodyfikowane wersje używanych przez Strażników SR-36 o zwiększonym względem oryginału kalibrze. Oprócz tego w oddziale było po dwóch Sarukeri z ciężkim miotaczem płomieni EG-10 oraz dużą strzelbą kasetową AGM-15/M2.
   Desantowiec prawie się zatrzymał. Wszyscy stali już przy bocznych drzwiach, w tym Idaren, który opuścił kokpit, dołączając do reszty.
   -   Derian Kilena będzie nas koordynować ze statku – oznajmił mai derian, tak, aby każdy go dobrze usłyszał – Ma nas na monitoringu.
   Naraz rozległ się głuchy huk, a zaraz po nim charakterystyczny syk, z jakim przewody dwóch jednostek gwiezdnych połączyły się. Wkrótce światła zapalone na obrzeżach drzwi zmieniły kolor z czerwonego na zielony.
   -   Odblokowujemy drzwi – rzekł Idaren – Pamiętajcie, od teraz komunikujemy się przez interkom. Kanał siódmy utajony.
   Sazeli zamknął wizjer swojego hełmu, po raz kolejny doświadczając nagłej zmiany pola widzenia. W tym samym momencie gródź przed nim otwarła się, ujawniając wnętrze korytarza wejściowego.
   -   Tu dowódca, włazić – usłyszał karisu w słuchawce komunikatora – Pierwszy oddział, za mną. Potem wkracza dwójka. Dainer, idziesz z jedynką, szykuj sprzęt.
   Sazeli ruszył naprzód, dołączając do Idarena. Tuż obok niego kroczył powoli zabójca. Korytarz doku rozciągał się na krótkim dystansie, a po chwili znaleźli się przed kolejnymi grodziami. Wyglądało na to, że znajdował się tu układ monitoringu, który zaczął ich prześwietlać. Musieli szybko zneutralizować system bezpieczeństwa, inaczej centralny komputer bazy mógł podnieść alarm.
   -   Dainer, rób swoje. Tylko się pospiesz.
   -   Spokojnie, to zajmie chwilę – odezwał się niski głos zabójcy
   Sazeli miał taką nadzieję. W korytarzu odzywał się już mechaniczny, ostrzegawczy głos, do wtóru zapalających się i gasnących, czerwonych świateł. Chociaż karisu nie znał ildańskiego, domyślał się, o co chodzi. Dainer tymczasem metodycznie zabrał się do pracy, otwierając umieszczony w ścianie tuż obok drzwi terminal i podłączając doń swój mikrokomputer.
   Przez chwilę Sazeli przeczuwał, że zaraz wpadną, ale alarm nie zdążył się odezwać. Nagle ostrzegawcze komunikaty umilkły, a oświetlenie wróciło do normy.
   -   Zneutralizowałem zabezpieczenia przy wejściu – oznajmił Dainer – Zaraz przejdę dalej i dostanę się do głównego systemu.
   -   To możliwe? – zainteresował się Sazeli
   -   W przypadku Ildan, tak. Uwielbiają tworzyć systemy zawiadujące dużymi obiektami, w których wszystkie, nawet najdrobniejsze terminale, są ze sobą sprzężone.
   Na chwilę zapanowała pełna napięcia cisza, kiedy zabójca pracował nad systemem, wstukując kolejne sekwencje przycisków na klawiaturze. Sazeli, który stał tuż za nim, przez chwilę próbował śledzić pojawiające się na ekranie mikrokomputera obrazy, ale szybko się pogubił.
   -   Mają tu niezłe zabezpieczenia – powiedział nagle Dainer – Ale już sobie z tym poradziłem. Mogę teraz wyłączyć zasilanie dla wszystkich systemów, odłączyć uzbrojenie stacji i maszynę kontroli.
   -   Więc na co czekasz? – zapytał Idaren – Zrób to teraz!
   Zabójca wcisnął guzik na klawiaturze i nagle z terminala posypały się iskry, a całe oświetlenie w korytarzu zgasło. Sarukeri mieliby teraz zapewne problemy z widzeniem, gdyby nie zaawansowane systemy optyczne kombinezonów, umożliwiające walkę w ciemnościach. Jednocześnie dało się słyszeć niski, powoli cichnący dźwięk.
   -   Gotowe. Pozbawiłem poszczególne systemy zasilania i zdjąłem elektroniczne blokady ze wszystkich drzwi – zameldował Dainer – Możemy wejść teraz do środka i łazić, gdzie nam się żywnie podoba. Nawet działka nic nam nie zrobią.
   -   To wszystko? – zdumiał się Sazeli – Powiedziałbym, że poszło nam aż zbyt łatwo
   Ekreva zaklęła pod nosem, ale nie na tyle cicho, aby nie zostało to usłyszane przez pozostałych Sarukeri, z których część spojrzała na nią.
   -   Maszyna kontroli nie działa? – odezwał się Idaren
   -   Nie. Dokonam jeszcze tylko bardziej szczegółowej diagnostyki systemu.


ILDAŃSKI WĘZEŁ KONTROLNY 2177 ‘RUVANIA’
POZIOM DWUNASTY / CENTRALNY KOMPUTER


   Otoczenie pogrążyło się w całkowitej ciemności. Działka wmontowane w sufit zastygły w bezruchu. Można by rzec, iż okolica w ciągu kilku sekund wymarła, gdyby nie fakt, że już wcześniej nie było tu żywych istot.
   Cisza i mrok panowały jednak zaledwie przez kilka sekund. Jeden z ekranów znajdującego się na wysokim podeście centralnego komputera rozświetlił nagle słaby blask. Program awaryjny zadziałał idealnie, natychmiast aktywując się samoczynnie.

* * *

>>> Awaria systemu zasilania
>>> Diagnostyka:
   System bezpieczeństwa – nie działa
   System zdalnego sterowania – nie działa
   System grodzi zabezpieczających – nie działa
   System wind grawitacyjnych – nie działa
   System doków – nie działa
   System komunikacji – brak odpowiedzi
   
   Rdzeń kontroli – brak reakcji
   Połączenie z siecią zewnętrzną – nieudane

>>> Stwierdzono nieautoryzowane wejście
>>> Inicjacja protokołu 12 komma 2
   Aktywacja zasilania awaryjnego
   Blokada systemu na poziomie funkcji wyższych
   Reaktywacja rdzenia
   Reaktywacja Straży – nieudana
   Aktywacja programu Ardram


* * *

   Wszystko trwało bardzo krótko. Całe pomieszczenie ponownie zyskało oświetlenie, a znajdujący się powyżej, ogromny rdzeń, raz jeszcze został aktywowany. Wkrótce to samo stało się z pozostałymi elementami skomplikowanej maszynerii, umieszczonymi na innych poziomach. Urządzenie natychmiast rozpoczęło na nowo emanowanie impulsami kontrolnymi, w celu utrzymania sił w przydzielonym rejonie na planecie.
   Jednocześnie wysłane zostały odrębne polecenia, które dotarły do niższych poziomów stacji.



To be continued...
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Mardok w Października 07, 2009, 07:16:07 pm
Wcześniej tego nie czytałem, bo mi się nie chciało, ale znalazłem trochę czasu i jestem zachwycony. Najbardziej urzekło mnie zachowanie żołnierzy. To ściąganie z łóżka za ogon, poświęcanie zabitych bogowi, teksty w stylu "oby okazało się że jednak będziemy walczyć" i kłótnie o to kto jest popieprzony tworzą strasznie swojski klimat. To są właśnie tacy najemnicy z Gothica 2, albo Yarpen Zigrin z chłopakami którzy mówią "Podobno Smoki pojawiły się w dolinie. Pójdziemy z chłopakami je ubić to będzie można zupę z ogona ugotować". Te postacie są takie realistyczne... gratuluję kunsztu i czekam na kolejne odcinki ze skupieniem się na samych osobach w tym oddziale Akirni.
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Der_SpeeDer w Października 07, 2009, 10:26:18 pm
No cóż, za pozytywną opinię dziękuję, choć nie wiem, jak ci to się będzie dalej sprawowało. W kolejnych fragmentach będzie przede wszystkim mnóstwo akcji, potem znowu parę stronic wytchnienia i wreszcie kulminacja.
Po drodze też ten moment, o którym mówiłem, ze StarCrafta zapożyczony.

Skoro wysłałeś odpowiedź, wykorzystam okazję i wkleję od razu nowy fragment. Na początek jak zwykle trochę ichniej terminologii, żeby wiedzieć już w trakcie czytania.
Fragment krótki, niestety. Następny bowiem jest długi i razem by się wszystko nie zmieściło.
-----------------------------------------------------------------

Pakir – pokarm pochodzenia roślinnego, rodzaj zboża, zbliżony do ryżu.

Revnair – słodycz pochodzenia roślinnego (z domieszką produktów pochodzenia zwierzęcego), soreviański odpowiednik mlecznej czekolady.

Pakir z revnairem – jest to słodka mieszanka, najchętniej podawana soreviańskim pisklętom, jako związek frazeologiczny ma zaś wydźwięk podobny do „kaszki z mleczkiem” albo „bułki z masłem”.

-----------------------------------------------------------------


ILDAŃSKI WĘZEŁ KONTROLNY 2177 ‘RUVANIA’
POZIOM DRUGI


   -   Tego się obawiałem – powiedział nagle Dainer
   -   Co jest?
   -   Wygląda na to, że urządzenie kontroli ma znacznie lepsze zabezpieczenia, niż reszta stacji. Jak odłączyłem mu zasilanie, aktywowała się jakaś procedura awaryjna.
   -   Czy to znaczy, że to draństwo znowu działa? – wtrącił Sazeli
   -   Tak, działa. Komputer chciał wysłać w eter wiadomość o intruzach, ale na szczęście mu to uniemożliwiłem. Zablokowałem też trwale dostęp do pozostałych systemów.
   -   A możesz jeszcze raz wyłączyć tę maszynę? – Idaren nie krył zniecierpliwienia
   -   Zaczekaj… mogę. Ale trochę mi to zajmie, cholerstwo ma dodatkowe zabezpieczenia…
   -   Trochę? To znaczy ile? – zapytał Sazeli
   -   Nie potrafię powiedzieć, może nawet cztery ality. Albo i dłużej. Muszę po prostu…
   -   Nie możemy sobie pozwolić na to, żebyśmy po prostu tak stali i tracili czas. Jest przecież wyznaczony termin ataku tych z planety.
   -   Przecież jest sporo czasu…
   -   Spokój – zarządził Idaren, spokojnie, ale z naciskiem – Dainer, pozostałe systemy, z systemem bezpieczeństwa włącznie, nadal nie działają, tak?
   -   Tak. Tylko rdzeń się trzyma. Może opracowali jednak jakiś program awaryjny na wypadek…
   -   W takim razie, nie ma co tracić czasu – orzekł mai derian – Plan G. Wchodzimy.
   -   Dainer, otwórz te drzwi! – nakazał Sazeli – Pierwszy oddział, przygotować się.
   Zabójca wzruszył ramionami, po czym wcisnął kilka klawiszy. Z elektronicznego zamka posypały się iskry, a drzwi rozsunęły się i stanęły otworem, ukazując Sarukeri wnętrze korytarza, ze znajdującym się tuż koło wejścia rozwidleniem. Oświetlenie było zupełnie wyłączone, przez co w środku panowała ciemność.
   -   Veranius, Ekreva, Azaen, obstawcie wejście.
   Trójka żołnierzy błyskawicznie znalazła się w środku, a następnie skierowała swoją broń w głąb każdego z korytarzy. Zameldowali po kolei, że są one czyste.
   -   Dainer, możesz nam załatwić schemat bazy? – zapytał Idaren
   -   Pakir z revnairem.
   -   Jak już to zrobisz, prześlij to Kilenie. Niech nas poprowadzi. Igaten, Sirame, wy niesiecie bombę. Drugi oddział, czekajcie na rozkazy.
   -   Idę przodem – oznajmił Sazeli – Trzymajcie się razem i uważajcie na plecy. Może jednak pominęliśmy jakieś zabezpieczenia.
   -   Którędy idziemy?
   -   Mam ten schemat – odezwał się wysoki ton Kileny – Na razie prosto.
   Sazeli ruszył długim korytarzem, unosząc broń i miarowo stawiając kolejne kroki. Jego opancerzone stopy dźwięczały metalicznie przy każdym kontakcie z podłożem. Wizjer hełmu miał wbudowany wyświetlacz HUD razem z podręcznym systemem sensorów, które docierały swoim zasięgiem do końca korytarza, nie wykryły jednak niczyjej obecności. Sarukere kilka razy zmienił tryb patrzenia, przełączając kolejno na termowizję, biosensor, a także tryb sprzężony z detektorami ruchu oraz bicia serca, jednak korytarz wydawał się pusty.
   -   Ciągle nic – zameldował Sazeli – Nie mam niczego na sensorach.
   -   Powoli naprzód. Ekreva, uważaj na nasze tyły.
   -   Na najbliższym skrzyżowaniu skręćcie w prawo – poinstruowała ich Kilena – Będzie tam jakieś większe pomieszczenie, może techniczne. Przejdziecie przez nie.
   -   Powoli, powiedziałem – rzucił Idaren rozdrażnionym tonem – Nie popędzaj nas.
   -   Przepraszam, mai derian.
   -   Drugi oddział, wchodzicie. Obstawcie wejście i okoliczne korytarze.
   -   Przyjęłam – potwierdziła krótko Parina, a po chwili dodała – Mai derian, zajmujemy pozycje, ale tu nie ma żadnej aktywności.
   -   Bądźcie czujni. To by było za łatwe.
   Jak uznał Sazeli, wyglądało jednak na to, że stacja jest zupełnie pusta. Nie było nawet działających jednostek strażniczych, w przeciwnym wypadku detektory ruchu oraz sensory na pewno by je wykryły.
   -   Skręcamy w prawo – oznajmił Idaren – Tylko ostrożnie.
   -   Do Kagara, wyluzuj wreszcie – burknął Sazeli
   -   Cisza. Kilena, jak dalej?
   -   Przechodzicie przez pomieszczenie. Dalej jest kolejny skręt i… chyba będziecie musieli użyć windy.
   -   Co? Gdzie jest centrala?
   -   Na czwartym poziomie. Wy jesteście na drugim.
   -   Nie wystarczy po prostu zdetonować ładunek na tym piętrze? – Idaren był wyraźnie niezadowolony z takiego przebiegu spraw
   -   Ja też przygotowywałam się do tej misji, mai derian – odparła spokojnie Kilena – Też mam pewną wiedzę i zalecam umieścić ładunek w centrali na poziomie czwartym. Dostaną oba główne reaktory i cała stacja pójdzie w cholerę. A nam zależy na całkowitej neutralizacji celu.
   -   Dobra, dobra, pojąłem – zawarczał Idaren zrezygnowanym tonem – Dainer, dasz radę uruchomić windę na czas przejazdu?
   -   Bez problemu.
   Oddział wciąż posuwał się naprzód i teraz wkroczyli do niedużego pomieszczenia, gdzie znajdowało się kilka pieczołowicie złożonych egzemplarzy jakiejś niewielkiej maszyny. Sazeli przyglądał im się przez chwilę.
   -   Co to jest? – zapytał, nie mówiąc przez interkom
   -   Roboty techniczne – odparł niespodziewanie Dainer, który najwyraźniej zdołał usłyszeć pytanie karisu – W tej chwili nieaktywne. Ildanie stawiają takie korytarze w swoich zautomatyzowanych instalacjach głównie z myślą o nich. No i o androidach strażniczych.
   -   Pewnie chcieli też uprzejmie ułatwić robotę sabotażystom, takim jak my – rzekł sarkastycznie Sazeli
   -   Prawdę rzekłszy – jeśli w Dainerowi w ogóle udzielił się nastrój podoficera, to nie dał tego po sobie poznać – Myśleli raczej o zespołach inżynieryjnych, wysyłanych na wypadek jakiejś poważniejszej awarii.
   -   Zamknijcie się wreszcie – uciszył ich Idaren – A ty, Dainer, skup się na zadaniu.
   Sazeli powstrzymał się od komentarza, chociaż służbiste zachowanie dowódcy zaczynało już go irytować. Karisu był do niego przyzwyczajony, ale jego przełożony niekiedy zdrowo przeginał. Tymczasem Idaren przestał już interesować się rozmówcami.
   -   Parina, zmieńcie pozycje tak, abyście objęli perymetrem naszą trasę – powiedział nieco bardziej opanowanym tonem
   -   Przyjęłam, mai derian.
   Za kolejnym narożnikiem znajdował się następny korytarz, gdzie Sazeli mógł już dostrzec dużą windę. Szybko do niej dotarli, a Dainer podłączył się do pobliskiego terminala.
   -   Aktywuję część systemu zawiadującego windami – oświadczył, pracując przy swoim mikrokomputerze – Zaraz będziemy mieli zasilanie.
   -   Dobrze. Drugi oddział, co z wami?
   -   Zaraz będziemy na pozycjach, są tu jeszcze jakieś boczne pomieszczenia…
   -   I co z tego, faze?
   -   Po zwiększeniu mocy energosensora, odbieram jakieś słabe sygnały…
   -   Niemożliwe – zaoponował Dainer – Przecież odciąłem zasilanie dla tych sekcji, które nie są nam potrzebne.
   -   Ale tutaj coś jest. Słabo wyczuwalne, ale jednak. Może to jakiś rodzaj zasilania awaryjnego.
   -   Sprawdźcie to, a później złóżcie meldunek – rozkazał beznamiętnie Idaren – Niedługo będziemy w drodze na czwarty poziom.
   Sazeli obejrzał się, spoglądając na niosących wspólnie ładunek wybuchowy Siramego oraz Igatena. Postępowała za nimi Ekreva, bez przerwy kontrolując przestrzeń za ich plecami. Wtedy obraz na jego wizjerze rozjaśnił się nieco – zasilanie już działało.
   -   Dajcie tu to cholerstwo – nakazał, usłyszawszy dźwięk zbliżającej się windy – Zaraz jedziemy na górę.
   -   Nie popędzaj nas, Sazeli – odparł Igaten, znalazłszy się blisko karisu, po czym dodał półgębkiem – Wystarczy, że Idaren sprawia, że zaczynam mieć dość tej wycieczki.
   Sirame roześmiał się cicho.

* * *

   -   Parina, otwieramy pierwsze drzwi.
   -   Miejcie broń w pogotowiu.
   Faze uniosła ciężki karabin, obserwując z uwagą dwójkę podwładnych. Suel wetknął okryte szponiastymi, metalicznymi rękawicami palce w szczelinę między drzwiami, które powoli rozsunął. W otwartym pomieszczeniu było ciemno, ale zaawansowany system optyczny pozwolił Parinie bez trudu dostrzec, co znajduje się w środku. Suel zerknął przez framugę, wodząc łbem dookoła.
   -   Roboty strażnicze – skonstatował rzeczowym tonem
   -   Nieaktywne – dodała Parina
   Istotnie, wewnątrz pomieszczenia stały dwa rzędy opancerzonych i uzbrojonych robotów, niedziałających i złożonych.
   -   Co robimy? – zapytał Suel
   Parina uśmiechnęła się drapieżnie pod swoją czarną okrywą.
   -   Szykujcie granaty zapalające – zarządziła – To powinno wystarczyć, żeby te maszyny nie sprawiły nam w przyszłości żadnych kłopotów.
   Żołnierze posłuchali rozkazu, odbezpieczając ładunki i wrzucając je do pomieszczeń. Po chwili wewnątrz wybuchły intensywne płomienie. Paliwo plazmowe w granatach zapalających używanych przez Sarukeri umożliwiało wytwarzanie znacznego gorąca, sięgającego tysięcy stopni. Wkrótce roboty, jeden po drugim, stawały się bezużyteczne, kiedy do wtóru sypiących się iskier płomienie wdzierały się pod pancerze w niedostatecznie szczelnych miejscach, i spalały obwody.
   -   Zajmijcie pozycje – rozkazała Parina, kiedy uznała, że dość się napatrzyła – Suel, ty zajmiesz stanowisko koło windy. Khage, Eslitha, pozostańcie w głównym korytarzu.


ILDAŃSKI WĘZEŁ KONTROLNY 2177 ‘RUVANIA’
POZIOM MINUS SZEŚĆ


   Płynące znikąd, drażniące impulsy, wyrwały ich tylko ze stanu letargu, natychmiast powodując wściekłość. Całe pomieszczenie rozbrzmiało złowrogim sykiem, obijającym się po ścianach. Organiczna substancja, która je pokrywała, zaczęła pulsować jeszcze intensywniej, niż dotąd.
   Teraz zaś, kiedy górne włazy zostały otwarte, ich spektrum postrzegania okolicznego świata poszerzyło się. Nagle odczuli coś więcej, niż tylko mrowienie wewnątrz prostych umysłów, coś, co rozgrzewało ich i dawało energię.
   Kolejne szyby stawały otworem, aż w końcu mogli wyczuć ze względną łatwością unoszącą się w powietrzu woń. Odór intruzów. Nowe wibracje, wywołane nagłym wstrząsem z jednego z górnych poziomów, tylko wzmocniły postanowienie, które ów impuls zasiał w ich mózgach. Gniew narastał, jak podsycany powoli ogień.
   Popychani czystą żądzą, jeden po drugim opuszczali swoje dotychczasowe miejsce bytowania. Mieli do zrobienia coś ważniejszego. Nie spoczną, póki nie posmakują krwi intruzów.



To be continued...
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Ranoic w Października 08, 2009, 07:52:57 am
"Pierwsza Krew" (czyt. dotychczasowe fragmenty) jest naprawdę fajnie napisana. Najbardziej mi się podobały dwa dialogi - Rodrigo z Saepenem oraz ten, o którym wspomniał Mardok. Pierwszy pokazuje takie typowe braterstwo/przyjaźń między człowiekiem, a Sthresianem co wyszło Ci bardzo naturalnie. Co do drugiego to już zostało powiedziane.

Jeśli chodzi o tempo akcji. Widać od samego początku, że się coś dzieje. Fabuła idzie bardzo szybko i lekko się czyta. Spowodowane jest to tym, że nie przerywasz akcji/dialogu długimi opisami/wtrąceniami. W "Niezdobytych Drogach" za bardzo się skupiasz na dialogach (wiem, że pracujesz nad charakterem postaci) i przez to zaniedbałeś akcję (pierwsze spotkanie Sthresian z piratami chociażby). Również wtrącenia podczas dialogów, opisujące nieznajome dla czytelnika zdarzenia i fakty z uniwersum, są trochę męczące i użyte w nieodpowiednich momentach w dialogu (raz, czy dwa tak zrobiłeś, co mi utrudniało czytanie). Tutaj natomiast tego nie ma, a czas fabularny jest wypełniony w pełni.

Porozwodzę się jeszcze trochę nad treścią. Momentami zdarza Ci się użyć słów, które nie wnoszą czegokolwiek do zdania, ale nie przeszkadza to w czytaniu. Było jeszcze jedno powtórzenie, kiedy opisywałeś ludzi z punktu widzenia Sthresian - "[...], ale z drugiej strony słabi i wątli. Byli bardzo słabi fizycznie". Zauważyłem również opisy - małe, ale cieszą.

Cytuj
[...]popijając estere – trunek średniej mocy, porównywalny z terrańskim winem.

[...]rzekł Igaten, odgryzając kawałek batonika w czarnej polewie z revnairu, sthresiańskiego odpowiednika mlecznej czekolady

Dlaczego czego nie użyłeś tego typu opisików dla "nośnika danych" i "Sthresiana w cywilu"?
Takie opisiki dodają smaku całemu opowiadaniu. Idąc dalej, bardziej konkretny był opis uniformów i jeszcze jeden opis broni, który muszę powiedzieć, jest bardzo dobrym chwytem:

Cytuj
[...]ciężkie karabiny typu AGM-43a, zmodyfikowane wersje szturmowych Irmaerów, używanych przez Strażników i Gwardię. Miały od nich większy kaliber, a także dysponowały dodatkiem w postaci wyrzutni RPG – w tej chwili bezużytecznej

Ten opis sprawia wrażenie na czytelniku, że jest oczywiste to co opisuje narrator. Choć nie zostało opisane co to jest Irmaer to poczułem się tak, jakbym wiedział o co chodzi. Bardzo dobry chwyt.

Jeszcze jest parę poważniejszych błędów:
Cytuj
Mendez wypuścił z westchnieniem powietrze

[...]odezwał się niski głos zabójcy

W pierwszym powinno być "westchnął" bo wiadomo, co się dzieje z powietrzem jak się wzdycha. Natomiast mówiąc, że ktoś się odezwał się niskim głosem to chodzi o jego ton. Chodzio Ci raczej o to, że mówił cicho, a nie basem.

Cytuj
Dla Sthresian, którzy nie łączyli się w pary na całe życie, terrański model rodziny był czymś zgoła niezwykłym.

Jeśli chodzi o mentalność i kulturę gadów, to muszę ją dokładnie przemyśleć nim powiem jakąś głupotę na ich temat.

Cytuj
W tym momencie padł kolejny komunikat Idarena.
   -   Stanowiska obrony biernej nieprzyjaciela są już za nami. Zbliżamy się do celu, za pół alitu możemy dokować. Szykujcie się.
   Po chwili desantowiec zaczął wyraźnie redukować prędkość. Silniki przestały pracować i szli teraz naprzód siłą rozpędu. Niebawem aktywowane zostały dysze hamujące, pracujące delikatnie.

Teraz pytanie czysto fabularne. Posiadają na desantowcu ten emiter, który rozprasza/pochłania fale elekromagnetyczne od detektorów nieprzyjaciela. Na jakiej podstawie odbiera sygnał z dowództwa i nie zostaje wykryty? Auvelianie nie pomyśleli o urządzeniu szpiegowskim?

I na koniec... analit to 15 minut, a enelit?
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Der_SpeeDer w Października 08, 2009, 01:13:46 pm
Heh, no i dostałem kolejne potwierdzenie pewnej tezy – ludzie są dziwni. Inny czytelnik, z moim uniwersum też nie obeznany (tych, którzy czytali powieść i obeznani są, już nie liczę), narzekał, że za mało było w „Pierwszej Krwi” opisów świata i jego historii, że nie wiadomo, o co w niej chodzi, i domagał się takiego opowiadania, gdzie pewne szczegóły dotyczące historii świata byłyby przytaczane, a wszelka terminologia natychmiast w tekście tłumaczona.
A tu proszę – reakcja zupełnie inna. Kolejnemu delikwentowi szczegóły na temat historii uniwersum, tłumaczące, o co biega, i dlaczego ci z tamtymi się biją albo nie biją, nie pasowały i spowalniały narrację, a na bombardowanie obcymi terminami w nowym tekście niezbyt narzeka. No i napisz w takiej sytuacji cokolwiek, aby każdemu krytykowi dogodzić :).

Ale w każdym razie, dzięki za opinię.

Teraz pytanie czysto fabularne. Posiadają na desantowcu ten emiter, który rozprasza/pochłania fale elekromagnetyczne od detektorów nieprzyjaciela. Na jakiej podstawie odbiera sygnał z dowództwa i nie zostaje wykryty? Auvelianie nie pomyśleli o urządzeniu szpiegowskim?

Przecież nie odbiera żadnego sygnału z dowództwa. Idaren jest z nimi na tym statku i po prostu gada do nich przez głośniki umieszczone w luku. A w trakcie akcji używali utajonego kanału komunikacyjnego, niemożliwego do podsłuchania czy przechwycenia.

I na koniec... analit to 15 minut, a enelit?

Zastanawiałem się już, czy tego nie przeoczyłem w jednym z fragmentów „Pierwszej Krwi”, ale przypomniałem sobie, że przecież enelit w „Niezdobytych Drogach” się pojawił.
Alit (nie analit) to jest dziesieć enelitów. Czyli enelit to jedna dziesiąta alitu. Detalicznie – 90 sekund.

Następny fragment. W tym akcja (nareszcie) no i czekam z niecierpliwością na jedną uwagę...
---------------------------------------------------------


ILDAŃSKI WĘZEŁ KONTROLNY 2177 ‘RUVANIA’
POZIOM CZWARTY


   Sazeli opuścił już windę i stanął na pokładzie czwartym, wespół z Azaenem badając otoczenie. Wkrótce na korytarzu znalazł się cały oddział Idarena.
   -   Chyba coś się zmieniło – powiedział Dainer, a w jego głos po raz pierwszy od początku misji wkradł się niepokój – Według diagnostyki systemu, na dolnych poziomach jest jakaś aktywność.
   -   Co to znaczy? – zapytał Sazeli – Mamy towarzystwo?
   -   Sihenei kavote… – wtrąciła Parina – Mai derian, jesteśmy na pozycjach i wciąż nic nie wykryliśmy. Cały poziom drugi jest pusty.
   -   U nas też czysto – zauważył karisu – Chyba nasz zabójca ma jakieś kłopoty ze sprzętem.
   -   Ja nie żartuję. Uważajcie, bo możemy mieć jakąś niespodziankę.
   -   Do Kagara, jesteśmy już blisko celu i mamy oko na cały sektor – rzekł Idaren lekko uniesionym głosem – Róbcie swoje, zaraz będziemy w centrum. Zostawiamy bombę i wynosimy się z tej bazy.
   -   Zbliżacie się – powiedziała Kilena – Od windy w prawo, stamtąd przejdziecie prosto kilkoma skrzyżowaniami, do celu. Na pewno traficie.
   -   Dzięki za radę – odrzekł Idaren, by po chwili zawarczeć rozdrażnionym głosem – Na litość Feomara, Dainer, trzymaj się trochę bardziej z tyłu! Jesteś nam potrzebny, a przed chwilą przed czymś nas ostrzegałeś.
   -   Przypuszczam, że jako zabójca Genisivare umiem o siebie zadbać – odparował Dainer ironicznym tonem
   -   Nawet wy nie jesteście nieśmiertelni – skonstatował ponuro Sarukere – Ekreva, pilnuj naszych pleców. Ubezpieczaj Igatena i Siramego.
   -   Po co? – burknęła Ekreva głosem nabrzmiałym niezadowoleniem – I tak na nikogo się nie natkniemy.
   Veranius zaklął, ale został szybko zagłuszony przez rozzłoszczonego Idarena.
   -   Padene, jeszcze raz usłyszę od ciebie coś takiego, a gwarantuję ci karę dyscyplinarną! Czy wyrażam się jasno?
   -   Tak jest, mai derian, proszę o wybaczenie.
   Kroczący na czele Sazeli minął dwa skrzyżowania, nie obserwując nawet przez chwilę bocznych korytarzy, aż wreszcie oczom jego oraz pozostałych ukazała się centrala.
   Było to dość przestronne – zwłaszcza w porównaniu z niezbyt szerokimi korytarzami stacji, którymi przez większość czasu poruszali się Sarukeri – pomieszczenie. W samym jego środku znajdował się duży walec, biegnący od podłogi do sufitu i fosforyzujący błękitnym światłem. Widocznie stanowił on część całej maszynerii, emanującej wyspecjalizowanymi psionicznymi sygnałami, za pomocą których Ildanie kontrolowali swe bojowe bestie. Na kilku podestach, usytuowanych przy ścianach w górnej części centrali, znajdowały się niedziałające stanowiska komputerowe. Na nie przynajmniej według Sazeliego wyglądały.
   Sarukeri szybko skontrolowali korytarze, prowadzące do centrali. Igaten i Sirame przenieśli ładunek wybuchowy na środek pomieszczenia, stawiając go na niewielkim podwyższeniu tuż koło błękitnego rdzenia.
   -   Nadal czysto? – zapytał Idaren
   -   Tu drugi oddział, nic nie mamy.
   -   Zdaje się, że to by było na tyle – skonstatował Sazeli
   Karisu po raz kolejny rozejrzał się po pomieszczeniu. Mimo włączonego sensora ruchu i detektora bicia serca, oraz ustawionego na termowizję systemu optycznego, nic nie wykrył. Analizer otoczenia wykazywał dostateczną ilość tlenu w mikroatmosferze tej części stacji, zatem odłączył swój wizjer, odchylając go do tyłu i odsłaniając twarz.
   To samo uczyniła reszta Sarukeri i Sazeli mógł teraz rozpoznać każdego ze swoich podwładnych. Dopóki system optyczny działał, zużywał pewną część energii kombinezonu, która mogła później okazać się przydatna. Oszczędzanie baterii było przyjętą w Sarukeri praktyką.
   -   Azaen, rób swoje – odezwał się Idaren, stając koło bomby
   Faze usłuchał polecenia i uklęknął przy ładunku wybuchowym, po kolei odbezpieczając kolejne jego elementy i wreszcie przystępując do programowania zegara.
   Sazeli oddychał miarowo, wypuszczając z każdym wydechem kłęby pary. To samo działo się z pozostałymi. Utrzymywanie optymalnej temperatury wewnątrz stacji było zbędne, zatem panował tu nieprzyjemny chłód.
   -   Jak idzie? – mai derian zwrócił się do Azaena, wciąż klęczącego przy bombie
   -   Już kończę – odparł żołnierz – Na ile czasu mam ustawić zegar?
   -   Nie spieszy się nam – stwierdził Idaren po chwili milczenia – Nie możemy też dać im czasu na ściągnięcie drugiej takiej stacji, skoro już pierwszą szlag trafi. Daj pięć alitów.
   Azaen skinął głową, po czym wcisnął kilka guzików na panelu, a następnie wyjął z zapalnika niewielkiego pilota, stając na nogi.
   -   Już? – zapytał Idaren, najwidoczniej chcąc się upewnić
   -   Już – potwierdził Azaen – Za pięć alitów z tej kupy złomu nic nie zostanie. Rzecz jasna, możemy też od razu odpalić ładunek, naciskając ten guzik.
   Tu faze wskazał na trzymanego w dłoni pilota.
   -   Oddaj mi to, faze – nakazał Idaren, wyciągając rękę
   Żołnierz powoli przekazał pilota oficerowi, który schował go do pustej ładownicy przy pasie kombinezonu. Mógł się w niej zmieścić pokaźny magazynek do SR-36/K2, więc małe urządzenie weszło do środka bez najmniejszego trudu.
   -   Cóż, to tyle, jak mi się zdaje – skonstatował mai derian
   -   Koniec akcji? – zapytała Ekreva, wyraźnie niezadowolona z tego faktu
   -   No to kończymy – zawołał Sazeli – Szykujcie się do drogi powrotnej, to nie zajmie zbyt dużo czasu.
   -   Moment – odezwał się nagle Igaten dziwnym głosem – Czujecie to?
   -   Co? – zapytał Veranius
   Wszyscy obecni spojrzeli teraz na stojącego u jednego z wejść do pomieszczenia Igatena, który węszył w powietrzu i wyglądał na zaniepokojonego. Sazeli milczał, podobnie jak pozostali, a po kilku chwilach niemal całkowitej ciszy coś podrażniło również jego zmysły. Wydawało mu się to znajome.
   -   Może nie powinniśmy byli odłączać sensorów – stwierdził nagle Idaren – Coś tu...
   Nie dokończył, ponieważ w tym momencie, zupełnie niespodziewanie, z torsu stojącego nieopodal Siramego wyrosły dwa paskudnie wyglądające ostrza, przedzierając się przez słabiej opancerzoną część kombinezonu. Zbroję Sarukere zalała struga szkarłatnej krwi, a w ułamek sekundy później coś pociągnęło go w ciemność za jego plecami, w której wyostrzony wzrok Sazeliego dostrzegł na ułamek sekundy masywną sylwetkę. Wszystko wydarzyło się bardzo szybko.
   Żołnierze tylko na krótką chwilę zastygli w bezruchu, spowodowanym zaskoczeniem. Zareagowali niemal natychmiast, odbezpieczając broń i przyjmując obronną postawę. Na ich twarzach nie malował się ani strach, ani niepokój, to było bowiem coś, co wszyscy aż za dobrze znali. Każdy z obecnych tu Akirni zajrzał śmierci w oczy zbyt wiele razy, aby jej się teraz bać.
   Sazeli uniósł karabin, wodząc oczami i węsząc. Teraz czuł wyraźnie okropny zapach, podobny do tego, jaki towarzyszył mu wielokrotnie podczas batalii z Ildanami. Natychmiast dotarło do niego, że nie byli tutaj sami.
   -   Co się tam, w imię Feomara, stało? – zapytała Kilena – Straciłam kontakt z Siramem!
   -   Chyba popełniliśmy błąd – orzekł Idaren grobowym głosem – Bądźcie gotowi. Musimy się stąd wynieść. Drugi oddział, w jakim jesteście stanie?
   -   Wszyscy cali. Ale... cholera, tu coś jest!
   Prawdopodobnie wszyscy słyszeli już narastające odgłosy, kiedy Sazeli machinalnym ruchem zamknął wizjer, aktywując jednocześnie na powrót sensory. Gdy komputer naniósł mu na wziernik obraz z detektora ruchu, zmartwiał, ujrzawszy mnożące się plamy czerwieni. Wrogów było mnóstwo i zbliżali się.
   -   Nadchodzą! – zawołał Veranius – Boczne przejście!
   Sazeli skierował broń w lewo, celując w głąb korytarza. Szybkie przełączenie wizjera na termowizję pozwoliło mu dostrzec kłębiące się w oddali kształty. Nie czekając na wyraźny rozkaz od dowódcy, pociągnął za spust, posyłając napastnikom serię. Ostra amunicja dużego kalibru rozpruwała ciała stworów, ale część z nich wciąż parła naprzód.
   - Niech to Kagar pochłonie! – warknął Idaren z wściekłością – Daliśmy się wciągnąć w zasadzkę! Sazeli, Azaen, Veranius, pilnujcie korytarzy! Wycofujemy się do windy!
   -   Mai derian, jest tu ich całe mrowie – oznajmił rzeczowo Igaten – Skąd oni się wzięli?
   -   A czy to ważne? Rozwalcie je! Drugi oddział, meldować!
   -   Atakują nas – zameldowała Parina – Nadchodzą z co najmniej trzech kierunków, nie utrzymamy się długo na aktualnych pozycjach.
   -   Musicie nam zyskać trochę czasu. Sazeli, zostańcie na pozycjach, póki nie wydam rozkazu! Igaten, Ekreva, i ty Dainer, przejdźcie do windy, musimy kontrolować drogę odwrotu!
   Karisu zacisnął szczęki, czując, jak do głosu dochodzi jego natura drapieżcy. Krew buzowała mu w żyłach, kiedy kolejnymi seriami masakrował nadchodzących wciąż przeciwników. Wiedział doskonale – wszyscy wiedzieli – kto podjął z nimi walkę. To były ildańskie bestie bojowe, które jakimś cudem wegetowały gdzieś na tej stacji. Nie rozpoznawał jednak tego gatunku. Przypominały virinerów, ale były od nich wyraźnie silniejsze. Nie chciały tak łatwo umierać – mimo że co jakiś czas któryś z nich osuwał się na podłogę, ginąc od doznanych obrażeń, kolejni wciąż przybliżali się do stojącego na końcu korytarza Sazeliego. Mniej też cuchnęły – to przypuszczalnie sprawiło, że obdarzeni wrażliwym węchem Sorevianie wyczuli ich obecność tak późno.
   -   Veranius! Azaen! – zawołał karisu, odwracając się na chwilę od korytarza – Szykujcie się do odwrotu!
   Wystrzelał w kierunku napastników resztę naboi w magazynku, po czym sięgnął do ładownicy, chwytając nowy. Jeden z potworów skoczył do przodu, zbliżając się niebezpiecznie do jaszczura i atakując go, ale Sazeli był szybszy. Zamachnął się szponiastymi rękawicami, rozdzierając przeciwnikowi tors i uprzedzając jego cios. Stwór nie otrzymał jednak wyłącznie rany ciętej – rękawice Sarukeri były podłączone pod wysokie napięcie i powodowały straszliwe obrażenia od elektryczności. Zanim ildańska bestia doszła do siebie, otrzymała kolejne uderzenie, a po chwili leżała już na podłodze korytarza, gdy Sazeli zwalił ją z nóg ciosem ogona, a następnie zmiażdżył jej głowę opancerzoną stopą. Kolejnym szybkim ruchem załadował karabin i po raz kolejny położył ogień zaporowy.
   -   Gdzie jesteście? – zapytała Parina uniesionym głosem, nie kryjąc niepokoju – Nie możemy ich powstrzymywać wiecznie!
   -   Musicie wytrzymać! – odkrzyknął Idaren – Sazeli, jesteśmy w drodze do windy, dołącz do nas. Veranius, Azaen, wy też dołączcie.
   -   Do tyłu! – nakazał Sazeli – Wracamy do windy! Azaen, przypiecz trochę tych drani!
   Karisu zaczął tyłem wycofywać się z korytarza, a następnie z centrali. Obok niego zjawił się Azaen, który plunął strugą ognia ze swego miotacza, zalewając pomieszczenie i blokując przeciwnikom drogę ścianą płomieni. Veranius stał już z tyłu, miarowo posyłając kolejne serie. Potwory jednak uparcie się przedzierały, wydostając z korytarzy i wydając z siebie dzikie wrzaski, pałające żądzą mordu.
   Sazeli odpowiedział własnym okrzykiem – zewem wojennym jaszczura, który napełnił go rozpierającą energią. W takich chwilach mógł liczyć na swoją wewnętrzną bestię, na drapieżną część swojej jaźni, musiał jednak też panować nad nią i zachowywać swoją zdolność do racjonalnego myślenia. Kiedy więc z karabinu wydobył się sygnał ostrzegawczy, zawiadamiający o kończącym się zasobie amunicji w kolejnym magazynku, przerwał na chwilę ostrzał. Nie miał przy sobie znacznych zasobów naboi, nie mógł walczyć z ten sposób zbyt długo. Obok niego Azaen wymieniał zasobnik z paliwem w miotaczu, a jego rolę przejął Veranius. Mimo zaporowego ognia cofających się do korytarza wyjściowego Sarukeri stwory wciąż się zbliżały, a jeden z nich zaatakował Sazeliego, lądując mu na barkach i próbując rozszarpać głowę. Zanim jednak jego szpony tknęły wizjer hełmu karisu, jaszczur sprawnym ruchem zrzucił potwora z pancerza, a następnie złożył palce lewej dłoni, wbijając ją w pierś napastnika. Stwór wył przeraźliwie, gdy wysokie napięcie spalało jego tkanki, a w chwilę później wił się już na podłodze, kiedy Sazeli odkopnął go z całej siły, łamiąc mu przy tym żebra.
   - Gdzie jesteście, na ogień Feomara? – zawołał Idaren – Jesteśmy tuż przy windzie... Igaten, uważaj na drugi korytarz!
   - Zaraz z wami będziemy – odpowiedział Sazeli – Depczą nam po piętach, nasz ogień w ogóle ich nie powstrzymuje!
   Znajdowali się już w korytarzu i nie mogli wspierać się nawzajem. Azaen wysunął się do przodu, zalewając wrogów kolejną falą plazmowych płomieni. Jeden z potworów zdołał przedrzeć się przez ogień i sieknąć Sorevianina po piersi, ale pazury tylko uszkodziły zewnętrzny pancerz. W odpowiedzi Azaen uderzył do przodu ostro zakończonym ogonem, przebijając nim przeciwnika na wylot i przysuwając do siebie. Bestia padła na podłogę między nogami Sarukere i zanim zdążyła zareagować, jaszczur zmiażdżył jej czaszkę twardą podeszwą szponiastego, metalicznego buta.
   -   Dainer, cofnij się – dało się ponownie słyszeć krzyk Idarena – Nic mnie nie obchodzi, że jesteś z Genisivare, nie chcę, żebyś padł trupem!
   -   Igaten! Ekreva! – zawołał Sazeli – Gdzie jesteście?
   -   Za rogiem, karisu – dało się słyszeć głos Igatena – Uważajcie, tutaj te cholerne korytarze się rozwidlają.
   Sazeli sam już to zauważył. Posłał Azaena i Veraniusa przodem do windy, a sam stanął w korytarzu do centrali. Zmienił już wcześniej magazynek i teraz mógł na nowo przydusić ildańskich savashka ogniem ze swojego karabinu.
   -   Drugi oddział! – rozpacz w głosie Pariny napełniła Sazeliego niepokojem – Nie możemy się utrzymać! Spychają nas z pozycji!
   -   Igaten, wycofaj się! – nakazał, mijajac padene, który starał się pilnować wrogów nadchodzących jednocześnie z dwóch korytarzy – Kryję cię! Szybko, nie ma już czasu!
   -   Idź, zaraz dołączę!
   Sarukere wypalił w stronę prawego korytarza ze strzelby kasetowej, natychmiast zabijając atakującego go potwora, a następnie bez wahania zamachnął się ciężką bronią na lewo, uderzając w głowę nadchodzącego z drugiej strony napastnika, stojącego tuż przy nim. Cios Igatena zgruchotał stworowi czaszkę, ale bydlę zdołało zadać tuż przed swoim upadkiem ostatnie zawzięte cięcie szponami. Nie spodziewający się kontry jaszczur nie zdążył zablokować uderzenia, które chlasnęło go w szyję, w słabe miejsce kombinezonu. Igaten zachłysnął się własną krwią, chwytając wolną ręką za gardło, z którego obficie ciekła mu posoka, zalewając pancerz szkarłatną strugą. Mimo doznanej rany wciąż starał się walczyć, oddając kilka kolejnych strzałów. Szybko jednak stracił siły.
   -   Igaten, ty cholerny durniu! – warknął Sazeli z gniewu i rozpaczy, kiedy padene osunął się już na kolana – Nie zdychaj mi tu teraz, w imię Feomara!
   Posłał kilka szybkich serii w stronę nadchodzących z kilku stron napastników, a wolną ręką chwycił ramię kolegi, starając się go odciągnąć. Niestety, był za wolny. Mógł trzymać karabin jedną ręką, ale to wykluczało w pełni skuteczny ostrzał. Potwory były coraz bliżej i Sazeli już zaczął się bać, że nie zdoła się obronić, próbując jednocześnie uratować Igatena. Zanim jednak pierwsza z bestii zdołała zbliżyć się na tyle, by zadać cios, seria ostrych pocisków odepchnęła ją do tyłu, przebijając ciało na wylot w kilkunastu miejscach. Sazeli odwrócił głowę i ujrzał stojącą za nim Ekrevę.
   - Trzymaj Igatena, karisu – rzekła Sorevianka – Jeśli któryś z nich spróbuje się zbliżyć, podziurawię go.
   W jej głosie pobrzmiewało coś, co Sazeli mógłby uznać za entuzjazm, radość płynącą z zadawania śmierci w imię Feomara. Kontynuował odciąganie Igatena, podczas gdy Ekreva wystąpiła nieco do przodu, z rykiem otwierając ogień w stronę napastników, którzy nadal im nie odpuszczali, idąc do nich nawałą.
   Gdy karisu oddalił się już nieco, chwycił mocniej Igatena i dźwignął go z trudem na nogi. Jaszczur wciąż żył, ale z każdą chwilą tracił coraz więcej krwi. Nie mógł już samodzielnie iść, więc Sazeli założył mu rękę na swoje ramię, prowadząc go do windy. Była już bardzo niedaleko i karisu dołączył do Idarena, który wraz z resztą oddziału próbował utrzymać pozycję.
   -   Właźcie do tej cholernej windy! – zawołał mai derian – Nie mamy już czasu! Veranius, szykuj opatrunki, migiem!
   Sazeli ułożył ciężko rannego Igatena na podeście windy. System medyczny kombinezonu podał już mu środki przeciwbólowe do krwi, ale najwyraźniej stymulanty nie były w stanie zatamować krwotoku z szyi. Obok zaraz znalazł się Veranius, przyciskając przyjacielowi opatrunek do rany.
   -   Wszyscy! – oznajmił Idaren – Dainer, winda w dół! I zamknij te drzwi!
   Karisu poczuł, jak serce napełnia mu rozpacz, kiedy obserwował konającego Igatena. Więzy przyjaźni i braterstwa były u Sorevian bardzo silne, o wiele silniejsze, niż u ludzi. Niewiele było rzeczy równie przygnębiających, jak śmierć towarzysza broni, z którym tyle się razem przeszło. A co z Siramem? Czy jego śmierć nie była zbędna? Gdyby nie byli na tyle głupi, na tyle butni i pewni siebie, aby zlekceważyć normy ostrożności, Sarukere wciąż by żył. Sirame okazał się ceną, jaką zapłacili za swój błąd.
   -   No, dasz radę, draniu – wycedził Veranius przez zaciśnięte kły, wciąż przykładając Igatenowi opatrunek do szyi – Byłeś już w gorszych sytuacjach. Niech to, Feomar mi świadkiem, wszyscy byliśmy. Nie umrzesz, cholera. Nie umrzesz!
   Sazeli też miał taką nadzieję. Byli już w połowie drogi na zewnątrz. Igaten musi wytrzymać, przynajmniej do czasu, aż wrócą na "Isanturai" i będzie można go umieścić w lazarecie.
   Karisu modlił się w myśli do Feomara, aby jeszcze nie zabierał jego podwładnego do swego królestwa.



To be continued...
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Mardok w Października 09, 2009, 04:50:38 pm
Świetna ta akcja, chociaż jakoś nie mogłem sobie wyobrazić czytając to czy tych obcych jest tak dużo że zalewają falą ten korytarz, czy jest po prostu taki długi łańcuszek... i czy otaczają ich ze wszystkich stron, czy tylko z jednej. Przydało by się ciut więcej opisów.
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Der_SpeeDer w Października 09, 2009, 10:23:18 pm
O zalewaniu falą trudno mówić, bo te korytarze są wąskie. Przedzierają się po prostu na tyle, na ile dają radę. Co do otaczania - najpierw byli w jednym dużym pomieszczeniu, do którego wchodziło kilka korytarzy. Z każdego z tych korytarzy nadchodziły potwory. Jak się wycofywali przez jeden z nich, to zajęły centralę, a potem atakowały ich dalej tym jednym korytarzem, oraz wszystkimi pozostałymi, które się z nim łączyły. Czyli - w sumie atakowały zewsząd, próbując otoczyć Akirni.

Spróbuję teraz nieco większy fragment wkleić. (edit: nie udało się)
Bitewka się jeszcze parę stron przeciągnie.

Tym razem żadnych nowych pojęć.
----------------------------------------------------------


ILDAŃSKI WĘZEŁ KONTROLNY 2177 ‘RUVANIA’
POZIOM DRUGI / DOKI


   Derian Kilena gorączkowo obserwowała monitory, widząc, jak sytuacja pogarsza się. Choć Sarukeri byli morderczo skutecznymi wojownikami, ich drużyna została przytłoczona przewagą liczebną wroga. Na domiar złego, cały poziom był gęsto poprzetykany siecią wąskich korytarzy, przez co jeden żołnierz zmuszany był w kilku przypadkach do odpierania jednoczesnych ataków z dwóch lub trzech stron.
   Spośród trzynastu obrazów z wzierników żołnierzy, na trzech nie było już widać niczego poza śniegiem. Kilena doskonale wiedziała, że oznacza to utratę sygnału z kombinezonu, a zatem śmierć wojownika. Do trójki poległych mógł wkrótce dołączyć czwarty – wskaźniki życia Igatena pogarszały się, a tętno słabło.
   -   Cholera, musieli tu trzymać całą wylęgarnię tych bydlaków – stwierdziła przez interkom – Opanowali kilka poziomów stacji.
   -   Co ty powiesz? – zawołał mai derian Idaren, wyraźnie balansujący na krawędzi bitewnego szału – Do cholery, dwójka, gdzie jesteście?
   -   Tracimy drogę ewakuacji! – faze Parina była w podobnym nastroju, tłumiąc strach z pomocą swoich instynktów nieulękłego drapieżnika – Eslitha nie żyje!
   -   Jesteśmy już w drodze! Kto pilnował windy?
   -   Suel!
   -   Co się z nim dzieje? Suel, zgłoś się! W jakim jesteś stanie?
   Kilena już miała zamiar się wtrącić, aby powiadomić mai deriana, iż Suel nie żyje, ale zanim wymówiła choć jedno słowo, jej uwagę odwrócił okropny zapach, niemożliwy do pomylenia z…
   -   Zlituj się, Feomarze – westchnęła z przejęciem, gwałtownie obracając się w fotelu w kierunku drzwi do przestrzeni ładunkowej desantowca
   Odór nasilał się, więc Kilena zdecydowanym ruchem rzuciła się do konsoli w kokpicie, uderzając w przycisk blokady grodzi. Trwała przez chwilę w bezruchu, jakby nie była pewna, czy dźwięki, jakie dochodziły zza jej pleców, nie są tylko wytworem jej wyobraźni. Wreszcie zacisnęła mocno szczęki, odwracając się ponownie w stronę drzwi do luku.
   Potwór, który zdołał wejść na pokład, zanim Kilena zablokowała grodzie, stał już w progu centrum monitoringu, wpijając ostre szpony w metalowe ściany i na przemian wysuwając i chowając przyrosłe do ramion, długie ostrza. Sorevianka widziała już te bestie – czy może raczej tak się jej wydawało. Jeśli faktycznie był to viriner, to chyba miała do czynienia z jakąś zmodyfikowaną wersją. Owszem, przypominał go w budowie – miał dość krótkie, ale silnie umięśnione nogi, długie i mocarne ramiona, a jego ciało pokrywał brązowy, skórzasto-chitynowy pancerz. Zdawał się być jednak bardziej masywny i trochę większy od zwykłego okazu. Kilena widziała też oczami Sarukeri, jak elitarni żołnierze ostrzeliwują te stwory z ciężkiej broni. Wprawdzie ostrzał odnosił skutek, ale wyraźnie gorszy, niż w przypadku zwykłych virinerów.
   Przez chwilę wpatrywali się w siebie, a mąconą tylko przez dochodzące z interkomu oraz systemu monitoringu dźwięki ciszę zaczynał powoli wypierać narastający wściekły pomruk stwora. W momencie, gdy Kilena wyjęła pistolet z kabury przy pasie i odbezpieczyła go, potwór ruszył do ataku z przeraźliwym wrzaskiem.
   Wszystko działo się bardzo szybko. Sorevianka zdążyła kilkakrotnie pociągnąć za spust, zadając stworowi pierwsze rany, nim ten dopadł ją i ciął szponami, wytrącając z dłoni pistolet i raniąc w rękę. Czerwona posoka zabarwiła zieleń łusek Kileny, która cofnęła się odruchowo, chwytając się za zranioną kończynę i wydając z siebie ryk bólu. Rana jednak nie była na tyle poważna, aby Sorevianka nie doszła do siebie w porę, aby uskoczyć przed wściekłym atakiem bestii. Potwór zareagował szybko i zaraz wykonał kolejny dziki skok do przodu, błyskawicznie zmieniając kierunek i przypierając Kilenę do konsoli z monitorami. Lecz Sorevianka nie uciekła, chwytając opadające na nią szponiaste ramię, odbijając drugie ogonem i jednocześnie wgryzając się kłami w złapaną kończynę. Szybko jednak ustąpiła, gdy szczęki bestii omal nie zamknęły się na jej głowie. Kilena warknęła i kopnęła przeciwnika w tors, rozczapierzając pazury, by rozorać nimi pancerz stwora, te jednak tylko się po nim ześlizgnęły.
   Sorevianka nie odczuwała strachu – jej pierwotny gniew skutecznie tłumił niepożądane emocje, rozgrzewając ją i dodając sił. Machnęła pazurami w stronę szyi stwora, nic jednak nie wskórała, natomiast viriner zaatakował po raz kolejny lewym ramieniem, tym razem unikając ogona i wbijając Kilenie szpony w klatkę piersiową, z boku. Sorevianka zawyła z bólu, chwytając wolną ręką za wbite w jej ciało pazury. Nie była jednak w stanie ich odciągnąć, a tymczasem drugie ramię stwora zbliżało się niebezpiecznie w stronę jej głowy, powoli przezwyciężając opór prawej ręki Kileny. Potwór ryknął jej triumfalnie prosto w twarz, owiewając ją cuchnącym oddechem. Był już pewien, że wygrał, że niebawem zada Soreviance okrutną śmierć, dając upust swojej krwiożerczej naturze.
   Kilena odpowiedziała jednak własnym rykiem, kiedy ogarnęła ją czysta, zwierzęca furia. Oczy zaszły jej krwawą mgłą, gdy wraz z przypływem nowych sił wyrwała szpon oponenta ze swojego ciała. Ignorując zupełnie ból, postąpiła do przodu, mocując się z bestią, która teraz zaczynała wyraźnie przegrywać. Wzmocniona przez szał, Sorevianka była teraz silniejsza i po chwili pchnęła stwora naprzód, wyłamując mu prawe ramię, rzucając się na niego i mimo jego rozpaczliwej próby uniku, zaciskając szczęki na gardle. Stwór charczał i szamotał się, przez co oboje stracili równowagę i upadli, Kilena jednak nie ustępowała, utrzymując się na górze, a jej kły ani na chwilę nie przestawały się wpijać w szyję virinera. Ulegając niemal zupełnie swym instynktom, straciła panowanie nad sobą, szarpiąc zawzięcie przeciwnika, póki ten nie znieruchomiał.
   Sorevianka powoli odzyskiwała zdrowe zmysły, minęło jednak kilka chwil, nim opanowała żądzę krwi i wreszcie puściła stwora, a następnie zsunęła się z niego. Furia zaczynała przemijać, Kilena dyszała już tylko, sycząc zawzięcie przy każdym oddechu. Już po wszystkim, udało jej się…
   Potwór, najwyraźniej bardziej żywotny, niż jej się zdawało, zerwał się niespodziewanie, atakując niemal natychmiast, tym razem wbijając swoje ostrze w lewą nogę Kileny i łamiąc jej przy tym kość. Sorevianka zaryczała z bólu, czując, jak ten narasta w miarę przemijania bitewnego szału. Viriner nie mógł wstać, ale wił się, starając się ją przydusić do podłogi. Nacisk, jaki wywarł na jej zmasakrowaną nogę, spowodował nową falę jeszcze bardziej porażającego bólu. Ostatnim, co zapamiętała Kilena, był fakt, że ryczy, nie mogąc przestać, zawodzi z cierpienia, jakiego nigdy dotąd w życiu nie odczuła.


ILDAŃSKI WĘZEŁ KONTROLNY 2177 ‘RUVANIA’
POZIOM DRUGI


   Sazeli miał nadzieję, że po powrocie na drugi poziom, obsadzony przez oddział Pariny, zyskają chwilę wytchnienia i wrócą na statek. Jednak kiedy tylko opuścił razem z pozostałymi windę, owa nadzieja rozwiała się wraz z zaobserwowaniem potężnej masy stworów, wypełniającej korytarze na lewo od windy. Sarukeri natychmiast otworzyli ogień, ale nie mieli szans przedrzeć się przez ten tłum, zwłaszcza, że zaczynało im brakować amunicji. Bestie odcięły jaszczurom drogę odwrotu.
   -   Suel! – wrzeszczał Idaren – Gdzie jesteś, do jasnej cholery?
   -   Suel nie żyje, mai derian! – odkrzyknęła Parina – Obskoczyły go ze wszystkich stron, nie dał rady ich powstrzymać!
   -   Dołączcie do nas, faze, i pomóżcie nam przedostać się przez to ścierwo!
   -   Za dużo ich, mai derian! Nie możemy się przedrzeć, zmusiły nas do odwrotu!
   -   Musimy znaleźć inną drogę! – warknął Sazeli, w przerwie między kolejnymi seriami z karabinu – Obejdziemy ich i może zdołamy się jakoś przedrzeć!
   -   Tędy! – Idaren wskazał na drugą stronę korytarza – Ekreva, Azaen, Sazeli, trzymajcie te bydlęta z daleka! Veranius, bierz Igatena!
   Sazeli ryknął z wściekłością, wduszając spust i siejąc wśród atakujących stworów śmierć ogniem ciągłym. Horda, jaka się na nich rzuciła, wypełniała całą przestrzeń, a opętane żądzą krwi potwory wspinały się niekiedy po grzbietach pobratymców, zawzięcie usiłując dopaść broniących się Sorevian.
   Akirni cofali się tak szybko, jak tylko byli w stanie to zrobić. Przodem podążali Idaren, oraz Veranius, prowadzący uwieszonego jego ramienia Igatena. Tuż za nimi znajdował się Dainer, trzymający w ręku pistolet i również oddający strzały w kierunku tłumu, który Sazeli i jego towarzysze usiłowali utrzymać w ryzach.
   -   Kilena, musisz nam znaleźć inną drogę do doku! – zawołał Idaren przez interkom, a kiedy nie otrzymał żadnej odpowiedzi, odezwał się ponownie – Kilena, zgłoś się, na litość Daeriona!
   Sazeli poczuł uścisk w żołądku. Kilena nie odpowiadała na komunikaty już w windzie, co mogło oznaczać, że nie żyje. Jeśli jednemu z tych potworów udało się dostać na pokład desantowca, byli ugotowani.
   -   Idaren, przestań! – rzekł Dainer uniesionym głosem, pod wpływem bitewnego zapału przechodząc na imię – Nie zgłasza się! Zajmę się tym i znajdę wam drogę ucieczki!
   Sarukeri przechodzili już do bocznego korytarza, starając się wycofywać przed hordą bestii, ale robili to zbyt wolno. Mimo że Azaen starał się pokryć korytarz ogniem, część stworów i tak się przedzierała. W chwili, kiedy z karabinu Sazeliego po raz kolejny wydobył się dźwięk sygnalizujący kończące się naboje w magazynku, jednoczesny atak na trójkę żołnierzy przypuściło pięć bestii, dopadając jaszczury zwinnymi skokami. Sazeli dostrzegł kątem wizjera, jak potwór uderza Azaena od góry, starając się wbić mu ostrze w głowę. Faze jednak odbił cios bronią, kopiąc jednocześnie przeciwnika. Tymczasem Sazeli starł się z dwoma naraz. Uderzył pierwszego z nich karabinem, zanim ten zdołał zadać cios, a następnie zablokował atak drugiego. Stwór szybko ponowił próbę, zwierając się z jaszczurem w walce. W czasie, kiedy dokonywali próby sił, uderzona wcześniej bestia zaatakowała ponownie, by po raz kolejny zostać odpartą uderzeniem ogonem i kopnięciem. Sazeli warknął, odtrącając ramiona mocującego się z nim stwora i szybkim ruchem rozdzierając mu tors szponami. Zanim przeciwnik zdołał dojść do siebie po serii głębokich cięć i wstrząsie elektrycznym, jaszczur uderzył szponami ponownie, rozrywając mu gardło. Mimo śmiertelnej rany, potwór wciąż próbował walczyć, ale natychmiast został bezceremonialnie odkopnięty przez Sazeliego, który podjął już pojedynek z jego pobratymcem.
   -   Cholera, oni zajęli cały drugi poziom! – karisu usłyszał w słuchawce interkomu głos Dainera – Nie ma jak się przedrzeć!
   -   Znajdź nam drogę do głównego korytarza, spróbujemy się przebić tam! – rozkazał Idaren
   -   Ale…
   -   Bez gadania! Parina, czy możecie się zebrać w głównym korytarzu i powstrzymać ich jeszcze przez chwilę?
   -   Mai derian – głos Sorevianki był dziwnie opanowany, wręcz zrezygnowany – Nie mamy już dostępu do głównego korytarza, przygwoździli nas.
   -   Jak to, przygwoździli was? Gdzie jesteście?
   -   Zajęliśmy pozycje w bocznym sektorze. Jesteśmy otoczeni.
   -   Przestań chrzanić i słuchaj, co mówię! – wieść o zbliżającej się utracie połowy oddziału wyraźnie napawała Idarena mieszaniną gniewu i frustracji, a kiedy Sazeli uderzył z całej siły kolejnego atakującego go potwora, przemknęło mu przez myśl, że wcale się nie dziwi swojemu przełożonemu – Gadaj, gdzie jesteście, dołączymy do was!
   -   Nie przedrzecie się przez główny korytarz, mai derian. Za dużo ich. Okrążyli mój oddział i szykują się do kolejnego ataku. Nie ma siły, żebyśmy do was dołączyli. Możemy tylko posłać do Kagara jak najwięcej tych savashka, zanim oni zabiją nas.
   -   Faze, proszę podać swoją…
   -   Powodzenia, mai derian. Już tu nadchodzą.
   -   Niech was Feomar prowadzi – wycedził po krótkiej pauzie Idaren, z trudem panując nad sobą
   Sazeli zazgrzytał ostrymi zębami, a jego gniew związany ze śmiercią kolejnych towarzyszy broni tylko się wzmógł. Jaszczur zaryczał z wściekłości i frustracji, wyładowując je na kolejnym przeciwniku, rozbijając mu czaszkę lufą karabinu, siekąc szponami i odtrącając do tyłu. Do ataku ruszyli kolejni, ale Sazeli odkopnął z całej siły najbliższego potwora, odpędzając pozostałe machnięciem ogona.
   -   Ja was urządzę, bydlaki! – zaryczał im prosto w pyski – Ekreva, granat!
   Karisu sięgnął do boku, chwytając własny granat zapalający, odbezpieczając go niemal natychmiast i ciskając w stronę potworów, które już chciały po raz kolejny ruszyć wspólnie do ataku. Zatrzymały się jednak wraz z chwilą, kiedy dwa ładunki eksplodowały, pokrywając cały odcinek korytarza ścianą ognia. Płomienie osmaliły zbroję Sazeliego, który poczuł ich gorąco nawet przez pancerz.
   -   Płońcie, plugawi savashka! – warknął karisu – Ekreva, Azaen, wycofujemy się, ale nie przerywamy ognia!
   Akirni ruszyli tyłem tak szybko, jak mogli. Próbując zatrzymać pochód stworów, zostali w tyle za Idarenem i pozostałymi. Sazeli wpadł do kolejnego korytarza, śledząc Dainera. Tymczasem bestie nadchodziły już także z drugiego kierunku, a Sazeli, Ekreva i Azaen w ostatniej chwili opuścili swoje pozycje, unikając walki na dwa fronty.
   -   Nie przejdziemy do desantowca! – oznajmił głośno zabójca, który właśnie teraz trzymał się z daleka od walczących, obserwując ekran swojego mikrokomputera – Drogi ucieczki są pełne tych bydląt!
   -   Veranius, uważaj! – zawołał Idaren, po czym wydał z siebie ryk bitewny, najwyraźniej samemu rzucając się na kolejnego przeciwnika
   -   Mai derian! – krzyknął Veranius
   Sazeli podążył naprzód, podczas gdy Ekreva i Azaen strzelali do tyłu, opóźniając ścigające ich potwory. Gdy wreszcie dotarł do Idarena, ten walczył wręcz z dwoma potworami naraz, osłaniając obciążonego Igatenem Veraniusa.
   -   Zabierajcie się stąd! – warknął przez interkom dowódca – Inną drogą, byle jak najdalej od tych drani!
   Veranius podążył w prawo korytarzem, a Dainer i Ekreva udali się w ślad za nim. Mając Azaena za plecami, Sazeli zamierzał pomóc Idarenowi, jednak zanim do niego dotarł, jakiś potwór niespodziewanie rzucił się do przodu zza pleców swoich walczących z mai derianem pobratymców, atakując jaszczura. Sarukere podjął próbę obrony, starając się zablokować ciosy, ale nie zdążył. Bydlę skoczyło na niego, tnąc szponami od góry i raniąc Idarena, który został pchnięty wstecz. Zanim mai derian doszedł do siebie, stwór już zaatakował po raz drugi, wpijając pazury lewej łapy w jego szyję, a ostrze u prawego ramienia wbijając w brzuch, na poziomie pasa.
   Sazeli ryknął z frustracji i bezsilnej złości, patrząc, jak jego dowódca zostaje powalony na podłogę.

* * *

   Idaren został zaskoczony. Nie było to dla niego nowe doznanie, ale tym razem dał się zaskoczyć o ten jeden raz za dużo. Zanim zdążył zareagować, potwór już zdobył przewagę, wykorzystując ją natychmiast i zadając dwa śmiertelne ciosy. Ostrze, jakie wbiło się w brzuch jaszczura, trafiło również w jego ładownicę, niszcząc schowanego tam pilota. Idarenowi przemknęło przez myśl, że to wyklucza błyskawiczną detonację bomby.
   Jego umysł szybko jednak wypełnił ból, emanujący z brzucha oraz z szyi, którą stwór chwycił swoją szponiastą łapą, wpijając głęboko pazury. Mai derian zachłysnął się własną krwią, upuszczając karabin, tracąc koncentrację z powodu bólu. Próbował ponownie wejść w bitewny szał, ale wiedział już, że przegrał. Potwór przysunął się bliżej niego, jeszcze mocniej ściskając gardło i wsuwając swoje ostrze głębiej. Szarpnięciem powalił Sarukere na kolana, stojąc nad nim i dysząc zwycięsko. W jego czerwonych oczach Idaren dostrzegł radość – uczucie radości płynące z zadawania śmierci wrogom. Nie było jednak niczego, co przypominałoby duszę.
   Potwór nie zdążył jednak nacieszyć się swoim zwycięstwem. Otwierał już szerzej pysk, chcąc złapać Idarena zębami za głowę, wtedy jednak jego czaszka rozprysnęła się od uderzenia ponaddźwiękowej kuli. Seria kolejnych pocisków uśmierciła jego oraz zadała poważne rany innym bestiom. Nadchodziła pomoc, lecz dla mai deriana było już za późno. Sazeli interweniował, zabijając kolejne nadchodzące stwory i wreszcie przypadając do leżącego na podłodze dowódcy. Obok znaleźli się też Ekreva i Azaen, z trudem powstrzymujący kolejnych wrogów.
   Idaren próbował się skupić, ale tracił siły. Krew upływała szybko z dwóch poważnych ran, nie potrafił też wykrzesać z siebie dość energii, by raz jeszcze dać upust swoim instynktom drapieżcy. Przynajmniej nie czuł bólu – wpompowane przez system medyczny środki przeciwbólowe zaczynały już działać.
   -   Idaren! Odezwij się! Możesz wstać? – wołał Sazeli, który odchylił wizjer, pokazując mai derianowi własną twarz
   Oficer widział ją bardzo niewyraźnie i z trudem rozpoznawał podwładnego.
   -   Uciekajcie stąd, spróbujcie się ratować – powiedział, czy może raczej spróbował powiedzieć, bo rozerwane gardło utrudniało mu mówienie i oddychanie
   -   Wyciągniemy cię stąd! Ekreva, gdzie jest Veranius?
   -   Daj spokój, i tak nie dacie ze mną rady – zamiast słów, z pyska Idarena wydobywał się niewyraźny charkot – Zostawcie mnie, dajcie mi tylko granat.
   -   O co chodzi? Co mówisz?
   -   Granat! – wycharczał mai derian, usiłując mówić zrozumiale i wyciągając rękę – Daj mi go i wynoś się!
   Sazeli przez chwilę wpatrywał się tylko w dowódcę, jakby nie był pewien, czy usłuchać polecenia. Gdyby nie osłaniający go Azaen i Ekreva, pewnie byłby już martwy. W końcu jednak skinął głową, sięgając do pasa Idarena, wyjmując granat zapalający i wciskając go dowódcy w rękę. Jego spojrzenie tylko na ułamek sekundy zatrzymało się na zniszczonym pilocie.
   -   Niech ci Feomar sprzyja, mai derian – powiedział Sazeli smutno i uroczyście, po czym zerwał się do biegu – Azaen, Ekreva, idziemy! Mamy go tu zostawić!
   Sarukeri zagapili się na dowódcę, ale tylko przez krótką chwilę, bo wciąż atakujące bestie uniemożliwiały bezczynność. Następnie udali się w ślad za Sazelim.
   Idaren został sam, a korytarz wkrótce wypełnił się ciałami virinerów. Wszystkie podążały zawzięcie za wycofującymi się żołnierzami, jeden tylko zwrócił uwagę na wciąż żywego, rozciągniętego na podłodze mai deriana. Jaszczur zacisnął kły, odbezpieczając granat.
   -   Oby Kagar przyjął was równie gorąco, savashka – warknął
   Śmierć nastąpiła szybko. Idaren nawet nie poczuł bólu, kiedy ściskany w dłoni granat eksplodował jasnym płomieniem.



To be continued...
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Ranoic w Października 10, 2009, 10:17:13 am
Walka jest genialna i równie genialne jest to, że te potwory posiadają na tyle wystarczającą inteligencję, aby wymierzyć jeden śmiertelny cios, a nie walić po opancerzeniu, oraz walka niekonwencjonalna - kiedy atakują z sufitu (był taki moment). Najbardziej mi się podobał "berserker mode" u Sthresianki, która walczyła z jednym potworem na pokładzie statku i jego dokończenie. Świetna akcja najprościej mówiąc :)

Hmm.. przybyli na statek, aby podstawić ładunek wybuchowy... i w tym jeden zabójca. Nawiązałeś do pierwszego przerywnika w kampanii Zergów (po misji na pokładzie Science Vessela) kiedy to Marines z Ghostem przybywają na pokład statku, aby podstawić ładunek, lecz nagle jeden z nich ginie.

Cytuj
powodowały straszliwe obrażenia od elektryczności

Wiesz co? Trochę mi D&D zaleciało :)
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Der_SpeeDer w Października 10, 2009, 07:48:59 pm
Hej, wśród ocen pozytywnych jest jedna dwójka. Chyba ktoś mnie nie lubi ;).

Hmm.. przybyli na statek, aby podstawić ładunek wybuchowy... i w tym jeden zabójca. Nawiązałeś do pierwszego przerywnika w kampanii Zergów (po misji na pokładzie Science Vessela) kiedy to Marines z Ghostem przybywają na pokład statku, aby podstawić ładunek, lecz nagle jeden z nich ginie.

Hehe, no i mamy zwycięzcę. Owszem, opierałem się nieco na tym filmiku (w którym swoją drogą Ghosta wcale nie było), choć chodzi tu w dużej mierze o moment śmierci pierwszego Marine. Wyraźna analogia do tej chwili pojawia się, kiedy docierają do centrali, odsłaniają te wizjery (podobnie jak Marines), no i kiedy nagle przebity zostaje Sirame, a pozostali ładują broń i rozglądają się.
Poza tym jednak - ci Marines z filmiku, razem z balastem w postaci tej łamagi bez power armoura, to były mimo wszystko ciury z najniższej półki. A u mnie bohaterowie dramatu to elitarni żołnierze.

Wiesz co? Trochę mi D&D zaleciało :)

Nie tobie jednemu :). Gość, który przeczytał to przed tobą, też miał na owo zdanie podobny komentarz. Ale zwyczajnie inaczej nie da rady - użyłem takiego wyrażenia, żeby powtórzenia nie było.

-------------------------------------------------------
Hagore - (dosłownie: wicher) klasa taktycznych bombowców soreviańskich, używanych do niszczenia celów naziemnych na powierzchniach planet. Uzbrojone w dwa sprzężone lasery, są całkiem szybkie i nieźle opancerzone, jak na bombowce, ale okupione jest to udźwigiem bomb (maksymalny to siedem ton).

Evuren - (dosłownie: grzmot) klasa soreviańskich ciężkich myśliwców, właściwie formy pośredniej pomiędzy myśliwcem, a szturmowcem. Ich szybkość i zwrotność są przeciętne, ale za to mają stosunkowo gruby pancerz oraz silne uzbrojenie (cztery sprzężone działka laserowe oraz 18 komór na pociski klasy powietrze-powietrze lub powietrze-ziemia).

Lidean - soreviańska miara odległości, równa 1,2 kilometra
-------------------------------------------------------

* * *

   -   To już koniec, karisu! – oznajmił Dainer – Odcięli nam wszystkie drogi ucieczki!
   Sazeli tego się właśnie obawiał. Ich sytuacja stała się beznadziejna – drugi oddział został wybity do nogi, ich samych była już tylko piątka, nie licząc niezdolnego do walki Igatena, brakowało im też amunicji. Jakby i tego było mało, wyglądało na to, że nawet gdyby wrócili na desantowiec, nie mogliby odlecieć, jako że Kilena nie zgłaszała się przez interkom. Karisu podejrzewał, że potwory dostały się na pokład ich statku i zabiły Soreviankę.
   -   Tak łatwo nas nie wezmą! – warknął Sazeli – Dainer, przeszukaj jeszcze raz te korytarze i znajdź jakieś miejsce, gdzie nas przez jakiś czas nie dopadną!
   -   Że co?
   -   Przecież ci mówię, cholera! – krzyknął karisu, odwracając się i posyłając długą serię próbującym go ścigać stworom – Najlepsze miejsce do obrony! Jeśli mają nas zabić, niech za to drogo zapłacą!
   Płomienie z granatu zapalającego, którym Idaren popełnił samobójstwo, nie wystarczyły na długo, by powstrzymać napastników. Nadchodzili też z innych kierunków, a gęsta sieć korytarzy uniemożliwiała łatwą obronę. Sazeli przypuszczał też, że lada chwila szeregi wroga powiększą się, gdy dołączy do nich grupa, która wykończyła oddział Pariny.
   -   Tu jest jeden z generatorów – powiedział nagle Dainer – W osobnym pomieszczeniu.
   -   Gdzie? – wycedził karisu, starając się trzymać wrogów na dystans; z bocznych korytarzy dobiegał odgłos strzałów z broni Ekrevy i Azaena – Gdzie to jest?
   -   Dwa skrzyżowania stąd. Nieduże pomieszczenie. Ma tylko jedno wejście. Szybko, idźcie za mną, znam już drogę!
   -   Nie pędź za szybko – zawarczał Veranius – Musimy pilnować tych korytarzy!
   -   Świetnie. Pomogę wam – westchnął zabójca – Idarenowi i tak już jest wszystko jedno. Mnie zresztą też.
   Sazeli przyspieszył kroku. U jego boku wciąż znajdowali się Ekreva i Azaen, starający się odpierać przeciwników na tyle, na ile mogli. Przekroczyli pierwsze skrzyżowanie i z lewego korytarza nadeszła ku nim nowa grupa potworów. Podążający przodem Veranius wciąż prowadził półprzytomnego Igatena, lecz mimo to próbował ostrzeliwać atakujących z karabinu. Dopuścił jednak jednego z nich zbyt blisko i Sazeli nie wiedział, jak by się to skończyło, gdyby nie Ekreva, która rzuciła się na napastnika ze szponami, rozdzierając mu gardło, wbijając pazury w szyję i wreszcie odrywając głowę od reszty ciała. Sorevianka odkopnęła martwego przeciwnika, przyglądając się trofeum.
   -   Mówiłem ci już, że jesteś porąbana? – zapytał Veranius, nie zatrzymując się, ani nie przerywając ognia
   -   Jasne – odrzekła Ekreva zimno – Ale teraz to bez znaczenia. Idź dalej, zatrzymamy ich na chwilę.
   Sazeli nie był tego taki pewien. Byli już niedaleko swojej przyszłej pozycji obronnej, jeśli wierzyć słowom Dainera, ale nie uda im się tam zabarykadować, jeśli te bestie będą im wciąż następować na ogony.
   -   Veranius! – zawołał, tchnięty nagłą myślą – Ile masz jeszcze granatów zapalających?
   -   Trzy, karisu – odparł Sarukere – Dlaczego pan pyta?
   -   Dobrze. Będą nam trochę potrzebne. Ekreva, Azaen, zbierzcie je od Veraniusa i czekajcie na komendę.
   -   Co masz zamiar zrobić, karisu? – zapytał Azaen
   -   Zniechęcić te bydlęta na dłużej. Rzucimy im kilka granatów i spalimy cały korytarz. To da nam chwilę wytchnienia. Dainer, daleko jeszcze?
   -   Już jesteśmy – warknął zabójca, a ton jego głosu wskazywał, że właśnie toczył walkę z przeciwnikiem – Jeśli chcecie się tu dostać, lepiej się pospieszcie, oni już się zbliżają.
   Z Ekrevą, Veraniusem i Azaenem strzegącymi mu pleców, Sazeli ruszył naprzód, chcąc dołączyć jak najszybciej do Dainera. Gdy miał już przekroczyć ostatnie przejście, dzielące go od zabójcy, nagle omal nie wpadł na niego jakiś viriner, który z impetem uderzył w ścianę obok, wypadając z korytarza, w który zamierzał skręcić karisu. Sarukere chciał uśmiercić nowego przeciwnika, ale natychmiast zauważył, że ma on rozpłatane gardło oraz nóż wbity po rękojeść w klatkę piersiową. Ignorując konającego stwora, Sazeli minął róg skrzyżowania, natykając się wreszcie na Dainera.
   Zabójca zmuszony był bronić się przed atakującymi go we dwójkę przeciwnikami, ale mimo to zdecydowanie miał przewagę w tym starciu. Uzbrojony w dwa katary, zwinnie unikał ciosów przeciwników, tnąc ich raz po raz, zadając im kolejne rany oraz powoli uśmiercając. Pierwszy z virinerów zamierzył się do kolejnego ciosu, jednak Dainer odbił jedno ostrze, uchylając się jednocześnie przed drugim i tnąc swoimi katarami głęboko po klatce piersiowej potwora. Pobratymiec stwora rzucił się na jaszczura, ale został odepchnięty kopnięciem i odrzucony do tył następującymi po nim uderzeniami, z których ostatnie wymierzone było w głowę. Raniony wcześniej potwór spróbował ataku na plecy zabójcy, ten jednak wykonał skok z przewrotem, lądując na oponencie i natychmiast wbijając mu ostrza głęboko w potylicę. Viriner padł na podłogę z przeszytym mózgiem. Kiedy wił się jeszcze w przedśmiertnych drgawkach, Dainer wykończył jego pobratymca, po raz kolejny zatrzymując atak stwora, łamiąc mu przy tym jedno z ramion wyćwiczonym ruchem i wbijając ostrza u prawej dłoni prosto w oczy. Bestia wyła z bólu i wściekłości, kiedy zabójca odkopnął ją, powalając na posadzkę.
   Dainer spojrzał na Sazeliego, który przyglądał mu się z podziwem.
   -   Na co się gapisz? – warknął zabójca – Gdzie pozostali?
   -   Już tu idą. Otwieraj drzwi, wypalimy tę część korytarzy.
   -   Wypalicie? – powtórzył Dainer przez ramię, odblokowując grodzie do pomieszczenia
   -   Veranius, idź przodem i zabierz tutaj Igatena! – nakazał Sazeli – Ekreva, Azaen, przygotujcie się!
   Karisu sam wziął do ręki granat – ostatni, jaki miał – obserwując korytarze. Dainer wyeliminował kilka bestii idących na przedzie, ale zbliżały się tu już pozostałe. Reszta oddziału zjawiła się na miejscu w ostatniej chwili. Veranius z Igatenem znaleźli się w środku, ale Azaen i Ekreva stanęli u boku Sazeliego, z granatami w garści, czekając na komendę. Karisu zerknął na końce trzech zbiegających się tutaj korytarzy – z każdego kierunku nadchodziły już ku nim potwory. Byli otoczeni.
   -   Teraz! – zawołał karisu, kiedy napastnicy zbliżyli się już trochę – Spalcie ich!
   Sazeli cisnął własny granat w głąb korytarza przed sobą, widząc, jak po kilku sekundach ogarniają go płomienie. Ogień buchnął też z pozostałych kierunków, owiewając trójkę Sarukeri.
   -   Do środka! – rozkazał podoficer – Jeszcze dwa!
   Palił się już cały fragment korytarzy, ale Sazeli miał zamiar podsycić płomień, bardziej odstraszając wrogów. Spojrzał z determinacją na stwory, które wyły, przedzierając się przez ogień liżący im ciała.
   -   Wracajcie do Kagara, bydlaki – warknął, nim nakazał Ekrevie i Azaenowi rzucić na podłogę pozostałe granaty
   Jaszczury zamknęły drzwi, nim rzucone przez nie ładunki eksplodowały. Sazeli odetchnął z ulgą, nie słysząc już nic, poza kojącym dźwiękiem oczyszczającego ognia. Krew, wcześniej buzująca mu w żyłach, teraz zwolniła, kiedy bitewny gniew zaczynał go zupełnie opuszczać. Wtedy przyszło mu coś do głowy.
   -   Dainer, możesz zablokować drzwi? – zapytał – I włącz tu zasilanie.
   -   Karisu? – zapytał zabójca, jakby nie był pewien, czy dobrze usłyszał
   -   Nie dostaną się tutaj – odrzekł Sazeli – Możemy odpocząć na chwilę i zebrać myśli… może… może uda nam się jednak znaleźć rozwiązanie.
   Pozostałe jaszczury nic nie powiedziały. Ich też opuściły już ostatnie resztki bojowego szału. Przyszło otrzeźwienie i zmęczenie, zmieszane z poczuciem powagi sytuacji, w jakiej się znaleźli. Sazeli wiedział, że nie zdoła wmówić im, że ich położenie wcale nie jest beznadziejne.
   -   Sazeli… – rzekł nagle Azaen, stając koło przełożonego z otwartym wizjerem – To czysta formalność, ale… Idaren nie żyje. Teraz ty jesteś dowódcą.
   Karisu spojrzał na niego, również odchylając wizjer i pozwalając odpocząć swoim oczom.
   -   Wiem – odparł obojętnym tonem – Ale czy ma to teraz znaczenie?


WYŻYNA LADENEZ, IGNAR IV
BAZA OPERACYJNA XX KORPUSU EKSPEDYCYJNEGO
KWATERA GŁÓWNA 89. REGIMENTU MILICJI


   -   Szesnasta kompania, zbiórka! – zawołał Saepen donośnym głosem, stojąc pośród namiotów zajmowanych przez żołnierzy swojej jednostki – Za pięć minut każdy ma być gotowy, albo staniecie do raportu!
   Oficerowie i podoficerowie udali się do swoich jednostek, zbierając żołnierzy. Wokół panowało ogromne zamieszanie. Sorevianie i Terranie pospiesznie składali swoje namioty, zbierając ekwipunek oraz stawiając się na miejscach zbiórki. Część wojowników udawała się już do parku maszyn, a transportery powoli zaczynały się organizować, przygotowując do przewiezienia jednostek piechoty. Osobne stanowiska zajmowały szturmowe kołowe pojazdy bojowe klasy Anura, uzbrojone w ciężkie działa balistyczne.
   Garave Saepen zbudził się ze snu zaledwie dwadzieścia minut temu, zjadłszy szybkie śniadanie, ale zdołał już otrzeźwieć i teraz niezmordowanie doglądał przygotowań swoich żołnierzy do wymarszu. Poderwany został cały XX Korpus, wyznaczono też miejsce wymarszu, którym była sąsiadująca z Ladenez równinna kraina o nazwie Ruvania. Obecnie zajęta przez kilka hord ildańskich potworów, zatem Sorevianie mieli się tam udać w szyku bojowym, gotowi do natychmiastowego nawiązania walki. Zwycięstwo w tej bitwie miało istotne znaczenie dla powodzenia całej operacji na Ignarze IV, dawało bowiem dostęp do serca terytorium Ildan, razem z kilkoma osiedlami.
   Saepen miał nadzieję, że jeszcze dziś rano zamieni kilka słów z Mendezem, ale było to niemożliwe – jaszczury i ludzie zajmowali osobne kontyngenty, a Sorevianin musiał doglądać swojej kompanii. Obserwował więc tylko z daleka, jak jednostki złożone z Terran również przygotowują się do wymarszu.
   W ciągu zaledwie pięciu minut jednostka była gotowa – wszyscy żołnierze stali w czworoboku, a Saepen dołączył do nich, kiedy na pozycjach gromadziła się cała dywizja piechoty. Poza nią było tu jeszcze pięć innych dywizji piechoty i cztery pancerne, wszystkie razem składające się na 89. Regiment Milicji, jednostkę złożoną głównie z młodych, niedoświadczonych wojowników, jednak świetnie wyszkolonych i gotowych do walki.
   Po kolejnych dziesięciu minutach po tymczasowej bazie nie było już śladu, a każdy żołnierz stał na swoim miejscu i czekał na rozkazy. Niebawem na miejsce przybyło kilka kolumn transporterów piechoty klasy Izume, uzbrojonych w sprzężone działka automatyczne. Przed każdym z plutonów zatrzymał się jeden taki pojazd.
   -   Do wozów – nakazał Saepen – Zajmijcie miejsca i zabezpieczcie broń. Tym razem ma nie być żadnego bałaganu!
   Część 89. Regimentu poruszała się za pomocą pojazdów opancerzonych, resztę miały przewieźć wysłane przez flotę jednostki desantowe. Saepen już je widział na niebie – oprócz nich zjawiło się tu także kilka eskadr taktycznych bombowców klasy Hagore, eskortowanych przez ciężkie Evureny.
   Młodzi Sorevianie zajęli swoje miejsca wewnątrz pojazdu, a operator działka zamknął boczne drzwi. Po chwili posuwali się już naprzód. Ich cel znajdował się całkiem niedaleko, w odległości około pięćdziesięciu lideanów od niegdysiejszej bazy operacyjnej. Poruszająca się bojowymi wozami piechoty armia powinna dostać się na miejsce mniej więcej w ciągu czterech alitów.
   -   Mam złe przeczucia – Saepen usłyszał strzęp rozmowy żołnierzy
   -   Mówiłeś tak już podczas pierwszej akcji i każdej następnej – odparł inny głos
   -   Całych dwóch – dodał ktoś jeszcze inny złośliwie – Jesteś po prostu młodym pisklakiem, tak jak my wszyscy. Ale dziwnym trafem tylko ty masz…
   -   Nie kłapać tyle! – fuknął garave – Zachowajcie dyscyplinę!
   Saepen starał się tego nie okazywać, ale podejrzewał, iż widać na lidean, że on również jest tym wszystkim przejęty. Uczestniczył jak dotąd w walkach ulicznych podczas bitew o miasta Akiosa, ale nie brał dotychczas udziału w batalii w otwartym polu. Ogrom tutejszych przestrzeni nieco go przytłaczał, zwłaszcza jeśli tylko próbował sobie wyobrazić otwartą bitwę na takim terenie. Wszystkiemu przydawała nastroju jałowość ziemi oraz brak roślinności czy fauny. Ildanie nie dbali o ich wprowadzenie, traktując Ignar IV wyłącznie jako jeden z przyczółków do ich wspólnej ekspansji z Auvelianami na zewnętrzne kolonie soreviańskie. Na szczęście była to niedoszła ekspansja.
   Saepen zmówił krótką modlitwę do Feomara, prosząc, aby ani on, ani jego podwładni nie byli po tej kampanii równie martwi, jak ów świat.



To be continued...
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Ranoic w Października 17, 2009, 02:23:08 pm
Hehe, no i mamy zwycięzcę. Owszem, opierałem się nieco na tym filmiku (w którym swoją drogą Ghosta wcale nie było)

Zasugerowałem się właśnie tym, że jako jedyny posiadał wizjer, który mi się skojarzył z wizjerem Ghosta. Choć nie wiem, czy aby na pewno to nie był Duch, ponieważ nie posiadał znaczącego uzbrojenia jak Marines, którzy wnosili ładunek.

No cóż. Jestem ciekaw co się dalej stanie z Sazelim i resztą jego oddziału. Co do fragmentu nie mam zastrzeżeń.
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Der_SpeeDer w Października 17, 2009, 05:44:11 pm
Kiedyś miałem złudzenia co do tego, że gość jest Ghostem. Ale już nie mam – Ghosty to są starannie wyselekcjonowani żołnierze z oddziałów specjalnych, elitarni mordercy, którzy są praktycznie wyprani z emocji, zabójcy o wiele bardziej śmiercionośni, niż zwykli Marines. A ten łamaga z niniejszego filmiku to jakaś oferma, która trwa spanikowana przez całą akcję, a w trakcie walki nie oddaje ani jednego strzału.

Następny fragment:
------------------------------------------------------------------------

Neval'khariel – największy typ okrętu w auveliańskiej flocie. Poza hangarami pozwalającymi mu pomieścić setki myśliwców lub innych mniejszych jednostek, posiada ogromną przestrzeń ładunkową, dzięki czemu może również pełnić rolę okrętu inwazyjnego. Uzbrojenie własne Neval'kharieli to głównie artyleria lekka.

Flota Pionierów – pod tą ładną i poprawnie polityczną (tudzież nie kłócącą się z treścią soreviańskiego kodeksu) kryje się coś, co jest w istocie flotą inwazyjną. Jest to jedyna tego typu jednostka w soreviańskiej flocie, a na jej trzon składa się pięćdziesiąt okrętów inwazyjno-kolonizacyjnych klasy Nevari. Tylko raz działała w pełnej liczbie – właśnie podczas kampanii na Akiosie – częściej zaś użyczała swoich okrętów Flotom Uderzeniowym dla szybkich przerzutów wojsk, oraz wysyłała je do kolonizacji nowych światów.

Anurel – dziecięca gra soreviańska

------------------------------------------------------------------------


AUVELIAŃSKO-ILDAŃSKA CYTADELA ‘VEILAR’
OŚRODEK DOWODZENIA SOJUSZU NA IGNAR IV


   Kapłan Dar’endei zajmował swoje honorowe miejsce na sojuszniczej naradzie wojennej, wyczuwając obecne wśród członków zebrania napięcie. Kilku wysokich rangą oficerów En’emua oraz ildańskich generałów tworzyło wraz ze swoimi siedziskami oraz podestem, który zajmował kapłan, krąg owinięty wokół trójwymiarowego wyświetlacza. Ten był obsługiwany przez dwóch klonów-techników u boku Dar’endeia i aktualnie pokazywał planetę Ignar IV w czasie rzeczywistym.
   -   Proszę zreferować sprawę, panowie – rzekł kapłan – Jakieś nowe dane?
   -   Kapłanie, mamy dla pana złe nowiny – zabrał głos jeden z auveliańskich En’emua – Sytuacja wygląda jeszcze poważniej, niż przewidywaliśmy. Niestety, nie spodziewaliśmy się takiego ataku na Ignar IV.
   -   Jakie są dane jednostek rozpoznawczych? – zapytał Dar’endei
   -   Sorevianie odkryli i zniszczyli większość wysłanych przez nas sond szpiegowskich, skanujących teren z orbity – oznajmił ponuro Auvelianin, by po chwili dodać nieco bardziej optymistycznym tonem – Jednakże część ocalała, a uzyskane przez nas dane tworzą dość jasny obraz sytuacji.
   -   Jak oceniamy liczebność wojsk wroga?
   -   Przekracza możliwości naszej obrony – odezwał się ildański generał Amdurn, kierując na Dar’endeia spojrzenie swoich czerwonych oczu – Mają dość jednostek, żeby zniszczyć nasze siły i utrzymać permanentny garnizon.
   -   Ich flota na razie wciąż nie ma dostępu do głównych instalacji na orbicie – rzekł inny Auvelianin – Ale to tylko kwestia czasu. Z tego, co wiemy, dosłownie chwilę temu ruszyły wojska lądowe przeciwnika. Jedno z uderzeń skierowane jest na Ruvanię.
   -   Generale Amdurn? – Dar’endei odwrócił się do Ildanina – To jedna z naszych newralgicznych pozycji. Może pan nam zapewnić jej utrzymanie?
   -   Tak, kapłanie. Ściągnąłem dwa dodatkowe legiony, skupiając większość dostępnych mi sił. Są tam nawet nasze jednostki robotów. Opracowałem już strategię. Jeśli Sorevianie zaatakują frontalnie, ich siły wpadną w zasadzkę.
   -   Jakie są inne rejony ataku? – Dar’endei ponownie przemówił do ogółu, wpatrzony teraz w glob Ignara IV
   -   Wyżyna Farnae – rzekł inny oficer z En’emua – Mamy tam cały kompleks plantacji, gdzie wytwarzana jest większość żywności dla kolonii. Mogą nas odciąć od witalnych dostaw, a od Farnae, jak podejrzewam, dopiero się zacznie.
   -   Możemy użyć floty dla obrony tej przestrzeni? – zapytał kapłan – Mamy wciąż do dyspozycji około pięćdziesięciu okrętów, z czego połowa to Relai’kaele.
   -   Zgadza się, kapłanie, oraz dwa Neval'khariele pełne myśliwców, których jest łącznie około tysiąca sztuk – potwierdził oficer – Ale to i tak za mało wobec przeważającej liczebnie floty soreviańskiej. W dodatku nie możemy zapewnić naszej flocie wsparcia, ponieważ Farnae leży na pograniczu zasięgu naszych dział planetarnych w cytadeli.
   -   Jakie są tamtejsze rezerwy?
   -   Niewielkie. Ale możemy użyć sił pozostających w Veilarze.
   -   Jeśli powstrzymamy ataki Sorevian na Ruvanię i Farnae…
   -   Nawet jeśli nam się uda, oni mają dość sił na kolejny atak – wtrącił nagle Amdurn z naciskiem – A potem następny. Ściągneli tu ogromną armię, chyba przydzielili do niej kilka okrętów z ich Floty Pionierów.
   -   Kontaktowałem się z Radą Koalicji – oświadczył kojąco Dar’endei – Nasze siły ekspedycyjne są prawie gotowe. Nie minie jedna dziesiąta obiegu solarnego, nim zjawią się na Ignar IV.
   -   Do tego czasu będziemy już martwi, kapłanie – Amdurn wciąż nie spuszczał oczu z Dar’endeia – Jeśli Sorevianie będą uderzali równie szybko, co na Akiosie, wystarczy im kilka dni na zupełne zniszczenie naszych sił. Tej wojny nie wygramy.
   Wszyscy spojrzeli na Ildanina, zdumieni jego pesymistycznym tonem. Oczywiście, ich sytuacja wyglądała dramatycznie, ale nie należało jeszcze niczego przesądzać.
   -   Jaką decyzję pan podejmie, kapłanie? – zapytał generał
   -   Musicie skierować dostępne wam aktualnie rezerwy do Ruvanii oraz Farnae, oraz przystąpić do zorganizowania obrony w tamtych rejonach. Zróbcie to natychmiast. Pozostałą flotę oraz szkieletową załogę cytadeli zatrzymamy na stanowiskach. Musimy utrzymać tamte dwa regiony najdłużej, jak tylko się da. Te gadziny nie odważą się kontynuować ofensywy, póki ich nie zajmą.
   -   Flota ma pozostać w odwodzie? – zapytał Teu’aden, En’emua dzierżący bezpośrednie dowództwo nad okrętami wojennymi na Ignar IV
   -   Tak. Nie możemy sobie pozwolić na jej stratę, zwłaszcza że może nam się okazać potrzebna. Pozostańcie na stanowiskach, ale bądźcie też gotowi na wypadek, gdyby okazało się konieczne wezwanie was.
   Dar’endei przerwał na chwilę, by po chwili zapytać:
   -   Co macie jeszcze do zgłoszenia, panowie?
   Członkowie narady spoglądali po sobie, jednak nikt więcej nie zabrał głosu.
   -   Znacie wydane wam dyrektywy i nasze priorytety – oznajmił kapłan – Za wszelką cenę musimy przetrzymać ataki soreviańskie, dopóki nie nadejdą posiłki. Dopiero, kiedy to się stanie, będziemy mogli wypędzić te jaszczury z Ignara IV. Na razie jednak trzeba zadbać o należytą obronę. Skupicie uwagę przydzielonych wam sił na Ruvanii oraz Farnae, a także innych witalnych rejonach. Nie ulega wątpliwości, że Sorevianie uderzą na nie w pierwszej kolejności.
   Kapłan zerwał się ze swojego miejsca.
   -   Cóż, zdaje się, że to wszystko na dziś, panowie – rzekł głośno – Ponieważ wróg rozpoczął swoje ataki niedawno, nalegam na natychmiastowe przystąpienie do działań.
   Wszyscy oficerowie zabrali się do opuszczenia sali. Jedynie Amdurn pozostał w środku, podchodząc do Dar’endeia. Auvelianin powitał go z uśmiechem, skrytym pod maską. Obaj znali się od około dziesięciu lat – dokładnie tyle, ile ich rasy wspólnie walczyły o Akiosa. Obaj zostali przydzieleni do pełnienia podobnej funkcji w tej dużej kampanii, obaj też należeli w swoim społeczeństwie do arystokratycznych rodów. Byli w związku z tym konserwatystami – dla Dar’endeia wizja społeczeństwa soreviańskiego czy terrańskiego, gdzie wszyscy byli prawnie równi, a do pełnienia funkcji rządowych dopuszczano prostych obywateli, była czymś nie do wyobrażenia. Amdurn miał na ten temat podobne zdanie.
   -   Obecna sytuacja nie napawa cię optymizmem, mam rację? – zapytał kapłan
   -   Zdziwiłbym się, gdybyś tego nie zauważył – odparł Ildanin, zakładając na piersi oliwkowozielone ramiona – Moim zdaniem, nasza sytuacja jest beznadziejna.
   -   Jeszcze nie przegraliśmy, przyjacielu. Nie musisz napełniać się tym niepotrzebnym pesymizmem, bo nie pomoże to ani tobie, ani nikomu z nas.
   -   Jak zwykle masz rację – westchnął Amdurn – Niepotrzebnie sieję defetyzm.
   -   Nie przesadzaj. W zupełności cię rozumiem.
   -   Wiesz, martwię się o…
   -   Nie obwiniaj się o to. Nie mogłeś przewidzieć, jak potoczy się ta wojna.
   Amdurn mówił o swojej partnerce, która udała się wraz z nim na Ignar IV, kiedy został tam wysłany. Zamieszkiwała obecnie jedno z założonych na tej planecie miast, a od momentu lądowania sił soreviańskich, Ildanin bardzo bał się o jej życie, bardziej nawet, niż o własne.
   -   Cóż, też myślałem wtedy, że będziemy świadkami naszego wspólnego, wielkiego zwycięstwa, nieprawdaż?
   -   Ja również. Tym bardziej więc sądzę, że nie ty tutaj zawiniłeś.
   Dar’endei uważał, że trzeba było w tej materii brać pod uwagę fakt, jakie nastroje panowały w auveliańskich oraz ildańskich kołach militarnych, kiedy z powodzeniem rozpoczęto inwazję na Akios. Sprzymierzeni byli wtedy przekonani, że uda im się w tej wojnie zadać Sorevianom pierwszą poważną klęskę, zmuszając ich do ugody. Nawet przeciąganie się konfliktu spowodowało u nich jedynie przewidywania, że jaszczury zapewne wykrwawią się z biegiem czasu i zostaną w końcu rzucone na kolana. Zamiast tego, gady rozgromiły wojska sojuszników, a teraz poszły za ciosem, atakując ich własne terytorium.
   -   Może niepotrzebnie się martwisz – skonstatował kapłan – Sorevianie unikają ataków na obiekty cywilne. Tego przynajmniej zabrania im ten cały kodeks.
   -   Kodeks zabraniał im też rzekomo ataków na cudze światy. Jeśli rzeczywiście tak jest, to właśnie go złamali. Jeśli już raz brakło im honoru, może im go braknąć po raz drugi.
   -   Mogliśmy się spodziewać, że w końcu to zrobią, mój drogi – odrzekł ze spokojem Dar’endei – Zawsze tylko się bronili, więc uważaliśmy ich za niezdolnych do ataku, ale jednak w końcu zmienili taktykę.
   -   Oby nie zmienili jej permanentnie – powiedział Amdurn ponuro – Muszę cię opuścić, przyjacielu. Jak wiesz, powinienem doglądać obrony w Ruvanii.
   -   Powodzenia – rzekł Dar’endei na odchodnym


ILDAŃSKI WĘZEŁ KONTROLNY 2177 ‘RUVANIA’
POZIOM DRUGI / GENERATOR 10D


   -   Gotowe – orzekł Dainer, kiedy w pomieszczeniu zapaliły się światła – Teraz oni nie mogą się tu dostać, a my nie możemy wyjść.
   -   Jak długo damy radę tu siedzieć? – zapytał Sazeli
   -   Teoretycznie wiecznie – zabójca wzruszył ramionami, odchodząc od terminala generatora – Przez drzwi nie przejdą, bo są na tyle wytrzymałe, że nawet ładunki wybuchowe nie dadzą im tak łatwo rady. Tu jest kiepska wentylacja, ale z drugiej strony oznacza to, że przez szyby też się tutaj nie wedrą.
   -   Wobec tego, dlaczego teoretycznie?
   -   Powinien pan to wiedzieć, karisu – odparł ponuro Dainer – Za jakieś trzy ality nic nie zostanie z tej bazy.
   -   Czyli możemy tu tylko czekać na śmierć, albo z rąk tych savashka, albo od eksplozji – rzekł Azaen – Cholernie pocieszające.
   Sazeli odwrócił się od zabójcy, spoglądając po swoich żołnierzach. Wszyscy byli wyraźnie przepełnieni poczuciem beznadziei. Nikt nic nie mówił, nikt nie ujawniał żadnych emocji. Na ich twarzach nie malował się nawet strach czy niepokój wywołany ich położeniem. Wyłącznie zobojętnienie, jakby niewiele ich już obchodziło to, co ma się stać, jakby chcieli mieć po prostu wszystko za sobą, niezależnie od tego, jak się to zakończy.
   Większość pomieszczenia wypełniał duży generator, składający się z kilku segmentów. Sarukeri jednak usiedli na pancerzach robotów technicznych, złożonych, zdezaktywowanych i ustawionych w rządku pod jedną ze ścian, natomiast Veranius zdołał położyć ciężko rannego Igatena na panelu sterowniczym. W tej chwili usiłował udzielić mu pomocy medycznej.
   -   Moglibyśmy wysadzić się od razu wraz z tą bazą – skonstatował Azaen – Tyle, że straciliśmy detonator razem z Idarenem – faze wydał z siebie parsknięcie, które wcale nie przypominało śmiechu
   -   No to sobie po prostu poczekamy, aż szlag nas trafi – rzekła Ekreva – Wolałabym już zostać z tymi przyjemniaczkami i odesłać do Kagara jeszcze część z nich.
   -   A zamiast tego czekamy na wykonanie wyroku na tej bryle metalu – warknął Azaen
   -   Zamknijcie się, myślę – powiedział Sazeli, cicho, lecz stanowczo
   -   On myśli… – tym razem twarz Azaena rozjaśnił idiotyczny uśmiech – Wiesz, Sazeli, doskonale zdaję sobie sprawę, że pakowali ci w mięśnie kadelin drutów, ale kiedy mi się zwierzałeś, nie wspominałeś nic o mózgu. Pozwól więc, że nie będę skakał z radości…
   -   Zamknij się, faze! – ryknął karisu – Wszyscy się zamknijcie! Jeszcze żyjemy, na krew Feomara! Jeszcze nas nie dostali! Dopóki nie będziemy gryźć gleby, nie złożymy broni! Jeśli tylko da się wrócić na nasz statek, znajdziemy na to sposób! Jasne?
   Po tej krótkiej tyradzie Sazeli opanował się błyskawicznie, mierząc wzrokiem ponure, nieporuszone wyrazy twarzy podkomendnych. W takiej sytuacji wywoływanie awantur nie mogło doprowadzić do niczego dobrego. Wziął kilka głębokich wdechów.
   -   Dainer, możesz ocenić rozmieszczenie i stan sił wroga? – zapytał opanowanym tonem
   Zabójca chrząknął, sięgając po swój komputer.
   -   Z dotychczasowych skanów naszych sensorów, oraz urządzeń stacji, wynika że potwory połączyły się w kilka grup – oznajmił rzeczowym tonem – Większość z nich otacza naszą pozycję, i zdaje się, że dołączyły do nich te dwie, które wyrżnęły oddział Pariny. Trzy lub cztery przeczesują pozostałe sektory bazy, chyba w poszukiwaniu innych żołnierzy. Których nie ma – zakończył Dainer pesymistycznie
   -   Jaka liczebność przeciwników? Ilu ich zostało?
   -   Oceniam, że około trzy setki – odrzekł po krótkiej pauzie zabójca – Załatwiliśmy grubo ponad połowę, ale z resztą sobie nie poradzimy.
   -   Nikt się już nie zgłasza – wtrącił beznamiętnie Azaen – Nikt z podwładnych Pariny, co raczej nie powinno nas dziwić. Gorzej, że nie odzywa się też Kilena. Jeśli to dlatego, że nie żyje, i tak nie wrócimy do domu, bo nie ma już nikogo, kto mógłby pilotować desantowiec.
   -   Warto byłoby spróbować, przecież tu nie zostaniemy – zaczął karisu, ale odpowiedzią był ponury śmiech podwładnego
   -   Sazeli, wiesz przecież dobrze, że przebicie się do statku w obecnej chwili graniczy z cudem – zaoponował Azaen, kręcąc głową – Jeśli te bydlęta nie rozbroiły ani nie zniszczyły bomby... a wątpię, żeby umiały to zrobić… odejdziemy na łono Feomara za niecałe trzy ality.
   Karisu oparł dłonie na biodrach, rozmyślając.
   -   Ile wam zostało amunicji? - zapytał
   Sarukeri spojrzeli po sobie, po czym dokonali krótkich oględzin osprzętu.
   -   Mam jeszcze jeden zasobnik paliwa do miotacza, i cztery magazynki do EG-15 – oznajmił Azaen – Ten pierwszy zresztą już napocząłem.
   -   Zostały mi tylko naboje do pistoletu, zużyłam całą amunicję do trzydziestki szóstki – zameldowała Ekreva
   -   Jeden magazynek do SR-36/G i cztery magazynki do pistoletu – oświadczył Veranius, odstępując na chwilę od Igatena
   Sazeli westchnął, po czym odwrócił się do zabójcy.
   -   Dainer? – zapytał zrezygnowanym tonem
   -   Pięć magazynków – odparł natychmiast zabójca – Snajperki nie brałem.
   -   Zapomnij, Sazeli – ponownie zabrał głos Azaen – Siłą się nie przebijemy. Nadal możemy im po kolei wypruwać flaki – tu faze uniósł opancerzoną dłoń, przebierając ostrymi jak brzytwa szponami – Ale w końcu nas dopadną.
   -   A jeśli ominiemy ich pozycje?
   -   Nie zdążymy – zaoponował Dainer – Są podzieleni na kilka grup. Zanim cokolwiek zrobimy, zablokują nam drogę. Już wcześniej to zrobili.
   -   Jeśli ktoś by do mnie dołączył... może zyskalibyśmy trochę czasu, żeby reszta…
   -   To się nie ma prawa udać – Azaen pokręcił głową – Nawet jeśli się rozdzielimy, ich jest wystarczająco wiele, żeby ścigać każdego z nas.
   -   No to sobie poczekamy – rzuciła Ekreva, zakładając ramiona za karkiem – Ktoś chce zagrać w anurela?
   -   Wyręczę Veraniusa i teraz ja powiem, że jesteś porąbana – rzekł Sazeli – Mamy jeszcze trochę czasu, żeby wydostać się z tego bagna.
   -   Powodzenia, karisu – odparowała sardonicznie Ekreva – My zaczekamy na rozkazy.
   Sazeli z głębokim westchnieniem przetarł głowę wierzchem dłoni, opierając się o ścianę. Na długą chwilę zapanowało ponure milczenie. Ekreva i Azaen wciąż siedzieli na pancerzach robotów, a Dainer przechadzał się po pomieszczeniu ze zwieszonym łbem.
   -   Karisu – podniesiony głos Veraniusa przerwał ciszę – Mam problem.
   Podoficer spojrzał na podwładnego, podchodząc do niego i rozciągniętego na prowizorycznym stole zabiegowym Igatena. Sarukere był nieprzytomny, a medyk zdjął z niego część pancerza, ułatwiając sobie dostęp do rany.
   -   Co z nim? – zapytał Sazeli
   -   Nie będę krył, że dużo mu nie zostało – rzekł Veranius grobowym głosem – Nie dociągnie na „Isanturai”, nawet gdybyśmy zdołali tam wrócić.
   -   Nie możesz mu pomóc? Chyba zdołałeś zatamować krwotok?
   Veranius westchnął.
   -   Zaklemowałem mu tętnicę, podałem dodatkowe stymulanty, w tym dużą dawkę fenure… ale stracił za dużo krwi – orzekł medyk – Będzie żył tylko tak długo, dopóki będą działać środki, którymi go naszprycowałem. Serce nie da rady, jest też problem z udarem…
   -   Na łaskę Daeriona – warknął Sazeli, chwytając mocno Veraniusa za ramię – Zrób coś, do jasnej…
   -   Próbowałem! – zawołał medyk uniesionym głosem – Nie mogę mu pomóc! Gdybym miał zapasy krwi do infuzji, gdybym miał dostęp do SDE, może dałbym radę go ocalić! Ale do tego, musielibyśmy wrócić na „Isanturai” i posadzić go w lazarecie!
   Sazeli zwiesił głowę, z trudem panując nad sobą. Po chwili na powrót spojrzał na Veraniusa, patrząc mu prosto w oczy.
   -   Przykro mi, karisu – rzekł Sarukere – Nie przeżyje.
   Jaszczur poczuł przypływ bezsilnej wściekłości. Widział, jak Igaten pada, śmiertelnie ugodzony, ale i tak miał nadzieję, że jego podkomendny zdoła się z tego wylizać. Nie zostawił go tam, naraził własne życie, aby wyciągnąć go z dala od zagrożenia, aby dać mu szansę na przetrwanie. Tymczasem kolejny z jego podwładnych umierał, a Sazeli nie mógł z tym nic zrobić. Postąpił kilka kroków, cedząc w pysku przekleństwa, po czym z rozmachem uderzył pancerną pięścią w osłonę jednego z segmentów generatora. Raz. Dwa razy. Uderzał jeszcze kilkakrotnie, wginając metal do środka, wyładowując własną złość, dopóki czyjeś ręce go nie odciągnęły.
   -   Sazeli, uspokój się! – syknął Azaen – To w niczym nie pomoże!
   Karisu oddychał głęboko, a jego gniew powoli ustępował miejsca rozpaczy.
   -   Załóżmy, że uda nam się wrócić – powiedział cicho – Załóżmy, że odwieziemy go na okręt. Czy…
   -   Nie da rady – przerwał Veranius – Ma za mało czasu. Możemy tylko zabrać jego ciało, żeby miał godziwy pogrzeb.
   Sazeli spojrzał po pozostałych, zapatrzony w znajome twarze towarzyszy broni. Dużo razem przeszli, każdy z nich ocierał się o śmierć nie jeden i nie dwa razy. Część Sarukeri była nowa w oddziale, dołączyła doń, zastępując poległych. Byli jednak również weterani, pokroju Azaena, który wydostawał się z rozmaitych tarapatów ramię w ramię z Sazelim. Ekreva, choć karisu uważał ją za wariatkę, była waleczną wojowniczką, bez której podoficer z pewnością dawno już byłby martwy, a ponadto miała swój urok i jej towarzystwo bywało przyjemne. Veranius, chociaż czasami nieznośny, reprezentował sobą tak nieugiętego wojownika, jak i wprawnego medyka, i wiele razy ratował swoich towarzyszy od śmierci. Sam Sazeli był już dwukrotnie jego pacjentem. Dainer? Karisu go nie znał, ale zdążył zawalczyć z nim wspólnie o życie towarzyszy. A mai derian Idaren? Na co dzień odgrywał rolę krzykliwego zarządcy, często zbyt ściśle trzymającego się regulaminu, ale w krytycznej chwili okazał się zdolny do poświęcenia.
   Niech mnie Kagar pochłonie, pomyślał Sazeli, jeśli będę siedział z założonymi rękami.
   Przeszedł kilka kroków, ponownie zanurzając się w rozmyślaniach, kiedy jego wzrok zatrzymał się na robotach technicznych, ustawionych pod ścianą, z których dwa służyły jego podwładnym za siedziska. Nagle w głowie zaświtał mu pewien pomysł. Uśmiechnął się z zażenowaniem, ponieważ dziwił się, że nie pomyślał o tym wcześniej.
   -   Kretyn ze mnie – westchnął – Dlaczego od razu na to nie wpadłem?


To be continued...
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Mardok w Października 17, 2009, 09:31:45 pm
łamiąc mu przy tym jedno z ramion wyćwiczonym ruchem i wbijając ostrza u prawej dłoni prosto w oczy.
"prosto między oczy" (to do poprzedniej części) brzmiałoby chyba lepiej, ale tak to opowiadanie miodne.
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Der_SpeeDer w Października 18, 2009, 01:41:45 pm
„Między oczy” to akurat bardziej pasuje do oberwania kulką w westernie, a nie wpakowaniem ostrzy prosto w gały podczas walki wręcz. Dlatego zmieniać tego nie zmienię.

Ponieważ forum jak zwykle problemy mi robi, musiałem wykastrować poprzedni fragment z kilku pojęć. Teraz je tak przy okazji dorzucę, do tych nowych.
---------------------------------------------------------------------

Relai'kael – klasa auveliańskich okrętów średnich, ichnie odpowiedniki niszczycieli

Kadelin – soreviańska miara masy, równa 0,9 kilograma

Inge – wyrażenie z mowy potocznej, wyrażające porozumienie, wzajemne zaufanie i przyjaźń; szukając odpowiednika: „sztama”

OSA – Okonade on Severi Asakuri – Wydział Operacji Specjalnych
Jedna ze soreviańskich formacji elitarnych, do której trafia część żołnierzy Milicji po osiągnięciu odpowiedniego stażu. Jak sama nazwa wskazuje, jest to jednostka komandosów, wyszkolonych w operacjach specjalnych, w tym za liniami wroga. Mają podobne wyposażenie, co ich młodsi stażem koledzy z Milicji, ale używają lepszego sprzętu (hełmy z wziernikiem przeziernym, karabiny i pistolety w wersji z tłumikiem, itp.).

---------------------------------------------------------------------


ILDAŃSKI WĘZEŁ KONTROLNY 2177 ‘RUVANIA’
POZIOM DRUGI / DOKI


   Obudził ją potworny ból w nodze, do którego zaraz dołączył kolejny – w klatce piersiowej. Przypuszczalnie miała uszkodzone żebra, jako że każdy wdech okupiony był cierpieniem.
   Kilena usiłowała podnieść się na nogi, ale zaraz powstrzymał ją następny spazm bólu w lewej nodze. Zmusiła się, żeby na nią spojrzeć – wciąż było w nią wbite ostrze potwora, który obecnie leżał martwy na podłodze tuż obok, częściowo przyduszając Soreviankę. Nie zdołał zadać śmiertelnego ciosu, ale i tak złamał Kilenie kość. Wyglądało na to, że ten sam ból, który wcześniej spowodował u niej utratę przytomności, teraz przywrócił jej zdrowe zmysły. Nie była jednak z tego powodu zachwycona – okropny ból nogi raczej na to nie pozwalał. Na cud zakrawał fakt, iż nie straciła zbyt wiele krwi. Ostrze zadało Kilenie poważną ranę, ale jednocześnie utkwiło w niej, spowalniając upływ posoki.
   Niemniej, upłynęło jej wystarczająco dużo, aby Sorevianka odczuwała wyraźne osłabienie. Najchętniej zapomniałaby o bólu, osuwając się na powrót w objęcia ciemności. Zdawała sobie jednak sprawę, że może jeszcze zapobiec własnej śmierci, jeśli tylko zatamuje upływ krwi. Sięgnęła pazurami do munduru, rozdzierając go jednym ruchem. Pruła i darła materiał, wydzierając z ubrania pasy i wiążąc je mocno wokół zranionej nogi. Zapewne i tak jej to nie uratuje, ale wciąż miała szansę. Z całej siły zacisnęła prowizoryczną opaskę, mając nadzieję, że to wystarczy, po czym chwyciła za tkwiące w nodze ostrze. Przez długą chwilę zbierała się w sobie, by w końcu, przy akompaniamencie ryku bólu, wyrwać brzeszczot ze swojej nogi.
   Kilena jeszcze przez kilka minut syczała przez zaciśnięte kły, starając się zapanować nad bólem. Dopiero wtedy zaczęła zastanawiać się nad swoim położeniem. Jak długo była nieprzytomna? Stacja wciąż nie uległa zniszczeniu, więc nie mogło to trwać dłużej, niż cztery ality. Co się przez ten czas działo… i ilu Sarukerii przeżyło? Oczywiście, o ile wciąż byli jeszcze jacyś żywi. Kilena doskonale pamiętała, że ich sytuacja była bardzo poważna. Jeżeli nikt nie przeżył, nie pozostawało jej nic innego, jak stąd odlecieć. Nic nie mogłaby przecież zrobić w takim układzie spraw. Na szczęście, bezużyteczna lewa noga nie uniemożliwiała jej pilotażu desantowca.
   Kilena zebrała się do kolejnego wysiłku, tym razem zrzucając z siebie bezwładne ciało virinera. Wciąż leżała na podłodze centrum monitoringu i mogła się przekonać, jak wygląda sytuacja. Musiała wstać, musiała się dźwignąć chociaż na tyle, aby wrócić na fotel. Nie było to jednak łatwe. Każdy, nawet najdrobniejszy ruch, powodował rwący ból zrujnowanej nogi. Kilena podjęła kilka prób, nim w końcu podniosła się, trzymając kurczowo oparcia fotela oraz krawędzi panelu sterowniczego. Pomagając sobie zdrową nogą i ogonem, wreszcie zdołała wrócić na swoje miejsce, gdzie jeszcze przez chwilę odpoczywała, siedząc z zamkniętymi oczami i zaciśniętymi kłami. W końcu przyjrzała się monitorom.
   W pierwszej chwili ogarnęły ją mieszane uczucia. Oczywiście, sytuacja pogorszyła się dodatkowo w czasie, kiedy leżała nieprzytomna, a większość ekranów pokazujących obrazy z wzierników Sarukeri nie pokazywała nic prócz śnieżenia. Jednak część oddziału przeżyła – wciąż był obraz sześciu żołnierzy. W tym towarzyszącego drużynie zabójcy. Najstarszym stopniem, nadal pozostającym przy życiu Sarukere, był karisu Sazeli. Mai derian Idaren najwidoczniej poległ podczas ostatniego starcia.
   Wskaźniki życia ocalałych były w normie, poza wyraźnie konającym padene Igatenem. Tętno pozostałych zwolniło, co kazało Kilenie podejrzewać, że nie byli pod wpływem typowego dla wojowników jej rasy szału bitewnego. To oznaczało, że walka już minęła, a żołnierze najprawdopodobniej byli bezpieczni. A przynajmniej chwilowo bezpieczni – zegar bomby wciąż tykał, a niebawem – Sorevianka obliczyła, że za mniej niż trzy ality – z bazy ildańskiej zostanie tylko sterta kosmicznego złomu.
   Ta myśl na krótką chwilę przeważyła. Ildańskie potwory z pewnością nie były na tyle mądre, aby wiedzieć, iż należy pozbyć się podłożonej przy rdzeniu stacji bomby. W związku z tym, zadanie zostało już praktycznie wykonane, a Kilena mogła po prostu zlekceważyć ocalałych Sarukeri, zostawiając ich na pastwę losu. Wciąż była w stanie pilotować desantowiec, a zatem nic nie stało na przeszkodzie, aby nie odleciała tu i teraz, wracając na „Isanturai” i składając raport.
   Przez moment Kilena bardzo poważnie rozważała takie rozwiązanie sprawy. Zaraz jednak odezwała się część jej umysłu, ukształtowana przez surowy kodeks honorowy. Zdrada towarzyszy broni była czymś, czego Feomar nigdy by jej nie wybaczył. Czymś, za co odpowiadałaby – w myśl jej wiary – także w zaświatach, gdzie swoje rządy prowadziły soreviańskie smocze bóstwa.
   Poczucie honoru ostatecznie wzięło w niej górę nad chęcią ratowania własnej skóry. Sięgnęła po komunikator, odłożony tuż przed starciem z virinerem, założyła go na głowę, po czym wcisnęła guzik nadawania.
   -   Tu derian Kilena – oznajmiła rzeczowym tonem – Karisu Sazeli, proszę odpowiedzieć.


ILDAŃSKI WĘZEŁ KONTROLNY 2177 ‘RUVANIA’
POZIOM DRUGI / GENERATOR 10D


   -   Chyba żartujesz – powiedział Azaen, wytrzeszczając na Sazeliego oczy
   -   To niegłupi pomysł – orzekł Dainer, gładząc się po dolnej szczęce – Chyba jedyne, co możemy w obecnej sytuacji zrobić.
   Pomysł karisu na ucieczkę ze stacji wywołał poruszenie wśród Sarukeri, w których wstąpiła wręcz nowa energia. Choć z jednej strony brawurowy, plan Sazeliego miał spore szanse powodzenia, tym bardziej, iż nie mieli zbyt wielu perspektyw.
   Sazeli przypomniał sobie o zdezaktywowanym na początku akcji przez Dainera systemie bezpieczeństwa stacji. Chociaż oddział Pariny zlikwidował większość robotów strażniczych na drugim poziomie, stacjonarne działka i wieżyczki wmontowane w ściany i sufity były nietknięte. Jeśli zabójca uruchomiłby je ponownie, odpowiednio użyte mogłyby się stać użyteczną bronią, mogącą pozwolić ocalałym Sarukeri na ucieczkę.
   -   Chyba ci odbiło, karisu – Azaen dodał wojskową rangę po krótkiej pauzie – Te działka miały służyć obronie stacji, więc dlaczego mielibyśmy…
   -   Nie bądź głupi – uciął Sazeli – Skoro mogliśmy manipulować wszystkimi systemami bazy, dlaczego nie możemy dokonać ingerencji w system bezpieczeństwa? To oczywiście możliwe, mam rację? – tu karisu zwrócił się do Dainera
   -   Teoretycznie, tak – odparł zabójca – Ale zależy to od tego, w jakiej postaci chcesz wykorzystać uzbrojenie systemu obronnego. Jeśli w roli sojusznika…
   -   Możesz nam to załatwić? – zapytał Sazeli z nadzieją w głosie
   -   Mógłbym, ale nie ma na to czasu – rzekł Dainer – Taki system ma swoje własne oprogramowanie, z którego część dotyczy identyfikacji przeciwników. Jestem pewien, że w tej chwili aktywne działka otworzyłyby ogień wyłącznie do nas, a virinerów zostawiłyby w spokoju.
   -   Nie dałbyś rady przestawić go tak, żeby atakował ich, a nie nas?
   -   Jak już mówiłem, tylko w teorii – zabójca westchnął – Musiałbym napisać nowy program, który wpłynąłby na system bezpieczeństwa tak, jak tego chcesz. Potrafię to zrobić, ale na to potrzeba mi czasu. A tego, jak doskonale wiesz, nie mamy.
   Sazeli założył ręce na piersi, doskonale świadomy, że cała reszta oddziału dokładnie przysłuchuje się tej konwersacji.
   -   Co zatem możesz zrobić? – zapytał, akcentując przedostatnie słowo
   -   Mogę zupełnie wykasować część oprogramowania – odrzekł Dainer – Wtedy wieżyczki będą waliły do wszystkiego, co się rusza. Zabiją nas, jeśli znajdziemy się w ich zasięgu, ale zabiją również te bydlęta.
   -   Lepsze to, niż nic – skonstatował karisu
   -   Czyli mamy spokój z tymi savashka, w zamian dostając dla towarzystwa cholerne działka – powiedział gorzko Azaen – Sazeli, tym razem mnie pocieszyłeś.
   -   Możemy tu zaczekać, aż działka wyczyszczą z nich korytarze – zasugerował podoficer, ignorując pesymistyczny ton faze – Wtedy pójdziemy dalej.
   -   Tak łatwo nie będzie – zaoponował Dainer – Po pierwsze, sprawdzałem już rozmieszczenie tych działek. Zrobiłem to oględnie, bo nie było to ważne, kiedy szliśmy z tą bombą, ale wiem, że są odcinki korytarzy, gdzie ich nie ma. Po drugie, te paskudy są głupie, ale przypuszczam, że nie na tyle, żeby zostawać w korytarzu wystarczająco długo, aby działko strażnicze zrobiło z nich sieczkę. Wycofają się i poczekają na nas, a wtedy przygotują zasadzkę. Albo zaczają się przy dokach. Nie wykluczam też, że umieją rozprawiać się z tymi działkami. Ildanie mogliby im zapisać informację poprzez kod genetyczny, na wszelki wypadek, gdyby tylko mogło się to okazać przydatne.
   Nastąpiła kolejna chwila milczenia. Plan ucieczki wydawał się Sazeliemu coraz trudniejszy do wykonania, w miarę jak napływały do niego coraz to nowe informacje. Niemniej, chwycił się go teraz jak tonący brzytwy. Nie widział na razie innej realnej szansy wydostania się z orbitalnej bazy.
   -   To może skomplikujmy tym bydlętom sprawę? – zasugerował po chwili – Będziemy aktywować działka po kolei.
   -   Jak to, po kolei? – Dainer uniósł bezwłose brwi
   -   Wyznaczymy trasę ucieczki, prosto do naszego statku. Możliwie jak najgęstszą od działek strażniczych. Zgramy się tak, żebyśmy przechodzili od pozycji do pozycji, do tych miejsc, które wieżyczki raz już oczyściły. W tym czasie inne działka czyszczą inne korytarze, a my przemieszczamy się coraz dalej, aż do celu. Musimy po prostu po kolei włączać wieżyczki, i w odpowiednim czasie wyłączać je, żeby nie zmasakrowały nas.
   Sazeli wciąż utrzymywał kontakt wzrokowy z zabójcą, który po tej przemowie sprawiał wrażenie zmęczonego i zrezygnowanego. To zaniepokoiło Sarukere.
   -   Możesz tak zrobić, prawda? – zapytał niepewnie
   -   Mogę – odparł Dainer po dłuższej pauzie – Ale dam radę to zrobić tylko z terminala stacji. Nie ma mowy, żebym się od niego odłączał, jeśli mam spełnić założenia twojego planu. A to oznacza, że nie mogę uciekać z wami. Zostanę tutaj i padnę trupem.
   Karisu zacisnął szczęki. Poświęcenie zabójcy mogło ocalić życie trzem lub czterem Sarukeri, niemniej zostawianie go na pastwę losu wydawało się nie w porządku. Nawet, jeśli Sazeli mógłby mu wydać odpowiedni rozkaz – zakładając przy tym, że Dainer by go usłuchał. Co więcej, podoficer był pewien, że zabójca jest jedynym spośród nich, który potrafił choć w podstawowym zakresie pilotować desantowiec, skoro Kilena była już martwa.
   -   Nie chcesz, żebyśmy cię tu pozostawili? – zapytał Sazeli
   -   Czy to było pytanie retoryczne? – zabójca parsknął, by po chwili dodać – Karisu?
   Sarukere był już o krok od dyskusji, której z całego serca nie znosił, gdy nagle zamarł w bezruchu, usłyszawszy w słuchawce interkomu znajomy głos.
   -   Tu derian Kilena. Karisu Sazeli, proszę odpowiedzieć.
   Czując, jak powraca w nim nadzieja, podoficer wcisnął guzik nadawania.
   -   Tu karisu Sazeli – powiedział niepotrzebnie uniesionym głosem, by po chwili porzucić oficjalny ton – Kilena, już myślałem, że nie żyjesz!
   -   Taaa, przez chwilę też mi się tak wydawało – odrzekła Sorevianka – W jakim jesteście stanie?
   -   Padła większość oddziału – zrelacjonował Sazeli – Mai derian Idaren nie żyje. Zostało nas tylko sześciu, wliczając Dainera, i zabarykadowaliśmy się wewnątrz jednego z pomieszczeń generatora. Na szpony Feomara, Kilena, co się z tobą działo?
   -   Jeśli wrócisz na pokład naszego statku, sam się dowiesz – głos Kileny był słaby i wskazywał, że brakowało jej sił, przypuszczalnie wskutek odniesionych ran – Przynieś tylko jakąś szmatkę do wycierania krwi z podłogi.
   -   Dostały się do ciebie te bydlaki?
   -   Tylko jeden. Na szczęście.
   -   Cieszę się, że cię słyszę, Kilena – rzekł Sazeli całkiem szczerze – To nam bardzo ułatwia... posłuchaj. Mam pewien plan…

* * *

   Gdyby Sazeli był człowiekiem, niewątpliwie spływałby teraz zimnym potem ze zdenerwowania. Dainer zdołał skutecznie włamać się do systemu bezpieczeństwa, niszcząc część plików, a następnie przekierował kontrolę nad wieżyczkami do komputera na statku, dając Kilenie możliwość ubezpieczania i koordynowania ucieczki Sarukeri. Niestety, Sorevianka nie była wyszkolona w hakowaniu i zabójca musiał przez jakiś czas udzielać jej dokładnych instrukcji, chcąc mieć pewność, że będzie wiedziała, co robić. W międzyczasie Sazeli i jego podwładni uczyli się na pamięć drogi, jaką ustalili. W sumie przygotowania do akcji zajęły im prawie dwa ality, ukrócając pozostający do eksplozji bomby czas do około jednego.
   Mimo sugestii Veraniusa, a także Dainera, który obawiał się, iż mogą nie zdążyć zbiec, Sazeli uparł się, aby Igaten został zabrany razem z nimi. Nawet jeśli nie zdołają go uratować, przynajmniej nie pozostawią jego ciała gdzieś w próżni, pośród szczątków bazy, z daleka od domu.
   Karisu wsunął do komory karabinu magazynek – ostatni, jaki miał – spoglądając z determinacją po swoich żołnierzach. O ile wcześniej byli wyraźnie bierni i apatyczni, o tyle teraz w ich oczach płonął ogień. Wreszcie wiedzieli, że ich szanse nie są wcale przekreślone, że przeżyją tę akcję, a przy okazji zabiją jeszcze więcej potworów, w zemście za to, co zrobiły ich towarzyszom.
   Widok ten błyskawicznie dodał otuchy Sazeliemu. Jaszczur uśmiechnął się szeroko i drapieżnie, szczerząc kły.
   -   Gotowi, Sarukeri? – zapytał entuzjastycznym tonem – Gotowi, żeby jeszcze raz wypruć flaki tym savashka?
   -   Tak jest, karisu – odrzekli chórem wojownicy
   -   To świetnie – podoficer przyjął postawę twardego dowódcy – Wiecie już, co macie robić. Nie rozdzielajcie się i nie zostawiajcie nikogo z tyłu. A ty, Veranius, uważaj na Igatena. Wiem, że to niełatwe znowu go ze sobą ciągnąć, ale Ekreva będzie cię osłaniać. Pamiętajcie – nikt nie rwie do przodu, wszyscy czekacie na sygnał. Zrozumiano?
   -   Tak jest, karisu! – odkrzyknęli Sarukeri
   -   W takim razie zająć pozycje i czekać, aż Dainer otworzy drzwi! Przygotować się!
   Jaszczury ustawiły się przed grodzią, tworząc małe półkole. Zabójca stanął najbardziej po prawej, tuż koło kontrolki wrót.
   -   Kilena, możesz aktywować pierwsze trzy działka. Niech oczyszczą okolicę – mruknął do interkomu
   W chwilę później Sazeli usłyszał przyciszony głos Veraniusa, stojącego koło Ekrevy i podtrzymującego nieprzytomnego Igatena.
   -   Wiesz, zawsze mówiłem, że jesteś porąbana…
   -   Mówiłeś – odrzekła Sorevianka złośliwie – Niejeden raz.
   -   Tak, i nadal tak myślę – w głosie medyka również pobrzmiewał sarkazm, ale już po chwili Sarukere zmienił ton – Ale przyznam, że jesteś cholernie dobra, zawsze byłaś. Wiele w życiu widziałem, ale za każdym razem, kiedy obserwowałem cię w akcji, cieszyłem się, że to nie ja wpadłem w twoje szpony.
   -   Miło, że tak mówisz – powiedziała ciepło Ekreva – Ale ja nigdy nie uważałam, żebyś był ode mnie gorszy
   -   Posłuchaj, jeśli wyjdziemy z tego bajzlu cało, nie chcę, żeby były między nami jakieś nieporozumienia – Veranius wyciągnął rękę – Inge?
   -   Inge – odparła Sorevianka, mocno ściskając dłoń towarzysza
   Sazeli w duchu uśmiechnął się ponownie, napełniony pozytywną energią. Po chwili poczuł na ramieniu rękę Azaena.
   -   Pamiętasz, karisu, naszą pierwszą wspólną akcję na Ladore? – zagaił faze – Byliśmy wtedy jeszcze w OSA.
   -   Jasne, że pamiętam – odparł Sazeli – To po tym trafiliśmy do Sarukeri. Gratulowaliśmy sobie nawzajem błyskotliwej kariery.
   -   To może powtórzymy nasz wyczyn i znowu zbierzemy garść zaszczytów i odznaczeń?
   -   Byłoby świetnie – po chwili karisu spoważniał – Trzymaj się mnie. Ubezpieczamy się nawzajem, jak zawsze.
   -   Zaraz wychodzimy – oznajmił głośno Dainer – Mamy mniej niż jeden alit, musimy się spieszyć. Kilena, przygotuj się do wyłączenia tych działek i włączenia następnego
   Sazeli mocno ścisnął rękojeść karabinu. Przekuł całą swoją energię w gniew, ponownie pozwalając, aby ogarnęło go dobrze znane uczucie bitewnej wściekłości. Zamknął na powrót wizjer swojego hełmu, aktywując systemy optyczne.
   -   Dainer, otwórz drzwi! – zawołał karisu, odbezpieczając broń – Odeślijcie ich z powrotem do Kagara! Naprzód!
   Gdy tylko przejście było wolne, oddział Sarukeri ruszył przed siebie. Żołnierze byli przepełnieni rozpierającą energią i gotowi wyładować ją na każdym przeciwniku, jakiego zobaczą.


To be continued...
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Mardok w Października 18, 2009, 02:57:38 pm
Genialne, wstawiaj co jest dalej.
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Der_SpeeDer w Października 18, 2009, 08:06:21 pm
Zła wiadomość. Obecny fragment jest bardzo krótki, albowiem poszedłem na kompromis. Następny kawałek, prezentujący kulminacyjną walkę, jest na tyle długi, że oba by się za diabła nie zmieściły.

To może przynajmniej, korzystając z tego chwilowego przerywnika, wykorzystam ogromną liczbę niewykorzystanych znaków na post, żeby wyjaśnić kilka pojęć, które będą się już w dalszej części opowiadania pojawiały. W dalszej, to znaczy na tych kilkunastu ostatnich stronach. Wtedy nie będę musiał tracić znaków na tłumaczenie pojęć w dalszych postach, bo fragmenty, jakie mam jeszcze zamiar wkleić, są spore.

A te pojęcia to:
------------------------------------------------------------------

Enelit – soreviańska jednostka czasu (jedna dziesiąta alitu), równa 90 sekundom

Dravriner – średniej wielkości, pająkowaty stwór, jedna z hodowanych przez Ildan bestii bojowych, stanowiąca jednostkę wsparcia ogniowego. Dravrinery wypluwają z siebie na średnim dystansie strumień płonącej cieczy, co czyni z nich żywe miotacze płomieni.

Mai nigate shivaren – soreviańska ranga wojskowa; najbliższy odpowiednik: generał

Ivaren – produkowany przez jaszczury napój alkoholowy wysokiej mocy, spokrewniony z brandy, ale wzbogacany dodatkowo kilkoma korzennymi przyprawami, powiększającymi wrażenie „ognistości” trunku

VRN – Vesali Rava Nigate – Siły Ochrony Ojczyzny
Elitarny odłam Milicji, przyjmujący w swoje szeregi tylko weteranów z minimum kilkuletnim stażem. Są to jednostki wyspecjalizowane w działaniach defensywnych, które praktycznie nigdy nie biorą udziału w ataku, natomiast często otrzymują zadanie ochrony ważnych strategicznie rejonów.
Oddziały VRN są odpowiednio wyekwipowane (nadprogramowe zapasy min, detonowanych zdalnie lub po nadepnięciu bądź najechaniu na nie, gotowe komponenty i prefabrykaty do budowy umocnionych punktów oporu, jak również cały niezbędny sprzęt inżynieryjny, i tak dalej) oraz uzbrojone (całe naręcza dodatkowej broni, w tym miotacze ognia, karabiny stacjonarne, wyrzutnie rakiet, wielolufowe działka rotacyjne, i inne – mają tego typu uzbrojenia znacznie więcej, niż zwykła Milicja) do spełniania swojej roli, a ponadto po wstąpieniu w szeregi VRN, żołnierze przechodzą dodatkowe szkolenie w zakresie obronności, w czasie którego zapoznają się m.in. z metodami użytkowania nowego sprzętu.

------------------------------------------------------------------



AUVELIAŃSKO-ILDAŃSKA CYTADELA ‘VEILAR’
CENTRUM DOWODZENIA


   Stanowisko dowódcze generała Amdurna, usytuowane na sporym podeście, przesuwało się miarowo w górę, aż do usianej komputerami kopuły w wieży. Ildanina otaczał cały zespół jego pobratymców, w tym kilku niższych rangą oficerów, mających doglądać poszczególnych grup, na jakie dzieliła się zgromadzona w Ruvanii armia, oraz sztab techników, podłączonych do swoich stanowisk. Ci ostatni przypominali cyborgi – z okularami przylegającymi im do twarzy, oraz biegnącymi od urządzeń do komputerów przewodami.
   -   Generał na stanowisku – padł komunikat, kiedy Amdurn przybył na miejsce
   -   Jak sytuacja? – zapytał dowódca, lustrując wzrokiem monitory
   -   Wszyscy są już na wyznaczonych pozycjach – powiedział monotonnym, pozbawionym emocji głosem jeden z techników – Oczekujemy przybycia sił wroga, które są już w zasięgu.
   -   Bądźcie gotowi do rozpoczęcia operacji na moją komendę. Nawiązać pełen kontakt z systemami bazy 2177. Meldować na bieżąco o…
   -   Generale, występują problemy z łącznością z bazą 2177 – przerwał nagle technik
   -   Problemy? – Amdurn obrócił się w swoim fotelu – Co się dzieje?
   -   Większość systemów nie odpowiada. Centralny komputer nie reaguje na próby kontaktu, ani na część poleceń.
   -   Mamy kontrolę nad rdzeniem? – zapytał generał z niepokojem
   -   Rdzeń wciąż jest aktywny i reaguje na komendy. Ale pozostałe systemy wydają się uśpione. Przypuszczalnie nastąpiła awaria.
   Sam bym na to nie wpadł, pomyślał ironicznie Amdurn, obawiając się jednocześnie o to, czy uszkodzenia nie okażą się w trakcie bitwy poważniejsze. Utrata kontroli nad hordami genetycznie wyhodowanych potworów, które Ildanie wykorzystywali w charakterze wojska szturmowego, przyniosłaby katastrofalne skutki. Należało jak najszybciej wysłać na miejsce zespół inżynieryjny, który ustaliłby przyczynę problemów związanych z bazą.
   Po chwili jednak Amdurna naszły podejrzenia. Czyżby awaria węzła kontrolnego 2177 nie była przypadkowa? Czyżby był to umyślny sabotaż, robota Sorevian?
   -   Sprawdzić przestrzeń kosmiczną wokół bazy 2177 – nakazał głośno, odwracając się teraz w stronę technika odpowiedzialnego za monitoring instalacji orbitalnych – Obecność wrogich jednostek?
   -   Zaprzeczam – padła szybka odpowiedź – Nic nie naruszyło naszej przestrzeni. Obronne platformy nie nawiązały walki.
   -   Panie generale – wtrącił oficer Deskar, dowodzący siłami robotów na orbicie – Jeśli podejrzewa pan, że Sorevianie dokonali ataku na naszą bazę, z góry pana zawiadamiam, iż osobiście doglądałem sytuacji w naszej przestrzeni kosmicznej i przez cały czas, od chwili lądowania sił wroga na Ignar IV, nie miały miejsce żadne działania nieprzyjaciół. Baza 2177 jest silnie broniona przez kordon platform obronnych, więc żadna dywersyjna akcja nie miałaby sensu. Należałoby się prędzej spodziewać uderzenia floty na pełną skalę…
   -   Nie byłbym tego taki pewien – przerwał Amdurn – To przebiegłe gady. Może jednak zdołali jakoś ominąć naszą obronę niezauważeni… choć przyznaję, że to graniczy z cudem. A może wysłali jakiś sygnał zakłócający z bezpiecznej odległości.
   -   Jakie są zatem pańskie rozkazy, generale?
   Amdurn zamyślił się. Nie wiedział jeszcze, co właściwie się działo, zatem nie chciał od razu wywoływać niepotrzebnego zamętu. Z drugiej strony, problem był palący i należało działać szybko.
   -   Wysłać zespół inżynieryjny do zbadania węzła kontrolnego 2177 – nakazał po dłuższej chwili – Natychmiast i bezzwłocznie. Ale nie posyłajcie ich tam samych. Eskorta myśliwców i oddział abordażowy powinny wystarczyć, jeśli pojawią się jednak jakieś problemy.
   -   Tak jest, generale.


To be continued...
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Mardok w Października 19, 2009, 03:22:35 pm
ehh, piszę coś żebyś mógł następny kawałek wrzucić. Żeby nie było offtopu to po raz kolejny wyrażam swoją opinię że opowiadanie mi się podoba.
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Der_SpeeDer w Października 19, 2009, 03:56:30 pm
No, to mam nadzieję, że pojęcia przyswojone, bo się później pojawią, a ja tracić limitu znaków po raz kolejny na ich tłumaczenie nie będę.

Następny fragment to w zasadzie walka kulminacyjna.
------------------------------------------------------------------


ILDAŃSKI WĘZEŁ KONTROLNY 2177 ‘RUVANIA’
POZIOM DRUGI


   -   Nie zatrzymywać się, dranie! – wycedził Sazeli – To dopiero początek! Kolejny bieg, bądźcie gotowi!
   Karisu wsłuchał się w odległy dźwięk strzelającego działka wielolufowego, któremu akompaniował ryk trafionych potworów. Bestie wciąż próbowały doścignąć uciekinierów, ale Sarukeri obmyślili wszystko dokładnie – włączone wieżyczki nie tylko oczyszczały im bezpośrednio drogę ucieczki, ale także blokowały większość korytarzy, którymi mogłyby ich dorwać virinery.
   Przedzieranie się w stronę doków było jednak i tak bardzo nerwowe. Sazeli wściekał się i przeklinał, kiedy przechodzili od pozycji do pozycji, z trudem utrzymując spójność oddziału oraz odpierając te garstki przeciwników, które zdołały przedostać się do nich przez lukę w obronie. Cały czas też obserwował Veraniusa, obciążonego Igatenem. Chociaż Ekreva próbowała mu pomóc, i tak zostawał nieco z tyłu.
   -   Szybciej, szybciej! – zawołał Sazeli – Kilena, następna pozycja! Przygotuj działko do deaktywacji, na mój znak!
   Kiedy karisu usłyszał potwierdzenie w słuchawce interkomu, dał znak reszcie oddziału, aby pobiegli naprzód, na nową pozycję. Przebyli ledwie jedno skrzyżowanie, kiedy krzyknął do Kileny, aby wyłączyła kolejne działko. Dzięki temu, kiedy Sarukeri przybyli do strzeżonego przez nie miejsca, wieżyczka ich nie ostrzelała – zdążyli jedynie zobaczyć, jak chowa się we wnęce w suficie.
   -   Kilena, aktywuj poprzednie stanowisko obronne – nakazał karisu
   Włączali za sobą każde minione działko – pilnowali w ten sposób swoich pleców. Kiedy Sorevianka odpowiedziała na słowa karisu, z korytarzy wypadło na żołnierzy kilka potworów, które zaczaiły się w oczekiwaniu na ich przybycie. Broń Sarukeri odezwała się niemal natychmiast, powalając napastników. Jedna z bestii zaatakowała Veraniusa, ale Ekreva była na miejscu i ubiła ją, nim zdołała wyrządzić jakiekolwiek szkody.
   -   Jeszcze jeden skok i jesteśmy w głównym korytarzu – skonstatował Sazeli, wyrzucając bezużyteczny po zużyciu ostatniego magazynka karabin i sięgając po pistolet – Stamtąd droga prosta do doków.
   To miejsce, niby bardzo bliskie, wydawało się mu teraz tak odległe. Wciąż mogło się coś stać, mogli spieprzyć sprawę, popełniając błąd po drodze.
   Po chwili znaleźli się już na następnej pozycji, a Kilena dokonała kolejnej wolty, wyłączając działko i aktywując dwa inne – to w następnej lokacji oraz to w tej już przez jaszczury odwiedzonej. Obrona jak zwykle okazała się niezbyt szczelna, więc żołnierze po raz kolejny odparli napaść garstki przeciwników. Veranius wciąż pozostawał z tyłu, zatem Sazeli nakazał Ekrevie pomóc mu w ciągnięciu Igatena. Nieprzytomny Sarukere był teraz trzymany za oba ramiona, co przyspieszyło postępy całego oddziału.
   -   Jesteśmy gotowi do wejścia w główny korytarz – zameldował karisu przez interkom, zwracając się do Kileny – Zajmij się działkami.
   Sazeli krzyknął już do pozostałych, nakazując im podążanie do kolejnego stanowiska obronnego, a żołnierze ruszyli naprzód, kiedy nagle w słuchawkach dało się słyszeć cedzone przekleństwo Kileny.
   -   Co znowu? – zapytał karisu, nie przerywając biegu
   -   Mamy poważny problem – oznajmiła Sorevianka – Awaria działek w głównym korytarzu.
   Podoficer poczuł uścisk w żołądku, kiedy to usłyszał. Tego im tylko brakowało!
   -   Jak duża jest wyrwa w obronie? – zapytał, starając się nad sobą panować
   -   Boczne korytarze wciąż są obstawione, ale dopadną was bez trudu przez całą długość głównego przejścia – stwierdziła Kilena z najwyższą obawą – Spotkają się z wami za mniej niż jeden enelit.
   To oznaczało, że ich plan wziął w łeb. Sazeli miał wrażenie, że cała nadzieja na ratunek upływa z niego, niczym krew z głębokiej rany.
   -   Karisu, oni się zbliżają – powiedział Azaen przez interkom, powiadamiając dowódcę o czymś, o czym ten sam mógł się już zorientować z odczytów sensorów – Zgrupowali się na drugim końcu głównego korytarza.
   -   Tego nie przeżyjemy – ocenił Dainer – Jest ich tam ponad setka, a my nie mamy już nawet amunicji.
   -   Nie – warknął Sazeli, mocniej ściskając rękojeść pistoletu – Nie. Tak nie będzie.
   Wypadł na główny korytarz na czele oddziału, spoglądając na prawo, gdzie widział w oddali masę kłębiących się, szybko zbliżających cielsk. Potwory rzeczywiście nadchodziły, i to w znacznej liczbie, a odległość między nimi, a Sarukeri, gwałtownie malała.
   Jaszczur nie miał jednak zamiaru poddać się bez walki. Było już tylko jedno wyjście, ale uratuje przynajmniej niedobitki swojego oddziału.
   -   Dainer, zostajesz tu ze mną – rozkazał stanowczym głosem – Zatrzymamy na chwilę te bydlęta. Veranius, Ekreva, zabierzcie Igatena i wracajcie na statek. Dojdziecie tam prosto, tym korytarzem. Azaen, idź z nimi.
   Na krótką chwilę zapanowała konsternacja. To podburzyło wściekłość Sazeliego, jako że nie było już czasu do stracenia.
   -   Już! – ryknął na całe gardło – To jest rozkaz, w imię Feomara! Zabierajcie się stąd, póki jeszcze możecie!
   Żołnierze wahali się jeszcze ułamek sekundy, w końcu jednak skinęli i pognali w drugą stronę, zmierzając głównym korytarzem do doku. Azaen jednak, ku zdumieniu karisu, pozostał na miejscu.
   -   Ubezpieczamy się nawzajem – powiedział faze, zanim Sazeli zdążył się odezwać – Pamiętam dobrze, karisu. Sam nie dasz sobie rady z tymi draniami, a musimy ocalić naszych towarzyszy.
   Podoficer stał przez chwilę, niezdecydowany. Wreszcie, nie będąc w stanie powiedzieć ani słowa, skinął tylko głową, odwracając się w kierunku, z którego nadchodzili wrogowie. Po jego lewej stronie stanął Azaen, po prawej Dainer. Główny korytarz był trochę szerszy, niż reszta przejść na tej stacji, co utrudniało jego obronę, ale Sazeli był gotów walczyć do końca.
   -   Wygląda na to, że i tak nie przeżyję – stwierdził ponuro zabójca – Ale to miło, że zginiecie razem ze mną.
   -   Jeszcze nas nie dorwali – wycedził karisu
   Sorevianin wciąż nie miał zamiaru składać broni, lecz wiedział, że jego śmierć jest tylko kwestią czasu. Nie zdoła uciec przed hordą bestii, dołączając do towarzyszy. Niemniej, jego ofiara zapewni im życie.
   Poczekał, aż wrogowie trochę się zbliżą – widział już ich na swoim wizjerze – po czym otworzył ogień z pistoletu, starannie celując z pomocą komputera i skupiając się na przestrzeliwaniu głów napastnikom. Druga ręka była gotowa, aby zadać cios szponami tym stworom, które podeszłyby zbyt blisko.
   Strzałom Sazeliego zawtórował ogień Dainera i Azaena. Pistolety EG-15, noszone przez Sarukeri, miały duży, liczący ponad szesnaście indevi kaliber, i z łatwością przebijały potworom czaszki. Zabójca używał nieco mniejszej broni, lecz prawie równie śmiercionośnej. Co i rusz któryś z virinerów opadał martwy na podłogę, ale mimo to fala wrogów przybliżała się z każdą chwilą, a jej postępy tylko dodatkowo wzrosły, kiedy jaszczury zmuszone były przeładować broń.
   Sazeli strzelał coraz szybciej w miarę, jak potwory się zbliżały. Lecz nadążał z ich zabijaniem. Kończyła mu się już amunicja w drugim magazynku, kiedy następny atakujący viriner podszedł na tyle blisko, aby móc zadać cios. Karisu zatrzymał go jednak wolną ręką, a następnie rozpruł stworowi pierś pazurami, zanim ten zdołał uderzyć po raz kolejny. Bestia została powalona na podłogę, nim podjęła następną próbę ataku. Sazeli był wściekły, furia kipiała w nim intensywnie, a jaszczur wyładowywał ją na przeciwnikach, uzyskując potworną skuteczność w walce.
   Na chwilę zdołał odepchnąć przeciwników, kiedy nagle z jego broni wydobył się ostrzegawczy dźwięk. To nie był sygnał braku amunicji – właśnie wyczerpywało się zasilanie baterii atomowej. Soreviańska broń osobista generowała w sobie małe pole magnetyczne, rozpędzające pociski w komorze do prędkości wielokrotnie przekraczających szybkość dźwięku. Miniaturowy generator owego pola bez baterii atomowych był jednak bezużyteczny.
   -   Litości – syknął Sazeli – Tylko nie teraz.
   Sięgnął do zasobnika przy pasie, biorąc nową baterię i przeklinając się jednocześnie za fakt, iż nie sprawdzał stanu naładowania tej używanej, nim przystąpił do akcji. Wystrzelał trzy ostatnie naboje w magazynku, kładąc trupem kolejnego wroga, musiał jednak przerwać ostrzał, by wymienić baterię. Zajmowało to niestety więcej czasu, niż zwykłe przeładowanie.
   -   Karisu, cofnij się! – zawołał Azaen, widząc, jakie kłopoty ma dowódca
   Nie ulegając panice, Sazeli metodycznie przystąpił do zmiany baterii, łamiąc lufę broni, wyjmując zużyte źródło zasilania ze slotu z tyłu, oraz wkładając tam nowe.
   -   Dalej, dalej – warczał pod nosem, kiedy złożona na powrót broń zaczynała pomału czerpać energię ze świeżej baterii; wreszcie pistolet zasygnalizował gotowość, a karisu natychmiast włożył doń nowy magazynek.
   Zanim jednak zdążył wypalić, niespodziewanie opadł na niego znaczny ciężar, kiedy atakujący viriner rzucił się na Sazeliego z rykiem, skacząc do przodu całym ciałem i powalając Sarukere na podłogę. Stwór nie czekał, aż lekko oszołomiony karisu odpowie na jego atak, tylko od razu uderzył obiema kończynami. Jedno ostrze zatrzymało się na pancerzu, drugie jednak wdarło się w słabsze miejsce kombinezonu, tuż przy szyi, przebijając się przez materiał. Jaszczura uratował łut szczęścia – wzmocniona chemicznymi związkami, łuskowata skóra powstrzymała uderzenie potwora. Sazeli zaś błyskawicznie wykorzystał szansę, wbijając szpony opancerzonej lewej dłoni w ciało napastnika. Wysokie napięcie spaliło virinera, a karisu zrzucił go z siebie, wymierzając mu kończący strzał w głowę z pistoletu.
   Pomagając sobie ogonem, Sarukere sprawnym ruchem podniósł się z podłogi, natychmiast przybierając gardę. Potwory osiągnęły już ich pozycję, i teraz trwała zaciekła walka wręcz, w której Sazeli i pozostali na równi zadawali bestiom straszliwe rany swoimi ostrymi, szponiastymi rękawicami, jak i strzelali z pistoletów.
   Karisu oddawał strzały właściwie na oślep, bardziej skupiony na walce wręcz. Zdarzało się, że musiał walczyć z dwoma, albo i trzema stworami naraz, więc zwijał się jak w ukropie, nie dając się zabić. Nie był w stanie obserwować, jak radzą sobie Azaen i Dainer – w każdej chwili mógł otrzymać śmiertelny cios.
   W pewnym momencie, kiedy walczył z kolejnym virinerem i zdołał już sieknąć go po szyi pazurami, inny potwór rzucił się na niego z furią, tnąc swoimi długimi ostrzami. Sazeli szybko przystąpił do obrony, próbując zatrzymać cios nowego przeciwnika pomimo faktu, że jeszcze przed sekundą walczył z poprzednim. Zablokował go jednak źle, rozproszony pośpiechem i bitewnym gniewem, a ostrze napastnika ominęło jego rękę, wrzynając się w bok. Weszło głęboko, a Sazeli od razu poczuł rwący ból. Krew strugą zaczynała upływać z rany, ściekając po szarym pancerzu kombinezonu na podłogę, ale ogarnięty wściekłością jaszczur nie zwracał teraz na to uwagi – zwłaszcza, że wywołane zranieniem cierpienie szybko ustało, kiedy tylko zaczął działać podany mu przez system medyczny środek przeciwbólowy. Zreflektował się, zatrzymując kolejny atak, tnąc stwora pazurami po piersi i celując z pistoletu w głowę. Strzał chybił jednak, gdy potwór machnięciem łapy wytrącił Sarukere broń z ręki. Bestia gwałtownie naparła na Sazeliego, który został odepchnięty o krok. Lecz Sorevianin z łatwością dał odpór stworowi, walcząc teraz obiema rękami. Kiedy jedna chwyciła próbujące uderzyć po raz kolejny ramię, druga wbiła się w szyję. Sazeli odkopnął ciało umierającej bestii, zaraz potem stawiając czoła kolejnej. To nie miało końca.
   -   Sazeli, na łaskę Feomara! – krzyknął Azaen ze zgrozą, dostrzegłszy krew na pancerzu dowódcy – Cofnij się! Nie przeżyjesz!
   Karisu nie miał jednak zamiaru usłuchać tej rady, czując wciąż wrzącą w nim, bitewną furię, zdecydowany walczyć dalej. Stracił pistolet, ale mógł nadal bronić się swoimi uzbrojonymi w pazury rękami. Niestety, pancerne rękawice straciły wkrótce na wartości – kombinezon sygnalizował spadające zasilanie, Sazeli musiał więc odłączyć od nich wysokie napięcie.
   Nawet jednak bez niego ostre, metaliczne szpony pozostawały groźną bronią. Sazeli warknął, zatrzymując opadające na niego ramiona virinera i odpychając je do tyłu, chcąc wyłamać przeciwnikowi obie kończyny ze stawów.
   Karisu nie czuł bólu z odniesionej rany, z racji krążących w jego organizmie środków przeciwbólowych, więc nie mącił on jego bitewnego gniewu. W tym jednak momencie upływająca szybko krew dawała o sobie znać. Sazeli zaczynał czuć, że słabnie, a póki nie dokonał próby sił z atakującą go bestią, nie zdawał sobie jeszcze sprawy, jak negatywne skutki wyrządziła u niego utrata tak dużej ilości krwi. Miał wrażenie, że mdleje, mimo że wciąż rozgrzewał go jego gniew – obraz, jaki dostrzegał w wizjerze, robił się nietypowy, a karisu zdawał sobie sprawę, że nie jest to wcale efekt usterki urządzenia. Jego wzrok stawał się błędny, pole widzenia rozmazywało się.
   Najgorsze jednak, że tracił swoją ogromną siłę – kiedy pchnął ramiona potwora, który podjął z nim walkę, te przesunęły się tylko odrobinę w stronę ich właściciela, a następnie zastygły w bezruchu – Sazeli nie był w stanie przezwyciężyć oporu mięśni stwora. Co więcej, odniósł teraz nagłe wrażenie, że ledwo stoi na nogach. Starał się pozostać sprawny i silny dzięki złości, ale nawet to już nie skutkowało. Nie mogły pomóc także serwomechanizmy zbroi – w normalnej sytuacji potrajały siłę jaszczura, ale same w sobie działały na zasadzie katalizatorów – jeśli Sarukere nie wkładał dużo siły w uderzenie, siłowniki kombinezonu też go znacząco nie wzmacniały.
   Viriner jeszcze przez chwilę mocował się z Sazelim i powoli zaczynał wygrywać próbę sił, a schwycone ramiona przybliżały się w stronę karisu, ku wyraźnej satysfakcji stwora, który zawarczał radośnie. Wreszcie pokonał opór Sarukere, chwytając go mocno pazurami za pierś. Targał przez chwilę wściekle kombinezon, uszkadzając pancerz i odrzucając Sazeliego do tyłu. Potwór prychnął, cofając na chwilę ramiona, by wysunąć swoje ostrza, opuszczając je na karisu. Ten spróbował je zatrzymać, ale i tym razem nie miał już na to siły. Viriner ryknął, kiedy jego ostrza weszły niemal na całą długość w ciało Sarukere, od góry, przy szyi. Sazeli wzdrygnął się, gdy przebite zostały jego płuca, gdy ostre krawędzie poharatały mu kości i żebra. Wciąż starał się bronić i uderzył stwora ogonem, jednak nic nie wskórał – jego ciosy były już za słabe. Potwór parsknął jedynie, i ku zaskoczeniu karisu zrewanżował się silnym kopnięciem, wymierzonym w brzuch Sarukere. Sazeli osunął się na kolana, słabnąc coraz bardziej. Górujący nad nim viriner warczał mu triumfalnie prosto w twarz, wysuwając z jego ciała ostrza i chwytając go mocno szponiastymi łapami. Sięgnął teraz zębami do głowy, łapiąc za hełm. Po kilku sekundach wizjer pękł pod naporem kłów stwora, które przebiły następnie łuskowatą skórę na twarzy, kalecząc ją dotkliwie. Potwór szarpał łbem Sarukere jeszcze przez chwilę, pomrukując z zadowoleniem, nim wreszcie puścił pokonanego, pozwalając mu opaść na podłogę.
   Sazeli wiedział już doskonale, że umiera. Był półprzytomny i kiepsko widział, ale wciąż mógł obserwować, jak obok niego pada także ciężko ranny Azaen. Karisu sięgnął, chcąc pochwycić wyciągniętą rękę towarzysza, ten jednak został odsunięty przez jednego z virinerów, który wbił mu ostrze w grzbiet i zaciągnął pod ścianę.
   Wreszcie padł również Dainer. Zabójca bronił się zaciekle akrobatycznymi sztuczkami, wykonywał piruety, salta, gwiazdy i przewroty, tnąc kolejnych wrogów katarami, zabijając jeszcze kilka potworów. Lecz z biegiem czasu, kiedy wokół pojawiało się coraz więcej virinerów, które stopniowo wypełniały przestrzeń i przypierały go do ściany, zaczynało mu brakować pola do manewrów. W końcu pazury stwora, który miał jeszcze na ciele krew Sazeliego, cięły Dainera w bok, wytrącając go z rytmu, a wtedy inna bestia przebiła go ostrzem i przyparła do ściany. Zabójca walczył do samego końca, nim otaczające go zewsząd potwory rozerwały go wreszcie na strzępy.
   Kiedy virinery ruszyły dalej, ścigając uciekających żołnierzy, Sazeli był praktycznie martwy. Nie poruszył się już, wpatrzony w nieruchomą twarz leżącego dalej Azaena. Towarzysza broni, który został przy nim do samego końca.
   Do końca, który miał być ceną za życie innych towarzyszy. Sarukere miał nadzieję, że przeżyli i że ofiara jego, Azaena oraz Dainera, nie poszła na marne. Wykonali zadanie. Ostatnie w karierze Sazeliego.
   Śmierć wiele razy zmierzwiła mu łuski, a on wydostawał się z rozmaitych tarapatów żywy. Lecz w końcu go dopadła.



To be continued...
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Mardok w Października 19, 2009, 07:01:49 pm
Hmmm, świetne opowiadanie. Myślałem że Sazeli przeżyje.
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Der_SpeeDer w Października 19, 2009, 11:55:24 pm
Nie chwal dnia przed zachodem, bo opowiadanie jeszcze się całkiem nie skończyło. Pozostałe wątki trzeba jeszcze pozamykać. Jeszcze parę ostatnich fragmentów, a w kolejnym poście – epilog.

Skoro myślałeś, że Sazeli przeżyje, to nawet lepiej. Nie ma to jak odrobina szoku na zakończenie. 8)
Nie to, co Kefka, który czytając powieść, już u progu jednej z bitew odgadł, że Dheon wróci z niej w kawałkach.
---------------------------------------------------------------



* * *

   Słyszeli w oddali za sobą odgłosy walki, ale nie zwolnili ani kroku. Na całe szczęście nie napotkali na żaden opór – potwory opuściły widać boczne korytarze, nie chcąc kluczyć między aktywnymi wieżyczkami obronnymi, i skupiły się na próbie przedarcia do nich przez główne przejście.
   Igaten, uwieszony ramion Ekrevy i Veraniusa, był wciąż nieprzytomny, ale żywy. Sorevianka doskonale jednak słyszała wystawioną jakiś czas temu przez medyka diagnozę, i teraz poważnie wątpiła, że rannemu uda się przeżyć. Sazeli i inni prawdopodobnie też nie wrócą żywi, co oznaczało, iż w tej akcji Ekreva straciła większość swoich towarzyszy. W tej chwili obiecała sobie, że przynajmniej ona i Veranius nie zginą. Tym bardziej, że to by uczyniło ofiarę ich dowódcy daremną. Sorevianka zawsze go szanowała – traktował ich bardziej jak równych sobie towarzyszy broni, aniżeli niżej sytuowanych podwładnych, czego nie można było powiedzieć o Idarenie. Toteż teraz żałowała, że była w stanie nic dla niego zrobić. Owszem, mogła stanąć u jego boku i walczyć, ale była przekonana, że i tak by się na to nie zgodził, każąc jej uciekać.
   Przestała o tym rozmyślać – parła dalej do przodu, zbliżając się do doku, w którym po raz pierwszy postawiła stopę na pokładzie orbitalnej bazy. Miała przy tym świadomość, że jeśli nie zdążą, może ich spotkać inny koniec, niż ten z rąk potworów. Jeśli stacja eksploduje wskutek wybuchu bomby, zginą także oni. Według jej oceny, zostało im już bardzo mało czasu, a katastrofa mogła nastąpić lada chwila.
   Przyspieszyła kroku, dostrzegłszy wreszcie grodzie korytarza wejściowego. Za nim znajdowały się kolejne, prowadzące prosto na desantowiec.
   Wtem zza rogu niespodziewanie wyskoczył na nich viriner, właśnie wtedy, gdy od drzwi dzieliło ich ledwie kilka kroków. Jedno z tych bydląt zaczaiło się tutaj, w oczekiwaniu na uciekających Sarukeri. Ani Ekreva, ani Veranius nie byli gotowi na nagły atak, więc kiedy potwór rzucił się na nich, padene z trudem zablokował cios, wymierzony w jego szyję. Ostrze bestii ześlizgnęło się po opancerzonej ręce, ostatecznie wrzynając się w ramię Sarukere. Stwór kontynuował atak, zanim jeszcze żołnierze zareagowali, a jego kolejne uderzenia, choć tym razem nie zraniły jaszczurów, odepchnęły je i przewróciły na podłogę, kiedy oboje stracili równowagę, puszczając jednocześnie Igatena.
   Viriner warknął, rzucając się na leżącego Veraniusa, ten jednak udaremnił mu próbę ataku, odkopując go następnie silnie do tyłu. Przeklinając fakt, że nie zwracała dostatecznej uwagi na odczyty sensora ruchu, który mógłby ich ostrzec przed niebezpieczeństwem, Ekreva sięgnęła po pistolet, przekręcając się na bok i strzelając w stronę potwora. Pierwsza kula trafiła w pierś napastnika w chwili, gdy ten miał ponowić atak na Veraniusa, a druga, wystrzelona zaraz potem, przeszyła mu głowę. Stwór wił się jeszcze kilka sekund na podłodze, nim ostatecznie wyzionął ducha.
   Ekreva dźwignęła się na nogi równocześnie z Veraniusem, klnąc siarczyście. Nagła napaść potwora może nie była w stanie zagrozić ich życiu, ale pozbawiła ich kilkudziesięciu cennych sekund. Donośny głos Kileny w interkomie tylko jej o tym przypomniał.
   -   Szybciej, na litość Feomara! Został już tylko jeden enelit do eksplozji!
   -   Bierz Igatena! – zawołał Veranius, już stojący koło leżącego towarzysza i zarzucający mu rękę na swoje ramię – Spadamy stąd!
   Ekreva nie kazała długo na siebie czekać. Ostatnią część drogi przebyli sprintem, mimo balastu w postaci ciała rannego Akirne.
   -   Odblokowuję drzwi – oznajmiła Kilena, kiedy znaleźli się już przy grodzi – Właźcie i odlatujemy.
   Na podkładzie desantowca Veranius zabrał się za przypinanie Igatena do fotela. Ekreva zostawiła ich tam, przechodząc do przodu, do centrum monitoringu i znajdującego się za nim kokpitu.
   Widok, jaki zastała, zaskoczył ją zupełnie – dostrzegła rozciągniętego na podłodze, martwego virinera, oraz opierającą się plecami o panel, siedzącą na posadzce kokpitu Kilenę. Wszędzie była krew, a Sorevianka miała paskudną ranę w nodze oraz podarty mundur.
   -   Pomóż mi – zasyczała, gdy Ekreva się zbliżyła – Wejść na ten cholerny fotel. Ja nie mam już na to siły.
   Mai padene osadziła pilota na miejscu. Kilena była wyraźnie osłabiona i zdawało się, że niewiele ją już dzieli od śmierci.
   -   Jesteś w stanie poprowadzić ten statek? – zapytała Ekreva z niepokojem
   -   Jasne, przynajmniej na razie – wycedziła Kilena – Siadaj obok i zapnij pasy. Ładunek wybuchowy, jaki podłożyliście, eksploduje lada chwila.
   Na całe szczęście, niesprawna noga nie stanowiła dla Sorevianki przeszkody. Chwyciła pewnie ster w ręce, a następnie szybkimi, wyćwiczonymi ruchami przygotowywała ich do odlotu – odłączyła desantowiec od śluzy stacji, uruchomiła silniki i aktywowała boczne dysze, dzięki czemu statek zaczynał powoli odsuwać się od masywu bazy, nabierając odległości.
   -   Odlatujemy z maksymalną prędkością – oświadczyła słabym głosem Kilena, łapiąc za przepustnicę i zwiększając ciąg głównych silników – Mamy jeszcze odrobinę czasu.
   Po kilku sekundach, w odległości kilkuset metrów za nimi, bazę rozsadziła od środka potężna eksplozja, której Sorevianki nie mogły słyszeć w lodowatej próżni. Pierwszy wybuch zniszczył rdzeń stacji u podstawy, nieomal przełamując ją na pół. Zaraz potem nastąpiła seria mniejszych eksplozji, kiedy ulegały zniszczeniu kolejne ważne elementy rdzenia, generatory i reaktory. Nie minęło nawet pół minuty, a z ogromnej stacji pozostało tylko morze lawirujących w próżni, małych i dużych odłamków metalu.
   -   Koniec akcji – skonstatowała Kilena – Jak dociągniemy na "Isanturai", zabierzcie mnie do lazaretu. I weźcie w końcu tę cholerną szmatę do wycierania krwi.
   Ekreva zdołała się uśmiechnąć, mimo oszołomienia. Jednak wiadomość, jaka nadeszła w chwilę później od Veraniusa, błyskawicznie odebrała jej ten cień dobrego nastroju.
   -   Posłuchajcie… – powiedział smutnym, lekko łamiącym się głosem – Igaten nie żyje.
   Na długą chwilę zapanowało ponure milczenie. Kiedy Kilena spokojnie omijała nie mogące ich wykryć platformy obronne Ildan w drodze powrotnej, Ekreva rozpamiętywała swoich już nieżyjących przyjaciół, z którymi walczyła tyle czasu na polach bitew. Azaen, zawsze obdarzony poczuciem humoru, Suel, towarzyski i nie tracący zimnej krwi w żadnej sytuacji. Czy wreszcie karisu Sazeli, który dzielił z nimi wszelkie trudy służby bez względu na dzielące ich różnice w stopniach, który po raz ostatni udowodnił własny szacunek dla podwładnych, troskę o ich życie, poświęcając własne.
   Feomar strzegł Ekrevy, i tym razem pomagając jej wrócić żywą z kolejnej bitwy. Dlaczego jednak zabrał pozostałych? W takich chwilach Soreviankę ogarniało zwątpienie, któremu towarzyszyło okropne poczucie bezsilności.
   -   Przykro mi z powodu pozostałych – wypaliła Kilena, minąwszy pozycje ildańskie na orbicie
   -   Tak – odrzekła Ekreva ponuro – Mnie również.


REJON RUVANIJSKI
POZYCJE XX KORPUSU EKSPEDYCYJNEGO
DZIEWIĘTNAŚCIE GODZIN PO ATAKU NA IGNAR IV


   Garave Saepen spoglądał z niedowierzaniem na pole bitwy. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw, prędzej przypuszczał, że opór armii ildańskiej będzie bardzo zaciekły. Rzecz jasna, niezależnie od siły wrogiej obrony był przekonany, że i tak zostanie złamana – wojska soreviańskie przeprowadziły ofensywę na dużą skalę, atakując w sposób skoordynowany z kilku kierunków. Gdy awangarda sił przeciwnika została nadszarpnięta po ataku lotniczym, jednostki frontowe – w tym 89. Regiment – wdarły się w pozycje Ildan jak w masło. Na nic nie zdała się interwencja myśliwców wroga – eskortujące bombowce Evureny zrobiły z nich sieczkę i wydawało się, że pancerne jednostki lądowe, do spółki z zajmującymi dogodne pozycje siłami desantowymi, zmiażdżą ildańskie hordy. Te jednak odpowiedziały zdecydowanym kontratakiem, dopuszczając wprawdzie oddziały Milicji coraz dalej we własne pozycje, ale jednocześnie zadając im pewne straty. Wówczas na polu bitwy zjawił się 92. Regiment w towarzystwie armii terrańskich ochotników, oflankowując siły przeciwnika i atakując go zmasowanym ogniem artylerii. Zaraz potem na miejsce nadciągały kolejne jednostki, spychając Ildan do coraz bardziej rozpaczliwej obrony.
   Niemniej, obrona owa wciąż trwała i zbierała krwawe żniwo wśród młodych jaszczurów w służbie Milicji. Ucierpieli także towarzyszący nowicjuszom Strażnicy, osłaniający boki ich formacji.
   Nagle jednak – i to właśnie spowodowało skrajne zdumienie Saepena – cała wroga defensywa utraciła dotychczasowe zorganizowanie. Stało się to w momencie, błyskawicznie zmieniając przebieg bitwy. Walczące dotychczas zgodnie z jaszczurami potwory zaczynały rzucać się sobie do gardeł, atakując również usytuowane w centrum armii jednostki zrobotyzowane, które dotąd ostrzeliwały Sorevian z bezpiecznej pozycji, a teraz musiały bronić się przed dotychczasowymi sprzymierzeńcami. Między równymi formacjami Milicji oraz Strażników wydostały się z podziemnych kryjówek nowe hordy stworów – w tym kilkanaście egzemplarzy dużych, plujących płonącą cieczą dravrinerów – najwyraźniej pomyślane jako zasadzka, ale zamiast skupić się na walce z jaszczurami, więcej uwagi poświęciły wybijaniu się nawzajem, zebrane w luźnym szyku.
   Po kilku minutach także Sorevianie zmienili taktykę, jednak w pełni świadomie oraz z ponurą kalkulacją faktów.
   -   Do wszystkich jednostek frontowych, wycofać się na pozycje wyjściowe – padł w interkomie rozkaz mai nigate shivarena – XXIV Dywizja Pancerna, kontynuować ostrzał.
   -   Zabieramy się stąd! – zawołał Saepen, mimo, że żołnierze sami wiedzieli, co robić – Na nowe pozycje! Nie przerywajcie ognia!
   Piechota i kołowe pojazdy pancerne cofały się miarowo, nie przestając ostrzeliwać hord potworów, z których część wciąż przejawiała chęć do walki z żołnierzami soreviańskimi. Wkrótce osiągnęli bezpieczną odległość i piechota zaprzestała ognia ze swojej lekkiej broni. Ostrzał kontynuowały już tylko wozy klasy Anura i ustawiona z tyłu artyleria – czołgi rakietowe typu Okorai, należące do pięciu różnych regimentów. Pozostałe jednostki stały w gotowości, jeśli tylko ildańskie hordy zbliżyłyby się zanadto, ale większość żołnierzy całej Soreviańskiej armii zmieniła się teraz w zbiorowisko biernych obserwatorów, którzy z ponurą satysfakcją patrzyli, jak wojska ildańskie niszczą się same, przy częściowym tylko udziale jaszczurów i ludzi.
   Saepen spotkał się jak dotąd z czymś takim tylko raz. Kiedy wraz ze swoją jednostką brał udział w obronie Genivy, potężnego miasta na Akiosie, które padło ofiarą śmiałego ataku sił ildańskich w trakcie kampanii na owej kolonii, walczył z wrogimi bestiami tylko do chwili, kiedy flota na orbicie wreszcie zniszczyła oba węzły kontrolne nieprzyjaciela – duże, mobilne bazy kosmiczne, które służyły Ildanom do panowania nad hordami bojowych potworów.
   Wtedy jednak było to zrozumiałe – atak obcych, choć przeprowadzony znacznymi siłami, oraz w sposób nagły i zorganizowany, był bardzo brawurowy i wymierzony w samo serce Sorevian, na ich terytorium. Nic więc dziwnego, że spalił na panewce, kiedy tylko zgromadzone w pobliżu okręty wojenne jaszczurów włączyły się do walki, wykorzystując, podobnie jak armia lądowa, przewagę własnego terenu. Lecz tutaj walczyli na planecie wroga, w strefie, gdzie nie mogli liczyć na pomoc floty, jako że najbliższy węzeł kontrolny znajdował się zapewne w zasięgu wrogich dział planetarnych, z którymi podejmowanie walki nie miałoby sensu. Ildanie dawali też z pewnością takim obiektom silną obronę bezpośrednią. Czyżby Piąta Flota Uderzeniowa jednak zaatakowała, nie bacząc na straty?
   Po chwilowych rozmyślaniach Saepen uznał jednak, że donikąd go nie zaprowadzą. Momentalnie przestał przejmować się problemem, dołączając do armii obserwatorów, wraz z nimi ciesząc się z łatwo odniesionego zwycięstwa.


AUVELIAŃSKO-ILDAŃSKA CYTADELA ‘VEILAR’
CENTRUM DOWODZENIA


   Generał Amdurn zesztywniał, wpatrzony w otaczające go monitory, wysłuchując kolejnych komunikatów, z których każdy dawał mu obraz coraz gorszej sytuacji. Nie wierzył. Nie chciał w to wierzyć, a jednak widział, jak podlegająca mu armia w błyskawicznym tempie maleje, rozrywając się samoistnie na strzępy. Wydawał już rozkazy ponownego nawiązania połączenia z węzłem 2177, ale to nic nie dawało. Pokładał pewne nadzieje w jednostkach robotów, których użyto w dużej liczbie, ale te szybko zostały wciągnięte w walkę, której nie mogły wygrać, jako że oszalałe bestie otaczały je ze wszystkich stron. Liczył, że Sorevianie wpadną w zasadzkę, wciągnięci w walkę na dwa fronty, lecz w krótkim czasie nie zostało już nic z sił w nią zaangażowanych.
   -   Jakie są rozkazy, generale? – zapytał napiętym tonem Deskar
   -   Wyślijcie polecenia – odparł Amdurn martwym głosem – Do wszystkich dostępnych w tej chwili stacji przesyłowych. Ściągnijcie je do Ruvanii.
   -   Ależ generale, wtedy możemy stracić kontrolę nad jednostkami pozostającymi w odwodzie...
   -   Nie stracimy – uciął dowódca – Wciąż pozostają pod wpływem węzła 2502.
   Zespół niedużych statków, zdolnych kontrolować małe grupy potworów na krótkim zasięgu, przybył bardzo szybko na miejsce bitwy, trzymany w pobliżu, jednak było to i tak zbyt późno, wobec szybko kurczących się sił ildańskich. Amdurn spróbował opanować sytuację, ale nie było już na to szans. Rozproszone oddziały bestii, nad którymi z trudem utrzymywał kontrolę, wycięły w pień te niekontrolowane, ale straty były już zbyt wysokie. Udało się wprawdzie odciągnąć wrogie myśliwce od stacji przesyłowych, nim te poniosły szkody, ale walka sił lądowych przemieniała się w pogrom. Nie udało się nawet ocalić niedobitków, bo tym Sorevianie odcięli drogę ucieczki.
   Amdurn mógł tylko patrzeć, jak resztki jego potężnej armii padają u stóp zwycięskich jaszczurów.
   -   Straciliśmy kontakt z siłami w Ruvanii – po raz pierwszy w głosie któregokolwiek z techników pojawił się cień uczucia
   Ildański dowódca chciał krzyczeć z frustracji i pomstować na przeklęte soreviańskie gadziny, ale nie miał już na to siły. Okropna klęska pozbawiła go energii, wprawiła w uczucie kompletnej beznadziei. Zaczął jednocześnie zadawać sobie pytania, jak to mogło się stać. Deskar wprowadził już generalny alarm w ruvanijskiej przestrzeni orbitalnej, ale znaleziono tylko szczątki węzła 2177. Ani śladu wrogich jednostek. Zapisy detektorów stacji obronnych miały jeszcze zostać sprawdzone, ale wszystko wskazywało na to, że nic nie wykryły.
   Przyszła troska o reperkusje tej porażki. Amdurn pomyślał nie tylko o potężnej wyrwie w systemie obronnym sojuszu na Ignarze IV i o tym, jak łatwo Sorevianie mogą teraz wtargnąć dowolnie głęboko na ich terytorium, nie napotykając oporu dostatecznie silnego, aby choć na krótko ich zatrzymać. Myślał także o własnej małżonce, której jego armie nie mogły już w żaden sposób chronić.
   Poczuł nową falę frustracji, ale zachował kontrolę nad sobą. Kiedy po raz kolejny zapytano go o rozkazy, odezwał się cichym, zmęczonym, lecz wciąż opanowanym głosem.
   -   Łączcie z kapłanem Dar'endeiem – nakazał, przecierając dłonią skroń – Przygotujcie się też do wysłania wiadomości dla imperatora.
   To, co tutaj zaszło, to nie była zwykła klęska. Ildanie będą musieli wyciągnąć z niej wnioski, i tak zrobią.


To be continued...
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Ranoic w Października 20, 2009, 12:20:35 pm
Nie wiem, dlaczego, ale od samego początku czułem, że Ekreva przeżyje, lecz nie spodziewałem się, że Kilena wstanie po ciosie wymierzonym przez tego potwora. No i szkoda, że karisu poległ.
Sazeli zrobił kolejny błąd, nie pomyślał o planie awaryjnym, a tak poza tym... ile oni w sumie mieli tych granatów zapalających? Jeśliby posiadali jeszcze z jeden bądź dwa, to by ta trójka przeżyła.

Sama akcja na tej stacji orbitalnej przypomina mi film "Pitch Black" i nawet zawiera pewne elementy ucieczki. Tylko na filmie uciekali z planety w nocy, która akurat była bardzo długa (miała trwać parę tygodni), a pod ziemią czychały potwory, które bały się światła. Też fakt, że to byli zwykli ludzie - opócz Riddica i (co się później okazuje) łowcy głów pracującego na zlecenie.
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Mardok w Października 20, 2009, 05:23:28 pm
Sama akcja na tej stacji orbitalnej przypomina mi film "Pitch Black" i nawet zawiera pewne elementy ucieczki. Tylko na filmie uciekali z planety w nocy, która akurat była bardzo długa (miała trwać parę tygodni), a pod ziemią czychały potwory, które bały się światła. Też fakt, że to byli zwykli ludzie - opócz Riddica i (co się później okazuje) łowcy głów pracującego na zlecenie.

Mi akcja na stacji orbitalnej nie przypominała wcale "Pitch Black". W owym filmie bohaterzy uciekali zlęknieni strasznych potworów, bez nadziei na przeżycie, tracący zmysły i podejrzewający siebie nawzajem. To jest zwykła siekana, gdzie jedne ufoki rozwalają 300 innych ufoków, a na końcu trzech z nich ginie. Owszem, miło jest poczytać o wypasionym wyposażeniu Jaszczurów, albo o ich monstrualnej sile, ale horror to to nie jest.
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Ranoic w Października 20, 2009, 07:17:48 pm
Różne skojarzenia mogą człowiekowi przyjść na myśl. Mi się skojarzył akurat ten film (, a tak dokładniej z momentem kiedy ustalali plan ucieczki przy spawarce robiącej za "ognisko") z momentem kiedy Sazeli znajduje się z resztą oddziału w odosobnionym pomieszczeniu. Marsz tych ludzi ze światłem jest wg mnie podobny do Sthresian przechodzących do kolejnych miejsc gdzie były uruchamiane działka.
Wiem, że taki ciąg skojarzeń może być trochę abstrakcyjny.
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Der_SpeeDer w Października 21, 2009, 11:57:48 pm
Sazeli zrobił kolejny błąd, nie pomyślał o planie awaryjnym, a tak poza tym... ile oni w sumie mieli tych granatów zapalających? Jeśliby posiadali jeszcze z jeden bądź dwa, to by ta trójka przeżyła.

Założyłem, że te, jakie jeszcze mieli, zużyli do spalenia korytarzy przed zabarykadowaniem się w pokoju z generatorem.


Co do Pitch Black, to oglądałem ten film, ale akurat na nim się nie wzorowałem, ani też mi nie przychodził na myśl podczas pisania. Chociaż, może i go to trochę przypomina, aczkolwiek nie ma tu podobnego klimatu. Ludzie z tamtego filmu byli z założenia bezbronni wobec tych stworów, Sorevianie w opowiadaniu mogli walczyć.

Trochę mnie zabolała ta „zwykła siekana”, niemniej masz rację, „Pierwsza Krew” jest opowiadaniem zorientowanym na akcję, i nic ponadto. Chociaż ciekaw teraz jestem, czy znajdziecie powód, dla którego ma taki, a nie inny tytuł. Podpowiedź znajduje się w epilogu, który właśnie zamieszczam.

I to już koniec.
-------------------------------------------------------------------------



REJON RUVANIJSKI
BAZA 89. REGIMENTU MILICJI
DWANAŚCIE GODZIN PO ZNISZCZENIU WĘZŁA 2177


   Słońce chyliło się ku zachodowi, zatapiając całą krainę w pomarańczowym blasku. Saepen wpatrywał się w ten obraz, siedząc w milczeniu na brzegu obozu i rozmyślając. W nozdrzach wciąż czuł zapach przelanej dziś krwi, którą przesiąkła ziemia. Nakładały się nań równie dobrze jaszczurowi znane wonie, kojarzące mu się z bazą wojskową.
   Za jego plecami panowała ogólna radość. Sama wygrana w Ruvanii, odniesiona w dodatku tanim kosztem wskutek utraty przez Ildan kontroli nad hordami potworów, była ku temu powodem. Kiedy jednak nadeszły wieści o przeprowadzonym równolegle ataku na Farnae, gdzie odniesiono niemal równie miażdżące zwycięstwo nad siłami auveliańskimi, nastała wręcz atmosfera święta. Przez resztę dnia Sorevianie zajmowali się budową w zdobytym właśnie rejonie pierwszej stabilnej bazy wojskowej. Kiedy zakończono już wstępne stadium prac, a flota przysłała komponenty i maszyny, które pozwoliły na wzniesienie zabudowań mieszkalnych dla żołnierzy, dowódcy zarządzili na wieczór zabawę. Wojownikom przydzielono nawet dla uczczenia zwycięstwa dużą ilość napojów alkoholowych.
   Na razie trwało święto, które tylko dodatkowo podbudowywało i tak już wysokie morale Sorevian. Jutro zaś czekała ich praca. Jak Saepen usłyszał od przełożonych, XX Korpus Ekspedycyjny miał ulec podziałowi – część żołnierzy, w tym 89. Regiment, pozostanie jako załoga na zajętych terytoriach, reszta weźmie udział w dalszej fazie ofensywy. Niedługo powinny się tu zjawić jednostki VRN, jako wsparcie dla przydzielonych do obrony wojsk Milicji.
   W gruncie rzeczy Saepen żałował, że nie weźmie udziału w dalszych walkach, miast tego uczestnicząc w budowie baz i umocnień. Posmakowawszy zwycięstwa, czuł się, jakby ktoś rozpalił w nim ogień. To było coś, do czego Svianie zostali stworzeni - walkę mieli we krwi i górowali w niej nad wrogami.
   Saepen cieszył się jednakże również z innego powodu - żaden z jego podwładnych nie zginął w tej bitwie. Skoro mieli pozostać w Ruvanii, zapewne nie poniosą już więcej strat, a młodzi żołnierze będą pamiętali Ignar IV jako miejsce wielkiego triumfu. Garave było tego pewien – skoro sprzymierzeni przegrali dwie walne bitwy, tracąc krytyczne dla swego sukcesu terytoria, Sorevianie nie będą już mieli żadnych problemów z pokonaniem ich.
   Jaszczury, a także ludzie, świętowali swój wspólny sukces razem, a Saepen cieszył się wraz z nimi. W końcu jednak zapragnął chwili samotności i opuścił imprezowiczów, siadając na ziemi na skraju bazy. Po pewnym czasie zjawił się tam ktoś jeszcze. Garave domyślił się, kto to, nie odwracając głowy. Czuł wyraźnie ludzki zapach, a nie miał wątpliwości, który z Terran mógłby chcieć przebywać w jego towarzystwie.
   Mendez zbliżył się bez słowa i usiadł koło Saepena, dopiero wtedy się odzywając.
   -   Cześć – rzekł z uśmiechem – Dlaczego tu siedzisz?
   -   Musiałem odejść na chwilę od tego zgiełku – odparł jaszczur – To prawda, że mamy powód do święta, ale myślę, że trochę przesadzamy. Walka jeszcze nie skończona.
   -   Powiem ci tyle, że już ich pokonaliśmy – stwierdził Mendez – Zniszczyliśmy większość ich sił, nie mają już czym z nami walczyć.
   -   Ale będą się bronić.
   -   To tylko kwestia czasu – człowiek wzruszył ramionami – Założyłbym się z tobą, że za mniej niż tydzień Ignar IV będzie nasz.
   -   O co mógłbyś się założyć? – Saepen uśmiechnął się
   -   Powiedzmy, że o flaszkę ivarenu – zaproponował Mendez ze śmiechem – Kto przegra, ten stawia.
   -   Stoi – garave wyciągnął rękę, by uścisnąć dłoń człowieka – Chociaż ciężko będzie kupić ivaren przez jakiś czas.
   -   Długo pozostaniemy na tej planecie? – zapytał porucznik
   -   Myślę, że dość długo. Dowództwo obawia się kontrataku, a my mamy z tego pustkowia zrobić kolonię z prawdziwego zdarzenia, która sama by się obroniła.
   -   Cóż, czeka nas ciężka praca.
   Na chwilę zapanowało milczenie.
   -   A jak tam twoi chłopcy? – zagadnął Saepen
   -   Tak, jak twoi – odrzekł Mendez – Cieszą się, że przeżyli i że mogą mówić o wygraniu przez nich tej bitwy.
   -   Może kiedyś nadejdzie czas, kiedy częściej będziemy razem mówić, że wygraliśmy. My, Sorevianie, i wy, Terranie.
   -   Może.
   Żołnierze ponownie zamilkli na pewien czas.
   -   Wysyłałeś już wiadomość do swojej żony? – zapytał nagle Saepen, ku zdumieniu Mendeza
   -   Myślałem, że mało cię obchodzą nasze terrańskie związki – porucznik uniósł brwi
   -   Szybko się uczę – oznajmił jaszczur z uśmiechem   
   -   Wyślę, kiedy będzie to możliwe – odparł człowiek, odwzajemniając uśmiech
   -   Wiesz, tak się nad czymś zastanawiałem… – zaczął Saepen
   -   Nad czym?
   -   Uprzedzam, że będę filozofował.   
   -   Wal śmiało – Mendez obrócił się w miejscu, uważnie obserwując Sorevianina
   -   Cały czas, odkąd byliśmy na Akiosie, walczyliśmy, aby ktoś inny mógł przeżyć. Walczyliśmy w czyjejś obronie. Widziałem, jak wielu moich żołnierzy, osób, które znałem, ginie w tej walce.
   -   Taaa. Mało brakowało, a zobaczyłbyś też, jak ginę ja.
   -   Tak, to prawda – potwierdził Saepen ze skąpym uśmiechem – W każdym razie, mam teraz wrażenie, że ktoś przelał swoją krew, żeby pomóc nam. Te ildańskie bydlęta… to nie był przypadek, że same się wyrżnęły.
   -   Z pewnością nie – zgodził się Mendez – Ale dla mnie to nie ma większego znaczenia.
   -   Wyciągasz pochopne wnioski – odparł garave – Wyobraź sobie, że ktoś przelał pierwszą krew w tej bitwie. Ten ktoś poświęcił samego siebie, tak jak my poświęcaliśmy się dla bezpieczeństwa innych. Mam na myśli to, że…
   -   Niech zgadnę… czujesz się, jakbyś miał wobec kogoś dług? Za to, że nam ułatwił robotę z Ildanami?
   -   Dokładnie – jaszczur pokiwał głową – Chociaż nie do końca.
   -   Nie widzę potrzeby, żebyś się tym przejmował, Saepen – człowiek położył gadowi dłoń na ramieniu – Są pewne sprawy, z którymi nic nie zrobisz. Każdy robi swoje, i nie ma co tego roztrząsać.   
   -   Masz rację – Sorevianin ponownie skinął głową – Niepotrzebnie tyle o tym gadam.
   -   Nie ma sprawy – powiedział uspokajająco Rodrigo – Wszyscy żyjemy w dużym stresie.
   -   Tak, to prawda.   
   -   Ale przecież wciąż żyjemy.



THE END

--------------------------------------------------------------------------------


No i tyle. Jak już wrócę do normalnego rytmu (i wreszcie skończy mi się mocno przedłużona sesja), będę mógł zabrać się za dalsze rozdziały „Niezdobytych Dróg”. A po nich rozważam dwa kolejne pomysły na krótkie opowiadania. Jedno to kolejny konflikt zbrojny, tym razem rozgrywający się w jeszcze dawniejszych czasach, i to pomiędzy ludźmi, a jaszczurami, na Ravaneri (jedna z zaatakowanych przez Terran w 3153 soreviańskich kolonii). Drugie miałoby być eksperymentem. Zamiast military SF, będzie to horror SF (czyli powrót do korzeni – zaczynałem pisać, a raczej próbować pisać, od horrorów właśnie). Z tym, że oba projekty są jak na razie w bardzo ogólnych zarysach.
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Mardok w Października 22, 2009, 02:24:20 pm
Bardzo się spieszyłem, więc napisałem w dużym skrócie tamten post. Jako "zwykła siekanka" miałem właśnie na myśli to co powiedziałeś. Pomimo dużej przewagi Ildańskich sił Jaszczury WALCZYŁY, a nie UCIEKAŁY (w sensie strachu przed wrogiem). Co nie przeczy temu że odczuwali oni emocje takie jak żal, smutek, strach, czy złość. Interakcja między nimi jest głęboka i diablo realistyczna, co powodowało, że tak jak przy czytaniu Sapkowskiego miałem uczucie że czytam nie tylko o walczących potworach i wypasionym ekwipunku, ale też o zwątpieniu, braterstwie i poświęceniu. W każdym opowiadaniu powinna być zawarta taka poruszająca filozoficznie głębia. A "Pierwsza krew" to dla tego że Sazeli z towarzyszami jako pierwsi zginęli w tej bitwie, i ginąc poświęcili się za życie Ekrevy, Veraniusa i wszystkich tam na planecie, zgadłem?
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Der_SpeeDer w Października 22, 2009, 09:01:45 pm
A "Pierwsza krew" to dla tego że Sazeli z towarzyszami jako pierwsi zginęli w tej bitwie, i ginąc poświęcili się za życie Ekrevy, Veraniusa i wszystkich tam na planecie, zgadłem?

To też, ale akurat ten aspekt jest najbardziej oczywisty.

„Pierwsza Krew”, także dlatego, że polała się tutaj pierwsza krew w związku z użyciem nowej broni, z której skorzystać mieli Akirni.
Pierwsza krew, ponieważ w bitwie na Ignar IV brało udział wielu młodych żołnierzy (podkomendni Saepena i Mendeza), którzy przelali swoją pierwszą krew.
Pierwsza krew, jaką Sthresianie przelali nie w obronie własnych światów przed agresją Auvelian i Ildan, tylko w ataku na ich światy. Oraz pierwsza ildańska i auveliańska krew, jaka przelana została w beznadziejnej obronie tych światów.

I tak można wyliczać, jak na lekcji języka polskiego :).


No, a teraz, tak na zakończenie, malutki bonus, jaki dodałem już na dwóch innych sajtach, gdzie „Pierwszą Krew” wkleiłem. Mianowicie, nieco bazgrołów, będących w istocie demonstracją opracowanego przeze mnie sthresiańskiego alfabetu.
Kartkę zapisaną znakami w owym alfabecie, zeskanowana i wrzuconą na imageshack, znajdziecie na tym sajcie: http://img23.imageshack.us/my.php?image=listinstrevla8.jpg

Co znajduje się na owej kartce? Wbrew pozorom, nie bezładne robaczki – jest to lista „jaszczurczych” postaci, jakie pojawiają się w powieści „Bramy Neoterry”. Są tam wypisane ich imiona oraz (jeśli takowe się pojawiały) „nazwiska”.


Zapisane na liście nazwiska to (od góry):

Zhack Khesarius
Dheon Iravezan
Zera Idrack
Taiden Evanes
Azius Indene
Akrave Lizevear
Fuarez Egoren
Kaim Khesarius

Rhadean
River
Sedhime (tu pomyliłem się w pisowni, więc drugi symbol jest średnio wyraźny)
Zheron
Khivere
Thier
Etrain
Immuread
Seva
Vaidan
Rave


Na podstawie tylko tej listy, jedna osoba zdołała już ów alfabet „rozszyfrować”.
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Mardok w Października 24, 2009, 04:47:36 pm
Już mam klucz... tylko będę analizował odpowiednie znaki i jutro będę miał rozwiązanie.
Ps. W imieniu "Rhadean" zrobiłeś literówkę.
Ps2: Nie ma literek "P" "J" "B"  :'(
ps3: Ja wrzucę coś od siebie
Tytuł: Odp: "Pierwsza Krew" - military SF
Wiadomość wysłana przez: Der_SpeeDer w Października 24, 2009, 09:09:11 pm
Prawie mistrz, bo "s" tak nie wygląda. 8)

Musisz dopisać jeszcze jedną długą pionową kreskę, idącą pod kątem prostym od prawego końca tej poziomej, i git.

Litera "p" wygląda w tym alfabecie jak "f", tylko że jest odwrócona do góry nogami.

Liter "j" oraz "b" w tym alfabecie nie ma. "B" może wprowadzę, ale "j" raczej nie.